5. Huk
Zirytowana dotarłam na miejsce jakieś pięć, dziesięć minut przed kursem.
Oczywiście, że pogoda uległa zmianie. Bo dlaczego miałoby być ciepło i słonecznie dłużej niż zimno i mokro? Gdzie inaczej byłby sens robiącego na złość losu?
Z tymi uczuciami złożyłam parasol, kładąc go przy wejściu. Zobaczyłam Benjamina siedzącego na „swoim" miejscu pod oknem, podpierającego się na łokciu z twarzą zwróconą do książki.
Idąc na miejsce koło niego, mimowolnie pomyślałam o fali nieporozumień i kłopotów zapoczątkowanych tym człowiekiem. Ile oskarżeń padło na mnie częściowo w wyniku jego zachowań. Irytacja we mnie lekko się podniosła. Siadając na krześle, postanowiłam po prostu go zignorować. Nie wchodzić mu w drogę.
Ale nagle moje plany odeszły gdzieś na drugi plan, kiedy fiolet z czerwienią mignęły między kręconymi włosami chłopca. I trwając tak chwilę w zamyśle, zrozumiałam, co widziałam.
Wielką opuchliznę wokół jego oka.
Nawet przez całą następną godzinę chłopiec nie odrywał wzroku od książki. Nauczycielka, o dziwo, nie wypytywała go jak zawsze, ale umyślnie wybierała innych do odpowiedzi. To wszystko składało się na nietypowy obraz, który nie dawał mi spokoju. W tym momencie byłam przekonana, że nauczycielka zna Benjamina. Nie widziała go w tej chwili, w tym stanie, po raz pierwszy.
Szczerze, spodziewałam się, że pod koniec zajęć chłopiec klasycznie mnie zaczepi lub czymś zirytuje, ale tym razem po prostu spakował swoje rzeczy i bez większej energii wyszedł z klasy, z głową spuszczoną do dołu.
Zmarszczyłam brwi, myśląc nad tym chwilę. To, że do mnie nie przyszedł, wcale nie było powodem do ulgi czy radości. Jedyne, co w tej chwili odczuwałam, to głęboką zadumę i ciekawość. Do tego dochodziło to dziwne uczucie kłucia w klatce.
— Coś się stało?
Odwróciłam głowę do pani Harrison, która pojawiła się tuż obok mnie. Miała swoje lata, ale widać w niej było młodego ducha, błyskającego w jej morskich oczach. Zafarbowane na jasny blond włosy spięte miała w idealnego koka, a ubranie w postaci dziwnego, wymyślnego garnituru odejmowało jej parę lat. Biła od niej aura nowoczesności.
Już miałam wymigać się od pytania i odejść, ale z moich ust padło coś zupełnie innego.
— Wie pani, dlaczego Benjamin ma...
— Podbite oko? — dokończyła za mnie ze smutnym uśmiechem. Potem spojrzała na drzwi, gdzie ostatni raz widziała chłopca. — Nie mam bladego pojęcia, a naprawdę chciałabym wiedzieć. To dobry chłopak, choć czasem jego porywczość może mylić.
Uśmiechnęła się, a ja widziałam tylko kawałki kompletnie niepasującej do siebie całości. Jeżeli nauczyciel nie zna przyczyny, to gdzie ona leży? W jej słowach było trochę racji, musiałam przyznać. Porywczość Benjamina mogła go popchnąć na złe drogi, znacznie mu przy tym szkodząc.
— No tak, dziękuję — odparłam, zauważając swój bezruch i po skinięciu głową w stronę kobiety, niezwłocznie opuściłam budynek.
Wiele scenariuszy przewijało mi się przez głowę, ale żaden z nich nie był wystarczający. Zawsze czegoś brakowało.
Zawsze.
— Dziecko! Co ci się stało?!
Wyminęłam stojącą w progu matkę, ale ta od razu zatrzymała mnie, łapiąc mój nadgarstek. Siła mojego rozpędu mimowolnie odwróciła mnie w jej stronę.
Jej oczy biły piorunami i strachem.
— Jak ty wyglądasz?! Krew tu, opuchlizna tam, a ja się ciebie pytam, skąd?!
Wyrwałam się jej, wrząc ze złości.
— Nie twoja sprawa.
I idąc do łazienki, słyszałam, jak podąża za mną.
— Nie moja sprawa?! Paradujesz ze zmasakrowaną twarzą po naszym sąsiedztwie, a ty mi mówisz, że to nie moja sprawa?!
— Dokładnie.
— Ugh! — ryknęła, kiedy weszła za mną do łazienki. Nie przejmowała się naruszaniem mojej przestrzeni osobistej.
Kiedy wzięłam jakiś ciemny ręcznik i wodę utlenioną z trzeciej szuflady komody z umywalką, matka przecięła swoją ciszę kolejnym, pełnym typowego dla niej napięcia pytaniem.
— Co ty masz na dłoniach?!
Na krótko spojrzałam we wspomniane miejsce, patrząc na opuchnięte, rażąco czerwone kostki dłoni. A potem we wciąż utrzymującej się we mnie złości zaczęłam wycierać krew spod wargi.
— Jak mogłaś wdać się w jakakolwiek bójkę?! Pomyślałaś przez chwilę, jak na to spojrzą sąsiedzi? Szkoła? Pomyślałaś, ile to będzie nas kosztować?
Wtedy tępo wbiłam wzrok w swoje odbicie, tracąc swój zapał. Mimowolnie zamarłam w miejscu. Wiedziała, gdzie uderzyć. Zawsze.
— Tak myślałam. — I z trzaskiem drzwi wyszła z pomieszczenia.
Zawsze wiedziała.
Zawsze.
***
Plener plus deszcz i chłód nie tworzyły udanej pary. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że tworzą raczej parę wybuchową i skazaną na porażkę.
Ale wychodząc na puste pole otoczone drzewami, zauważyłam wielką, przezroczystą powłokę rozwieszoną nad całym wydarzeniem. I moje powątpiewania uległy rozmyciu. Prowizoryczny dach był minimalnie kryjący, jednak w większości przepuszczał obraz rozpoczynającej się imprezy. Miał cztery narożniki, ale idąc w górę, nabierał okrągłego kształtu. Było parę rozsuniętych wejść i właśnie użyłam najbliższego, składając po drodze parasol.
I było tu o wiele cieplej niż na zewnątrz.
Przez temperaturę, zapachy imprezy uderzały we mnie z większą siła, podobną do tej w samym klubie. Z ulgą zrzuciłam z siebie mokry płaszcz, zostając w samym, szarym swetrze. Na moje szczęście nie był gruby, bo jednak chłód letni, a zwykły mróz, to dwie różne rzeczy. Nie ubierałam się jak na zimę, ale i tak zmuszona byłam podwinąć rękawy do łokci.
Odrazu spostrzegłam, że na obrzeżach baru i budek z jedzeniem postawiono drewniane stoliki, które okupowane były przez sporą część zgromadzonych.
— Fajny pomysł, co?
Uśmiechnięta Britt pojawiła się znikąd, patrząc tam, gdzie ja sekundę temu. Chyba sama odczuła wzrost temperatury i zrezygnowała ze swojej bluzy, będąc w samym, bordowym podkoszulku. Co dziwne, bo nigdy nie widziałam, żeby zdejmowała ją w klubie. A żeby było dziwniej, zostawiła swoją beanie, a ja przez moment zastanawiałam się, czy nie jest jej tak gorąco.
Szatynka nie czekała na moją odpowiedź, mówiąc:
— Nie musimy ich tam obsługiwać, a do tańca zrobiło się więcej miejsca.
Rozglądnęłam się po raz kolejny i faktycznie, dało się zauważyć redukcję w osobach tańczących poprzez dodane stoły, co paradoksalnie nadawało całości przestrzeni i powietrza. Gdy tak patrzyłam po zajętych miejscach, zauważyłam znajomych Britt. Wesoło rozmawiali ze sobą, śmiali się z siebie nawzajem i energicznie gestykulowali rękoma, wprawiając pozostałych w jeszcze większe rozbawienie.
Jednak jedno z nich nie do końca podzielało nastrój grupy.
Kendrick.
— Tak, racja — odparłam od niechcenia, kończąc rozmowę. Ze wcześniejszego transu wyrwała mnie jakaś dziewczyna podchodząca do baru.
Następne godziny obsługiwania klientów, okazjonalnego mycia naczyń, jednej rozmowy z wicekierownik na temat mojego samopoczucia i siedzenia na barowym krześle, spędziłam częściowo na analizowaniu znajomych Britt. Łączyłam ze sobą fakty, skreślałam w głowie błędne hipotezy i interpretowałam zachowanie piwnookiego.
Przez cały ten czas zachowywał się inaczej niż pozostali. Może taki miał charakter, ale nie było to wystarczającym wytłumaczeniem dla jego zamyślonego spojrzenia i wzroku wbitego wszędzie, byle nie w znajomych.
Britt po raz któryś pobiegła zapytać się o coś wicekierownik, a ja praktycznie od dwunastu minut nie miałam niczego do roboty. Wyświetlacz mojego telefonu wskazywał godzinę pierwszą, gdy po raz czwarty w ciągu minuty na niego spojrzałam. Naprawdę chciałam kogoś obsłużyć, byle nie siedzieć bezczynnie w miejscu.
A to, co zdarzyło się potem, momentalnie przerwało moją grę w sudoku.
Głośny huk dłoni o jeden ze stolików.
Gdyby nie odwrócone w tym kierunku głowy i stojący nad wytatuowanym chłopakiem Kendrick w wyrazie czystej złości, nie znalazłabym tak szybko źródła dźwięku. Jego dłoń leżała przed chłopakiem, który nie był dłużny spojrzeniem gotowym spalić wioski. Napięcie między nimi odczuwałam, będąc dobre paręnaście metrów dalej. Lekko skośne oczy zwęziły się na odruch Kendricka, a ja wiedziałam, co to może oznaczać.
Dlatego też wstałam ze swojego miejsca, nie do końca przekonana do tego, co robiłam. Ruszyłam w ich kierunku szybko, ale na tyle spokojnie, by nie rzucać się w oczy. Wystawiłam dłoń do zaalarmowanego obok ochroniarza, dając mu znać, że wszystko miałam pod kontrolą.
Choć o tym miałam się dopiero przekonać.
Dotarłam do grupy nieco wystawiona na światło spojrzeń dookoła. Nie dałam się jednak ponieść ani zirytować zastaną sytuacją. Jedyne, czego chciałam, to sprawić, by nie zwracali na siebie uwagi innych i przestali odrażać ich swoim zachowaniem. Klienci byli cenni. To był mój priorytet.
A przynajmniej to sobie powtarzałam, zbliżając się do napiętej walki spojrzeń dwóch chłopaków i przestałam, stając obok nich.
— Możecie rozwiązać swoje problemy gdziekolwiek indziej? Straszycie klientów — odezwałam się cicho, ale chłodno. Im mniej interwencji ochroniarzy, tym lepiej dla klubu.
Trójka osób wyłączona z konfliktu popatrzyła na mnie zaskoczona. Pierwsza odezwała się Ugodowa Perfekcjonistka.
— Chłopaki, dajcie spokój. Czy ta dyskusja naprawdę ma miejsce? — Spojrzała na stojącą przerażająco nieruchomą dwójkę, po czym pytanie skierowała do pozostałych przyjaciół. Czarne, krótkie włosy chwilę bujały się od jej nagłego ruchu głowy.
Ciemnoskóry chłopak podrapał się po karku, szczerze zmartwiony i zagubiony przez sytuację przed jego oczami.
— Wiedziałem, że trzeba było ich bardziej upić.
Powstrzymałam przewrót oczami. Od razu po tej wypowiedzi Zjarana Latynoska, Valentia, stanęła wprost przed dwójką, po drugiej stronie, niż ja. Irytacja buchała z jej oczu prawie tak mocno, jak gniew chłopaków. Wskazała na stolik za sobą, przemawiając głosem stanowczym i ostrym.
— Siądźcie, zanim to ja zadam pierwszego sierpowego. Nie żartuję. — A gdy żaden z nich jej nie posłuchał, a praktycznie ją zignorował, spojrzała na piwnookiego. — Ken, nie sądzisz, że trochę przeginasz? Chucks...
— Nie potrzebujemy mediatora — odparł, patrząc na nią krótko, ale nie powiedział tego z jadem w głosie. — I tak już wychodzę.
I z tym zdaniem wyminął wszystkich, po drodze robiąc coś, czego robić zdecydowanie nie powinien.
Z ramienia, nie patrząc za siebie, celowo potrącił Fana Tatuaży, Chucksa.
A ten nie przyjął tego za dobrze.
Złapał go za tył bluzki, zatrzymując w miejscu. I chyba cudem zauważyłam zaciskającą się pięść Kendricka.
Bo zatrzymałam jego rękę nie tak daleko od twarzy Chucksa.
Spojrzał na mnie pierwszy raz, odkąd tu przyszłam, a ja zorientowałam się, co zrobiłam. Wszystko stanęło w miejscu. Było to tak bardzo instynktowne, że chwilowo zrzuciło ze mnie wszystkie pozory. Moja dłoń była mocno zaciśnięta na jego wrzącym od emocji łokciu.
Jego oczy, wciąż gniewne, strzelały złotymi iskrami. Zmarszczył zdezorientowany brwi, zauważając, co zrobiłam. Przybrał analityczny wyraz twarzy. Zauważył coś. I to przywróciło mi moje typowe nastawienie. Przywróciło mi mój stoicyzm. Z chłodem swojej irytacji odezwałam się cicho i bezemocjonalnie zarazem.
— Odprowadzę cię do wyjścia.
I nie czekając, puściłam jego rękę, zmierzając do najbliższego otworu w przezroczystej osłonie. Wiedziałam, że szedł za mną, gdy w połowie drogi, za tłumem tańczących studentów, zrównał ze mną swój chód. Czułam bijącą od niego złość. Ale dobrze ją chował pod monotonnym wyrazem twarzy.
Sama byłam zirytowana. Odsłonięta. Narażona. Wzburzona. Byłam wszystkimi złymi emocjami tylko dlatego, że znowu to zrobiłam. Wystarczył odruch. I czułam, że niewiele dawało mi powstrzymanie ścisku dłoni. Wypełniało mnie to irytacją. Nienawidziłam tej bezsilności. Momentu, w którym opuszczałam gardę mimowolnie i bez jakiejkolwiek kontroli. Momentu, w którym zmuszona byłam ponownie uzbroić się w cierpliwość. Stoicyzm. Pokorę.
Momentu, w którym mogłam upaść.
I chyba coś wreszcie ze mnie uszło, gdy dotarliśmy do wyjścia. Czekałam, aż zniknie z mojego zasięgu, odsuwając ode mnie swoją przenikliwość. Jednak czymże by było życie, gdyby spełniałoby nasze prośby?
Chłopak zatrzymał się przed zasłoną, patrząc na stare krople osadzone po jej zewnętrznej stronie. Przestało padać. Światła imprezy odbijały się od śliskiej warstwy materiału, lądując na jego stoickiej twarzy.
— Uderzyłbym go, gdybym chciał.
Nie spojrzał na mnie, ale wiedziałam, co chciał mi przekazać. Moja ręka nie była na tyle silna, by powstrzymać cios. Nie byłam głównym czynnikiem zatrzymującym uderzenie.
— Brak zaufania działa w dwie strony — powiedziałam po chwili z lekkim wzburzeniem. — Nie ryzykuję.
Dopiero wtedy odwrócił głowę w moją stronę. Analityczne spojrzenie piwnych oczu wróciło.
— Zauważyłem.
I to spojrzenie wzbudziło we mnie irytację. Znowu to robił.
— Krzywda jednego z twoich bliskich nie usprawiedliwia cię do skrzywdzenia pozostałych.
Słowa poleciały z moich ust, częściowo poza moją kontrolą, ale po wypowiedzeniu ich nie czułam się z nimi źle. To, co zobaczyłam popołudniu na kursie, mogłam połączyć z dopiero co przerwanym sporem. I gdy Kendrick ponownie zmarszczył brwi, kolejny raz wybity z rytmu, wiedziałam, że trafiłam w sedno.
Po chwili myślenia, jego twarz uległa zrozumieniu.
— Widziałaś Benjamina.
I choć nie czułam się speszona jego spojrzeniem, odwróciłam wzrok na tłum ludzi.
— Ta.
Nie wiedzieć czemu, znowu poczułam to głupie kłucie w okolicy serca. Przed oczami miałam fiolet i czerwień chłopięcej twarzy. Nawet nie wiedziałam, czy był atakowanym, czy atakującym. Czy stało mu się to w szkole, czy gdzieś poza nią. I mimo tego wszystkiego, kłucie wciąż tam było. Igiełki w sercu. Irytowały mnie.
— Powiedział mi, że nie jesteś stąd.
Na to zdanie mimowolnie się spięłam.
— Wtedy, gdy zaczął się odzywać po tym, jak zabrał twój piórnik — dokończył z dziwnym wydźwiękiem.
Odważyłam się obrócić głowę, by podnieść na niego brew. Zamaskowałam swoje odruchy pewnym spojrzeniem. Musiałam się dowiedzieć, do czego dąży.
— I?
— I nie wiedzieć czemu, ufa ci. Nie znając cię, ani nawet twojego imienia.
Zmarszczyłam brwi, poprawiając mimowolnie okulary.
— Po co mi to mówisz?
Naprawdę mnie to zastanawiało. Nie potrzebowałam tych informacji. Nie lubiłam tego, że Benjamin rozpowiadał, co wiedział. Mimo że był tylko dzieckiem i można się było tego spodziewać. Nie lubiłam toru tej rozmowy ani sposobu, w jaki Kendrick na mnie patrzył. Badał moje ruchy, moje emocje i to, co mówię. Nie lubiłam tego, jak niewiele było trzeba, by zwrócić na siebie uwagę. By wzbudzić w kimś podejrzliwość.
A gdy w końcu się odezwał, odwracając wzrok z irytacją, zaczęłam szczerze wątpić w swój słuch.
— Potrzebuję twojej pomocy.
***
I kolejny! Na koniec weekendu taki umilacz. Cztery dni później jestem z nowym rozdziałem, od którego zaczną się zmiany! 🙈Dziękuję za prawie pół tysiąca wyświetleń! Niesamowite, naprawdę. Gdyby moja wdzięczność była wodą, stworzyłaby nowe morze! 😂
Gwiazdkujemy, komentujemy i widzimy się już 14-go marca! Miłego tygodnia!
Pozdrawiam,
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro