34. Rita
Nie przyzwyczaiłam się do chłodu, mimo wolno upływającego czasu, wbijającego się w dłonie jak kanciasta brama i kawałki szkła.
Nie mogłam poluzować dłoni. Podnieść się z zimnych kafli, przeszywających gołe nogi, tylko częściowo okryte sukienką. Odsunąć się od piekielnie ostrego, rozsypanego wokół mnie szkła, mimo że nie tknęłam żadnego od godzin. Otworzyć oczu. Spojrzeć na krew szpecącą wszystko wokół. Na wodę upiornie pobrzmiewającą delikatnymi uderzeniami o brzeg basenu. Wodę przesiąkającą ubrania. Nie mogłam przerwać dygotania całego ciała, od szczęki, po końce stóp.
W którymś momencie, zdawałoby się, że wieczność później, słońce wzniosło się nad horyzont. W końcu powietrze nabrało mniej przeraźliwie kłującej temperatury. Delikatny pomarańcz przebijał się przez moje powieki. Promienie słońca, jak zbawienie z góry, choć nikłe, zaczęło grzać moją skórę, ale tak delikatnie, że mogło być to też powolnym znieczuleniem mojego ciała. Jakbym przestała odbierać cokolwiek, mrożąc każdy kawałek ciała.
Ale w którymś momencie zdarzył się prawdziwy cud.
Usłyszałam kroki.
Uniosłam gwałtownie głowę.
— Boże, Georgia.
Rita.
Zauważyłam niedowierzanie na jej twarzy, może nawet ból. Szybko znalazła się przy bramie, ale zauważyła moje ręce trzymające się jej desperacko i zamknięcie, którego z daleka nie dostrzegła. Miała potargane włosy, rozbiegane spojrzenie i przyspieszony oddech.
Nie zastanawiało mnie, skąd i jak się tu znalazła. Chciałam wreszcie oddalić się od tej przeklętej wody. Nie powiedziałam jednak niczego, bojąc się wpuścić zimne powietrze do ust. Nie miałam siły, by się ruszyć. Przyjście Rity obudziło mnie, przypominając o przeszywającym bólu w dłoniach. Wszystko stawało się zbyt realne. Zbyt bliskie.
— Poczekaj – rzuciła Europejka, oddalając się od basenu i ruszając na przody domu.
Panika wkradła się we mnie, gdy patrzyłam, jak odchodzi, ale po paru minutach wróciła z pękiem kluczy. Westchnęłam w uldze. Byłam bliska łez. Nawet mój chłód był ciepłem w porównaniu z przebytą, mroźną nocą i przenikającą mnie do szpiku wodą.
Z trudem oderwałyśmy moje dłonie. Z trudem podniosłyśmy mnie na nogi. Z łatwością padłam na siedzenie pasażera, oddalona od chłodu.
W drodze Rita włączyła klimatyzację, dostrzegając moje mimowolne drganie.
— Jest dziesięć stopni na zewnątrz! A ty tylko w tym! Musisz być zmarznięta, poczekaj... Wzięłam ci kocyk...
Podała mi ciepły materiał z tyłu samochodu, który najwidoczniej wiedziała, żeby wziąć. Może usłyszała, co się stało, może o świcie pogłoski już krążyły, a może Katiya pochwaliła się tym jeszcze zeszłego wieczoru. Nie obchodziło mnie to.
— Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało! Musisz się czuć okropnie! Oby twoi rodzice to zrozumieli... – wyrzucała z siebie Rita, odwracając wzrok od drogi co parę sekund.
To też mało mnie obchodziło.
Nic mnie nie obchodziło.
Wszystko zostało nad basenem, w kawałkach rozbitego szkła.
Parę godzin, fałszywych zdań, korytarzy i zdziwionych spojrzeń późnej dotarłam do celu. Stałam w progu, praktycznie niewidoczna. Serce waliło mi w piersi, a tak cicho, jak w tej chwili, nie oddychałam nigdy.
Obserwowałam burzę kręconych włosów wystających zza opatrunku głowy. Zamknięte powieki zakrywały jasne oczy, a koszula szpitalna zakrywała więcej urazów niż się wydawało. Jedną rękę miała w gipsie, z nad którego ciągnął się rozległy siniec. Na śniadej twarzy było ich parę, ale mniejszych, zdominowanych przez rozcięcia.
Nie mogłam się ruszyć, obciążona wątpliwościami i strachem. Oraz złością. Przede wszystkim złością. Trudno mi było jednak stwierdzić, na co, lub kogo, była ona skierowana. Jej matka niechętnie się zgodziła na tą wizytę, co tylko bardziej powstrzymywało mnie od zmarnowania okazji i momentalnego odwrotu.
Potrzebowałam tu być, ale potrzeba nie sprawiała, że zadanie nagle było proste i miało wyznaczony tor.
Jakiekolwiek miałam przemyślenia, szybko rozmyły się, gdy dziewczyna wyczuła przeciąg spowodowany sekundę wcześniej uchylonymi drzwiami i otworzyła oczy. Najpierw zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, potem spojrzała w moim kierunku. Zamarła, przebudzając się w sekundę.
Uchyliła usta, ale nic nie opuściło jej ust. Myślałam, że chciała coś powiedzieć i tak chyba było, ale wtedy mocno zakaszlała, krzywiąc się w bólu. To ostudziło moje niezrozumiałe emocje i podeszłam do szpitalnego stolika, na którym miała wodę. Wystawiłam do niej plastikowy kubek.
Popatrzyła na niego z wciąż przymrużonych powiek, po czym pokręciła głową, wciąż łapiąc oddech. Poczułam ukłucie w klatce, widząc, jaki odczuwa ból. Zdawało się, że nie widziałam jej od miesięcy. Nie na wyciągnięcie ręki, nie w świetle dnia, nie bezpośrednio nawiązując z nią kontakt, to na pewno. Było to równocześnie nowe, jak i dawne, znane mi uczucie. Jakby dwie wersje naszej relacji były w jednym pomieszczeniu, obserwując się z bezpiecznej odległości.
To wszystko było dziwne.
Odezwałam się pierwsza, zaczynając od końca. Mój głos przesiąkł szpitalną atmosferą i był słabszy, mniej chłodny. Najbardziej przebiła się ciekawość.
— To Estera?
Spuściła wzrok tak szybko, jak go podniosła. Podwyższyła sobie minimalnie część łóżka, wtapiając się w materac, z westchnieniem ulegając zmęczeniu.
— Samochód mnie potrącił szybciej niż zobaczyłabym jego kolor – odpowiedziała ostrożnie, niepewnie.
Nie wiedziałam, czy kłamała. Brzmiało to logicznie, ale wiedząc, jak potrafiła łgać prosto w twarz, wolałam brać jej słowa z pewnym dystansem. Nawet nie wiedziałam, czy miała jakiś powód. Może nie miała już przed kim się zatajać.
Dlatego jedynie skinęłam głową, ostrożnie przechodząc przez długość sali. Stałam przy starym oknie, patrząc przez nie na ruchliwe miasto. Unikając zdradzającego mnie spojrzenia, czy pytań, których jeszcze nie umiałam zadać. Odpowiedzi, o które nie wiedziałam, jak zacząć się domagać.
— Nie wyglądasz najlepiej.
Odwróciłam głowę zaskoczona.
Rita posyłała mi lekki uśmiech, obszyty żalem. Jednak tym, co mnie zdziwiło, była jej bezpośredniość. Parę miesięcy temu, a nawet tak niedawno, obchodziła się ze mną jak z jajkiem, bojąc się o dobór słów, ich znaczenie i to, jak zareaguję na każde z nich. Błędnie założyłam, że po tym, co się wydarzyło aż do tego momentu, przyjdzie mi rozmawiać z jej starą wersją.
Dopiero wtedy, gdy była niezależna ode mnie, zauważyłam, jak mocno trzymałam ją w garści.
— Kiedyś wyglądałam gorzej. Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie – rzuciłam w miarę cicho, trzymając emocje na wodzy.
Jej uśmiech zniknął, a ona odwróciła wzrok, patrząc na ścianę naprzeciwko. Zaległa cisza. Rozumiała, do czego się odnosiłam. Nie potrzebowałyśmy wiele, by przypomnieć sobie jedyną bójkę, w jaką kiedykolwiek się wdałyśmy. Tak samo przychodziły na myśl słowa wypowiedziane przez nas obie i prawda, która dopiero co wyszła wtedy na wierzch. Punkt zwrotny.
— Wiem, że to nie ty powiedziałaś Katiyi. Kade się przyznał.
Tym zdaniem sprawiłam, że to ona odwróciła się zaskoczona. Jasne oczy błysnęły ciekawością. Zdecydowanie się tego nie spodziewała. Może nawet jej ulżyło, gdy wina opadła z jej barków. Nigdy nie była jej. Przynajmniej nie ta część.
Dlatego gdy normalna osoba przeprosiłaby za oskarżenia, ja pozostałam cicho.
Ciągle coś siedziało mi w piersi. Coś przyćmiewało mój umysł, nie dając spojrzeć daleko przed siebie. Nie miałam pojęcia, czym to było, ale wiedziałam, że u niej było źródło. Jedno ze źródeł. Przestrzeń między nami od dawna zatruwała powietrze, które ciągnęło się za nami wbrew wszelkim prawom.
Widziałam przed oczami swój gniew, który pchał mnie w okolice jej domu. Widziałam jej zdziwienie, może udawane, i nasze pięści. Któraś się broniła, któraś atakowała. Zupełnie nie w naszym stylu. Chociaż co nim było?
— Nie powiedziałabym im tego.
Ostrożnie dobierane słowa Rity miały inny charakter. Jej głos był pewny. Wolno wypowiadane słowa nie brały się ze strachu.
Przeszyłam ją wzrokiem, a i on też był inny. Nie było we mnie nienawiści. Choć może jakaś jej część tam była. Moje uczucia łączyły się na nowo w zupełnie obce mi kombinacje. Póki co żadne nie były wybuchowe. Jedyne ściskały mnie za gardło. Ręce miałam splecione na klatce, a dłoń dla niej niewidoczną zaciskałam i rozluźniałam.
— Ale z łatwością do nich dołączyłaś, gdy Kade to zrobił.
Pozwoliłam sobie na nutę bólu, co kiedyś uznałabym za niedorzeczne.
Żywy niczym ogień przede mną został jedynie ból.
Kolejna, głupia łza wydostała się spod mojej kontroli. Starłam ją, pełna obrzydzenia.
— Zaczęłaś robić coraz gorsze rzeczy! – podniosła głos niespodziewanie i siadła pod wpływem impulsu. Jeśli poczuła ból, to nie było go po niej widać. – Byłam przy tobie cały ten czas, ale gdy zamknęłaś Katiyę w szkolnej szafce, zaczęłam się naprawdę bać!
Sznur zawinął się wokół mojej klatki.
Pamiętałam wszystko, o czym mówiła. Jakbym puszczała film z tych wydarzeń tuż przed swoimi oczami. Jakby odtwarzał się nawet pod powiekami. Emocje, trzymane przez nas do tej pory, w końcu zaczęły się z nas wydobywać.
Jej emocje były dla mnie cięższe, niż obelga.
— Nie skrzywdziłabym cię – powiedziałam, zwalczając sztywne gardło. Była to prawda. Mimo tego, jaka wtedy byłam.
Rita pokręciła głową.
— Nie bałam się o siebie.
I wtedy sznur zacisnął się mocniej, pozbawiając mnie tchu.
Czułam, że przechodziłam przez bolesne deja vu. Myśl o tym, że ktoś bał się o mnie, była potężna. Zmiatająca z rzeczywistości. Świadomość, że ktoś bał się o starą wersje mnie – tą dbającą tylko o kontrolę, posuwając się do czegokolwiek, by ją utrzymać – była jeszcze potężniejsza. Praktycznie mistyczna, surrealna.
— Gdzie był ten strach, kiedy całą noc siedziałam nad tym durnym basenem?!
Mój oddech był ciężki. Nieporównywalny do tego sprzed progu sali.
Rita zacisnęła usta, a w oczach pojawił się żal w pełnej okazałości. Wstyd. Uraza.
Nie odrywałam od niej wzroku, nawet gdy szarpała za wszystkie struny w moim ciele. Nawet te najstarsze, najwrażliwsze. Te, które dały początek innym. Godziłam się na to. Byłam tam z własnej woli.
— Tak bardzo, bardzo cię nienawidzę...
— Znikąd pojawiłaś się o świcie, miałaś na sobie te same ubrania, co zeszłego dnia, mimo że podobno źle się czułaś i zostałaś w domu, jakimś cudem miałaś klucze do tej cholernej bramy, a do tego ten koc w twoim samochodzie. Jakby przygotowania do grania pomocnej przyjaciółki sprawiały ci przyjemność!
Wszystko się ze mnie wylewało. W stanie wrzącym.
Wiedziała, że mają to zrobić. Nawet jeśli nie ona powiedziała Katiyi, to była w to zamieszana. Udawała, grała na dwa fronty, a do tego kręciła się wokół mojej kuzynki, rozpętując kolejne wojny. Niepotrzebne i bolesne. Pozwalając kolejnym kawałkom rozpadać się w proch.
Niczego nie rozumiałam, tak długo niczego nie rozumiałam i traciłam cierpliwość do zastanawiania się sekundy dłużej.
W echu moich słów pojawiły się łzy. Jej – staczające się po policzkach – i moje – trzymane w oczach, ostatkami sił.
— Nie wiedziałam, co Katiya chciała zrobić, ale czułam, że jeśli nic się nie zmieni, to będzie tylko gorzej. — Jej głos się łamał, ale parła dalej. — Nie chciałam być świadkiem, dlatego nie poszłam. Nie sądziłam też, że posunie się tak daleko. Ani że wiedziała o...
Zamilkła, napotykając mój wzrok. Cokolwiek w nim było, przerwało jej zdanie.
— Kiedy nie odpisywałaś, myślałam, że albo wróciłaś do siebie, albo zaczęłaś pić. Dopiero o świcie napisała do mnie Katiya i kazała mi cię zabrać, zanim ktoś z domu Chrisa cię znajdzie.
Odwróciłam wzrok, patrząc ponownie za okno. Nie chciałam w to wierzyć, choć sama się o to prosiłam.
— Może i udawałam, że niczego nie wiedziałam, ale moja troska była szczera.
Zaciskałam wargi tak mocno, że zaczynało to boleć.
— Nawet Kade rzucił Katiyę, gdy się dowiedział. Nie od razu, ale na dobre.
Kolejny ból, kolejny powód, kolejne źródło.
— I tak byliśmy ze sobą dla popularności – rzuciłam słabiej niż bym chciała, nie odwracając się.
Trzymaliśmy swoje statusy wyżej, niż ktokolwiek w szkole mógł sięgnąć. Stworzyliśmy grupę nie do podważenia. Wszyscy nam zazdrościli. Próbowali wkupiać się w nasze łaski. W teorii był to dobry plan, a nawet i w praktyce. Do czasu.
— Wiesz, że to nie wszystko.
I może stara ja uciszyłaby ją chłodnym wzrokiem, ale w tej chwili po prostu pozwoliłam łzom uciec spod powiek. Były ciepłe. Jak muśnięcie dłoni.
Dobrze wiedziałam, że to nie wszystko. Przynajmniej tak sądziłam, dopóki mnie nie zostawił. I nie zdradził Katiyi moich najgorszych słabości.
Gdy tylko papier zajął się ogniem, stanęłam wyprostowana, patrząc na każdy z przedmiotów. Na żałość ginącą w czarnym zapachu siarki. Jednak z każdym kolejnym palącym się wspomnieniem, niknął we mnie gniew. Niknęła furia. Niknął chaos myśli.
— Katiya zrzuciła winę na mnie, więc pokazałam mu nasze wiadomości i udowodniłam mu, że mnie tam nie było.
Wtedy, dopiero wtedy, odwróciłam się od okna, zderzając nasze spojrzenia.
Nie kryłam już niczego.
— Dlaczego miałabyś robić coś na swoją niekorzyść? Dlaczego zadzwoniłaś po moich znajomych, gdy miałam się z nią spotkać? — pytania rzucałam tak szybko, że ledwo nad nimi myślałam. — Dlaczego trzymałaś się z Esterą, wiedząc, jaka potrafi być?
Czułam drganie w całym ciele, jednak nie zatrzymałam się. Rita zmarszczyła brwi, nie spodziewając się żadnego z pytań. To tylko szybciej rozprzestrzeniło ogień pod moją skórą. Ogień skażony czymś więcej.
Dostała, czego chciała, a jednak wracała jak bumerang, robiąc niezrozumiałe dla mnie rzeczy, biorąc udział w sprawach kompletnie z nią niezwiązanych, na dodatek mi pomagając.
— Dokładnie dlatego! Bo wiem, jaka potrafi być i nie chciałam, żeby znowu ci coś zrobiła! Może miała w planie zostawić cię na dachu tak, jak...
Kolejny raz urwała zdanie. W tym samym momencie.
— Powiedz to — rzuciłam twardo.
Uchyliła usta, kompletnie zaskoczona.
— Powiedz, jak mnie miała zostawić? Tak, jak kiedy?
A gdy wciąż tego nie powiedziała, parsknęłam gorzkim śmiechem. Czułam się jak pijana osoba. O słabych nogach, ciężkiej głowie i słowach aż proszących się o wypowiedzenie na głos. Do tego dochodziła pochłaniająca wszystko żałość sytuacji. Ból wspomnienia tak głębokiego, że wyciągnięcie go na światło dzienne zdawało się czymś przerażającym.
Kpina i pewność uszły ze mnie, zostawiając za sobą tylko słabość.
— Jak zostawiła mnie w jeziorze?
— To nie jest zabawne, Estera! Słyszysz?! Estera!
— No nie wiem Gi... Jak ładn... popr..., to... pom... gę!
Moje ciało mimowolnie drgnęło.
Rita potwierdziła moje słowa i skinęła głową, sama tracąc siły.
Ona siedziała, ja stałam. Obydwie nie ruszyłyśmy się przez dłuższą chwilę. Zawiesiłyśmy wzrok w nicości, czując uchodzące z nas uczucia. Duchy przeszłości i pytania przyszłości wirowały w powietrzu i zaraz opadały na białe kafle podłogi, jak wzniecony po miesiącach kurz. Przez te parę chwil widać było ich prawdziwy kolor. Stary blask, choć nietrwały. Tak samo, jak stare wizje nas samych.
Zatoczyłyśmy wielkie koło, jednak nie zdawało się ono błędne. Jakby była potrzeba przejścia go na nowo, by zauważyć wcześniej niewidoczne schematy, motywacje, uczucia. By w ogóle zauważyć samo koło. By odnaleźć same siebie.
— Przepraszam. — Spojrzałam na nią ze zmęczeniem. — Za wszystko.
Bo żeby zyskać spokój, trzeba po niego sięgnąć.
W paru słowach zawarłam parę lat. Po błysku w jej oczach wywnioskowałam, że była tego świadoma.
— Ja też, Glass.
Wróciłam myślami do razu do chwili, gdy uratowała mnie przed natrętnym chłopakiem, uderzając go szklanką z drinkiem w głowę i dosłownie ją na nim rozbijając. Po fakcie dowiedziałam się, że była to ona. Tak samo to ona trzymała mnie w uścisku aż do momentu, gdy wszyscy opuścili mój dom.
Patrzyłyśmy na siebie jeszcze przez sekundę, przekazując sobie ostatnie myśli, po czym odsunęłam się od okna i powoli ruszyłam do wyjścia.
Kendrick miał rację, przebaczając Lorelei. Przebaczenie między mną, a Ritą, polegało na obustronnym przebaczeniu samym sobie. Rachunku grzechów. Nie dało się zapomnieć ostatnich miesięcy i lat, więc nie można było udawać, że nigdy ich nie było. Ale można było iść naprzód z tym, czego nas one nauczyły i co nam dały w zamian.
Bo przeprowadzenie się do innego miasta, zmienienie koloru włosów i porzucenie wszystkiego w moim dawnym życiu było niczym w porównaniu z tym faktycznym, nowym rozdziałem, rozpoczynającym się właśnie w tej chwili. W tym miejscu.
Bo przestałam kontrolować wszystko wokół i trzymałam w garści jedynie własne życie, odbierając moc temu, co było w nim najbardziej destrukcyjne. Odbierając ją przeszłości, swojej przeszłej wersji, która tylko ciągnęła mnie w dół, by obrócić ją w wyblakłe wspomnienie.
Wychodząc ze szpitala, wzięłam porządny oddech. Nie do końca wierzyłam w to, co zrobiłam. Wiatr był chłodny, ale nie był przeszywający. Miał w sobie świeżość dnia, jakby rozbudzał mnie do dalszych kroków.
Bo może i miały być tak samo ciężkie, jak wszystkie poprzednie. Może miały być łatwiejsze i najgorsze miałam za sobą.
Ale w końcu byłam w stanie je zrobić, nie oglądając się za siebie.
***
O rany.
Ale jestem emocjonalna, a został jeszcze epilog.
Tylko epilog!
Tak przy okazji, witam w nowym roku!
To wszystko jest tak szalone, że ledwo w to wierzę. Po prawie dwóch latach możemy powoli zamknąć historię Glass. Ale nie będę się rozpisywać, w końcu jeszcze epilog, podziękowania i odpowiedzi na wszystkie pozostałe pytania!
Jeżeli ktoś was jest ze mną od początku, dajcie znać! (Choć przy moich przerwach trudno o stałych czytelników.)
Obiecałam, że skończę, i tego słowa dotrzymuję. Dziękuję za 30 tysięcy i za samą obecność. To wiele dla mnie znaczy.
Może nie takiego zakończenia oczekiwaliście, ale może coś wam rozjaśniło! Mi się szczerze mówiąc bardzo podoba. Jakoś tak pasuje.
Dawajcie pytania, komentujcie i róbcie co tam chcecie!
Szczęśliwego 2021!
Widzimy się w epilogu,
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro