4. Dwa Metry
— Hej, dziewczyno, co się stało? — Na moim ramieniu wylądowała dłoń tej samej, rudowłosej kobiety, która zazwyczaj pilnowała klubu.
Spojrzałam w końcu na nią krótko, w jej zdekoncentrowane, ciemnozielone oczy wyczekujące odpowiedzi. Praktycznie zapomniałam twarzy napastnika. Nie czułam zagrożenia. Ale przez dłuższą chwilę nie mogłam złożyć sensownego zdania w mojej głowie.
— W końcu cię znalazłem.
Westchnęłam, patrząc przed siebie i nawet nie siląc się na odwrócenie głowy. Oczywiście, że mnie znalazł. Vian nie ukrywał tego, że przez połowę wieczoru zamierzał podejść i w końcu do mnie zagadać. Mimo niechęci do jakiejkolwiek relacji z tym człowiekiem, schlebiały mi jego nieudolne próby.
— Niesamowite. Jak to zrobiłeś? — Spojrzałam na niego kątem oka, lustrując bez skrępowania jego imprezowy ubiór, zatrzymując się na moment na jasnozielonych oczach i kruczoczarnych, postawionych na żelu włosach. Potem znowu wbiłam wzrok w przestrzeń.
Chłodna, bordowa ściana, o którą się opierałam, przewodziła mocny bas głośników mojego domu. Buzujący w głowie alkohol sprawiał, że otoczenie było elastyczne i bardziej energiczne. Ludzie zapychali każdy kąt każdego pomieszczenia. Krzyki, muzyka i zapach alkoholu naprzemiennie walczyły o moją osłabioną uwagę. Teraz do tego sporu dołączył chłopak stojący nieco bliżej mnie, niż powinien.
— Nie da się ciebie nie zauważyć, piękna.
Uśmiechnęłam się bez szczerych emocji.
— A ciebie wręcz przeciwnie. — Odbiłam się od ściany, poprawiając sukienkę i uważając przy tym, by drink w mojej dłoni nie wylał się na perłowy dywan przedpokoju. Miałam zamiar odejść, ale chłopak mi na to nie pozwolił.
— Daj mi szansę. — Chwycił mnie za biodra, niezgrabnie przyciągając moje ciało do swojego. Czuć od niego było słabe perfumy i piwo.
Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, nieco poirytowana. Podniosłam na niego brew, doskonale widząc ledwo podnoszące się powieki. Patrzył na mnie, ale równocześnie myślami był oddalony, poza zasięgiem wydarzeń w czasie teraźniejszym.
— Odrzuciłam cię niejeden raz. Nie uczysz się na błędach, Vi? — Tym razem włożyłam siłę w odepchnięcie się od wysportowanego torsu. Na marne. Zmarszczyłam niezrozumiale brwi. — Możesz się odsunąć?
I gdy przesunął powoli swoją grubą dłoń na linię moich pośladków, zupełnie straciłam ochotę na jakiekolwiek eufemizmy. Znosiłam Viana, cały ten czas. Jednak w momencie, gdy poczułam ukłucie paniki zakradające się do moich płuc, blokujące oddech i przyspieszające bicie serca, tolerancja w stosunku do jego osoby właśnie się wyczerpała.
— Weź tę łapę, zanim naprawdę tego pożałujesz. — Mój głos mimowolnie się zatrząsł. Traciłam swoją pewność siebie. Nie lubiłam tego uczucia.
A kiedy bezczelnie ścisnął w dłoniach moje ciało, nie wytrzymałam, a stan czystości dywanu pod moimi obcasami przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Całą zawartość szklanki z drinkiem, jaką wciąż posiadałam w drugiej dłoni, gniewnym ruchem wylałam na jego głowę.
Naprawdę sądziłam, że tyle wystarczy. Jednak z wrzaskiem spowodowanym alkoholem wkradającym się do jego oczu, ucisk na moich biodrach tylko się wzmocnił. A po tym chłopak tylko boleśniej przygniótł mnie do ściany.
— Zostaw mnie, idioto! — krzyknęłam w przypływie złości i bólu. Szklanka już wcześniej spadła gdzieś na dywan, a ja dwiema dłońmi próbowałam zdjąć z siebie wielkie cielsko chłopaka.
— Ej, ty! Pogięło cię do reszty?!
I nagle trzask.
Vian bezwładnie opadł przede mną, ostatkami sił zasłaniając się rękoma. Wydawał z siebie nieludzie jęki, zwracając tym uwagę pozostałych. Kawałki mojej szklanki rozsypane leżały dookoła jego ciała, a spomiędzy palców dłoni, którą trzymał się za górną część twarzy, zaczęła wypływać ciemna, gęsta krew.
Poczułam nudności.
Nie widziałam, kto zadał decydujący cios. Nie widziałam, jak ludzie masowo zaczęli wracać do domów. Nie widziałam dzwoniących na policję osób ani kogoś, kto sztywnymi, drobnymi rękoma ściskał, przez może minutę, moje nieruchome ciało.
Całą uwagę zwróciłam jedynie na widok szkarłatnej krwi na perłowym dywanie i wrzący w moim ciele większy niż kiedykolwiek gniew.
Muzyka ucichła.
Zaciekawienie w głosie wicekierownik zdawało się szczere, ale miałam świadomość, że do głupich nie należała. Lepiej niż ktokolwiek wiedziała, co mogło się wydarzyć, bo raczej nie była w tej branży od wczoraj.
— Gorszy klient — odparłam wymijająco, na co dostałam skinienie głowy pełne zrozumienia. — Mogę dostać coś na przebranie?
I zirytowało mnie nieco przenikliwe spojrzenie kobiety. Naprawdę nie uśmiechało mi się paradować do końca nocy z pokaźną dziurą na ramieniu.
— Oczywiście, Glass. — Uśmiechnęła się delikatnie, stojąc jednak w miejscu, a ja dalej próbowałam wniknąć w jej tok myślenia. — Ale osobiście wolałabym, żebyś wróciła do domu. Przyjechałaś z kimś może?
I na to podniosłam brew z konsternacją.
— Z całym szacunkiem, ale nie potrzebuję odsyłki. Wszystko jest w porządku.
I tak też było. Może doskwierało mi nieco pulsujące biodro, ale nie było to czymś, co mogłoby mnie zmusić do natychmiastowego powrotu do mieszkania. Ale kobieta z założonymi na piersi rękoma pokręciła głową i nie wzięłam tego za dobry omen.
— Mówię to nie tylko dlatego, że się martwię, ale też dlatego, że zależy mi na pracownikach — powiedziała z troską. — Mamy na miejscu dużo barmanek. Twoja nieobecność nie utrudni pracy innym. Wolę, żebyś była na siłach jutro, niż katowała się dzisiaj.
Ale nie w tym była rzecz.
— Potrzebuję tu zostać — powiedziałam, nie podnosząc głosu, ale wzmacniając w nim stanowczość.
I rudowłosa chwilę stała w ciszy, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami, przez co ledwo powstrzymałam się od odwrócenia wzroku. Przybrałam tak neutralny wyraz twarzy, jaki tylko byłam w stanie. Ale irytacja i dziwne wzburzenie emocjonalne nie chciało ze mnie zejść od samej sytuacji z klientem, co wzmocnione w tej chwili utrudniało mi zadanie.
Wtedy kobieta dotarła do sedna.
— Tu nie chodzi o twoje możliwości, mam rację?
Nie odpowiedziałam.
— Nie potrącę ci za jeden, wcześniejszy powrót, w dodatku na moje życzenie, jeśli to cię martwi. Nigdy tego nie robię.
Zmarszczyłam lekko brwi, zdziwiona przez dobry moment jej słowami. I chyba w moich oczach było to do uchwycenia, bo kobieta uśmiechnęła się rozbawiona, pytając ponownie:
— To przyjechałaś z kimś, kto mógłby cię odwieźć?
I w tej chwili wybudziłam się z mentalnego zawiasu.
— Dotarłam tu busem. — Chwyciłam torbę spod lady i gdy prostując się, miałam zamiar pożegnać się i odejść, kobieta już zmierzała do Britt, która z kolei dopiero co dotarła do baru.
Cudownie.
Z początku nie słyszałam przebiegu ich rozmowy, ale w miarę jak zbliżały się do mojej strony baru, słyszałam i dostrzegałam więcej detali, w tym zdziwioną twarz Britt na mój widok. Dziewczyna wraz z kobietą stanęła w podobnej odległości, co po drugiej stronie baru stał Kendrick. Ten z kolei patrzył na przebieg rozmowy, którą wówczas już bardzo dobrze słyszałam.
— Oczywiście, żaden problem! — odparła żywiołowo szatynka, posyłając mi, olaboga, współczujący uśmiech. — Odprowadzisz ją, Kendrick?
A kiedy chłopak chwycił nieopodal leżący płaszcz i skinął do nich potwierdzająco głową, rozszyfrowałam wszystkie niewiadome zaistniałej sytuacji. Dostałam eskortę. Ucieszona dziewczyna przechyliła się nad blatem i szybko cmoknęła chłopaka w policzek, ale on przyjął ten odruch inaczej, niż można się było po nim spodziewać.
Z lekko zmarszczonymi brwiami dłużej popatrzył na Britt, po czym pożegnał się zarówno z nią, jak i wicekierownik, ruszając w moim kierunku.
Druga z wymienionych z uśmiechem na twarzy skinęła mi głową, co odwzajemniłam. Pomijając uśmiech. Britt natomiast zakryła twarz za pomocą swoich bujnych loków, poprawiając beanie i mrucząc coś pod nosem, na co kobieta przy niej zaśmiała się i poklepała ją po ramieniu.
— Idziesz? — Przechodząc obok z płaszczem przerzuconym przez przedramię, popatrzył na mnie bez emocji.
Westchnęłam z niechęcią.
***
Przekraczając progi rozłożonego na pustym polu klubu, poczułam chłód późniejszego wieczoru i do tego momentu nie wiedziałam, że go potrzebowałam. Gdy jeden skraj nieba był jeszcze chłodnym fioletem, po całkowicie przeciwnej stronie był głęboko granatowym płótnem dla pojedynczych gwiazd. Wszystko jednak zasłoniły korony drzew, w momencie wkroczenia na węższą, niemalże leśną ścieżkę.
Szczerze mówiąc, moje nerwy jakby poddały się chłodnemu powietrzu, a nigdy nie przepadałam za łonem natury. Z każdym kolejnym metrem dalej od dźwięku imprezy, irytacja zdawała się schodzić na drugi plan. I może byłabym w stanie zignorować obecność kroczącego obok chłopaka, gdyby nie to, w jaki sposób to robił. Choć nie był ani zbyt daleko, ani nie zostawał w tyle. Szedł w równej linii ze mną.
Więc co było tym, co przykuwało moją uwagę?
Szedł dobre dwa metry oddalony na lewo. O ile nie więcej.
Pomyślałabym, że byłam dla niego niemal niewidzialna, gdyby nie krótkie, sceptyczne spojrzenia kątem oka. I oczywiście, że je widziałam. Nie były ani trochę dyskretne. Raczej emanowały energią pod tytułem: „Naprawdę nie wiem, czego się po tobie spodziewać, i nawet nie chcę wiedzieć". A chyba właśnie taki był w tym cel. Bo nie musiałam obracać głowy w jego stronę, by odebrać ten przekaz.
Jednak po niecałej minucie ten nieprzerwany wciąż przekaz wywołał we mnie reakcję, której w życiu bym się po sobie nie spodziewała.
Sprawił, że parsknęłam czystym, szczerym śmiechem.
— Czy ty się mnie boisz?
— Co? — zapytał zdziwiony, obracając połowicznie głowę w moim kierunku. — Mówiłem już. Nie ufam ci.
— Z tej nieufności wejdziesz zaraz w drzewo. — Spojrzałam powątpiewająco na niewielką przestrzeń między nim a lasem.
Popatrzył tam, gdzie ja, a potem skrzyżował ze mną swój wzrok. W grze cieni rzucanych przez gałęzie wysokich drzew i światła niepełnego księżyca, piwny kolor jego oczu przybierał raz mętnych, raz czystych odcieni. Spojrzenie miał nie do odczytania. Neutralne.
I niespodziewanie zmienił temat rozmowy.
— Często macie takie sytuacje w klubie?
Wiedziałam, co miał na myśli. Spojrzałam na jeden z lżejszych zakrętów przed nami, poprawiając rączki od torebki-plecaka. Nie było już śladu po moim prowizorycznym uśmiechu. Obojętny wyraz twarzy wrócił na swoje miejsce. Tak samo, jak i automatyczny chłód mojego głosu. Poczułam, jak moje dopiero co rozluźnione mięśnie spięły się na nowo.
— Zdarzają się.
I zaległa chwilowa cisza, która złudnie pozwoliła mi założyć, że chwila niepewności minęła. Jednak Kendrick odezwał się po raz kolejny. A lepiej by było, gdyby pozostał cicho.
— Znowu to robisz.
Podniosłam tę brew, której nie widział, bo wciąż patrzyłam przed siebie.
— Co robię?
A wtedy ponownie wystawił moje poczucie bezpieczeństwa na próbę.
— Co chwilę zaciskasz dłonie.
Nie odpowiedziałam, mimowolnie zaprzestając wypomnianej mi czynności. Przez kolejne parę minut szliśmy w ciszy. Ziemia szeleściła pod stopami, jacyś nastolatkowie o mało co nas nie potrącili, z zawrotną prędkością wyprzedzając nasz spokojny chód, a nocne zwierzęta gdzieniegdzie roznosiły echo swoich odgłosów. Wciąż dało się usłyszeć muzykę klubową, jednak dość przytłumioną przez zawiłość roślin i drzew.
Poczułam się dotknięta tym jednym komentarzem. I nie w znaczeniu urazy. W znaczeniu intymności. Miałam wrażenie, jakbym mimowolnie się zdradziła. Pozwoliłam sobie na jeden, trywialny błąd, którego udało mi się unikać przez ostatnie miesiące. Zastanawiało mnie, co zrobiłam inaczej tym razem. Dlaczego to, co robię, uwidoczniło się dopiero w tej chwili? Jak wiele o mnie to mówiło? Które fakty poddawało powątpiewaniu, zmuszając, by przemyśleć je dokładniej?
Ale mimo ciekawości, nie mogłam dostać odpowiedzi, nie narażając się na kolejny błąd równocześnie.
Wyszliśmy zza lini lasu i z ulgą spostrzegłam, że na horyzoncie nie było żadnego busa, więc były spore szansę, że dotrę na przystanek w porę. Zauważyłam też, ile aut było zaparkowanych wzdłuż słabo oświetlonej ulicy i nawet na dość wyrównanych, ziemnych przestrzeniach za chodnikami z obu stron. Sporo.
Gdy dotarliśmy do przejścia dla pieszych oznaczonego tylko i wyłącznie wyblakłymi już liniami na jezdni, Kendrick zatrzymał się dwa kroki za mną. Zapewne jego auto, które widziałam po jednym z kursów, gdy Benjamin chciał ode mnie uciec, znajdowało się po tej stronie drogi. W przeciwieństwie do mojego przystanku.
— Dzięki za towarzystwo — odezwałam się tyłem do niego, odwracając jednak głowę w bok i kątem oka rzucając mu ostatnie spojrzenie.
— I tak wracam teraz do domu — odparł, patrząc mi w oczy, jakby chciał uniknąć mojego podziękowania i faktu, że cokolwiek dla mnie zrobił. Nawet jeśli rzeczywiście to przede wszystkim zaplanował. Wydawało się, że im mniej miał ze mną wspólnego, tym lepiej dla niego.
— Mhm — mruknęłam tylko, po czym odwróciłam się do pasów i powoli odeszłam, przechodząc na drugą stronę drogi.
Dopiero po paru sekundach w tej ciszy usłyszałam, jak sam zmierza w swoim własnym kierunku.
A gdy już myślałam, że pasmo dziwnych wydarzeń zakończyło się tego wieczoru, kolejne, o dużo większej skali, zaczęło się już następnego dnia.
***
Rozdziały będę dodawać co około cztery dni, mniej więcej. Dzisiaj jest po trzech, więc widzicie, jak jest. Postaram się też zachować długość, żeby nie wciskać za dużo w jedną część!
Dziękuję za niesamowity odbiór! Za wbite 300 wyświetleń, za głosy, komentarze i wyświetlenia! Cudownie je widzieć i poczuć zastrzyk motywacji! Jesteście wielcy! Komentujcie, głosujcie i bądźcie takimi (super) czytelnikami, jak do tej pory! Obserwujcie, jeśli chcecie mieć dostęp do wszelkich informacji!
Ps. Dla tych, którzy zaczęli czytać od 1 rozdziału: PROLOG JEST ISTOTNY! Zdecydowanie krótszy, więc nie wymaga dużo!
Pozdrawiam Was,
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro