Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Zmienna

Gdybym powiedziała, że nie zmienił się ani trochę, oceniając powierzchownie, nie skłamałabym. Poznawałam jego ulubioną koszulę w kolorze butelkowej zieleni, podwinięte do samych łokci rękawy, spod których wystawały niezliczone tatuaże. Proste spodnie, połyskujące buty i czarne włosy idealnie zaczesane do tyłu, z kosmykiem zwisającym nad jedną z grubych brwi.

Jednak ciemnozielony wzrok, nawet z odległości paru metrów, zdawał się wydobywać z zupełnie innej duszy. Jego twarz nie była kamienna, a oczy nie unikały moich.

Wcześniej zamyślony patrzył przez wysokie, podłużne okno salonu. W tym momencie obserwował to, czego nie widział u mnie wcześniej. Zmarszczył brwi w lekkim zdziwieniu, widząc kolor moich włosów i dostrzegłam, że nie zareagował tak na szwy i rany, z pewnością dużo bardziej bijące po oczach. Tylko przełknął, zaciskając na moment usta. Najwidoczniej już wiedział.

— Słyszałem, co się stało — odezwał się w końcu, delikatnie pokazując na rany i upewniając mnie w przekonaniu. — Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Nie mogłam powstrzymać chłodu kolejnych słów. Mogły minąć dekady, a i tak bym widziała wszystkie wydarzenia z tego miejsca wyraźnie jak na zdjęciach. Kade był na jednym z takich zdjęć. Wyblakłym, o naderwanych krawędziach, cieniu pokrywającym połowę jego twarzy i z towarzyszącą mu blondynką, owiniętą wokół talii.

— Od Katiyi?

Wiedziałam, że nie dowiedział się o tym od niej. Pragnęłam jednak zobaczyć jego reakcję, znaleźć kolejną odpowiedź na kolejne pytanie.

Chłopak, ku mojemu zdziwieniu, tylko westchnął. Nic więcej.

— Od znajomego. Pracuje w klubie za barem.

I nagle straciłam cierpliwość na owijanie w bawełnę. Wszystko wokół zmieniało się zbyt szybko, by tak po prostu stanąć w miejscu przez jedną osobę. Siła bezwładności przy zatrzymaniu i tak popchałaby mnie dalej.

— Co ty tu robisz, Kade? Tak na serio.

Żal jak mglisty błysk światła odbił się w jego oczach. Kiedyś, tak jak i ja, nie pokazałby po sobie niczego. Nawet parę miesięcy wstecz. Jednak Katiya rozpoczęła wielostronną lawinę stałych zmian, a im dalej ona sięgnęła, tym mocniejsze było jej uderzenie.

Razem z Kadem znajdowaliśmy się u samych stóp góry.

— Wtedy, na tej imprezie, poprosiłaś mnie o jedną rozmowę. Nigdy jej nie odbyliśmy, więc chcę to nadrobić.

Parsknęłam, nie skrywając niczego. Już wcześniej, przed wyjazdem, widziałam, jak jego fasady się kruszą, a emocje wypływają na wierzch. Czuł więcej i chciał być lepszy. Jednak parę miesięcy, które upłynęło od tamtej pory, niespodziewanie odegrało nie do zignorowania rolę.

Nie tylko on pozbył się kamiennej maski. Nie tylko on pragnął wyrzucić z siebie miliard słów.

I żadne z nas nie miało bladego pojęcia, jaki efekt przyniesie konfrontacja w tym konkretnym momencie. Gdy z dwóch masek zrobiło się zero. Gdy oba charaktery uległy zmianie. Gdy oba umysły błagały o wolność, utkwione w przeszłości.

— I przychodzisz teraz? — rzuciłam z pretensją, czując jednak dziwną głuchość głosu.

Kade spuścił wzrok po raz pierwszy i wyraz ten był mi dobrze znajomy.

Zaległa kująca cisza.


Stali tam razem. On i ona. Dwójka najbardziej żałosnych osób w tej szkole. I wszystkie moje przypuszczenia zostały potwierdzone, gdy zobaczyłam triumfujący, podły uśmiech na twarzy dziewczyny oraz brak jakiejkolwiek reakcji ze strony chłopaka. Wiedział, że tu byłam. Po prostu nie chciał na mnie spojrzeć, mocno obejmując dziewczynę w talii.

***

A kiedy nie zebrał się do żadnego ruchu, parsknęłam cicho, zamykając bagażnik i powoli podniosłam rękę, by zdjąć jedną rękawiczkę. Wnętrze dłoni skierowałam do niego, z nienawiścią i mgłą w oczach.

Od razu spuścił wzrok, dając mi wszelki dowód na to, jaką był osobą cały ten czas. A raczej: jaką osobą nie był.

Na tyle cicho, żeby wciąż mnie słyszał, wyrzuciłam z siebie:

— Ciesz się, Kade. Wygraliście.

***

— To o n jej powiedział. Nie ja.


Milczałam. Nie zabrałam głosu, chcąc, by ten jeden raz zrobił to on.

Mimo że każdy głos w mojej głowie niespodziewanie przybrał formę bolesnego krzyku.

— Katiya... — zaczął mówić, nie podnosząc wzroku, ale nagła chrypa głosu zmusiła go do odchrząknięcia i rozpoczęcia zdania na nowo. — Mogłem zrobić dla niej wszystko. Któregoś dnia sprawiła, że oddałem się bez reszty. Postanowiłem zmienić wszystko w swoim życiu. Obiecałem jej, że zerwę z tobą kontakt i stanę się kimś lepszym.

Zaczęłam żałować tego, że dopuściłam go do słowa. Musiałam jednak wiedzieć. Musiałam. Pozwolenie mu na kontynuację było jednak cięższe, niż przypuszczałam. Z uporczywym kłuciem w klatce słuchałam dalej.

—  Tego samego dnia zamknęłaś ją w szafce. Szatniarka znalazła ją tam po paru godzinach, gdy szkoła miała być lada moment zamknięta.

Wzięłam głęboki oddech, nie odwracając wzroku. Nawet wtedy, gdy oczy Kade'a skrzyżowały się z moimi. W tej chwili widniał tam niejednoznaczny ból.

— Byłem na ciebie tak wściekły, że niedługo po tym powiedziałem jej o...

— To byłeś ty — stwierdziłam cicho bez cienia zaskoczenia, przerywając jego historię. Czerń podeszła mi do gardła. — Dziwne, że choć raz Rita nie skłamała mi prosto w twarz.

Czym innym było prawdopodobne podejrzenie, a czym innym poznanie niezaprzeczalnej prawdy. Ból gwałtownie rozszedł się po moim ciele i mimowolnie spięłam brzuch. Gdyby nie psychiczne i fizyczne wyczerpanie, łzy spłynęłyby po raz kolejny. A tak, to czułam tylko ból rozsadzający szwy i kwas wypełniający płuca.

Estera stworzyła wspomnienie, Kade powiedział o nim Katiyi, ona stworzyła plan, a Rita pomogła go zrealizować.

Miałam w głowie zbyt wiele myśli, by zabrać głos, więc Kade to wykorzystał.

— Kiedy po imprezie na zakończenie roku przyszłaś do szkoły z rękami w bandażach, usłyszałem od Chrisa, co się stało. Przerażała mnie myśl, że Katiya mogła mieć z tym coś wspólnego. Nie posunęłaby się tak daleko, a przynajmniej tak mi się wydawało. — Na chwilę zamknął oczy, przywracając się do porządku. Zmęczony wzrok opadł na podłogę. — Zanim zapytałem, sama do mnie przyszła i powiedziała, że to Rita zamknęła cię przy tym basenie. Ufałem Katiyi, a wymyślona przez nią historia miała sens. Nawet nie pomyślałem, żeby zwątpić.

Zmarszczyłam brwi, zauważając jedno niedopowiedzenie. Jedną lukę w historii. W tej, której nie byłam już częścią.

Skrzyżowałam ręce na klatce, przyjmując pewniejszą pozycję. Mięśnie bolały mnie od nieustającego napięcia.

— Więc co się zmieniło?

Gdy usłyszał moje pytanie, zupełnie niespodziewanie na jego twarz wkroczył dziwny, krzywy uśmiech. Podniósł głowę i dopiero wtedy ten wyraz nabrał sensu. W oczach chował łzy. Był to pierwszy raz, gdy widziałam Kade'a tak... obdartego z granic, masek i kłamstw.

Rozłożył ręce, pokazując na przestrzeń między nami. Zielone oczy przepełniała całkowita akceptacja losu. Mimowolnie wiedziałam, do czego zmierzał.

I wtedy to powiedział:

— My. My wszyscy.

A ja nie mogłam zrzucić z siebie ciężaru, jaki na nas spadł. Nagłego, kującego i prawdziwego do szpiku kości. Stałam w miejscu jak wryta. Spoglądnęłam za okno, nie oddychając.

Kropki połączone ze sobą grubymi liniami tworzyły zupełnie inny wizerunek. Bez miejsca na teorie i podejrzenia. To była prawda, którą mogłam albo przyjąć, albo naiwnie odrzucić, zmieniając rzeczywistość w kłamstwo. Cały ten czas bezimienna raziła mnie w oczy, pływała pod skórą i przywierała do organów jak trucizna.

Lub lekarstwo.

Miałam wybór. W tym momencie przestał był złudzeniem.

Nie zauważyłam, kiedy Kade udał się do przedpokoju, założył wierzchnie ubrania i otworzył drzwi wejściowe. Obudził mnie dopiero dźwięk naciskanej przez niego klamki.

Obróciłam się w stronę wyjścia, widząc jego sylwetkę całkowicie zwróconą w stronę drzwi. Zimne powietrze wtargnęło do środka, choć ledwo co to poczułam. Wystarczyła sekunda, by Kade wypowiedział ostatnie słowa.

Były delikatne, prawie jak sama cisza.

— Przepraszam. Za wszystko, czego nie zrobiłem.

A wystarczyły, by drastycznie przeszyć mnie starym, jak i zupełnie nowym bólem.

***

Wspięłam się po marmurowych schodach, które nie prowadziły do pokoi gościnnych, a do części zamieszkiwanej przez właścicielkę domu. Potrzeba wyjaśnienia swojego wyglądu, nieobecności aż do tego momentu i konieczność rozjaśnienia kotłujących się w głowie wątpliwości zaprowadziła mnie pod same drzwi jej pokoju.

Były uchylone, a z pomieszczenia nie wydobywał się żaden dźwięk. Zakładając, że mogła spać, cicho położyłam dłoń na drewnie i pchnęłam je do przodu, by się upewnić.

— Georgia.

Jednak moje założenia były błędne. Babcia siedziała na fotelu z jedną nogą na drugiej i gazetką w dłoniach. Podniosła znad niej wzrok, gdy tylko otworzyłam drzwi. Jej reakcja była podobna do reakcji Kade'a. Obserwacja, błysk żalu i brak większego zaskoczenia. Wiedziała.

Cień troski był mi jednak obcy. Lub nigdy nie zdołałam go dostrzec. Aż do tej chwili.

— Wszystko w porządku? — zapytała spokojnym głosem, choć czułam, nie miała na myśli moich ran.

W pełnej szczerości wzruszyłam ramionami. Dobór słów — nie pierwszy tego dnia — sprawił, że ucisk w klatce chwilowo powrócił. Na razie, w mojej głowie było wszystko i nic. Nie wiedziałam, gdzie byłam i k i m tak właściwie byłam. Jak woda bez naczynia. Dlatego też chciałam zmienić temat rozmowy.

Wybrałam ten, który dręczył mnie najbardziej.

— Czemu wpuściłaś Kade'a?

Podejrzewałam, że najpierw pojechał do naszego rodzinnego domu, a dopiero potem do mojej babci. W końcu dobrze znał oba adresy z nie tak dawnej przeszłości. Jednak przeważająca nieobecność babci w ostatnich miesiącach i wpuszczenie przez nią Kade'a do swojego domu było dla mnie pełne niejasności.

Gdy usłyszała pytanie, zamknęła dobrze mi znane czasopismo modowe i odłożyła je na stoliczek po jej prawej. Potem złączyła dłonie, by oprzeć się nimi na kolanie. Spojrzała mi w oczy i niespodziewanie zmieniła tor rozmowy.

— Wiesz, dlaczego się od was wyprowadziłam? — Wiedząc, że nigdy się nie dowiedziałam, kontynuowała. — Nie zgadzałam się z tym, jak matka cię wychowywała, a twój ojciec na to pozwalał. W którymś momencie moja opinia przestała mieć dla Jeanine jakiekolwiek znaczenie. Nie chciała mnie słuchać, a ja nie mogłam patrzeć na to, kim się stałaś.

Nie miałam pewności, czy słyszałam dobrze. Wizja w mojej głowie drastycznie się zmieniła, a powody, które wysuwały się na pierwsze miejsce, nagle zostały odepchnięte przez prawdę. Babcię obchodził mój los. A przynajmniej do czasu. Z mojego powodu relacja między nią a matką była tak chłodna.

Przeszłość okazywała się mieć większe pole rażenia z każdą perspektywą.

— Potem był incydent z dłońmi, twoi przyjaciele przestali się pojawiać, do tego ta bójka i w końcu wyjechałaś. Nie musiałam znać całej historii, by domyślić się, że Kade i inni przestali być twoimi przyjaciółmi.

Ucisk w gardle zmusił mnie do odwrócenia wzroku. Padło na czasopismo.

— Dzisiaj zadzwoniła do mnie Jeanine, czego nie zrobiła od miesięcy i opowiedziała o wczorajszym wieczorze. Moment później u drzwi staje Kade, prosi o jedną rozmowę z tobą i obiecuje nigdy więcej nie zawracać nam głowy.

Jak na zawołanie, przed oczami pojawił się jeszcze świeży obraz chłopaka, który z przeprosinami opuścił progi tego domu. Słowa były większe, obejmowały więcej i znaczyły więcej. Z nowymi informacjami, cała sytuacja nabrała nostalgicznych barw. Mogłam przysiąc, że pogoda za oknem niespodziewanie przyciemniła pomieszczenie.

— W naszej rodzinie wolimy stawić czoła raz na dobre, więc stwierdziłam, że i z tobą tak będzie. Dlatego pozwoliłam mu na ciebie poczekać. — Skończyła babcia, wypowiadając ostatnie słowa głosem spokojniejszym niż kiedykolwiek.

Nastała między nami cisza podszyta nowym cieniem spokoju.

Ciężar na mojej klatce zauważalnie zmalał. Wzięłam głębszy oddech, spojrzałam w oczy babci i z taką szczerością, na jaką mogłam się w danej chwili zdobyć, rzuciłam:

— Dziękuję.

A wtedy na jej twarzy pojawiło się coś całkowicie mi nieznanego: cień uśmiechu. Podniesiony leniwie kącik ust. Przypominał rozbawienie.

— Dobrze wiedzieć, że masz też coś po ojcu.



***


Pokój w świetle szarego dnia oddalał moje myśli od ostatnich wydarzeń. Wrażenie, że przyjechałam do rodzinnego miasta miesiące temu, było nie do odepchnięcia. Martwota pomieszczenia kontrastowała z burzą zeszłej nocy i wracającym falami fizycznym bólem. 

Rzucony na łóżko telefon pierwszy przykuł uwagę. Ominęłam leżące na komodzie okulary, chaos kosmetyków i ubrań, by dotrzeć do celu i wygrzebać z purpurowej pościeli wyłączone urządzenie. Chwyciłam je w gołe dłonie, a wtedy poczułam prawdziwy chłód.

Nagle ogarnął mnie strach. Nie czułam go tak dotkliwie od... pokruszenia kieliszka w rękach. Widziałam, jak telefon drgał, naśladując ruch ciała. Zacisnęłam usta, odczekałam zbędne sekundy i wreszcie uruchomiłam urządzenie. Mijający czas zdawał się wiecznością.

A gdy w końcu rozbłysł ekran, na moment wstrzymałam oddech.

Nieodebrane połączenia. Tyle nieodebranych połączeń.

Zmarszczyłam brwi i niepewnie zaczęłam przewijać palcem w górę. Nowe informacje zapętlały żołądek w coraz większy supeł. Oczy pochłaniały każdy piksel. Nieznany, choć nie obcy mi numer. Dwa zupełnie nieznane numery. Parę połączeń od Britt.

Brak odzewu Kendricka.

Zamknęłam oczy, czując łzy w oczach Britt, buzującą złość Valentii i postawę Kendricka, której nie rozumiałam, a przede wszystkim: postawę, na którą nie zasłużyłam. 

Powinien zostawić mnie tak, jak zrobiła to Valentia. Jak zrobiłby to każdy okłamany człowiek.

Pod wpływem duszących uczuć wystukałam wiadomość.

Jednak jej nie wysłałam. Palec zawisł nad odpowiednim przyciskiem.

Miałam tak wiele decyzji do podjęcia. Permanentnych. Nie do cofnięcia. Ostatecznych. Scenariusze przemykały przed moimi oczami. Wszystko obróciło się do góry nogami. Nic nie działało, powstały nowe grunty, które burzyły te znane i bezpieczne. Wzburzona woda wpadała przez usta, wprost do moich płuc.

Lekarstwo albo trucizna.

Miałam tak wiele decyzji do podjęcia.

I tylko jedna z nich zdawała się słuszna.



***

Wróciłam. Przepraszam za nieobecność. Kolosalną nieobecność. Wstydzę się jak nie wiem.

Tego dnia, rok temu, dodałam prolog owego opowiadania, więc czułam powinność, by zmotywować się do pracy i dodać coś właśnie dzisiaj. Była sesja, było dużo różnych wydarzeń, ale jestem. Nienawidzę porzuconych opowiadań, a to nie będzie jedno z nich. Co to, to nie.

Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście. Dziękuję za prawie 14 tysięcy wyświetleń. Szalona liczba, szalony początek roku. Wszystkiego dobrego, przepraszam raz jeszcze.

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro