Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Niewiadoma

Serce prawie zatrzymało mnie w pół kroku, ale głowa uparcie pchała resztę ciała naprzód. Noga za nogą. Nagle wszystko wokół było przyspieszonym do granic możliwości filmem. Klatkami zmieniającymi się w szaleńczym tempie.

Nie usłyszałam tego.

Szybko zostałam dogoniona, a zatrzymujący się przede mną Kendrick zagrodził mi drogę, zmuszając do zatrzymania. Jego piwne oczy były szeroko otwarte, jakby dopiero co obudził się z transu, i tym razem odsłaniały każdą skrytą emocję. Mgła zdawała się rozrzedzać, nagle zwiększając widoczność.

— Od czasów Lorelei staram się trzymać swoich przyjaciół z dala od niebezpieczeństwa. Nagle pojawiłaś się ty i byłaś tym, co im groziło. Z czasem zacząłem rozumieć, że to nie ty byłaś zagrożeniem, aż w końcu, któregoś dnia, dostrzegłem, co nim było i co zagrażało tobie — mówił w pośpiechu, jednak powaga biła od niego na kilometr i mimowolnie zwalniała następne słowa. — Gdy znalazłem tamtą różową kartkę na podłodze w twojej łazience, tę z groźbą twojej kuzynki, pierwszy raz poczułem cień strachu. O ciebie.

Nie mogłam się ruszyć.

Spuścił głowę, wypuszczając oddech. Zawieszony wzrok zdradzał tak wiele, w przeciwieństwie do tego, który tylko ukazywał enigmatyczne zamyślenie. Który sprawiał ból.

— Po części o to mi dzisiaj chodziło. Nie o to, że wyjeżdżam.

Możesz w to nie uwierzyć, ale nie chcę, żebyś zniknęła z mojego życia.

Karmelowe spojrzenie nigdy nie było tak niewinne. Obrane z fasad jego własnych masek. Pozbawione chłodu, sceptycyzmu, wrogości. Wcielający całą jego duszę w świat realny. Nie do przeoczenia. Kontrastując z zimną nocą. Jak wschód słońca, zawsze zwiastujący coś dobrego. Ciepło.

— Nawet kiedy będę w Szwecji, chcę wiedzieć, gdzie jesteś, czy jesteś bezpieczna, czy mieszkasz z rodziną, czy zamieszkałaś gdzieś zupełnie sama, na drugim końcu świata, czy...

Zatopił się we wszystkich „czy", aż urwał, gdy brakło mu oddechu. Emocje w nim szalały, co nie było częstym widokiem. Praktycznie niespotykanym. Widziałam coś, czego nie chciałam, w jego oczach. W jego szybkich słowach, rozszerzonych powiekach. Nie było to naturalne i zrozumiałam, czemu podsycało we mnie coś odwrotnego od oczekiwań: coś chłodnego.

Bał się. Bał się tego wszystkiego, co miało związek ze mną. Myśl o mnie wzbudzała w nim strach. A ten strach miał się ciągnąć poza miary ludzkiego pojęcia czasu i przestrzeni.

Mimowolnie kręciłam głową, słuchając go, aż w końcu wykorzystałam jego chwilę oddechu i wypełniając przestrzeń między nami parą z ust, odparłam:

— Nie możesz.

Na te słowa Kendrick wyprostował się, marszcząc zaskoczony brwi. Błysk w jego oku dał mi do zrozumienia, że zauważył mój chłód. Uchylił usta, ale nie dałam mu dojść do słowa.

— Widziałam na własne oczy, co zrobiła Lorelei, nawet nie będąc w waszych życiach. Nie zamierzam iść w jej ślady — zaakcentowałam ostatnie słowa, naostrzone stanowczością. A przynajmniej tym, co za stanowczość wyglądało.

Gdyby nie pierwsze usłyszane mimochodem wspomnienie o ich dawnej przyjaciółce, nie zrozumiałabym tych detali aż do tej nocy. Tego, jak Valentia zadawała mi o parę pytań za dużo, trzymając mnie jednak w bezpiecznej odległości. Jak ich pamiętna kłótnia w salonie rodziny Kendricka tak naprawdę była o czym więcej, niż o mnie. Jak Kendrick bronił swoich bliskich, jak zauważył moje blizny, nim jeszcze zarobiłam te nowe.

Jak za bólem mojej zdrady krył się ten stary, sprawiając, że cierpieli z podwojoną siłą. Jak przebaczenie mi kosztowało ich dwukrotnie więcej. Zwłaszcza, że za pierwszym razem nie było komu przebaczać.

Barki Kendricka przygniatał dopiero co odgrzebany ból, stara nieufność. Nie chciałam dokładać do tego nagromadzającego się z każdym dniem strachu.

Czułam mimo to, że nie rozwiązałoby to wszystkiego. Nawet jeśli wszystko skończyłoby się w tej sekundzie. Zdawało się, że pierwsze puste kartki kolejnego rozdziału zostały już zapełnione.

Nie chciałam napisać tego, co kiedyś napisała Lorelei. Dlatego jedynym wyjściem było nie napisać niczego więcej.

— Odcinając się ode mnie, właśnie to zrobisz. Nie widzisz tego? — Kendrick nagle znalazł się tuż przede mną, ze wzrokiem pełnym niezrozumienia. Wiedział, co miałam na myśli. Nie rozumiał jednak, dlaczego to było w mojej głowie na pierwszym miejscu. — Tak bardzo chcesz mieć wszystko pod kontrolą, że nie zauważyłaś, kiedy ją straciłaś.

Kiedyś odpowiedziałaby z chłodem, urywając wypowiedź w zarodku. W tej chwili moje chłodne spojrzenie zaczęło topnieć pod wpływem żywego ognia w oczach tak blisko mnie. Tym razem to ja zmarszczyłam brwi, ledwo przyjmując drastycznie wyłożoną prawdę, tę wersję, której jeszcze nie znałam. A to był dopiero czubek góry lodowej.

— Teraz jesteś gotowa rzucić wszystko przez swoją kuzynkę, zamiast zgłosić ją na policję i przestać oglądać się za ramię. Ta cała otoczka oziębłości od początku była tylko i wyłącznie twoim strachem. Sama to wczoraj powiedziałaś.

Wzięłam głębszy oddech, nie odrywając od niego wzroku. Gdyby jego słowa nie były prawdziwe, może i by mnie zabolały. Poczułam, że dostałam nową perspektywę i nie byłaby ona do przyjęcia w jakichkolwiek innych okolicznościach. Strach. Najwidoczniej krążył wokół nich tak gęsto, jak i ból.

A może strach był bólem z przyszłości.

— Dlatego wiem, że nie możesz się nim kierować. Tak, jak teraz.

To był impas. Nasze strachy wychodziły sobie naprzeciw, podkładając sobie nogi, bez drogi na około. Kłucie mojej unoszącej się z trudem klatki odzwierciedlał cień bezradności majaczący na piwnych tęczówkach. Ciepło naszych oddechów wypełniało ciężkie powietrze między nami. To był impas.

Dopiero wtedy zauważyłam, że wiatr zaczął wirować wokół niewielkiego parku, szurając liśćmi po ścieżce i wznosząc je wysoko w górę. I zwróciło to moją uwagę, bo jeden z liści nagle zaczepił się o bok mojego kucyka.

Wyrwało mnie to z zawieszenia i chyba nie jako jedyną. Kendrick zmarszczył brwi, nie spodziewając się tego. Być może też zauważył zawieruchę dopiero w tej chwili.

Kiedy sięgnęłam po listek, Kendrick automatycznie wykonał ten sam ruch w tym samym momencie. Był o milisekundy szybszy, bo zamiast boku swojej głowy, nagle dotknęłam wierzch jego dłoni. Spojrzałam na niego zaskoczona.

Chłopak delikatnie usunął suchy liść z moich włosów, ze wzrokiem spokojnym jak wcześniejsza mgła, utkwionym we mnie. Wypuścił go, nie opuszczając ręki i zdawało mi się, że przez jego oczy przebiegło niewyraźne zawahanie. Nie widząc żadnej reakcji z mojej strony położył dłoń na moim policzku. Była zimna, ale ledwo to poczułam.

Zamknęłam oczy, czując, jak kłucie w klatce stało się mniej bolesne. Chwilę po tym przyłożył swoje czoło do mojego. Jego ciepły oddech przebijał się przez chłód w każdym tego słowa znaczeniu. Wiedziona nieznaną mi do końca siłą, pewniej ułożyłam swoją dłoń na jego, prawie się jej chwytając. I tak po prostu, moje mięśnie się rozluźniły. Byłam w stanie wypuścić powietrze trzymane na samym dnie płuc.

— Jeszcze jest druga część tego, co ci wtedy powiedziałem.

Otworzyłam oczy tylko po to, by zobaczyć jego przymknięte powieki.

— Nie chcę stracić kolejnej osoby, której zaufałem.

Lód w mojej klatce zniknął.

Wcześniej galopujące serce zdawało się zatrzymać.

Ufaliśmy sobie.

Zamknęłam oczy w uldze. Wiele wspomnień zakrywało mi pole widzenia, przeprowadzając przez zeszłe miesiące, zwłaszcza ten ostatni. Ile przeszkód napotykaliśmy i ile z nich udało nam się ominąć, by skończyć w tym miejscu. Starałam się zrozumieć, co sprawiło, że nasze drogi się skrzyżowały tyle razy. Jakby coś je do siebie zaginało, gdy tylko zaczęły biec w przeciwnych kierunkach. Jak mało prawdopodobne, a zarazem nieuniknione to wszystko było.

W jednej chwili wiedziałam, czym to było. I odpowiedź na wszystkie pytania postawiłam na jedną kartę.

— A jeśli zdamy się na los?

Kendrick odsunął swoją głowę od mojej, a gdy na niego spojrzałam, wciąż był blisko, jednak zdecydowanie wzięty z zaskoczenia. Robił taką minę, jak zawsze, gdy coś wprawiało go w zamysł, ciekawość.

— Na los?

Skinęłam głową.

— Ciągle myślimy nad jakimś idealnym rozwiązaniem, bojąc się, że będziemy czegoś żałować, a może wystarczy zdać się na przyszłość? — Wyjaśniłam, wciąż oswajając się z takiego rodzaju otwartością. Oczy chłopaka stopniowo zaczęło wypełniać zrozumienie. — Los niejeden raz nas na siebie sprowadził bez naszej pomocy, więc może zrobi to znowu?

Przypominało mi to słowa Britt, jak mówiła, że może był to znak. To, co sprowadziło nas na siebie. Może nie był on mylny?

Takie rozwiązanie brzmiało abstrakcyjnie, niepewnie, a nawet wysoce wątpliwie, kiedy powiedziałam je na głos, ale to był sposób, by zarówno moje, jak i jego obawy pozostawić sile trzeciej. Z góry, dołu, czy skądkolwiek. Brak paktów, zobowiązań i rozczarowań. By zamienić ból przyszłości w coś zupełnie nowego, lepszego, pełnego spokoju, wolności i nadziei, a ból przeszłości w bezsilny, nic nieznaczący i martwy rozdział życia, niemający żadnej kontroli nad którymkolwiek z nas. Niedefiniujący nas w jakikolwiek sposób.

Nie wymagało to zrywania kontaktu, ani wiecznego zastanawiania się, martwienia o życie drugiej osoby. To było czymś pomiędzy, dawało więcej swobody, ale i więcej możliwych zakończeń. W tym też tych mniej kolorowych.
Było to wejście w niewiadomą, ale ciepły błysk piwnych oczu upewnił mnie, że w niewiadomą wartą odkrycia. Wartą spróbowania.

— W porządku.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech, którego nie można było nie odwzajemnić.

Bo tak właśnie było.

W porządku.

***

W drodze powrotnej na imprezę przez parę minut otaczała nas cisza. Nie była ona niezręczna, ani ciężka. Raczej wypełniona przemyśleniami, wizjami przyszłości i w moim przypadku: poznawaniem nowego uczucia, które tkwiło w mojej klatce zamiast bolesnego kłucia. Było ono zdecydowanie lepsze, pozytywnie zaskakujące i świeże.

Mijaliśmy jedynie lampy drogowe i skraje ciągnącego się w nieskończoność lasu. Kendrick najwidoczniej poczuł się przytłoczony monotonnością, więc postanowił przerwać ciszę.

— Co zamierzasz zrobić dalej?

Pierwszą myślą w mojej głowie były identyczne słowa mojej matki. Pytanie zadane mi zaledwie wieczór temu.

Spojrzałam na niego jedynie na pół sekundy, po czym wróciłam do prowadzenia i odpowiedziałam prosto na to zupełnie niespodziewane pytanie.

— Na razie to dojechać na waszą imprezę pożegnalną, nie wjeżdżając w żadne drzewo.

Słysząc krótkie parsknięcie rozbawienia, sama się lekko uśmiechnęłam.

— A tak później, niż dzisiaj?

I pytanie o przyszłość też wywołało we mnie inne emocje. Chęć schowania się pod taflą lodu była znacznie mniejsza, jeśli nie znikoma. W rzeczywistości chciałam zagłębić się w kolejnych dniach, miesiącach bez poczucia strachu, niepokoju. Nagle stało się to możliwe. Nie w pełni, ale wizje następnych etapów mojego życia nie były już pogrążone w ciemnych, gęstych obłokach.

Zatrzymałam się na światłach. Na to, co widziałam oczami wyobraźni, prawie uśmiechnęłam się szerzej. Zaczęłam jednak od końca, mówiąc o tym chyba po raz pierwszy. Wcześniej było to rozmazanym, nierealnym celem.

Jednak przede wszystkim widziałam parę zielonych, wesołych oczu.

— Chcę zajmować się modą we Włoszech, więc w pierwszej kolejności skończę kurs, zdam egzamin i zdobędę certyfikat.

Chwilę zajęło Kendrickowi wyciągnięcie wniosków.

— Wracasz na kurs?

Spojrzałam na jego zaskoczenie, za którym kryło się coś więcej. Może nadzieja? Ulga?

— Kiedy matka zadzwoniła do mnie z wieściami o Ricie, powiedziała też, żebym zdecydowała, gdzie zamieszkam, a najlepiej, jakbym wróciła na włoski.

Chłopak zamrugał, marszcząc brwi. Nie wiedział, co wydarzyło się po moim wyjściu ze szpitala. Zapomniałam, że fakt pogodzenia się z matką zupełnie go ominął, więc łączył ze sobą parę różnych informacji, wyciągając jeszcze więcej wniosków.

— Czyli... czekaj. — Jego twarz wciąż była wykręcona w subtelnym zagubieniu. Wystawił przed siebie rękę, dając sobie metaforyczną przestrzeń do myślenia. Popatrzył na mnie uważnie. — Jeśli wrócisz na kurs, to znaczy, że zamieszkasz tutaj?

Światła zmieniły się na zielone, co ledwo zauważyłam. Nieco żałowałam, że omijała mnie jego pełna reakcja.

— Na to wygląda.

I wiedziałam to, gdy tylko zobaczyłam pokój Bena. Jakby na nim zaczynały i kończyły się ważne części mojego życia. Nie miałam nic przeciwko.

W tym momencie Kendrick pomyślał o tym samym.

— Więc Ben pomęczy się z tobą jeszcze trochę.

Rzuciłam mu rozbawione spojrzenie, które odwzajemnił i skupiłam się na drodze. Miał całkowitą rację. Mimo tego wizja monotonnej, paromiesięcznej nauki stawała się nagle dużo bardziej znośna.

Kolejne parę minut upłynęło w ciszy, której akompaniował jedynie szum silnika. Było w tym coś kojącego. Dawało jednak przestrzeń na nowe myśli. Trzymając w ręce mającą swoje lata kierownice, wróciłam myślami do swojej rodziny, w tym również i dalszej, a nawet i nie-rodziny. Jakby każde minione drzewo było wspomnieniem, pojawiającym się i znikającym w ułamku sekundy, tworząc rozmazany, choć jednolity obraz.

Minuty później zaparkowałam na podjeździe rodziny Kendrick i zgasiłam silnik. Wszystkie liczniki straciły światło, kontrastując z blaskiem bijącym z wnętrza domu. Muzyka wydobywała się na tyle silnie, by basami dotrzeć nawet do gruntu pod autem.

Sięgałam do zapięcia pasów, gdy ręka osoby obok zatrzymała mnie w międzyczasie. Podniosłam głowę, żeby dowiedzieć się dlaczego, ale nim cokolwiek powiedziałam, Kendrick pocałował mnie, do tego dłużej, niż ostatnim razem. Usta miał jeszcze chłodne od mroźnej pogody.

Kiedy się odsunął, na jego twarzy pojawił się połowiczny uśmiech, a w oczach kręciło się ciepło, docierające aż do mojej klatki. Zapomniałam już, jak wyglądało jego nieufne spojrzenie.

— Teraz możemy iść i zobaczyć, co ten los dla nas ma. — Odsunął się, jakby nic się nie stało, odpiął swoje pasy i zręcznie wysiadł z samochodu.

Zrobiłam głębszy wdech, odzyskując czucie w ciele i po sekundzie idąc w jego ślady. W międzyczasie pozwoliłam sobie na jeden, szczery uśmiech, skryty w ciemności, zarezerwowany tylko dla mnie.
Zobaczymy.

I resztę nocy spędziliśmy wszyscy razem, bez sporów, strachu i bólu. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy – a raczej to oni śpiewali – i odłożyliśmy rzeczywistość na kiedy indziej. Może niektórzy słaniali się na nogach, inni buchali energią, ale nastrój był jeden. Britt i Kendrick znowu rapowali, Valentia rządziła hiszpańskimi melodiami na salonowym stoliku, Yvette chroniła ją przed upadkiem, Tristan spał na kanapie i po raz pierwszy zobaczyłam uśmiech Chucksa. Późno, ale jednak.

Powoli rozpoczynałam kolejny etap, stawiając pewniejsze kroki w nowej, prawdziwej, silniejszej skórze.

Schowałam jednak do podświadomości ostatnie spotkanie, którego potrzebowałam, by w pełni pójść naprzód. Choć dobrze wiedziałam, że miało być ono najcięższe ze wszystkich.


***

Dodaję już teraz, bo leżąc w brudnopisie rozdział aż prosił się o wrzucenie!

Kurcze, zostaje tak niewiele do końca. Dziękuję za wszystko, co robicie do tej pory, mimo że jestem chaotyczna jak nauczanie online.

Niesamowite, że dotrzymam słowa i zakończę opowiadanie. Trzymam do niego niemały sentyment i mam u niego dług. A pomyśleć, że miało być ono tylko rozgrzewką przed większymi projektami!

Ostatni rozdział rozjaśni wszystkie wcześniej niedopowiedziane sprawy, odsłoni ból, ale i rzuci światło na wiele ukrytych wspomnień. Sądzę, że pozwoli to zrozumieć całość, a przy drugim czytaniu historia Glass może zdawać się zupełnie inna. Spojrzycie na nią z innej strony.

Dziękuję Wam za wszystko. Szczerze. Mam nadzieję, że Święta były udane, a marzenia spełnione! A jak nie, to czas je spełnić samemu, bo jak nie wy, to kto?

Czytam każdy komentarz, widzę każdy głos i wyświetlenie. Za wszystkie te dzięki Wam!

Jeśli macie jeszcze pytania, wrzucajcie je gdziekolwiek, na moich ogłoszeniach dodaję aktualności, więc warto tam czasem zajrzeć/zaobserwować!

Trzymajcie się w tym nowym i oby lepszym roku 2021! Zobaczymy się w nim, a może nawet wcześniej?

Zobaczymy. Zdajmy się na los. ;)

Pozdrawiam Was ciepło i do zobaczenia,

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro