Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. Powłoka

Twarz Kendricka w świetle mdłego księżyca, jak wszystko inne, była pozbawiona koloru, jednak to widok kiedyś mu bliskiej osoby sprawił, że był równy kartce papieru. Jego oczy odzwierciedlały wszystkie emocje, ale jakby żadne. Nikt nie wiedział, jakie tornado przechodziło przez jego myśli.

Lorelei, ta Lorelei, zrobiła krok w jego kierunku. Nie wiedząc czemu, przesunęłam się w bok, poniekąd grodząc jej drogę. Sama nie wierzyłam, co się do końca stało. Nowe fakty, nowe połączenia innych, dawno zagrzebanych faktów. Obserwowałam każdy jej ruch, wciąż zdziwiona. Jakby mityczna zjawa z opowiadań okazała się prawdziwą osobą z krwi i kości.

Szatynka uśmiechnęła się smutno i spojrzała za moje ramię, na osobę, dla której tak naprawdę przyszła.

— Dobrze wyglądasz, Ken.

— Użyłaś mojego ojca do zwabienia mnie w środek niczego. — Przegroda w postaci mojego ciała nic nie dała, bo Kendrick zwinnie przeszedł obok i stanął metr od Lorelei. Głos miał chłodniejszy od zimowej nocy. — Obyś miała dobry powód.

Wtedy uśmiech wyparował z jej twarzy i zaczęła nerwowo pocierać jedną dłoń o drugą. Przygryzła wargę i wtedy zobaczyłam, jak jej jasne oczy zaświeciły od zbierających się w nich łez. Zapadnięte policzki tylko podkreślały jej fatalny stan.

— Musiałam cię zobaczyć. Słyszałam, że wyjeżdżasz na studia i wiedziałam, że gdybym po prostu do ciebie napisała, zignorowałbyś mnie bez zastanowienia. Stchórzyłam rok temu, nie mogłam tego zrobić teraz.

— A powinnaś.

Szorstkie słowa Kendricka pokryte były nutą bólu. Widziałam jego wykrzywiony we wściekłości profil. Widziałam, jak jego oczy same zaczęły lśnić. To był szokujący widok.

— Ken...

— Nie! — Ciął wszelką nadzieję bólem, jak naostrzony tasak zrobiony z lodu. — Po tym, co zrobiłaś mi i reszcie, mogłabyś niczego nie robić.

Nigdy niczego nie robiła.

Nie odezwała się słowem.

— Przepraszam — powiedziała ciszej łamiącym się głosem, tracąc zapał. Jednak nie całkowicie. Włożyła ostatki sił w każde kolejne słowo. Desperacja wylewała się na stary, ciemny chodnik, tuż pod jego stopy. — Chciałabym to cofnąć. Musisz mi uwierzyć.

Kendrick pokręcił głową, odsuwając się o krok. Zakrył połowę twarzy ręką i odwrócił się w stronę prawej ścieżki. Widziałam, jak jego plecy unosiły się i opadały w próbie odzyskania normalnego oddechu.

Nagle odwróciłam wzrok, jakby mgła odsłoniła mi jedno, specyficzne miejsce.

Spojrzałam na dziewczynę jak w lustro. Nie, nie w lustro. Nie odbicie. W powłokę, która przepuszczała znane od dawna światło. Odbijała. Rozpraszała. Tylko powierzchownie, minimalnie widocznie dla oka.

— Przepraszam. Za wszystko, czego nie zrobiłem.

— Widzisz? Poszłaś tą samą drogą. Skończyłaś tam, gdzie ja. Stałaś się tą samą osobą, co ja.

Zależało mi na nich.

— Wiesz chociaż, dlaczego przepraszasz? — zapytałam bez zastanowienia, zyskując jej uwagę.

Spuściła wzrok i otoczyła swoje ciało rękoma. Kendrick, wciąż pełen emocji, obrócił głowę w jej stronę.

Stali tam razem. On i ona. Dwójka najbardziej żałosnych osób w tej szkole. I wszystkie moje przypuszczenia zostały potwierdzone, gdy zobaczyłam triumfujący, podły uśmiech na twarzy dziewczyny oraz brak jakiejkolwiek reakcji ze strony chłopaka. Wiedział, że tu byłam. Po prostu nie chciał na mnie spojrzeć, mocno obejmując dziewczynę w talii.

Wnętrze dłoni skierowałam do niego, z nienawiścią i mgłą w oczach. Od razu spuścił wzrok, dając mi wszelki dowód na to, jaką był osobą cały ten czas. A raczej: jaką osobą nie był.

Tak bardzo mi zależało, a bezlitośnie pokruszyłam ich serca.

— Nie byłam w najlepszym towarzystwie, wciąż próbuję się z niego w pełni wydostać — zaczęła, łagodniejsza niż nieruchoma wilgoć w powietrzu. Świat zdawał się milczeć. — Kierowały mną nałogi. Wykorzystywałam cię, choć w głębi duszy tego nienawidziłam, bo naprawdę coś do ciebie czułam. Niczego nie udawałam. — Nerwowo pocierała swoje ramiona, kiedy coś zaczęło z niej uchodzić. Coś cięższego. — Gdy tylko stawiałeś opór, przemawiała przeze mnie panika i robiłam wszystko, by ją uciszyć. Nie widziałam własnego zachowania. Nie widziałam, co wam robiłam. Co robiłam tobie.

Spojrzała na Kendricka ze łzami spływającymi po policzkach. Jej wzrok krzyczał z bólu, z ograniczenia, jakie niosły słowa, nigdy nie wystarczające, by wyłożyć całe serce.

— Mogłem zrobić dla niej wszystko. Któregoś dnia sprawiła, że oddałem się bez reszty. Postanowiłem zmienić wszystko w swoim życiu. Obiecałem jej, że zerwę z tobą kontakt i stanę się kimś lepszym.

Kendrick nie był w lepszym stanie, choć bardziej niż ona starał się to ukryć. Jego policzki lśniły od wilgoci w świetle księżyca. Twarz nie mówiła niczego, choć od środka mógł rozpadać się na kawałki. Widział przed sobą żywe wspomnienie jednej z gorszych części jego życia.

— Wiedziałaś, co robisz. Nie pamiętam, by było ci chociaż raz przykro.

Widziałam, jak pali mnie wzrokiem. Jednak nie reagowałam. Odwróciłam się i skierowałam do wyjścia.

— Masz rację. Nie jesteś mną. — Moja twarz była jak z kamienia. Kontrola. — Ja myślę, zanim coś zrobię. — Podeszłam do niej jeszcze jeden krok bliżej, wchodząc butem w czarną kałużę. Czułam jej napięcie. — Wnikliwie.

I odeszłam, z hukiem obcasów i żelaznym chłodem. Europejka została w tyle. Ludzie wciąż na mnie patrzyli. Wówczas były to inne spojrzenia.

— Wiesz, co? Lepiej zostań przy pozycji bezstronnego, bezkonfliktowego świadka. Pasuje ci. Nigdy nie miałaś odwagi, by mi się postawić. — Odwróciłam się, wracając do domu. — Twoje miejsce zawsze było w moim cieniu.

— Dlaczego teraz miałoby być inaczej? — zapytał, po części kpiąco, a po części desperacko oczekując odpowiedzi.

— Więc co się zmieniło?

— Gdy uciekłam przed aresztem, każdy dzień był coraz gorszy. Dużo czasu spędziłam na ulicy, a ledwo się tym przejmowałam. — Wzruszyła ramionami i zacisnęła usta. Po chwili jej głos zaczął się łamać, będąc na granicy wyczerpania. Zdawała się trzymać ostatnie rysy, jakie jej zostały. — Wcześniej myślałam o tym, kiedy coś zażyję, kiedy zdobędę kolejny towar... A gdy zostałam sama, wszystko, za czym goniłam, było na wyciągnięcie ręki, a ja myślałam tylko o tym, jak do was wrócić. Jak popaprane było to, kim byłam dla was cały ten czas. — Wzięła oddech, kończąc prostym zdaniem: — Nie potrafiłam się zmienić, ale wy mnie zmieniliście.

— Więc co się zmieniło?

— My. My wszyscy.

Żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Nie było to moje miejsce, choć widziałam w tym momencie tak wiele. Ostatnie słowa należały jednak do Kendricka, który wbijał wzrok w ziemię. Poczułam ukłucie w klatce, gdy rozpoznałam to spojrzenie. Zmarszczone brwi, głęboki zamysł, oczy pogrążone w nicości, cisza wisząca w zimnym powietrzu.

Aż w końcu się odezwał. I z pewnością nikt nie oczekiwał od niego takich słów. A raczej słowa.

— Okej.

Spojrzałam na niego w częściowym zdziwieniu, odczuwając też niewyjaśnioną, oddaloną od tej sytuacji, wszechogarniającą ulgę. Kluczowe było słowo „częściowym", bo Lorelei całkowicie nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała. Jej oczy błysły w pochłaniającej wszelką istniejącą energię nadziei.

Kendrick uniósł nagle wzrok, w którym coś wróciło na swoje miejsce. W martwej ciszy chwili bił od niego inny rodzaj ulgi. Silniejszy. Unoszący, jak i wykańczający. Upragniony, choć wymagający niezwykłych pokładów siły.

Złote oczy były obudzone, przejrzyste niczym szkło.

— Nie potrafię zapomnieć, ale wybaczam ci. Tylko tak jestem w stanie wybaczyć samemu sobie.

Ukryty sens ścisnął mnie za gardło. Kendrick znał ból lepiej niż ktokolwiek w moim życiu. Znał go tak dobrze, by spojrzeć przez jego warstwy, a nawet przez warstwy drugiego człowieka. Widział wszystkie nici cierpienia wiążące go z innymi i był jedyną osobą, zdolną do ich przecięcia.

Wybierał innych ponad siebie. Nawet jeśli każde przecięcie dawało mu kolejne, mentalne blizny.

Lorelei najwyraźniej poczuła, jak ich nić została zerwana, bo wzięła głęboki wdech, mrugając oczami. Wypuściła powietrze, wciąż nieco się trzęsąc. Ciężar jej przeszłości częściowo został uniesiony.

Skinęła głową w jego kierunku, z wdzięcznością akceptując ich los.

— Dziękuję. Naprawdę. — Uśmiechnęła się, jednak był to gorzko-słodki rodzaj uśmiechu.

— Powodzenia, Lori — powiedział, o wiele spokojniejszy, niż minuty temu.

Dziewczyna po raz ostatni wbiła w niego krystaliczny wzrok, mówiący więcej niż byłam w stanie kiedykolwiek zrozumieć. I ostatecznie odwróciła się, powoli wracając tam, skądkolwiek przyszła, powoli zatapiając się we mgle. Gdziekolwiek to było.

Szum wiatru był jedyną kotwicą trzymającą teraźniejszość w zasięgu ręki. Jednak ciężko było nawet sięgnąć, czując fale różnych emocji, pojawiających się i znikających, zarówno u siebie, jak i Kendricka.

Wciąż był do mnie tyłem bardziej, niż bokiem, dlatego podeszłam i kierowana instynktem zbliżyłam rękę do jego pleców.

Zanim jednak moja dłoń wylądowała na płaszczu, chłopak obrócił się w sekundę, tak niespodziewanie, że zaskoczona zrobiłam krok w tył.

Stojąc z twarzą pokrytą cieniem, jego piwne oczy były praktycznie czarne.

— Powiedziałaś, że wiesz, kto do nas pisał.

Przez chwilę stałam w ciszy, ponownie zaskoczona. Szybko odzyskałam głos.

— Tak myślałam, ale się myliłam.

— A o kim myślałaś?

Jego pytanie i ton, z jakim się wypowiadał, wzrok, jaki we mnie wbijał, przywiały chłód, od którego, zdawałoby się, już zdążyłam się odzwyczaić. Przez to wydawał się o wiele bardziej przeszywający. Dotkliwszy.

Zrobiłam kolejny krok do tyłu, tym razem celowy.

— O kimś z twojego miasta — wydedukował sam z błyskiem w oku. Nie podobał mu się wniosek. — Twoja kuzynka? A może ta dziewczyna, która zmasakrowała cię na dachu klubu? — silnie zaakcentował ostatnie słowa.

Nie było to takie trudne do odgadnięcia. Mimo to coś w tej sytuacji odrywało ode mnie wszystkie kawałki ciepła, jakie były w głębi mojej duszy jeszcze chwilę temu. Odwróciłam wzrok, patrząc bezcelowo na pusty park, wyłączoną fontannę, zamglone drzewa. Zagryzłam niewidoczny dla niego policzek i dopiero po chwili poczułam, że zaciskałam dłonie w pięści. Dawno tego nie robiłam.

— Dlaczego byłaś taka pewna?

I już wiedziałam, skąd pochodził ten chłód. Ten ton, ten błysk, te pytania. Te niekończące się podejrzenia.

Poczułam, jak oczy zachodzą mi łzami, ale parsknęłam śmiechem. Miał mroczny, praktycznie mrożący wydźwięk.

— Myślałam, że już to przerobiliśmy — rzuciłam pełna goryczy, pewnie odwracając się w jego stronę. Lekko zmarszczone brwi, które otrzymałam, tylko dodawały oliwy do ognia. — Dlaczego? Wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że Rita, ta, która dzwoniła do klubu i wam pomagała mnie znaleźć, trafiła do szpitala. Ktoś ją potrącił.

Emocje rosły z każdym kolejnym słowem, aż ostatnie zdanie złamało mój głos. Nie wiedziałam, ile uczuć w sobie miałam cały ten czas. Jak długo żyły w cieniu i jak wiele kosztowało, by w nim zostały. Pojawiły się tam, gdzie najmniej się ich spodziewałam. Spychałam je na dno świadomości, nigdy ich nie chcąc na powierzchni. Wystarczyła chwila nieuwagi.

Cień właśnie taki był. Nigdy w pełni nie ukazywał tego, co w nim było, pozwalając, by wszystko pod jego ręką zmieniało się nie do poznania. By uciekało z pod kontroli.

Tak samo Kendrick, którego twarz stawała się nową zagadką co każde moje zdanie. Każde słowo. Może łączył kolejne części w całość, a może czekał, aż ja to zrobię. Właśnie tego nie byłam w stanie ujrzeć. Ale by widzieć inne cechy jego postawy, te rzucające się w oczy od pierwszych słów, nie musiałam nawet na niego patrzeć. Bo po prostu tam były. I to one sprawiały mi ból.

— A Estera od nocy w klubie nie wróciła do domu — wypowiedziałam to zdanie z mniejszą mocą, uznając je za swoje ostatnie. Nie było niczego więcej do dodania. Wyłożyłam wszystko, co było do wyłożenia.

Jednak była to tylko moja opinia.

— Zgłosiłaś je chociaż za to, co ci zrobiły?

Zarówno jego głos, jak i wzrok były ponaglające. Niecierpliwe. Nie miałam pojęcia, dlaczego rozmowa szła w tym kierunku, ale był to najgorszy z możliwych. Jego emocje przypominały nie fale, a nocny sztorm miotający oceanem we wszystkie strony, bez kontroli nad potencjalnymi zniszczeniami, jakie może nieść.

Chłód mojego głosu blokował mnie przed jakimkolwiek protestem. Pytaniem. Domaganiem się prawdy, która kryła się za tą rozmową. Za tymi pytaniami.

— Policja szuka Estery.

Parsknął śmiechem, jakby mnie naśladując. Widział wszystko, co przed nim wykładałam, a nawet więcej.

— Czyli nie.

Spuściłam głowę, czując jak ciśnienie rosnące od samego początku rozsadzało moją klatkę. Próbowałam wziąć głębszy oddech, ale wtedy do oczu napłynęło mi więcej łez, z czego jedna bezgłośnie uderzyła w chodnik pod moimi stopami. Tam, gdzie leżałaby moja zrzucona, roztrzaskana maska, gdyby była prawdziwa. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, a stojąc w tym dziwnym parku odczuwałam jedynie niedowierzanie.

Każda część mnie wywnioskowała jedno i to samo. Nie byłam w stanie wymyślić żadnej innej opcji, choć w jej znalezienie wkładałam piekielnie dużo wysiłku.

Aż w końcu odpuściłam. Wyczerpał się nawet mój chłód.

Uniosłam ociężałą głowę.

— Nie rozumiem, dlaczego po tym wszystkim, co zrobiłam, żebyście nie byli częścią moich problemów, wciąż czujesz, że jest inaczej? Że ja robię coś inaczej? — Nigdy mój głos się nie załamywał jak w tamtej chwili. Kolejna rzecz przechodząca moje uprzednie oczekiwania. Brnęłam jednak dalej. — Dlaczego w ogóle mnie o to pytasz, wiedząc, że za niedługo zarówno ty, jak i wszyscy, na których ci zależy, wyjedziecie i nie będziecie mieć z tym nic wspólnego?

Zrzuciłam z siebie wszystko. Byłam tak zła. Oszukana. Słaba. Zmiana w zachowaniu Kendricka w ciągu ostatnich dni była nie do poznania. Wszystko, co się zdarzyło i co wyszło na jaw doprowadziło do tego momentu. Do tych uczuć. Sprzecznych, bezsensownych, ciężkich i gęstych.

Przez twarz Kendricka przechodziły równie chaotyczne emocje. Żadna nie była wystarczająco wyraźna. Jak przyśpieszone klatki filmu. Nie odpowiedział na moje pytania, jedynie rozchylając usta w kompletnej pustce. Czułam, że jakiekolwiek dalsze słowa byłyby jedynie gwoździem do trumny i kolejnymi, bezcelowymi ukłuciami, więc skierowałam się w stronę auta. Gdy byłam do niego plecami, metry dalej, w końcu się odezwał.

— Bo zależy mi na tobie!

***

Witam ponownie, uwaga, nie ostatni raz w tym roku! (Tyle emocji, że nawet ja nie wytrzymuję!)

Dla tych, co zapomnieli, kim była Lorelei, to chyba teraz wiedzą, prawda? Prawda?

Trochę wzięłam ostatnie komentarze do serca, bo dodaję rozdział o... północy, ale za to w sobotę!

Jest to połowa faktycznego rozdziału, ale podzieliłam go ze względu na wasz czas i porządek opowiadania jako takiego. Mogę wam już zdradzić, że zostały jeszcze dwa rozdziały oraz epilog. Szalone! Po dwóch latach!

Dziękuję szybko w tym miejscu za ponad 29 tysięcy wyświetleń! To jest niewyobrażalna liczba. Czy do nowego roku będzie 30? Takie marzenie na święta, haha.

Koniecznie zadawajcie pytania, nie wzbraniajcie się od wiadomości i wyczekujcie dość szybkiej kontynuacji. (Mimo że wattpad wylogował mnie z komputera i praktycznie nie daje mi się zalogować, co doprowadza mnie do gorączki).

Jeśli rozdział nie pojawi się przed świętami (choć kto wie) to życzę Wam kochani Wesołych, spokojnych Świąt! Zachowajcie dystans, nawet przy rodzinie (nie każdego wujka trzeba koniecznie tulić, co nie?)

A tymczasem pozdrawiam, dziękuję i do zobaczenia,

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro