28. Czas
Wiedziałam, gdzie jechałam. Dokładnie, bez wahania.
Jednak zdecydowanie nie wiedziałam, co miałam zastać na miejscu. I to, ze wszystkiego, dusiło mnie bardziej, niż było to fizycznie możliwe. Dłonie bez rękawic na kierownicy samochodu babci nie dawały mi zapomnieć o tym, co zdarzyło się ostatniego wieczoru. I dnia dzisiejszego.
Tak wiele, że zdawało się to dekadą.
Tym razem, w tych wszystkich emocjach tliła się jedna nowa, rosnąc na sile z każdą chwilą. Rozjaśniała pole widzenia, nadawała kierunek i odciągała ciężar leżący na płucach. Naciskała pedał gazu. Sprawiała, że dręczące mnie myśli o osobach z przeszłości nie były tak kłujące.
Niewiedza o miejscu, w które udała się Estera po odjechaniu spod klubu, świeciła się na czerwono gdzieś na końcu umysłu. Gorycz w gardle na myśl o Ricie nie była lepsza. Prawda, jaką wypuścił na wolność Kade, pozmieniała wspomnienia z kilku miesięcy, jak zasłona zdjęta z okna. A choć wszystko stało się wyraźniejsze, blask wpadał prosto w oczy, utrudniając jego zaakceptowanie.
W tym tego, jak odsłoniło mnie samą.
A to wszystko w momencie, w którym chciałam zapomnieć o tym raz na zawsze.
Telefon leżący w pojemniku na kubki zaczął dzwonić. Na ten moment każdy telefon wymagał mojej uwagi, dlatego też zdecydowałam się zjechać na nie tak szerokie, ziemiste pobocze. Po zatrzymaniu samochodu chwyciłam za komórkę, i gdy myślałam, że nie zaskoczy mnie imię na telefonie, byłam w dużym, niepokojącym błędzie.
Dzwonił do mnie właściciel mieszkania.
A gdy w końcu odebrałam i rozpoczęłam rozmowę, z każdą jej sekundą byłam coraz bardziej zszokowana. Pełna zagubienia. Dziwnej ekscytacji i cienia ulgi. Wciąż przede wszystkim zszokowana. Patrzyłam na mijające mnie auta, próbując złożyć wszystko w całość.
— Dziękuję bardzo... Do widzenia. — Tymi słowami niepewnie się rozłączyłam, powoli odkładając telefon na swoje poprzednie miejsce.
Pokręciłam głową, nie wierząc, że coś jeszcze mogło mnie tak zaskoczyć i przekierować plany na zupełnie inny tor. Po dobrej chwili zapaliłam silnik, chwyciłam pewniej za kierownice i ostrożnie spuściłam nogę ze sprzęgła. Ruszyłam dalej.
W drodze mój plan nabrał ostrzejszych rysów i parę jaśniejszych kolorów.
***
Parę dni wystarczyło, by znane mi widoki zdawały się tak dawne i odległe. Zakręty ulic pokonywane bez problemu zbliżały mnie do wyznaczonego adresu. Pierwszy raz byłam tu prawie trzy miesiące temu. Zawalona bagażami, w towarzystwie rodziców i z nadzieją, że za przeszłością zapadła kurtyna, a przyszłość podaruje mi kolejnych spojrzeń nienawiści.
Mieszkanie, które wynajmowałam. To, z którego został tylko popiół.
Zaczęłam zwalniać, wjeżdżając częściowo na chodnik. Zgasiłam silnik i sięgnęłam po telefon w przypływie niepokoju. Wróciłam do wiadomości, by zobaczyć, czy na pewno podałam dobry czas i miejsce. A nawet jeśli, mogłabym czekać wieczność, a Britt i tak miałaby prawo się nie pojawić.
Po paru minutach kolejne z rzędu mijające mnie auto zwolniło, a ja je momentalnie rozpoznałam. Ścisk w brzuchu tylko nabrał na sile. Widziałam ten samochód pod szpitalem, po incydencie z roztłuczonym szkłem w dłoniach, nielegalną imprezą i policją znikąd.
Metry dalej silnik zgasł, a drzwi od strony kierowcy szybko się otworzyły. Sama odpięłam pasy i wyszłam na zewnątrz z nerwowo walącym sercem. Nie sądziłam, że mogła się pojawić. Nie sądziłam, że spotkam się z nią tak szybko. W głębi duszy chciałam jej wszystko wyjaśnić, czego w pełni nie rozumiałam.
A gdyby chaos moich myśli nie wystarczał do określenia skomplikowania całej tej sytuacji, z samochodu nie wysiadła Britt. Była to Valentia.
Pozbawiona makijażu i charakterystycznego stylu, miała na sobie za dużą, czarną bluzę, tego samego koloru dresy i zwykłe trampki, a włosy ledwo spięte w zwisającego kucyka. Fryzura ta przypominała tą przy spotkaniu na rynku miasteczka.
Jednak jej wzrok był zupełnie inny. Odcień kawy pochłonęła czerń złości. I przez to wiedziałam, że nic nie było do przewidzenia.
— Myślałaś, że Britt przyjedzie, bo napiszesz jej jedną, głupią wiadomość? — Valentia pełna emocji powoli zbliżyła się o parę kroków. Nie mniej, nie więcej.·
— Nie spodziewałam się, ze ktokolwiek się pojawi — odpowiedziałam szczerze po chwili szoku. Nie ruszyłam się z miejsca, przejęta emocjami buchającymi od dziewczyny.
Valentia parsknęła bez rozbawienia.
— Przyjechałam, żeby dowiedzieć się, czego od niej chcesz i niezbyt grzecznie poprosić, żebyś na zawsze zniknęła nam z oczu.
Spodziewałam się tego, jednak nie zmieniło to siły bólu. Ale mimo pewnej porażki wiszącej nade mną wciąż szukałam czegoś innego w jej spojrzeniu. W gestach. W słowach. Szukałam nadziei.
Nadziei, ze zaufanie było kluczem, a nie ostatnią deską ratunku. Nawet jeśli to, co robiłam, wyglądało to jak zupełne tego zaprzeczenie.
— Zanim to zrobisz, muszę ci coś pokazać — rzuciłam, przełykając gulę w gardle. Valentia zasługiwała na prawdę tak samo, jak pozostali, ale nie ułatwiało mi to zadania.
Na te słowa Valentia zmarszczyła brwi, spoglądając podejrzliwie na blok, a potem popatrzyła mi odważnie w oczy, bez cienia zaskoczenia.
— Chodzi ci o spalone mieszkanie?
A wtedy to ja zmarszczyłam brwi, mocno wybita z rytmu.
— Skąd wiesz?
Chwila napiętej ciszy. Najwidoczniej wahała się przed odkryciem swojej prawdy. W przeciwieństwie do mnie, jej emocje nie zamykały prawdy, a pchnęły ją do kolejnych słów.
— Od twojej kuzynki, która się tym napawała, dopóki...
Nagle przerwała, zaciskając zęby z gniewu i kierując wzrok na mój blok, po raz kolejny, z dala ode mnie. Do tego skrzyżowała ręce i lekko się zgarbiła , chowając dłonie pod ramiona. Wyglądała na silnie spiętą, tak bardzo, że niemal na zamkniętą we własnym ciele.
Dostałam od niej zupełnie nowy kawałek układanki. Brzmiało to jak perspektywa, której mi brakowało.
Mimowolnie wróciłam myślami do zeszłej nocy i szybko przeanalizowałam moment, w którym pierwszy raz zobaczyłam Valentię. Na zewnątrz klubu. Pamiętałam jej wyraz twarzy, nim wszystko zaczęło się sypać. Jako jedyna była bardziej zła, niż zaskoczona na widok Estery. Była wściekła. Jednak nie zaskoczona.
I nagle siniak na policzku Estery nabrał sensu, a równocześnie był jak zupełna abstrakcja. Fragment surrealistycznego filmu. Nie byłyśmy z Valentią najlepszymi przyjaciółkami, więc rozmiar złości wykraczał nawet poza jej impulsywność.
W tym właśnie momencie porzuciłam analizę.
Valentia zaczęła kręcić głową, dając swoim emocjom ujście. Jednak wiedziałam, ze to tylko pociągało za sobą resztę niechcianych myśli, które pchają się do najgorszego miejsca: rzeczywistości.
A takie zderzenie nigdy nie było łagodne.
— Cholera! Dlaczego zawsze muszę stać po złej stronie, co?! — Spojrzała na mnie, wrząc z gniewu. — Powiedziałaś, że nie jesteś taka jak ona, a okazało się inaczej. Jak mogłaś to wiedzieć, nawet jej nie znając? — Zapytała, gdy pojawiła się przede mną i pchnęła dłonią do tyłu. Cofnęłam się mimowolnie o dwa kroki.
Choć głębia całej wypowiedzi miała w sobie więcej, niż byłam w stanie dostrzec, dotarcie do sedna zajęło mi tyle, co te dwa kroki. Pamiętałam swoje słowa. I pamiętałam, do kogo mnie porównywała i kiedy to zrobiła po raz pierwszy. Wtedy, gdy przyłapała mnie na przebijaniu opon samochodów z mojego miasta. Widziałam to wspomnienie w jej kawowych oczach.
— Skoro bałaś się samej myśli, że mogę być do niej podobna, nie trudno było stwierdzić, jaka dla ciebie była. — Mój głos pozostał spokojny i bez śladu chłodu. Przez mniejszą odległość zrobił się nawet cichszy.
— Więc nie dziw się, że stanie w t w o j e j obronie wywołuje we mnie furię. — Ton tego zdania, w przeciwieństwie do treści, był nieco cichszy i nie emanował już taką pewnością i siłą, jak wcześniej. Towarzyszył mu przebłysk bólu we wzburzonym spojrzeniu.
Musiałam wziąć oddech, słysząc kolejne porównanie i informację, która odkrywała kolejne niewiadome.
Pewna osoba w życiu Valentii nie tylko sprawiła jej ból. Przyniosła jej traumę, która wracała nieproszona i wywracała do góry nogami wszystko, co dopiero poskładała w całość. W nieskończonym kręgu. Zabierała to, co dobre, trzymając się najczarniejszych miejsc. Takich, których sama nie mogła się puścić.
Ten rodzaj traumy mógł przynieść tylko ktoś bliski.
— Miałaś dobre przeczucie — zaczęłam mówić, otwarcie i bez masek. Czułam, że to musiało być powiedziane. — Skrzywdziłam wiele osób. Masę niewinnych osób. Wielokrotnie. To już zawsze będzie mnie szpecić. Gorzej niż to, co mam teraz na twarzy.
Valentia przyglądała mi się pełna sprzecznych emocji. Ewidentnie z czymś walczyła. Jednak nie odwróciła się na pięcie i nie odeszła. Stała w bezruchu. Pozwalała mi kontynuować.
— Być może nigdy sobie tego nie wybaczę. Wy już nie chcecie mnie znać. Inni marzą, by stało mi się coś złego. — Takie słowa wypowiedziane na głos bolały bardziej, niż powracające myśli. Jednak w tej konfrontacji było coś leczącego. — Ale nie jestem już taka, jak byłam wtedy. Ani jak twoja przyjaciółka.
— Dlaczego? — Zapytała nagle Valentia, a ja zamilkłam.
Pytanie, choć proste, nie miało tak samo prostej odpowiedzi.
Gdy żadne słowa nie chciały się pojawić, podniosłam nieco ręce, by powoli zwrócić wewnętrzne części dłoni w jej kierunku. Nie patrzyłam na blizny. Nie musiałam.
— Jeżeli chciałabyś znaleźć mój najsłabszy punktu, by mnie pogrążyć, już za późno. Inni znaleźli go przed tobą.
Z mojej twarzy przerzuciła wzrok na wyciągnięte do niej dłonie. Przyglądała się im uważnie i niemal czułam miejsca, na które spoglądała. Ze zmarszczonymi brwiami głęboko nad czymś myślała. Cisza między nami nabierała ciężaru, ale i spokoju. W tym momencie Valentia nie przejawiała złości i zdawało mi się, że zrzuciła z siebie coś krzywdzącego, co odsłoniło inną, równie wrażliwą część jej duszy.
Byłam pewna, że to ona uderzyła Esterę. Powody tego mogły być różne, ale nie stała po złej stronie. Nie stała po żadnej stronie. Była tam wraz z przyjaciółmi, nieświadoma tego, czego się miała dowiedzieć i od kogo. Nie mogła się zachować inaczej.
Z tych myśli wybudziła mnie, gdy podniosła rękę i ku mojemu zdziwieniu niepewnie chwyciła za jedną z moich dłoni. Trzymała ją w górze za mnie. Wciąż obserwowała wszystkie ślady przeszłości. Permanentny ślad zemsty.
— Lorelei — przerwała delikatnie ciszę, używając zupełnie innego tonu. — Udawała przyjaciółkę, tak naprawę wciągając nas w coraz większe bagno, wymyślając coraz podlejsze wymówki i robiąc cokolwiek, bylebyśmy jej nie zostawili. Znała nasze najsłabsze punkty i korzystała z nich, kiedy chciała. A my wciąż się łudziliśmy.
Był to tylko wierzch góry lodowej. Nie chciałam jednak pytać o więcej, niż sama ujawniłam. Mimo że liczba mnoga, jakiej użyła, sprawiła, że poczułam w ciele mimowolne skurcze. Bo znaczyło to, że ofiar było więcej i podejrzewałam, kim one były.
Nie chcąc bardziej rozdrapywać ran, postanowiłam podzielić się czymś innym, już nie tak odległym. By oderwać jej myśli od przykrego miejsca.
— Za niedługo wyjeżdzacie, prawda?
Valentia na te słowa nieco się przebudziła i podniosła na mnie wzrok. Spokojniejszy, ale czujny. Opuściła rękę, pokazując, że jej wrażliwy stan dobiegł końca.
— Tak, koniec września — odparła bez emocji. Jednak coś w jej oczach nie było tak prostolinijne. Zrobiła pierwszy krok do tyłu i wiedziałam, że to były słowa pożegnania. — Dlatego nie masz za wiele czasu.
I obróciła się, oddalając się w stronę auta, zanim zdążyłam wyczytać cokolwiek więcej z jej twarzy.
Miała rację, nie po raz pierwszy. Nie miałam za wiele czasu na wszystko.
Z informacją, którą dostałam w drodze do miasteczka, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Scenariusze były inne, możliwości były inne. Po odebraniu ostatnich rzeczy zorganizowanych i zebranych przez właściela, opcji miałam od groma. Konsekwencji - jeszcze więcej.
I nie pokonałam dwugodzinnej drogi, by wybrać tylko jedną opcję i zmarnować cenny czas. Fakt, że Britt nie odpisała mi na wiadomość i Valentia pojawiła się w jej imieniu, pomógł mi wybrać kolejność. Bo upychane na dno uczucia i wspomnienia zaczęły wracać z większą siłą.
Po wpakowaniu rzeczy do samochodu, co zdawało się wiecznością, siadłam za kierownicą po raz kolejny. W nawigację telefonu wpisałam adres, który wygrzebałam z pamięci z chwilowym trudem.
Nie byłam ani trochę gotowa na kolejną konfrontację, ale tykający czas i ucisk w klatce zmusiły mnie do ruchu. Pomogło mi w tym też niezamierzone zobaczenie własnego odbicia przy spojrzeniu w górne lusterko.
— ...Pomyślałaś przez chwilę, jak na to spojrzą sąsiedzi? Szkoła? Pomyślałaś, ile to będzie nas kosztować?
W pewnym momencie droga zdawała mi się znajoma i na nawigację spoglądałam tylko od czasu do czasu, dla pewności. Marzyłam, by trasa nie była aż tak krótka. Pamiętając błąd popełniony z autobusem, zatrzymałam się na poboczu w odpowiednim momencie, gdy zauważyłam cel.
Kolejnym rozczarowaniem był brak jakiegokolwiek samochodu na parkingu. Odkąd Valentia wspomniała o upływającym czasie, napięcie powróciło. A tam, gdzie było napięcie, nie było zbyt wiele miejsca na rozsądek czy skupienie. Takie sytuacje były tym, czego nie chciałam najbardziej. Straconym czasem.
Czas, czas, czas.
Zmusiłam się do znalezienia jakiegoś rozwiązania. Innego miejsca. Nie mogłam przyjąć porażki. Nie w momencie, kiedy dostałam szansę. Kiedy zobaczyłam to światełko na końcu zawirowanego, chłodnego tunelu.
Zawróciłam i nabrałam prędkości. Jechałam tam, gdzie wiodło mnie przeczucie. Drogi przeplatały się ze znanych w nieznane. Mijałam fragment otoczony zielenią, która przynosiła wspomnienia. Kaskady wspomnień.
Ręce zaczęły mi się pocić na kierownicy. Było to na tyle problematyczne, że i bez tego trudnym było bezbłędne prowadzenie. Pot w połączeniu z materiałem na kierownicy zareagował z jeszcze wrażliwą skórą dłoni, powodując pieczenie.
Zakręty były przeszkodami, myśli najgorszymi wrogami, a czas - niezdejmowalnym ciężarem.
Dlatego jedna chwila nieuwagi wywróciła wszystko, zatrzymując go w miejscu.
***
Nie jest to coś, czego można było oczekiwać po tak DŁUGIEJ przerwie, ale to stanowi ważny kawałek układanki. I nie bójcie się, wszystko jest ułożone.
PRZEPRASZAM ZA TAK DŁUGĄ NIEOBECNOŚĆ! [ogłoszenia poniżej]
Sytuacja, jaka ma miejsce na chwilę obecną wbrew pozorom wszystko utrudnia. Jednak obiecałam, że będzie ciąg dalszy. I jest.
W ramach tego dziękuję wam za 17, 18 i 19 tysięcy WYŚWIETLEŃ!
Marzyłam o 20 na urodziny, ale przez swoje nieróbstwo chyba tego nie osiągniemy. Ale co z tego, WCIĄŻ TU JESTEŚCIE! I to jest dla mnie największy sukces.
Opracowałam metodę, która pomoże mi lepiej i może częściej pisać rozdziały. Zobaczymy, czy zadziała.
Brak rozdziałów nie równa się z brakiem mojego zainteresowania opowiadaniem. Właśnie myślę za DUŻO.
Za miesiąc sesja, ale postaram się coś dodać przed nią. Wszystkie ogłoszenia pojawiają się pod rozdziałami i w KONWERSACJACH NA MOIM PROFILU PRZY KAŻDYM KOLEJNYM TYSIĄCU WYŚWIETLEŃ.
Napisanie tego kolejnego rozdziału dało mi bardzo dużo. Bardzo lubię postać Valentii, dlatego zajęła więcej rozdziału, niż planowałam. Nie sądziłam, jak zwykle, że wyjdzie tak rozlegle. Jednak nie na marne. Mamy tu dużo niebezpośrednich informacji.
Zadawajcie pytanie, ale najpierw zobaczcie, czy ktoś przed wami je zadał! Ewentualnie możecie śmiało pisać na priv albo w konwersacjach. Powiadomienia mam włączone <3
Jesteście niesamowici, że tu jesteście.
Pare osób szczególnie rozgrzało moją pasję podczas pisarskiej hibernacji.
Dodaje to godzinę przed urodzinami, bo tak też planowałam.
PS. Dajcie znać jeśli inne godziny pasują wam bardziej. Jakby co. Bo mam mocny nawyk do dwudziestej trzeciej.
PPS. Jesteście naprawdę niesamowici. Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro