26. Kontrola
Cisza, chemikalia i ból. To pierwsze co do mnie trafiło, gdy zaczęłam się przebudzać.
Potem odczułam też twardy, niewygodny materac pod moim ciałem, a na końcu słabe, ledwo bijące po policzku światło. Uchyliłam powieki, przez chwile zwalczając senne niezrozumienie. Wtedy rozejrzałam się po niewielkim, prawie że pustym pomieszczeniu, zobaczyłam szarą, obcą bluzkę i przypomniałam sobie wszystko. Opuściłam powoli głowę na poduszkę, zamykając oczy i niemo wzdychając.
Szpital. Ponownie.
Szwy uciskały moją skórę i napinały ją, sprawiając tępy, mrowiący ból, jednak było to nic w porównaniu z tym, co czułam wewnątrz. Z tym, co kłębiło się w mojej głowie, przybierając kształt czarnych, deszczowych chmur i docierając do samych płuc, odbierając tlen.
To wszystko tliło się tam, zamiast emocji. Odrealnienie i pustka temu towarzyszące tylko odsuwały mnie od przyziemności, sprawiając, że nie byłam pewna niczego. Wątpiłam w każdą z chwil ostatniej nocy. Nie wiedziałam nawet, czy rzeczywiście wydarzyło się to dzień wcześniej. Mogło być to rok temu. Wieki temu.
Albo nigdy. Zamiast tego, moja wyobraźnia kpiła sobie ze mnie, plując prosto w świeże rany.
Zdawało mi się, że wszystkie wspomnienia egzystowały, jednak w całkowicie innej głowie. Cały scenariusz do złego projektu. Bez scenarzysty, reżysera. Tylko seria rozmazanych, chaotycznych scen i niepasujących do siebie jako grupa aktorów. Odgradzał mnie od nich gruby, krzywy ekran, dzielący dwie rzeczywistości.
Jedynym elementem, istniejącym w tych dwóch światach, były rany. Na ciele i umyśle. A te uniemożliwiały mi bezpośrednie skreślenie wszystkich pozostałych fragmentów układanki. Dlatego musiałam odnaleźć pozostałe kotwice, prowadzące na powierzchnię. Lub odkryć, że byłam pośrodku niczego, kompletnie oszukana przez własną psychikę.
Zgadzał się ból brzucha, bo podnosząc się z łóżka, syknęłam zaalarmowana przeszywającym impulsem. Spuściłam nogi, pozwalając im lewitować milimetry nad podłogą. Podniosłam podkoszulek, by z niezadowoleniem ujrzeć przerażającą, czerwono-siną plamę rozlewającą się na samym środku brzucha. Od okolic nieco nad pępkiem, aż pod dolną krawędź stanika, na szerokość praktycznie całego frontu.
Opuściłam rękę i pozwoliłam materiałowi wrócić na miejsce. Spojrzałam na swoją dłoń w świetle dnia. Dołączyłam do niej drugą. Nie było na nich rękawiczek, to wiedziałam już od wczoraj. Jednak w nocy nie byłam w stanie dostrzec ich całokształtu, tego, jak zareagowały na wszystko od samego początku aż do tej chwili.
Wyglądały... nie tak źle, jak je sobie wyobrażałam. Zrobiłam potężny wdech. Nie patrzyłam na nie od dłuższego czasu. Albo były na nich rękawiczki, albo zadzierałam głowę z nawyku, nie oglądając ich aż do ponownego zasłonięcia. Możliwe, że widziałam je ostatni raz, zmieniając szwy i bandaże po wypadku w klubie na czarną skórę.
Wtedy ślady były istną katorgą, a w tym momencie... stanowiły osobistą, specyficzną mapę. Legendę wszystkich wydarzeń, palących od środka. Odróżniałam stare blizny od nowych. Widziałam, gdzie wcześniej puste miejsca wypełniały już bruzdy i linie. Różniły się kolorem, wrażliwością na dotyk i stopniem zagojenia.
Może jeszcze historią, ale cudze oko nie mogłoby tego dostrzec, nawet prześwietlając je na wylot.
Nie minęło pół godziny, a stałam przed młodszą pracownicą szpitala w klubowych ubraniach — kolejne urzeczywistnienie wspomnień — schowanych pod płaszczem, posiadając już wypis i właśnie dostając swoje własności. Na jednym z ekranów dostrzegłam datę i godzinę, potwierdzając wcześniejsze przypuszczenia. Dzień później, niedziela, dziewiąta rano.
Coraz więcej elementów nie było sprzecznych z tym, co jeszcze chwile temu uznawałam za nierealny sen: wydarzenia następujące po tym, jak Katiya zostawiła mnie na dachu.
W wystawionym do mnie niewielkim, kartonowym pudełku było wszystko, czego się spodziewałam w prostym, nic nieznaczącym scenariuszu. Na wierzchu wszystkiego leżało to, czego nie było na moich dłoniach.
— Rękawiczki są zdezynfekowane, ale doktor nie zaleca ich noszenia. Przynajmniej do czasu całkowitej regeneracji.
Słowa kobiety obiły się o moje uszy, echem rozchodząc się po czaszce. Ciemny materiał błysnął w nienaturalnej, monotonnej bieli korytarza. Próżnia w głowie była przerażająca i znajoma jednocześnie. Dotarł do niej jednak promień mdłego, ciepłego światła, minimalnie kojąc paraliż ciszy i przebijając się przez kłęby deszczowych chmur.
— Dziękuję, ale i tak nie będą mi potrzebne. — Podniosłam wzrok na niską brunetkę, a wtedy skinęła do mnie głową z lekkim, wyrozumiałym uśmiechem. Wyraz ten niesamowicie przypominał mi ten, którym nie raz obdarzała mnie Yvette. W brzuchu poczułam igły.
Krótko pożegnałam się z kobietą i szybkim, choć ostrożnym krokiem opuściłam budynek. Zrobiłam wydech, czując, jak wraz z przekroczeniem progu uchodzi ze mnie napięcie. Przynajmniej jego część. Ciało zwalczało słabość, korzystając z braku zawrotów głowy. Nie mogło się w pełni rozluźnić. Jeszcze nie.
Stanęłam przy jednym z kontenerów na śmieci i z trzęsącą się dłonią chwyciłam rękawiczki, gotowa pozbyć się ich raz na zawsze, ale w sekundzie, w której przesunęłam materiał, ukazał mi się dobrze znany kluczyk. Spojrzałam na parking, po chwili odnajdując równie znajomy samochód.
Czarne, starszej daty auto mojej babci. To samo, którym przyjechałam zeszłego dnia do klubu.
Zacisnęłam usta, ignorując ból twarzy. Pojazd stał w tym samym miejscu, co we wspomnieniu. Nie przyjechałabym o własnych siłach.
Ze ściskiem brzucha chwyciłam rękawiczki, przyglądnęłam im się po raz ostatni i cisnęłam nimi o wnętrze kontenera. Krótki dźwięk, a po nim martwa cisza moich myśli. Nawet będąc już w aucie, nie mogłam odpędzić od siebie wszystkich obrazów. Mroku, zimna i szumu silnika. Czerwoności, czerni i miodowego brązu.
Zamknęłam oczy, przyjmując prawdę jak kubeł zimnej wody.
To musiało być prawdą, bo inaczej nie czułabym tak znajomego, silnego bólu.
Senność i zmęczenie dopadły mnie momentalnie. Nie minęła chwila, a zamknęłam oczy, ledwo stojąc na nogach. Czułam rękę na plecach, dłoń trzymającą moje ramię i powoli pokonywaną odległość. Huk muzyki był w tej chwili silniejszy ode mnie. Zaciskałam powieki, pragnąc od niej uciec. Czaszka rezonowała bólem.
Poczułam chłód i wiatr uderzający prosto w rany, po raz kolejny. Zaczerpnęłam krótkiego, impulsywnego oddechu. Wszystko było silniejsze.
Dźwięk telefonu rozbrzmiał po mojej prawej. Nie zwracałam uwagi na słowa rozmowy, a i tak nie trwała ona długo. Uchyliłam powieki, słysząc swoje imię. A raczej fałszywe imię. Brzmiało jeszcze bardziej obco w jego ustach niż kogokolwiek innego.
Twarz chłopaka w filtrze bólu wyglądała nierealnie. Zdawała się omamem. Istnym omamem.
— Przyjechałaś autem?
Chwilę mi zajęło znalezienie odpowiedzi, gdyż każdy proces myślowy zdawał się nadludzkim wysiłkiem. Sięgnęłam dłonią do kieszeni płaszcza, po chwili wychwytując zimne, okrągłe kontury zaczepki od kluczyków. Wyciągnęłam je, wystawiając na otwartej dłoni w stronę Kendricka.
Moment później już ich nie było. Opuściłam rękę, kiedy z chodnika zeszliśmy na ulicę i złapałam się w talii, czując silne ukłucie. Wszystko zdawało się blednąć w obliczu bólu narysowanego ostrą, wyraźną kreską. Tylko tego byłam pewna.
Sygnał odblokowanych drzwi, dłoń łapiąca za jedną z moich, wylądowanie na siedzeniu, brak asekuracyjnych dłoni i delikatny huk zamykanych drzwi. Cisza. Dalszy niż wcześniej odgłos drzwi, szelest materiału, kolejny odgłos, brzęczenie kluczyków, ryk silnika, wibracje pojazdu, lekkie szarpnięcie samochodu. To wszystko było selekcją niepełnych bodźców.
W klatce poczułam ukłucie, bo momentalnie skojarzyłam to z wieloma dniami wstecz.
— Spróbuj nie zasnąć, dobra?
Uchyliłam powieki, skupiając się na migającej, przerywanej linii pośrodku ulicy.
— Mam déjà vu.
Wszystko się zgadzało, gdyby nie miejsce, z którego pochodził ból. Bo nie były to ani dłonie, ani brzuch, ani nawet twarz.
Kendrick spojrzał na mnie kątem oka dosłownie na moment, bo potem skupił się na drodze, zamierając tak już na stałe. Jednak uchwyciłam to, co najważniejsze. Co najwyraźniej przebijało się przez jego maskę. Ból.
Wydarzenia urywały się coraz bardziej. Stanęliśmy jakimś cudem pod budynkiem większym niż jakikolwiek dom. Zostałam zaprowadzona do jego wnętrza, momentalnie kojarząc zapach i kolory. Upewniali mnie ubrani na biało i niebiesko pracownicy oraz ludzie wyglądający jak wszystkie nieszczęścia wszechświata.
Po upływie nieznanego mi czasu zostałam przejęta i poprowadzona dalej przez kogoś innego, nagle tracąc poczucie bezpieczeństwa, z dźwiękami rozmowy za swoimi plecami. Sama dostawałam pytania, których nie mogłam złożyć w logiczną całość. Czułam niepokojący ciężar na dnie żołądka. Zamiast skupić się na pielęgniarce, spojrzałam do tyłu pod wpływem impulsu, tuż przed zakrętem.
Widziałam, jak zaczął iść w przeciwnym kierunku, malejąc z każdą sekundą.
Otworzyłam oczy, by włożyć kluczyk do stacyjki i uruchomić samochód. Chwyciłam delikatnie kierownice, odzwyczajona od styczności dłoni z czymkolwiek. Wypuściłam powietrze, spuszczając sprzęgło.
Nagle wiedziałam, gdzie powinnam się udać.
Jazda wyrytymi w mojej pamięci ulicami minęła w mgnieniu oka. Wszystko wokół było takie samo, choć czułam, jakby miasto uległo rekonstrukcji. Nie widziałam go w ten sam sposób. Każde wspomnienie uległo zmianie. Patrzyłam na to innymi oczami, z zupełnie innego punktu.
Wrażenie to nie ustało, gdy zaparkowałam pod perfekcyjną w każdym calu bramą. Wysoką, srebrną i lśniącą niczym nowa. Z sercem chaotycznie obijającym się o wszystkie inne organy stanęłam pod wejściem. Cały ten czas miałam przedmiot, który wcześniej wydawał się przeszłością, antykiem i śladem. Klucze do domu, w tym do bramy.
Nie używając domofonu, otworzyłam furtkę, po czym z gulą w gardle przebyłam drogę do drzwi frontowych. Jedynym dźwiękiem był mój ciężki oddech i stukot butów o idealną, szarą, brukową kostkę. Wiedziona przeczuciem, chwyciłam za błyszczącą, złotą klamkę, a drzwi uległy mojemu naciskowi. Nie potrzebowałam klucza.
Dom przepełniała rażąca cisza. Dokładnie taka, jaką pamiętałam.
Wystarczyło trzaśnięcie dwumetrowych drzwi, parę kroków przebytych przez renesansowy, wysoki przedpokój z żyrandolem i dotarcie do jeszcze większego, nieskazitelnego salonu, by niebieskie, zaskoczone spojrzenie zderzyło się z moim.
Ojciec siedział na fotelu, bokiem do łukowego przejścia, w którym stałam. Podniósł wzrok, przestając czytać grubą, historyczną książkę i skupił go na mnie, gdy tylko się pojawiłam w jego polu widzenia. Wiedziałam, że tak samo, jak widok córki, szokuje go jej poraniona twarz. Zmarszczył brązowo-szare brwi, odłożył książkę na drewniany, wylakierowany stolik i powoli wstał na nogi.
— Georgia? — Jego głos przeciął ciszę, kłując mnie w klatkę. Tak dziwnie było znowu go usłyszeć, zwłaszcza gdy wypełniał go cichy szok. — Co się stało?
I jak na zawołanie, kolejne kawałki maski pokruszyły się, raniąc każdym odłamkiem. Wystarczył ojcowski, wypełniony szczerym przejęciem głos, by pokruszyć jej większy, grubszy obszar. Odsłonił wszystko, czego nie wiedzieli. Czego sama nie wiedziałam. Wpuścił prawdę do środka, która zaczęła palić wszystko, do samego wnętrza.
Łzy stanęły mi w gardle.
— Rita — powiedziałam cicho.
Po tym jednym słowie, w przeciągu sekund, ojciec ruszył w moim kierunku, a ja w jego. Spotkaliśmy się w połowie drogi, by wylądować w silnym, pełnym niewypowiedzianych rzeczy uścisku. Przywarłam zdrowym policzkiem do jego klatki, słuchając ciepłego bicia serca. Zamknęłam oczy, wypuszczając słone łzy. Z moich ust uciekł słaby, niezrozumiały szloch.
Opiekuńcza, zimna dłoń znalazła miejsce na boku mojej głowy.
— Przepraszam za to, co powiedziałem — rzucił ojciec po urywanym wydechu. Słyszałam łamiący się głos, powodujący tylko więcej łez. — Wiedziałem, jak dużo czasu spędzałaś z Ritą i gdy się wyprowadziłaś, bałem się, że zostaniesz sama. Po prostu się bałem. Nie chciałem, żeby było tak, jak kiedyś.
— Wiem.
Wziął porządny oddech, odsuwając się po to, by spojrzeć mi w oczy. Dłonie ułożył na moich ramionach, wymuszając z siebie lekki uśmiech. Szklisty błękit powoli nabierał cieplejszych odcieni.
— Cieszę się, że przyjechałaś.
Odpowiedziałam mu uniesionym kącikiem ust. Tym po zdrowej stronie twarzy.
Coś było na swoim miejscu, po prostu to czułam.
Kroki z lewej strony, od kuchni, zwróciły naszą uwagę. Ucisk w brzuchu prawie zwalił mnie z nóg. Szare, chorobliwie podobne do moich oczy wylądowały na ranach. Zatrzymała się, bez słowa reakcji obserwując. Podejrzewałam po braku jej większego zaskoczenia, że słyszała i widziała wszystko. Skrzyżowałyśmy spojrzenia, wyrażając nimi wszystko, ale tak naprawdę nic.
Mur między nami był coraz grubszy, więc musiałam go zburzyć, zanim stałby się nie do zrównania.
Użyłam do tego największej bomby.
— Estera spaliła moje mieszkanie niedługo po tym, jak przyjechaliście mnie odwiedzić.
Zapadła cisza. Ojciec zmarszczył brwi, zupełnie — i racjonalnie — zaskoczony. Matka, mimo że nie drgnęła, okryta niewzruszeniem, w oczach miała niedowierzanie. Tego nie mogła ukryć za maską. Ona, tak jak i mur, zaczęła się kruszyć, pozbawiona kontroli.
— Nie jest tą, którą widzicie przy rodzinnym stole — kontynuowałam z nagłym spokojem. Nie unosiłam się na myśl o kuzynce. Nie tym razem. — Prawda jest dużo gorsza. Tu macie dowód. — Pokazałam na własną twarz, dotrzymując zeszłodniowych słów skierowanych do Estery. — Jeden z dowodów.
Chcieli źródło wszystkich wcześniejszych nieporozumień, dostali je. Ojciec ze mnie przerzucił wzrok na matkę, tak samo, jak ja, oczekując czegokolwiek z jej strony. Widziałam różne emocje w stalowych oczach, jednak ta nie powiedziała ani słowa. Wybuchowość zastąpił kamienny wyraz twarzy, czego najmniej się spodziewałam. Nie wyrzuciła z siebie ani pół opinii. Ani pół uwagi, komentarza, czy krytyki.
Widząc to, skierowałam się do wyjścia, przyjmując cios.
— Georgia.
Jej stoicki głos zatrzymał mnie w pół-kroku. Nie był to typowy, uniesiony na mnie, czy mrożąco bezemocjonalny ton. To była niema prośba matki do córki. Prośba, której nigdy nie usłyszałam.
Uderzyła w mur, wznosząc zaległy od paru tygodni kurz. Nie mogłam zignorować powstałej luki i niespodziewanego promyka światła.
Przestałam uciekać.
— Jestem w stanie zrozumieć uniesienie, a nawet wypisanie mnie z kursu — odezwałam się, korzystając z ciszy. Obróciłam się, patrząc na dwójkę wyczekujących rodziców. — W waszych oczach zachowałam się niezwykle dziecinnie i bezczelnie, izolując się od wszystkiego, co miało związek z przeszłością, w tym od rodziny, kiedy to wy zapewniliście mi dach nad głową. — Przed oczami miałam wizytę zakończoną tępą, bolesną ciszą. Ich podniesione głosy, mój chłód. — Ale to wy nie chcieliście poznać przyczyny mojego zachowania, od razu zakładając, że wina leży we mnie. Dwukrotnie.
Matka zrobiła wydech, zabierając głos. W jej oczach pojawiły się dobrze mi znane ogniki. Były wpisane w nasze geny.
— Nie mogłam znieść tego, że zaprzepaszczasz to, co ci wpoiliśmy przez te wszystkie lata.
Pokręciłam głową, uzupełniając jej myśl.
— Nie chciałaś czegokolwiek, co mogłoby zagrozić twojej utopii, do której mnie wyszkoliłaś. — Pamiętałam, jak podarowała mi rękawiczki. Miała nadzieję, że zatuszuje moje rany, by uniknąć oceny ludzi, bo wtedy wszystko wróciłoby do normy. — Ale to, przez co przeszłam, zmieniło wszystko. Nie starałaś się dowiedzieć, czym to było. Po prostu chciałaś przywrócić nam ład i porządek, ale tym razem nie mogłaś i właśnie t o nas zgubiło.
Matka od zawsze trzymała każdą część życia pod kontrolą, w tym własne dziecko. Pilnowała każdej opinii, chciała być ikoną, przykładem idealnej matki w idealnej rodzinie. Była zbyt zajęta ratowaniem obrazu, jaki malowała przez całe życie, by dostrzec, że prawdziwe płótno zaczęło się uginać pod wszystkimi warstwami jej farb.
Gdy w obrazie pojawiła się dziura, zrzuciła ją na niewytrzymałość papieru. Nie wzięła pod uwagę odłamka szkła, rzuconego z zewnątrz i przelatującego na wylot w najgęściej zamalowanym punkcie. W najbardziej zniszczonym punkcie.
— Chodzi o twoje dłonie, prawda? — zapytała, choć miało to wydźwięk stwierdzenia.
Dostrzegłam błysk, który dawno nie widniał w jej oczach, możliwe, że nigdy. Choć daleko było mu do ciepłego, był lepszy, niż jakikolwiek w ciągu ostatnich miesięcy. Ostatnich lat. Lekko zmarszczone brwi tylko podkreślały jej minimalną ciekawość.
I może był to brak odrealnionych od rzeczywistości zdań, jakimi zawsze rzucała na lewo i prawo, a może jej pierwsza próba szczerej, pozbawionej fałszu i maski rozmowy, ale widziałam, jak cegły zaczęły opadać, pokazując prawdziwych nas. Prawdziwe płótno.
Dlatego postanowiłam zamknąć kolejny, ciężki jak ołów rozdział, uwalniając całą trójkę.
— Mniej więcej.
I powiedziałam. Powiedziałam o Katiyi, o Ricie, o Esterze. O wszystkim, co miało miejsce pod koniec ostatniego roku szkolnego. Wytłumaczyłam, dlaczego chciałam mieszkać za miastem. Dlaczego nie chciałam mieć z nimi kontaktu. Opisałam zachowanie Estery, jej groźby, nastawienie do mnie, nienawiść do tego, kim byłam, spalenie mieszkania, kończąc na ostatnim spotkaniu, jakie miało miejsce dzień wcześniej. Nie wdawałam się w szczegóły co do osób z miasteczka. Pominęłam ich wątek, uznając, że nie musieli o tym wiedzieć.
Kiedy podsumowałam wszystkie wydarzenia, siedziałam na wysokim, śnieżnobiałym krześle przy marmurowo-szklanym stole, matka siedziała przy nim po drugiej stronie, a ojciec ręką opierał się o jej oparcie, stojąc z boku. W ich oczach odbijały się różne emocje, skryte za ciszą potrzebną do opowiedzenia wszystkiego, przez co przeszłam. Nawet gdy niczego nie mówiłam, oni wciąż przetwarzali wszystkie informacje. Ojciec ewidentnie zdenerwowany i zmartwiony, matka ze zmarszczonymi brwiami, nadzwyczaj skupiona.
W którymś momencie spojrzałam przez okno, obserwując światło przedpołudniowego słońca i wyjątkowo czyste niebo. Przychodząc tu, wiedziałam, że za ciepłym obrazem krył się ostry, nieruchomy chłód powietrza. Do domu jednak nie docierał mróz, a ciepłe promienie, rozlane po jasnodrewnianej podłodze. Spięcie opuściło moje ciało.
— Powinnaś nam była powiedzieć od razu, gdy wróciliśmy z wyjazdu.
Odwróciłam się na słowa matki, zaskoczona tym, że z ich dwójki to ona zabrała głos. Pierwszy raz, gdy spotkałyśmy się po ich wyjeździe, nie był przeze mnie najlepiej wspominany.
— Nie byłam zachęcona reakcją, jaką mi dałaś, gdy przyszłam do domu po bójce.
— Jak mogłaś wdać się w jakąkolwiek bójkę?! Pomyślałaś przez chwilę, jak na to spojrzą sąsiedzi? Szkoła? Pomyślałaś, ile to będzie nas kosztować?
— Wzięłaś moje dłonie za jej wynik, więc nie wyprowadzałam cię z błędu.
Matka zacisnęła usta, wolno wydychając nosem powietrze i ewidentnie powstrzymując się przed jakąś uwagą. Zazwyczaj zamiatała problemy pod dywan, dlatego też nie komplikowałam prawdą naszych żyć. Jej utopii i mojego portretu, widniejącego na jej obrazie. Widziałam z perspektywy wydarzeń, czym to było: wspólnymi kłamstwami, ale w dwóch różnych kierunkach.
W tym czasie ojciec spoglądał na moje dłonie. Po ich wyjeździe pojechał odwiedzić swoich rodziców, więc ominęła go bójka i widok dopiero co powstałych ran. Jego oczy odbijały próbę poskładania wszystkich elementów w całość. Trzymał to w sobie, gotowy eksplodować. Nie zrobił tego jednak powstrzymywany przez naszą obecność i stoicką postawę matki.
Wyglądało na to, że ich rolę się zamieniły, jednak razem działały tak samo. Może to było przyczyną, dla której mimo wad funkcjonowali, nie odchodząc od zmysłów. Były momenty, w których jedno podsycało drugie, prowadząc do dyskusji, jednak wystarczyła chwila, by sprawy wróciły do normy. By było tak, jak w tej chwili.
Czując spięcie ojca, to matka wyraziła myśli, zapewne, ich obu. Wzięła głębszy oddech, rzucając spokojnie:
— Do tej pory myślałam, że rozpamiętujesz dzieciństwo. Gdybym wiedziała, uwierz, nie byłoby co po nich zbierać.
I trafiła nimi w ostatnią cegłę, rozjaśniając wszystko. Spojrzałam na nią w zdziwieniu, nie wierząc w to, że pamiętała tak odległe sprawy, dodatkowo wiedząc, czym były w swojej istocie. Rozumiała więcej, niż kiedykolwiek przypuszczałam. Może nie było to wiele, ale znacznie więcej, niż dotychczas.
Zastanawiało mnie, czy była to kwestia długo schowanej szczerości, czy prawdy, wreszcie wychodzącej na wierzch.
W oczach matki ujrzałam emocje i wiedziałam, że mur zniknął. Był jednak gruz, który odkrył ukryte w szczelinach fakty, wypierane od dawna przez nas wszystkich. Ojciec opuścił pomieszczenie, informując, że za moment wróci, po czym skierował się na taras. Nikt go nie zatrzymał.
Byłyśmy same. Cisza była wymowna. Wiedziałam, co wprowadziło nas w błąd. Co nas pochłonęło. Czym matka malowała obraz. Jak zostałam namalowana. Kim byłyśmy i dlaczego nic nie mogło być rozwiązane. Spuściłam wzrok, kierując słowa tylko do nas. Co do tego, co zostało odkryte. Co było na cegłach, wnętrzach masek i kamiennych twarzach.
Słowa były ostre i bolesne w porównaniu do pochłaniającej nas ciszy.
— Nie możemy kontrolować wszystkich.
Kontrola.
Dawała bezpieczeństwo, ale odbierała możliwość życia. Po spuszczonym wzroku matki mogłam podejrzewać, że myślała podobnie.
Włosy pokrywała jej biel, eliminująca siwe włosy. Jasną karnacją i idealnie prostą sylwetką stanowiła uosobienie kontrolowanego, przeszywającego chłodu, jak i płonącego ognia. To był opis mojej matki od zawsze.
Do tego dnia.
Coś uległo zmianie, coś się pojawiło, coś uszło z niej raz na zawsze, bo proste plecy zastąpił delikatny garb zmęczenia, twarz nie była tak napięta i lepiej ukazywała zmarszczki, ślady wieku. W tym momencie widziałam matkę, starszą kobietę, osobę, która za długi czas żyła kontrolą i całą swoją siłę wkładała w malowanie obrazu.
Odłożyła pędzel, widząc cały obraz. Zrobiłam to samo.
Po chwili wrócił do nas ojciec, dziwnie otępiały. W dłoniach trzymał telefon, którym nieświadomie obracał. Wzrok miał wbity w kafle o abstrakcyjnych wzorach. Gdy już chciałam zabrać głos i zapytać, dlaczego był na tarasie, zrobił to za mnie.
Nie spodziewałam się odpowiedzi.
— Dzwoniłem do Loretty — rzucił, a wtedy podniósł na nas wzrok. Nie mówił on niczego dobrego. — Estera nie wróciła do domu.
Mój wzrok opadł, gdy wpadłam w zamyślenie. Estera zawsze wracała na noc do ciotki, bo mimo swojego trybu życia był to jeden z wymogów kobiety, którego nie mogła przekroczyć bez natychmiastowych, negatywnych konsekwencji. Miała powód, dla którego te konsekwencje były niczym.
Rozszerzyłam oczy, gdy zrozumiałam, jaki on był.
— Nie będę cię kryła przed rodziną. Dowiedzą się wszystkiego.
— Wiedziała, że wszystko wyjdzie na jaw, dlatego uciekła — rzuciłam do rodziców, na co dostałam wiele sprzecznych emocji wykrzywiających ich twarze.
— Niedoczekanie jej... — Matka podniosła się z krzesła, chwytając telefon z blatu i szybko opuściła pomieszczenie. To była ona.
Wymieniłam spojrzenia z ojcem i zobaczyłam w jego oczach to samo, co czułam u siebie.
Jedna rzecz nie uległa zmianie, a był to temperament mojej matki.
***
U babci znalazłam się tuż przed samym południem. Zaparkowałam jej samochód na podjeździe, myśląc równocześnie o zostawionym telefonie. Od zeszłego wieczoru leżał w pokoju, wyłączony, odcinając mnie od świata. Czułam się jednak normalnie, a nawet lepiej, niż zwykle, gdy nie sprawdzałam godziny tak często i nie dręczyły mnie niezapisane numery w historii połączeń.
Za najważniejszy cel, tuż po rozmowie wyjaśniającej z babcią, wzięłam sobie ponowne włączenie urządzenia. Na ten moment, gdy mój kontakt z rodzicami wkroczył na nowe drogi, spodziewałam się, że połączenia ponownie będą gościć na wyświetlaczu telefonu. Potrzebowałam go też do jeszcze jednej rzeczy.
Przekroczyłam próg, czując zapach kawy. Jednak tym, co momentalnie wyparło wszelkie plany i myśli była kurtka wisząca na przedpokoju, tuż obok płaszcza babci.
Wkroczyłam do salonu z bijącym sercem, a gdy zobaczyłam, kto w nim stał, stanęłam jak wryta.
Oddech ugrzązł mi w klatce.
— Kade?
***
Moi mili.
Dłuższy rozdział za opóźnione dodanie. Ostatnio w jednym tygodniu były dodane dwa różne rozdziały (oba 25.), więc zobaczcie, czy na sto procent czytaliście oba (statystyki wariują, stąd moja troska, haha.) Części z was umknął rozdział 25.1!
A teraz do rzeczy:
Wpadłam na pomysł, który zrealizuję, jeśli się uda, po zakończeniu Ślicznego Bólu. Chciałabym, abyście zostawiali w komentarzach (lub w wiadomości prywatnej, nie mam nic przeciwko) pytania ogólne, nie do końca związane z danym rozdziałem czy obecną fabułą, a raczej pytania albo do mnie, albo co do kreacji postaci, a nawet kwestie pisarskie, długość, zabiegi czy pytania z kosmosu. Przykładowo: Dlaczego filologia szwedzka? Czy cechy postaci mają inspirację z kogoś rzeczywistego? Lub najlepiej: Dlaczego Benjamina nie ma w każdej scenie zawsze?!
Wszystkie pytanka zbiorę w całość i odpowiem na nie dokładnie w rozdziale po zakończeniu, dodatkowo informując o kolejnych planach!
Nie, nie jesteśmy przy końcu Ślicznego Bólu, jest jeszcze niejedna rzecz do rozwikłania. I niejeden problem, który wyniknie w trakcie.
Dodatkowe info: 9 tysięcy wyświetleń! Boże, co za liczba! Do tego ponad 900 głosów!
Nie męcząc was dłużej, dziękuję razy milion! Wszystkim czytelnikom!
Dziękuję, uwielbiam i pozdrawiam,
~ Ovska
PS. Na serio jesteście super.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro