7. Burza Po Ciszy
Praktycznie przez cały czas byłam ciszą przed burzą.
Bezdźwięczną, napiętą, nie do odczytania i zrozumienia ciszą. Ograniczałam się, znosiłam to, co zostało na mnie zrzucone jak dodatkowy, niepotrzebny balast. Powstrzymywałam napinającą się rękę, połykałam dźwięk własnego głosu i dusiłam wylew emocji pod warstwą lodu. Wszystko wtedy było stabilne. Pod kontrolą. Na moje siły.
Choć zdarzało się, że byłam po prostu burzą.
Piekielną, nieokiełznaną burzą.
Nigdy nie byłam tak wściekła.
Zazwyczaj wszystko mnie denerwowało i doprowadzało do granicy wytrzymałości. Wszyscy wchodzili mi w drogę i narzucali się bez pamięci. Chcieli mojej uwagi, mojego gniewu. Chcieli wiedzieć, co robię, czym oddycham, co jest moim słabym punktem i jakie są moje najgłębiej skryte sekrety. Dało się to jednak zignorować jak zawsze.
Jednak w tym momencie granica wytrzymałości została przekroczona, a nogi same niosły mnie pod znany dom z sąsiedztwa. Czułam, że zaraz dosłownie wybuchnę, a moje spojrzenie zamieni wszystko w chłodny kamień. Z buzujących we mnie wcześniej emocji zostało tylko i wyłącznie t o.
Furia.
— Jak mogłaś?! — wykrzyczałam, gdy sylwetka dziewczyny pojawiła się przy ulicy.
Nie wyglądała na zdziwioną. Jednak zdecydowanie wyczuwałam od niej niezrozumienie i irytację, czym tylko dolewała oliwy do ognia. Dodatkowo oparła się rękoma o biodra, swobodnie przerzucając ciężar ciała na jedną stronę. Podniosła niezrozumiale brew.
— Jak mogłam co?
I dobrze wiedziała, co miałam na myśli. Parsknęłam śmiechem gorzkim i prześmiewczym.
— Nie dość, że mnie zdradziłaś w najmniej spodziewanym momencie, to wykorzystałaś t ę r z e c z przeciwko mnie. Ty! — Wskazałam na nią palcem, ledwo trzymając go w górze. — Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś skończona!
Zmarszczyła na mnie brwi, podchodząc bliżej.
— To o n jej powiedział. Nie ja.
Odsunęłam się ze stukotem szpilek, łapiąc się za głowę. To wszystko było tak absurdalne. Nierealne, a zarazem tak bardzo w stylu tych wszystkich marnot. W jej stylu. W jego stylu. Byli wszyscy tak cholernie dobrani, że nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się płakać ze śmiechu, czy krzyczeć w gniewie.
— Ty serio myślisz, że to jest dobre tłumaczenie? — Podniosłam rękę w górę, patrząc na nią jak na ostatnią kretynkę na Ziemi. — Może powiedz mi jeszcze, że zmusili cię do tego, a najlepiej od razu walnij, że cię tam nie było.
Chciała się wtrącić, ale nie pozwoliłam jej. O nie. Jedyne, co mogła, to zniknąć mi z oczu lub utonąć w oceanie mojej nienawiści i pogardy. Mogła być równie dobrze kimkolwiek innym. Obcym, prześladowcą, kujonem, starszą panią, a nawet moim kuzynostwem. I tak nie miała szans w uniknięciu tego, co miałam zamiar jej powiedzieć.
Ja też nie.
— Wiesz, co? Lepiej zostań przy pozycji bezstronnego, bezkonfliktowego świadka. Pasuje ci. Nigdy nie miałaś odwagi, by mi się postawić. — Odwróciłam się, wracając do domu. — Twoje miejsce zawsze było w moim cieniu.
I to jedno zdanie sprawiło, że wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. W mgnieniu oka.
Starałam się uspokoić, co udało mi się dopiero wtedy, gdy wróciłam do mieszkania. Zamknęłam oczy, napawając się ciszą moich czterech ścian. Rozmowa telefoniczna z moją matką utknęła mi w głowie jak stara kaseta, przewijana na nowo. Na szczęście już miałam pomysł, by zająć roztrzepane ręce kolejnym zadaniem z kursu albo zrobieniem szybkiego obiadu.
Jednak w połowie drogi do kuchni otrzymałam wiadomość. Jedyne osoby w moich kontaktach to rodzina, a oni woleli zazwyczaj rozmowę telefoniczną. Wyjmując telefon, przypomniałam sobie o jeszcze jednej z paru osób, które nie były moją rodziną i przymknęłam zirytowana oczy.
Osoby z klubu.
A przychodzący SMS był od samej Britt. Bo od kogo innego mogłam dostać wiadomość na tyle długą, że nie mieściła się na ekranie blokady?
W tej długiej wiadomości była tylko informacja o tym, że dzisiaj wszyscy mamy być godzinę wcześniej z nieznanych również Britt powodów. Miało to być coś „większego i ekskluzywniejszego", cokolwiek autor miał na myśli. Znaczyło to tyle, by zabrać ze sobą tylko bliższych znajomych i nie wtajemniczać ich w detale.
Musiało coś jeszcze mnie zaskoczyć. Po prostu musiało.
Przez ograniczony niespodziewanie czas nie zostało mi wiele na przebranie się i zrobienie zaplanowanych rzeczy. Byłam na skraju emocjonalnej zapaści i nie mogłam trzeźwo myśleć. To z kolei wpływało na powiększanie się dopiero co uśpionej irytacji. Cudowne, ironiczne koło. Jedyne, co zrobiłam na spokojnie, to obiad.
A gdy tylko włożyłam płaszcz, złość na nowo rozprzestrzeniła się w moim ciele, tylko czekając na pierwszą okazję do ujścia.
***
Nie mogłam uwierzyć swoim uszom.
Gdy w końcu przyjechałam na miejsce i przekroczyłam bezdachowe na ten moment progi rozłożonej imprezy, już stąd widziałam niewielką grupę młodych ludzi i całą Przebojową Szóstkę niedaleko baru. Britt siedziała połowicznie na niższym barku, zażyle rozmawiając ze swoimi przyjaciółmi. Muzyka rozbrzmiewała ciszej, niż w czasie imprezy i musiałam podejść w kierunku baru, by usłyszeć ją wyraźnie. Wydobywała się z niebieskiego, bezprzewodowego głośnika leżącego na ladzie i była raczej rapem, hip-hopem, aniżeli klubowymi remiksami wraz z techno. Zapach papierosów był dość odczuwalny.
— Jest i Glass! — Krzyknęła Britt na mój widok, unosząc wesołe ręce wysoko w powietrze. Odpowiedziały jej podniesione, niezidentyfikowane głosy ludzi dookoła.
To wszystko było nie na miejscu. Nigdzie nie widziałam zespołu pracowników, nie licząc Britt, ani kogokolwiek, kto odpowiadałby za wszystko to, co miałam przed oczami. Bo zdecydowanie nie było to czymś, co można uznać za zaplanowane wydarzenie. Denerwowała mnie niewiedza.
— Co tu się dzieje? — zapytałam, w napięciu patrząc na zgromadzonych ludzi. Mogło być ich mniej więcej pięćdziesięciu.
Kiedy Britt zeskoczyła na ziemię, krótko spojrzałam na jej przyjaciół. Valentia Latynoska i Chucks Tatuaż tworzyli intensywny dym skrętami, chyba własnej roboty, ledwo rozumiejąc siebie nawzajem. Dziewczyna Perfekcyjny Bob patrzyła na tę dwójkę z rozżaleniem i rozbawieniem równocześnie, siedząc na krześle barowym blisko Britt. Kendrick siedział natomiast nieco dalej od pierwszej dwójki, ale prawie że naprzeciw kręcono-włosej, która teraz była blisko zarzucenia rąk na moją szyję, ale na jej szczęście powstrzymała się tuż przed tym.
— Pozwoliłam sobie na małe Before Party. — Wzruszyła niewinnie ramionami z szerokim, śnieżnie uzębionym uśmiechem, a ja poczułam uderzenie świadomości prosto w czoło. — Gdzie masz swoich znajomych?
I właśnie wtedy nie wierzyłam swoim uszom.
— Czyli kierowniczka o tym nie wie? — Wskazałam palcem na przestrzeń dookoła, czując, że siedziało we mnie coraz więcej negatywnej energii.
I choć dobrze znałam odpowiedź, Britt łaskawie postanowiła mi jej udzielić.
— No raczej! Wiesz, że normalnie jest zakaz przebywania tu poza godzinami, a przynajmniej bez zgody.
Miałam ochotę złapać się za głowę i wykrzyczeć wszystko na raz, ale wiedziałam, że nie będę mieć z tego pożytku. Jedynie wciągnęłam mocniej powietrze, opuszczając rękę. To było ponad moje możliwości. Britt była ponad moje możliwości. Gdyby powrót do mieszkania i ponowny wyjazd nie groził spóźnieniem się na faktyczną godzinę mojej zmiany, już by mnie tam nie było. Nie ryzykowałabym zwolnieniem przez chociażby minutę.
Jednak tak czy inaczej, robiłam to. Ryzykowałam zwolnieniem.
— Ej, chyba nie jesteś zła na mnie za to, że cię zaprosiłam? — Zmarszczyła brwi, nie widząc u mnie oznak radości.
Zła za to, że intrygą zwabiła mnie na nie do końca legalną imprezę jej i jej znajomych, z której nie mam realnej ucieczki?
— Jestem — odparłam wypranym ze wszystkiego tonem i mrożąc ją wzrokiem, zaczęłam się oddalać. Gdybym tylko faktycznie miała, gdzie.
— Może ci się poprawi za niedługo. — Usiadła na swoim poprzednim miejscu, ze zrezygnowaną postawą.
A ja po prostu zajęłam najdalsze barowe krzesło, zamierzając spędzić kolejną godzinę na oglądaniu nieznanych mi ludzi i zawartości mojego telefonu. W tym wszystkim próbując nie wybić ekranu rozemocjonowanym naciskiem swoich palców. Jednak oczywistym, o c z y w i s t y m, było niespełnienie się moich planów, bo przecież tradycji musiało stać się zadość.
— Darujmy sobie gadkę szmatkę. Powiedz, jak to zrobiłaś?
Po policzeniu do trzech otworzyłam wcześniej przymknięte oczy i podniosłam wzrok na nie tak wzburzoną, jak mi się wydawało, Valentię. Jej brew z zaciekawieniem uniesiona w górę zmyliła mnie z tropu. Ta dziewczyna zdecydowanie miała chorobę afektywną dwubiegunową. A ja nie miałam na to cierpliwości.
— Po ludzku.
— Po ludzku, to możesz przestać zgrywać Elzę z „Krainy Lodu" i wziąć trochę wina. — Warkocz położył po mojej lewej lampkę wspomnianego napoju, dosadnie akcentując wszystkie swoje słowa. Spojrzał na mnie spod byka. — Może stopi twoje skamieniałe serce.
Znajomi Britt mieli jedną, wspólną cechę. Zdecydowanie za dużo uwagi skupiali na mnie.
— Zlodowaciałe, nie skamieniałe... Kurna, Tristan, czy ty właśnie wziąłeś kolejną butelkę z baru?! — Latynoska spiorunowała wzrokiem wyższego o ponad głowę przyjaciela. — Dobrze wiesz, że gryziesz piach i nie stać cię nawet na kroplę. Ogarnij się.
I zabrała mu butelkę z ręki, którą trzymał cały ten czas, niewidocznie dla mnie, po drugiej stronie lady. Jednak, zamiast odłożyć ją gdziekolwiek, Latynoska zaczesała ręką rozpuszczone włosy do tyłu i wzięła porządnego łyka prosto z gwinta. Potem przetarła dłonią usta, patrząc na mnie.
— Ale choć głupi, to ma rację. Przyda ci się na rozluźnienie. Widać gołym okiem, że nie chcesz tu być.
— I dobrze — odpowiedziałam na jej obserwację, ignorując ich obu i patrząc na ludzi za nimi. Byli mozolni i patetyczni.
— Ale serio, dzieciak od Kena przyznał się, że sprowokował drugiego dzieciaka i wziął całą winę na siebie. Dlaczego?
Przez chwilę zalała mnie ulga, ale była to może sekunda. Potem wszystko wróciło.
— Daj jej spokój. — Do dwójki dołączył wspomniany Kendrick, jako jedyny zajmując krzesło. Valentia i Tristan wciąż stali przede mną, niewzruszeni. — Ważne, że już po wszystkim.
I choć wciąż miał to swoje sceptyczne spojrzenie, w miodzie jego oczu błysnęło coś na kształt wdzięczności. Oczywiście pod masą nieufności, ale jednak. Nie chciałam tego zobaczyć, z jakiegoś powodu.
Odwróciłam wzrok na dwójkę wywiadowców, kipiąc z niecierpliwości. I chyba uczucie to promieniowało na nich, bo Tristan, chwytając Valentię pod łokieć, cofnął się o krok, niezrażony jednak moim chłodem i wskazał na odchodnym lampkę wina. Dodatkowo potknął się po drodze.
— Pamiętaj, musisz stopić swoje skamieniałe serce!
— Zlodowaciałe, Tristan. Zlodowaciałe...
I dwójka doczłapała się do oddalonej na lewo Britt. Wtedy chwyciłam szkło z alkoholem i wylałam jego zawartość do zlewu po mojej prawej. Dzięki temu przez moment byłam tyłem do wciąż siedzącego w tym samym miejscu chłopaka.
Liczyłam na to, że również da mi spokój. Dziwnie potrzebowałam się odizolować. Pobyć sama. W ciszy. Z dala od natrętnych, ciekawskich spojrzeń. Nie tęskniłam za tym i pragnęłam wrócić do cienia, w jakim byłam jeszcze niedawno. Jednakże byłam tu. Z Britt i jej znajomymi, których mogłabym znieść. Na odległość. Jednak każda kolejna osoba zadawała mi pytania, od których skakało mi ciśnienie i coraz trudniej było utrzymać twarde rysy. Każda kolejna osoba budziła we mnie wiele zakurzonych emocji.
Zbyt wiele.
— Zawsze jesteś taka oschła? — I jego pytanie było tym, co przebiło moją trzymaną dotąd cierpliwość.
— Zawsze jesteście tacy wścibscy?
Gwałtownie się obróciłam, zderzając się z jego intensywnym spojrzeniem. Wcześniej widziany błysk zatonął w znanej już dociekliwości i nieufności w stosunku do mnie.
— Nie ufamy ci. Masz dziwną relację z Benjaminem, nie jesteś stąd i nie masz tu nikogo znajomego. Spędzasz dużo czasu przy Britt i nic dziwnego, że...
— Boicie się o nią? — Podniosłam brew, kończąc za niego ironicznym tonem. Bo tak zapewne brzmiał koniec tej wypowiedzi. — Jeżeli to są powody do myślenia o mnie w kategoriach „socjopatka" i „stwarzająca zagrożenie", to postarajcie się bardziej.
Teraz zorientowałam się, że wciąż trzymam szklane naczynie w dłoni. Odwróciłam się na nowo do zlewu, by je umyć, z całej siły trzymając się w garści. Czułam się źle z ulatującymi ze mnie emocjami. Choć też dobrze. Musiałam przestać, zanim uczucie ulgi wygra nad logiką i strategią. Tego zdecydowanie nie chciałam.
— Izolujesz się.
Dzikus.
Trzask.
Zamrugałam oczami, patrząc na swoje dłonie. A raczej na kieliszek, który rozpadł się na kawałki mimowolnie pod ich wpływem. Z mojej skóry szybko zaczęła uciekać krew. Dużo krwi.
Jednak zamiast jakiegokolwiek bólu, jedyne, co czułam, to niebezpiecznie mało tlenu w moich płucach.
— Glass?
Nie mogłam nic powiedzieć, ale i tak wszystko wokół przerwał ryk syreny policyjnej, drastycznie przybierający na sile.
Było źle.
Bardzo źle.
***
Przepraszam za dzień opóźnienia, dużo rzeczy naraz! Ale jestem z kolejnym, mam nadzieję lepszym rozdziałem. Ostatnio aktywność bardzo spadła i bałam się, że to może przez ostatnie rozdziały i coś, co wam się nie spodobało? Nie wiem, ale mam w planie rozkręcić wszystko i ulepszyć jakość!
Dziękuję za niedawno wbite ponad 700 wyświetleń i pozdrawiam,
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro