Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog


Parę miesięcy później.

Jedenaście.

Tyle razy, rok w rok, zmierzałam do tego celu.

Jeden.

Tyle razy byłam tam od dnia, w którym Katiya zamknęła mnie za kratami basenu w środku chłodnej, choć letniej nocy, i w którym na moich dłoniach permanentnie wylądowały ślady stłuczonego szkła.

Jednak też tyle razy zmierzałam tam z kimś u mego boku.

Dodatkowo, po raz pierwszy pokonywałam trasę od strony miasteczka, sama siedząc za kierownicą auta, z Valentią na miejscu pasażera. Dziewczyna, już nieco znając samochód, który dostałam do dyspozycji od babci, nie powstrzymała się od wrzucenia własnego dzieła płyty CD do odtwarzacza, pogrążając nas w albo hiszpańskich piosenkach pop, albo hiszpańskim, uderzającym z każdej strony rapie.

Po takim czasie, sama znałam niektóre fragmenty na pamięć, nucąc razem z Latynoską, choć szybkie fragmenty rapu były ponad moje siły, nie ważne, jak wiele czasu by upłynęło, więc w tym przypadku zostawiałam pasażerce pełne pole do popisu.

Tak jak w tej chwili, gdy ja skupiałam się na drodze, a Valentia nie powstrzymywała się od sztucznie grubego głosu i komicznych, rodem z wideoklipu ruchów ramion.

Przez ostatnie parę miesięcy zbudowałam z nią dość silną, pozbawioną nieufności i barier relację. Po części dlatego, że jej uczelnia była najbliżej miasteczka, przez co odwiedzała je najczęściej, w tym również mnie i Benjamina.

Była tu, by rozjaśnić nieco monotonne życie chłopca, którego kuzyn, jak i jego pozostali przyjaciele, studiowali zbyt daleko, by odwiedzać rodzinne miasteczko częściej, niż tylko na święta. Przyjeżdżała tu prawie co tydzień, a że zaraz miała się zacząć przerwa świąteczna, kurs już został wstrzymany, by po nowym roku wrócić na ostatnie parę miesięcy, zdać ostateczny egzamin i otrzymać certyfikat.

Była niedziela, więc równocześnie będąc na pierwszych dniach wolnego od kursu, był to także dzień wolny od pracy w Azylu.

Na początku października okazało się, że miejsce to szuka dodatkowej pary rąk przy obsłudze stolików, a wiedząc, że Ben od zawsze spędzał tam wiele czasu, czułam, że była to oferta podłożona mi przez los. Głupotą byłoby nie spróbować.

Dlatego też bez odwrotu zżyłam się z zielonookim Benstonem, stając się jego codziennym kompanem. Nie potrzebowałam wiele. Wystarczyła mi jego rażąca wszystko wokół energia, jak i zupełna odskocznia, którą było towarzystwo Zjaranej Latynoski.

— Stresujesz się jutrem? — zapytała znikąd Valentia, przyciszając uprzednio muzykę.

Za niecałe dwadzieścia cztery godziny do miasteczka miała zjechać się cała paczka w związku z przerwą świąteczną. W tym Pomarańczowy Podkoszulek, Kendrick.
Moment przed odpowiedzią poświęciłam na włączenie wycieraczek, ponieważ lekko prószący śnieg nabrał na sile, nagle ograniczając widoczność i dużo szybciej zakrywając wszystkie szyby.

Po tej czynności wzruszyłam ramionami.

— Szczerze, nie bardzo wiem, co czuję.

I na to dostałam tylko skinienie, dające mi do zrozumienia, że tyle jej wystarczyło.

Nie kłamałam. Mimo utrzymywanego ze wszystkimi kontaktu, w tym tego z Kendrickiem, nie widziałam ich wszystkich przez parę miesięcy i nie miałam pojęcia, jak rzeczy uległy zmianie.

Wystarczyło mi jednak to, że wszyscy byli cali i zdrowi, spełniając się na swoich własnych drogach życia. Zdając się na los.

Nawet Britt zdawała się ustatkować, świetnie radząc sobie ze studiami prawniczymi. Kto by pomyślał!

Dlatego też nie miałam większych oczekiwań. Jedyne, co było pewne, to to, jak cieszyłam się, że znowu ich zobaczę.

Moją klatkę piersiową ogarnęło znane mi już dobrze ciepło.

Wszystko było w porządku.

Valentia podkuliła nogi, opierając już suche, choć wciąż brudne buty o siedzenie. Lekko potrząsnęłam zirytowana głową, wiedząc, ile razy próbowałam jej tego oduczyć.

— Czemu tak właściwie jedziemy przez twoje miasto? Nie spotkamy Estery, co nie?

Parsknęłam w lekkim rozbawieniu.

Dobrze wiedziała, że odkąd moja kuzynka uciekła z miejsca wypadku, wtedy gdy potrąciła Ritę, ślad po niej zaginął. Policja wciąż jej szukała, choć szanse na to, by znajdowała się gdziekolwiek w pobliżu tego miasta, lub nawet naszego miasteczka, były równe zeru.

— Muszę coś załatwić. Robię to co roku.
I w tym momencie na plan główny wchodził najważniejszy punkt dzisiejszego dnia.

Tak samo jak punkt końcowy czegoś znacznie większego.

Będąc minuty od celu, poczułam spięcie całego ciała. Mimo że niezbyt częste, niezwykle znajome.

Valentia zmrużyła oczy, co zauważyłam, stojąc na krótkich, czerwonych światłach.

— A tym czymś jest...?

Wzięłam głębszy oddech, wjeżdżając w bardziej, niż reszta miasta, zieloną okolicę. A raczej zielono-białą, zważywszy na cienkie warstwy śniegu osadzone na każdym krzewie, czy też drzewie.

Minęła kolejna chwila, a po niej znalazłam najbliższe celu miejsce parkingowe. Przekręciłam kluczyk w stacji, zgasiłam samochód i odpięłam pasy. Nagła cisza sprawiła, że bicie mojego serce stało się dużo, dużo głośniejsze.

Zostawiając zarówno kurtkę, jak i sweter w samochodzie, otworzyłam drzwi samochodu. Jednak zanim wysiadłam, odwróciłam się do zdziwionej przyjaciółki i częściowo odpowiedziałam na dawno zadane przez nią pytanie.

Częściowo.

— Terapia szokowa.

Zmarszczyła brwi, bardziej niż wcześniej, ale nie miała nic więcej do dodania. Spojrzała na moje marznące już od wpadającego do środka chłodu ciało, powoli skinęła głową, a na końcu poszła w moje ślady, wysiadając z samochodu.

Śnieg skrzypiał pod moimi butami, gdy odsunęłam się, by zatrzasnąć drzwi pojazdu i przyciskiem kluczy zablokować wszelkie spusty. Latynoska objęła się ramionami, marznąc mimo bufiastej, czarnej kurtki. Widziałam jej grymas znad sufitu pojazdu.
Po tym spojrzałam na wysokie drzewa prowadzące w ciemność.

— To nie jest zabawne, Estera! Słyszysz?! Estera!

Nie wiedziałam, czy trzęsienie mojego ciała było tylko zasługą zimna, czy może też skutkiem powracających wspomnień. Jedenasty raz nie mogłam oddzielić od siebie tych uczuć.

Jednak rozszyfrowanie tego nie było celem dnia.

Po chwili zdającej się wiecznością, ruszyłam w stronę drzew. Po paru sekundach usłyszałam drugą parę nóg parę metrów za mną i skrzypienie deptanego przez nią śniegu.
Wiatr nie był zbyt mocny, ale wystarczył, by dotkliwie przebić się przez moją koszulkę. Jednak wiał on w stronę mojego celu, co wzięłam za znak, za siłę pchającą mnie naprzeciw lękowi.

Około sto metrów przeszłyśmy w cieniach drzew. A potem ich linia dobiegała końca, ustępując piaskowi. Brzegowi jeziora.

Jego ogrom nigdy nie przestawał przyprawiać mnie o ciarki. Mój żołądek zwinął się w supeł.
Zupełnie niespodziewanie zza moich pleców dobiegł mnie głos Valentii.

— Czy to tutaj Estera prawie...

— Tak.

Jedenaście lat temu, właśnie w tym miejscu powstało moje najcięższe wspomnienie. Sekret, który zdradził Kade. Przewaga, którą wykorzystała Katiya.

Fobia, którą dała mi Estera.

Zamknęłam oczy, głęboko wdychając zimne powietrze. Było to jednak chwilowe, bo po tym zrobiłam parę kroków naprzód, równocześnie zdejmując koszulkę. Zatrzymałam się, zdejmując buty, skarpetki, a następnie spodnie. Na końcu zostałam w samym staniku sportowym oraz bokserkach.

Podniosłam głowę, a kiedy zdałam sobie sprawę, jak blisko mnie była tafla wody, mój oddech przyspieszył. Oczy zaszły mi łzami.
Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując fizycznie znieść ogarniającą mnie panikę. Strach. Przywrócone do życia wspomnienia, które w każdym innym dniu trzymałam na samym dnie podświadomości.

Brałam wielkie hausty powietrza buzią, chociaż nie byłam nawet trochę zanurzona w wodzie. W tym momencie dodatkowe wspomnienie z wakacji, zakończonych na pokrwawionym brzegu basenu, mieszało się ze starym, otaczający duszącą czernią, wmurowując mnie w piach. Nie byłam w stanie wykonać nawet kroku.

Jednak wtedy stało się coś innego.

Pochłonięta przez paraliż, nie zauważyłam Valentii, stojącej obok mnie, tak samo pozbawionej większości ubrań i dygocącej z zimna. Płatki śniegu osiadły na jej ramionach, jak i wysoko związanych w kokach włosach.
Spojrzała na mnie z pewnością, mimo chłodu wykrzywiającego jej twarz.

— To co? Wchodzimy, czy nie?

Zdziwienie odebrało mi zdolność mowy. Więcej łez popłynęło z moich oczu. Nie byłam w stanie pojąć nowego uczucia, które z potężną siłą przysłoniło wszystko inne. I musiała to zauważyć, bo nie czekając na odpowiedź, chwyciła mnie za dłoń.

Zrobiła parę kroków w stronę wody, w pewnym momencie zmuszając mnie do tego samego. Nie czułam się jednak przymuszona. Zdawało mi się, że dostałam zupełnie nowe pokłady siły.

Moje stopy zderzyły się z wodą, ogarniając je przeszywającym, mrożącym doznaniem. Choć ciało nakazywało mi odejść jak najdalej od chłodu, moja dusza potrzebowała więcej.

Kolejne kroki przynosiły nowe warstwy lodowatej wody. Moja klatka piersiowa unosiła się wysoko, ogarnięta zarówno myślami, jak i fizyczną paniką.

Pamiętałam, jak ta sama woda zalewała moje płuca.

Oddychałam ciężej, z oczami utkwionymi w wodzie.

— Wszystko w porządku. Jeszcze trochę.

Ciepły głos Valentii oderwał mnie od myśli.
Byłam w stanie tylko skinąć głową, dając się dalej prowadzić.

Woda sięgała mi bioder.

Zamknęłam oczy.

I nagle zobaczyłam siebie na dachu klubu.
Widziałam swoje ciało podnoszące się z szorstkiej powierzchni. Brudzące dłonią metalową powłokę. Z całej siły uderzające w drzwi, by pręt blokujący je od drugiej strony opadł z hukiem i stoczył się na sam dół schodów.

Widziałam, jak udało mi się otworzyć drzwi.
Otworzyłam oczy, spojrzałam na towarzyszkę, a wtedy odważyłam się puścić jej dłoń.

Zrobiłam parę kroków więcej, dostając dreszczy przy każdym uderzeniu wody. Przy każdym nowym milimetrze mojego ciała pokrytym bolesnym chłodem. Przy każdym kawałku przesiąkającego materiału.

A gdy woda sięgnęła mi do wysokości szczęki, ogarnęła mnie nowa fala płaczu.

Jednak były to łzy szczęścia.

Ulgi.

Wolności.

Nowego początku.

Zakryłam twarz dłońmi, nie mogąc się powstrzymać.

Czułam blizny dotykające mojego czoła, brwi, policzków i ust.

Szlochałam dalej, zrzucając ciężar duszy na dno jeziora.

W najbardziej pokruszonych kawałkach przeszłości odnalazłam nową całość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro