Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Poza Zasięgiem

Pokój w motelu, w przeciwieństwie do całego miasteczka, nie miał swojego uroku. Mała przestrzeń, twarde łóżko, obdarte ściany i widok na ceglasty budynek obok. No i dziwny zapach proszku do prania. Żadna z tych cech jednak nie wystarczyła, by zepsuć mój nastrój.

By przebić się przez barierę spokoju w mojej klatce. Rezonowałam z ciszą, widząc wszystko wyraźnie mimo zmęczenia i parugodzinnego przenoszenia ocalałych z pożaru rzeczy do samochodu. Czułam, jak moje mięśnie potrzebowały odpoczynku, choć nie byłam tym zirytowana. Wszystko było... na miejscu.

Żółte światło lamp ulicznych zmieszane z ciemnością zionęło zza szyby okna, pasując do równie starej żarówki w lampce przy łóżku. Puszczając torbę z ramienia na ziemię, byłam wdzięczna, że jej zawartość przetrwała, tak jak i pozostałych, znajdujących się wciąż w samochodzie. I na myśl o tym momentalnie zorientowałam się, co powinnam zrobić.

Było to nietypowe. Chcieć do niej zadzwonić, bez żadnych obaw. Lub prawie żadnych. Chwyciłam za telefon, wybrałam numer i przyłożyłam urządzenie do ucha. Siadając na łóżku, słuchałam dźwięku oczekiwania. I straciłabym nadzieje na to, że odbierze, jednak w tej samej sekundzie usłyszałam głos po drugiej stronie.

— Halo, Georgia?

Zrobiłam wydech, zanim się odezwałam.

— Cześć, mamo. — Mój głos nie był chłodny. A przynajmniej starałam się, by taki nie był. – Chciałam zadzwonić, bo wiem, co dla mnie zrobiłaś. Dziękuję.

Parę sekund zajęło jej dobranie odpowiednich słów. Może nie tylko ja czułam, że wkraczałyśmy w nową codzienność. W nowy sposób prowadzenia dialogu.

— Nie będziesz przecież płacić za coś, czego nie zrobiłaś. — W mojej wyobraźni wzruszyła ramionami, zbywając słowa podziękowania. Peirce'owie zdecydowanie mieli z tym problem. — Wiesz już, co zamierzasz zrobić dalej?

Nie spodziewałam się tego pytania. Chwyciłam za sztywną pościel wolną ręką, mając pustkę w głowie. Na szczęście nie musiałam odpowiadać, bo matka ponownie zabrała głos, wychodząc z inicjatywą.

— Jeśli chcesz, możesz do nas wrócić, albo zamieszkać z babcią. Możemy też poszukać dla ciebie nowego mieszkania. Tak czy inaczej, powinnaś wrócić na włoski.

Moja ręka zamarła.

— Naprawdę?

Możliwości stanęły przede mną otworem. Tak po prostu. Powrót do włoskiego dawał mi nadzieję na przyszłość, a powrót do miasta rodzinnego – uczucie przynależności. Z kolei opcja nowego mieszkania była stanowiła dla mnie kolejną szansę na samodzielność. Na pójście dalej.

Otwarte drogi odebrały mi oddech.

— Naprawdę — odpowiedziała matka, ale coś w jej głosie brzmiało inaczej. Niepokojąco. Wtedy to zauważyłam. Wytrąciło mnie to z zamysłu i przywróciło do czasu rzeczywistego. Kolejne słowa powiedziała w pośpiechu, co uznałam za dodatkowy alarm. — Jest późno. Połóż się i zadzwoń do mnie, jak podejmiesz decyzję...

— Mamo — powiedziałam stanowczo, gdy miała zamiar się rozłączyć. — Wszystko w porządku? O co chodzi?

Kolejne ciche sekundy. Wyczuwałam coś złego, bo zaplotło się wokół moich płuc, sięgając serca. Nie wiedziałam niczego, nawet nie miałam podejrzeń, czego mogło to dotyczyć. Mało wiedziałam o nieskończonych historiach i losie, który zawsze wraca. Jak zakończony ostrzami bumerang.

— To Rita — zaczęła, po czym zrobiła sekundę przerwy. I zrzuciła niepowiedziane. — Jest w szpitalu.

A wtedy nie ręka mi zamarła, tylko serce.

Chwyciłam się pościeli jak kotwicy, będąc pewna, że traciłam stabilny grunt, akurat wtedy, gdy dopiero go odzyskałam. Czas stanął w miejscu, przesuwając mną po osi czasu jak kukiełką. W tył i przód. Bez zmian, bez przerwy. Kłucie w klatce wróciło, burząc rytm oddechu.

— Potrącił ją samochód. Sprawca uciekł z miejsca wypadku.

Wciąż otwierałam i zamykałam usta, próbując cokolwiek z siebie wydobyć. Choćby słowo. Po dłuższej chwili w końcu mi się udało.

— Czy wiadomo, jak...

— Sprawa jest w toku. — Wyręczyła mnie, od razu odpowiadając. — Wkrótce się dowiemy.

Powoli skinęłam głową, mimo że tego nie widziała.

— Okej.

— Pora spać, Georgia. — Nawet jej głos był czegoś pozbawiony. — Dobranoc.

Ze wzrokiem utkwionym w ścianie od dłuższego czasu, odparłam:

— Dobranoc.

Choć daleka byłam od zmrużenia oczu.

Dobre parę sekund siedziałam bez ruchu, z telefonem na kolanach i z oczami wbitymi w to samo miejsce. A potem wstałam i zaczęłam się zbierać do wyjścia.

­Kierowana biciem serca przemierzałam ulice w okolicy pokrytej mrokiem. Urywane oddechy opuszczały moje usta, gdy zbliżałam się do celu. W głowie miałam pustkę. Nie było tam miejsca na ani jedną myśli. Uczucie. Stanowiłam zbiór reakcji i odruchów, które nie tworzyły spójnej całości, jedynie chaos. Choć w tym wszystkim pojawił się jakiś cel.

Auto zaparkowałam przy wielu pozostałych i skierowałam się do znajomej ścieżki. Noc była chłodna i wietrzna, zrzucała kosmyki z kucyka na moje czoło i miotała płaszczem. Z szeleszczącymi liśćmi pod butami docierał do mnie dźwięk muzyki, powoli rosnący, jak napięcie w mojej klatce.

W końcu ujrzałam zakryty klub, przez którego folię przebijały się rozmazane sylwetki tańczących ciał i kolorowe, neonowe światła. To, jak znałam to miejsce, tylko podkreślało wszystkie znaczące zdarzenia. Z każdym krokiem widziałam przebłyski wspomnień, kłujące w oczy.

W środku było duszno, więc rozluźniłam szal na szyi, gdy przeciskałam się między rozgrzanymi ciałami. Choć nogi i ręce miałam jak z waty, od środka czułam bijącą energię, kierującą mnie pod sam bar. Skupiłam się tylko i wyłącznie na tym. By dotrzeć do celu.

Wzięłam głębszy oddech, widząc znajome miejsce. I chyba los historycznie postanowił mi pomóc, bo przy jednym ze stolików, tuż przy barze, siedzieli Tristan i Yvette. Uderzyło we mnie nowe uczucie wstydu, jednak zdusiłam je w zarodku, zmuszając się do kolejnych kroków. Im bliżej byłam, tym więcej uczuć chciało wyrwać się z mojej głowy. Nie teraz, krzyczałam od środka.

Dwie pary oczu, jedna ciemna, druga jasna, skierowały się w moją stronę i zobaczyłam, jak w każdej z nich błysnęło zaskoczenie. Ich rozmowa ucięła się w połowie słowa, a uśmiechy rozmyły w powietrzu.

— O rany — Tristan rzucił na przywitanie, nie kryjąc się z obserwowaniem ran na mojej twarzy. — Nasza Elza chyba wypadła z lodowej wieży.

Musieli wiedzieć. Nie wszystko, ale coś na pewno. Yvette patrzyła na mnie z żalem, nerwowo kręcąc kuflem, a Tristan – obserwował mnie z zaskoczeniem i zrozumieniem równocześnie. Pamiętałam naszą krótką rozmowę na tarasie Kendricka i to, co chłopak mi wtedy uświadomił. Najwidoczniej i on gdzieś to zauważył i wiedział, że wszystko się ze sobą łączyło.

— Miałeś rację. — Widząc, jak zmarszczył brwi, dodałam: —  Mimo że nie chciałam, i tak wciągnęłam was w moje problemy. Mogło się to skończyć znacznie gorzej, niż się skończyło.

Wtedy przejechał ręką po warkoczach związanych w kucyka i podniósł się z krzesła. Położył dłonie na moich ramionach, delikatnie mną potrząsając. Jego twarz nie wyrażała smutku, złości, ani jakiejkolwiek urazy. Tylko spokój.

—  Przeprosiny przyjęte.

Uchyliłam usta zdziwiona, a wtedy odezwała się Yvette. Z delikatnym uśmiechem rzuciła:

— Słyszeliśmy, co się stało, i może gdybyśmy tam byli, to bylibyśmy tak samo wściekli jak reszta. — Wzruszyła ramionami, a to, co powiedziała potem, zupełnie zmieniło to, co o nich myślałam. — Ale jedno wiem na pewno: Może jesteś troszkę oschła, ale nie jesteś złą osobą.

Tristan zaśmiał się głośno.

— No, no. Co racja, to racja. Nie takie skamieniałe to twoje serce.

Czułam się tak, jakby ktoś zdjął ze mnie jeden z wielu niewygodnych swetrów. Jakby ta dwójka go zdjęła. Jedną warstwę, za starą, by ją nosić. Zbędna skóra, zepchnięta przez nową, silniejszą. Uderzyli mnie najsilniejszym ciosem — przebaczeniem, którego nie potrafiłam przyjąć.

— Zlodowaciałe, nie skamieniałe.

A tego nie powiedział nikt z naszej trójki. Ani nie Valentia, która zazwyczaj poprawiała swojego przyjaciela. Głos doszedł zza moich pleców i zdawał się je przestrzelić na wylot.

Obróciłam się w mgnieniu oka, czując, jak jedna z najgrubszych tam w mojej głowie runęła, pokrywając oczy mgłą. Delikatną, ale pełną słonego żalu.

W swojej beanie, za dużej podkoszulce wpasowującej się w ubiór barmanek klubu i z tacką przyciśniętą do piersi stała metr ode mnie. Jej morskie oczy chyba nigdy nie były tak miażdżące. Widziałam, jak wzdrygnęła się na mój widok, ale nie chciała tego pokazać. Brała głębsze oddechy, starając się zapanować nad emocjami.

Nie była na wyjeździe z rodzicami. Była krok ode mnie, a ja nie mogłam się ruszyć.

— Britt...

— Co tu robisz? — zapytała ostro, co do niej nie pasowało.

Zakłuło mnie w klatce, gdy zorientowałam się, dlaczego tak brzmiała. Przeze mnie. To ja sprawiłam, że tak się czuła. I to nie była Britt. Dlatego mój głos zaczął się łamać. Nie przez łzy w gardle. Przez panikę. Podświadomą, która zniecierpliwiona zamknięciem, zaczęła się ujawniać.

—  Proszę, porozmawiaj ze mną.

— Powiedziałam ci wszystko, co miałam do powiedzenia. — Zmarszczyła brwi w urazie, odwracając się i kierując w stronę baru.

Ruszyłam za nią, próbując nadążyć za jej tempem, nie wpadając przy tym w którąkolwiek z tańczących osób. Tłum, jeszcze niedawno mi obojętny, zdawał się masą pnączy, gotowych, by mnie w nich zaplątać.

Britt jednak nie kierowała się do baru, a do wyjścia tuż obok. Po drodze zgarnęła kurtkę, a nawet wtedy nie zdołałam jej dogonić.

Wypadłam na zewnątrz tuż za nią. Rozglądnęłam się i zobaczyłam jak zakłada żółty materiał, równocześnie się oddalając.

— Britt!

Nagle się zatrzymała. Jednak wciąż stała tyłem do mnie, parę metrów dalej.

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że przejadę dwugodzinną trasę po to, by prosić kogoś o rozmowę, dodatkowo bardzo mało prawdopodobną, nie zaśmiałabym się. Nie było słowa, które opisałoby, jak sprzeczne to było z moją przeszłością.

Jednak w tym momencie, w tym miejscu, nic nie zdawało się bardziej prawidłowe.

Powoli poszłam w jej stronę, bojąc się, że zaraz mogłaby odejść. Bojąc się, że mogłabym stracić tą jedyną szansę.

— Wiem, co o mnie myślisz.

Nie drgnęła, więc mówiłam dalej.

— To nie zmienia faktu, że dalej mi na was zależy. Myślałam, że zostawię was w spokoju, ale po prostu nie potrafię. — Zatrzymałam się za nią, a mój głos zaczął cichnąć pod naporem duszących się w nim emocji. —  I może ty potrafisz mnie skreślić, ale ja na pewno nie potrafię skreślić ciebie. Ani żadnego z was.

Powoli, ale zaczęła się obracać. Ręce miała splecione na klatce. Szkliste oczy błysnęły w półciemności. Jej twarz wykrzywiał smutek. Wciąż milczała.

Sama czułam, jak do oczu zbierało mi się więcej łez. Żadna jednak nie opadła. W gardle ucisk nie pozwalał mi na więcej słów. A może to był mój brak odwagi. Brak sił, by powiedzieć więcej. Brak jakiegokolwiek pojęcia o tym, co dalej. Co było rozwiązaniem.

W mroku połączonym ze światłami imprezy, dostrzegłam mokre policzki i blady uśmiech. Kłuł moją klatkę bezlitośnie.

— Wtedy, kiedy przyjechali do klubu pierwszy raz, mogłam sama ich obsłużyć.

Zdziwienie nie było dobrym słowem na opisanie mojego stanu.

— Wiesz, dlaczego naprawdę cię poprosiłam o obsłużenie ich? — Jej głos, zawsze wesoły, załamał się po raz kolejny. Z mojego powodu. Pokręciłam głową w milczeniu i wtedy mi odpowiedziała. —  Od pierwszego dnia pracy w klubie chciałam z tobą porozmawiać, ale nigdy nie miałam odwagi. Biła od ciebie aura. Czegoś ciężkiego. Czułam niewyjaśnioną potrzebę poznania cię lepiej.

Zupełnie się tego nie spodziewałam. Nie mogłam ruszyć się z miejsca, pochłaniając jej słowa. Uśmiechająca się na przywitanie Britt od początku chciała ze mną porozmawiać.

— Nadarzyła się okazja, bo przyjechali moi znajomi. Wkręciłam ich i ciebie, licząc, że to jakoś złączy nasze drogi.

Uchyliłam usta, nie mając słów, które mogłabym powiedzieć. Nie każdy przypadek był przypadkiem.

— I co się okazało? Że Kendrick, ten sam, który ledwo co przyjechał, już cię gdzieś widział! — Zaśmiała się, choć nie był to jej śmiech. Ten był prześmiewczy, desperacki i pusty. —  Myślałam, że to był znak. —  Pokręciła głową, rozczulając się nad samą sobą z przeszłości. — Że powinnam była to zrobić.

Ostatnie, ciche słowa zakłuły najmocniej. Bo słyszałam to, co niedopowiedziane.

— Jednak to, co uznałam za tajemniczość, okazało się mrokiem. Masz w sobie tyle mroku, Glass... — Przybrała wściekle smutny wyraz twarzy i momentalnie się poprawiła — Georgia. Nawet nie wiem, kim naprawdę jesteś.

I znalazłam słowa.

— Nie jestem osobą, o której słyszałaś od mojej kuzynki, ani tą, którą poznałaś w klubie. — Zmotywowała mnie swoim skupieniem. Tym, że nie obróciła się po raz kolejny. — Wiesz, że się zmieniłam. Musisz to wiedzieć. Przestałabyś ze mną rozmawiać, gdyby tak nie było.

Britt wciąż milczała, zaciskając usta, próbując powtrzymać łzy.

Spuściłam głowę.

— A co jeśli ten mrok, to po prostu ból?

— To znaczy, że musisz bardzo cierpieć.

Poderwałam głowę do góry, zaskoczona. Jak przez mgłę widziałam jej smutne oczy.

I nagle znalazłam się w jej uścisku.

A ja momentalnie go oddałam.

Zapach kwiatków był kojący.

— Miesiąc temu byś się do tego nie przyznała.

Uśmiech wkradł się na moją twarz.

— To prawda.

I Britt się zaśmiała, a ja parsknęłam. Po chwili wypuściłam ją z objęć. Wiedziałam, że kiedyś musiała wrócić za bar.

Razem przeszłyśmy przez zasłonę, Briit skręciła do baru, a ja poszłam dalej, by pożegnać się z pozostałą dwójką, wciąż siedzącą przy tym samym stole i wrócić do motelu.

Wszystko wydawało się być w porządku. Była nadzieja.

Gdy tylko znalazłam się parę metrów od nich, patrzyli na mnie w szoku połączonym z niepewnymi uśmiechami. Tristan odezwał się głosem szepczącym i krzyczącym w ekscytacji zarazem.

— Czy wy się właśnie pogodziłyście?!

Skinęłam głową, dając im odpowiedź.

Chłopak wniósł swój kieliszek, stuknął go o kufel Yvette i wypił resztki alkoholu.

— Przegrałem zakład.

A szeroki uśmiech Yvette podpowiedział mi, kto go wygrał.

— Ale to dobrze — rzucił po przepiciu zawartości kieliszka wodą. Spojrzał na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. — Bo mogę cię zaprosić na tajną imprezę niespodziankową dla Kendricka i Britt. Adres i godzinę prześlę ci jutro.

Zmarszczyłam brwi, wyczuwając niedopowiedzenie.

— Z jakiej okazji?

A wtedy podniósł się na moment ze swojego siedzenia, by niespodziewanie postukać mnie palcem po czole. Dosłownie.

— Ziemia do Elzy! Koniec wakacji? Wyjazd na studia? Pożegnalna domówka!

I nagle problemy rzeczywistości wypłynęły na wierzch. Muzyka zdawała się cichnąć i pogłaśniać naprzemiennie.

— To dlaczego tylko dla nich? Wy nie wyjeżdżacie na studia? — zapytałam, dobrze wiedząc, że Yvette studiowała psychologię.

Tristan parsknął śmiechem. Nie sądziłam, że po tym zrzuci na mnie bombę, gdy dopiero zaczęłam widzieć światło przez dym poprzedniego ataku.

— Wyjeżdżamy, ale nie do Szwecji!

Coś, co zaczęło się przybliżać, tak naprawdę było poza zasięgiem.

***

Wracam, wracam. Jest kolejny, i będą kolejne.

Miałam dodać parę dni temu, ale coś cięższego mnie powstrzymało i dopiero teraz byłam w stanie się tym zająć. Tak samo przez to straciłam czas, by przetłumaczyć wszystko i na czas zgłosić do tegorocznych Wattys. Ale jest lepiej. Powoli, ale jest.

Wyczuwacie, że powoli zbliżamy się do mety historii. Ale spokojnie, wszystko, co ma być wyjaśnione, się wyjaśni.

Dziękuję za prawie 26 tysięcy wyświetleń i prawie 2 tysiące głosów. To niesamowite i chyba nigdy tego do siebie nie przyswoję.

Trzymajcie się ciepło, dbajcie o siebie i o swoje otoczenie.

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro