Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.2. Rany

Druga część rozdziału!

Gdyby nie odebrany z szatni płaszcz, nie dowiedziałabym się, jak bardzo był mi potrzebny przez cały ten czas. Nie udało mi się uniknąć znaczących spojrzeń ochroniarzy oraz zmarszczonych brwi szatniarki. Było to nieuniknione. Nie wyglądałam czarująco.

Tak samo nieuniknionym było zderzenie się z mrozem. Z pomocą Kendricka szybko znaleźliśmy się poza klubem, stając pośrodku szerokiego chodnika, gdzie jedyne źródło światła stanowiła stara, bijąca żółcią lampa drogowa. Dobrze znany mi chłód sprawił, że przeszły przeze mnie ciarki.

Mimowolnie przed oczami widziałam zaciśniętą pięść, potłuczone szkło i pręty furtki. Zrobiłam głęboki wydech nosem, widząc, jak zmienił się w obłoki pary. Stres skumulował się w moim ciele i nie mogłam go powstrzymać. Rozglądałam się po otoczeniu, kiedy Kendrick schował wcześniej wyjęty telefon do kieszeni płaszcza.

— Britt wychodzi z klubu. Zaraz powinna tu być.

Britt. Też tam była. Na tą wiadomość w mojej klatce ucisk zaczął następować po ucisku, falując moimi płucami. Mało co z tego rozumiałam. Nie pomyślałam, żeby o cokolwiek zapytać. Zbyt wiele rzeczy działo się w tym samym momencie, uginając czasoprzestrzeń. Nie czułam czegoś takiego od bardzo dawna.

Nie czułam żadnej z obecnie drzemiących we mnie emocji od bardzo dawna.

Jakieś figury pojawiły się w zasięgu mojego wzroku, lawirując w cieniach parkingu. Były tam może z trzy osoby. Wszystkie zgromadzone wokół jakiegoś auta. Ktoś unosił głos, a ja momentalnie poznałam jego barwę.

— Estera — rzuciłam, równocześnie czując jad na języku przy każdej wymawianej sylabie. Usłyszałam bicie swojego serca. Byłam bliska eksplozji.

Jak bumerang powróciła do mnie determinacja.

Ostrożnie zdjęłam swoją rękę z szyi Kendricka, wciąż zahipnotyzowana oddalonym widokiem. Zrobiłam parę kroków w tamtym kierunku, walcząc ze słabością własnych nóg. Chłopak obok poszedł w moje ślady. Po niecałej minucie ktoś z coraz wyraźniejszej grupy wskazał na nas palcem, zwracając wszystkie spojrzenia. Powstrzymałam syknięcie, gdy mój brzuch zawinął się w supeł.

Na przodzie szła moja kuzynka we własnej osobie. Z każdym krokiem była coraz bardziej widoczna. Granatowe oczy w tym słabym, gnijącym świetle przybierały odcień rażącej pustki. Przypominały czarne tęczówki Katiyi. Z każdą sekundą na wierzch wychodziło coraz więcej podobieństw.

— Gigi! Czekałam na ciebie! Nie mogłaś pojawić się trochę wcześniej? —  W kłująco chłodnym powietrzu rozległ się jej szyderczy śmiech.

Stanęła metr ode mnie, tak jak i pozostali. Katiya z zupełnie innym wyrazem twarzy, z rękami założonymi na klatkę. Nie w posturze pewności siebie. Chowała zakrwawioną dłoń, garbiąc się z zimna. Obok niej stała Rita, która odkąd mnie zobaczyła, nie mogła oderwać wzroku od mojej twarzy.

Gdyby tego było mało, po naszej lewej znikąd pojawili się Valentia, Britt oraz Chucks, którzy raz patrzyli na mnie w niedowierzaniu i uldze zarazem, a innym razem przerzucali swój wzrok na grupę stojącą tuż obok. Nie były to pozytywne spojrzenia. Chucks był mocno sceptyczny, czuwając nad przyjaciółmi, Britt była niesamowicie zagubiona, a Valentia swoimi kawowymi oczami praktycznie spalała dziewczyny żywcem.

Byli tu. Czwórka osób, której się zupełnie nie spodziewałam. Skąd oni tam się znaleźli? Dlaczego? Nie mogłam uwierzyć w całą tę sytuację i byłam w stanie zrzucić to na zawroty głowy.

— Nie wyglądasz najlepiej, może przesuniemy nasze spotkanie? — Estera nie ustępowała, ściągając do siebie mój wzrok. Wtedy zauważyłam dokładniej lekkiego siniaka na jej lewym policzku. Nic nie miało sensu.

Jedyne, co go miało, to moja chęć zakończenia wszystkiego, co miało cokolwiek wspólnego z moją kuzynką i dwoma osobami koło niej. Pewność tego rozgrzewała moje ciało, niemalże pokonując mróz.

— Na tobie się zaczęło, na tobie się skończy — powiedziałam, w myślach odtwarzając wszystko, od samego początku. — Nie będę ciebie kryła przed rodziną. Dowiedzą się wszystkiego.

Zauważyłam ten krótki moment, gdzie przez jej oczy przemknął błysk zaskoczenia. Zatuszowała go jednak groteskowym zakryciem ust i spojrzeniem pełnym udawanego strachu. Manipulacja emocjami była jej specjalnością, odkąd tylko pamiętałam. Zarówno swoimi, jak i innych.

— Naprawdę? — Odsłoniła uśmiech, skrywany za dłonią. — Nasuwają mi się takie pytania: Czy ludziom w szkole też tak groziłaś? A może szantażowałaś ich dla zabawy? Albo zamykałaś w szafkach, bo miałaś taki nastrój?

Słowa te padły szybciej, niż mogłam się ich spodziewać. Drastycznie, boleśnie i z grzmotem. Możliwe, że nigdy nie byłam na nie gotowa. Ucisk w całym moim ciele tylko narastał. Spirala wspomnień zagęszczała się, rzeczywistości mieszały się tak mocno, że nie byłam pewna, gdzie się znajdowałam. Na chodniku, w mieszkaniu pokrytym popiołem, szkolnym korytarzu oblanym kawą, basenie pokrytym krwią czy na brzegu lodowatego jeziora.

Obraz rozmazywał się przed moimi oczami. Nie mogłam jednak oderwać wzroku od granatowej przepaści. Chciała mnie wchłonąć, robiąc ze mną to, co tylko sobie zażyczyła. Czerń osaczała wszystko. Granat osaczał wszystko.

Z transu wyrwało mnie oddalające się echo szybkich kroków po mojej lewej. W momencie, kiedy łzy spłynęły po moich policzkach i wpłynęły do ran, odwróciłam się, by zobaczyć znikającą w mroku Valentię. Chucks, widząc to, podążył za przyjaciółką, przed odejściem posyłając mi pełne urazy spojrzenie. Zaczęłam płacić za wszystkie podłe sekrety. Ścisk w piersi był nie do zniesienia.

Britt patrzyła na mnie ze łzami w oczach. Nie. Nie chciałam tego. Dziewczyna z wiecznym uśmiechem na twarzy, w tej chwili była na skraju zagubienia. Nie dowierzała w to, co widziała. W to, co słyszała i w to, czemu nie zaprzeczyłam. Wbiła mi igły w serce, bo przez to wiedziałam, jak inną opinię miała na mój temat wcześniej.

Zdeptałam płomień jej wiecznie tlącej się nadziei, a przez to dusiła się dymem.

Tak bardzo bałam się obejrzeć przez ramię, by ujrzeć ostatnią osobę z czwórki.

Zrobiłam to po chwili wydającej się wiecznością, zderzając się z zastanym widokiem.

Nie zauważył, że w ogóle na niego spojrzałam. Jego oczy błądziły w nicości, gdzieś po ziemi. Marszczył brwi tak samo mocno, jak zaciskał szczękę. Myślał intensywniej, niż kiedykolwiek. Był jak skała. Praktycznie nieruchomy, nie do odczytania i całkowicie niezależny od rzeczywistości.

Wystarczył, by pokruszyć grubą taflę lodu na malutkie kawałeczki.

Straciłam grunt. Wszystko zaczęło się sypać. Nie hamowałam łez, lawinowo spływających po mojej twarzy. Ignorowałam ból, jaki sprawiały, wpadając w zranioną skórę.

— No co ty? Nie mówiłaś nowym przyjaciołom jaka jesteś cudowna? — Estera ponownie zabrała głos, momentalnie odwracając moją uwagę. Założyła ręce na klatce, udając smutek. — Ach, myślałaś, że możesz to obejść, jak zresztą wszystko.

Wzięłam głęboki oddech i zobaczyłam, co się stało. Przestałam czuć jej słowa. Obeszły mnie, uciekając z chłodem wiatru. Nie było sensu w jej słowach. Estera straciła kontrolę nad moimi uczuciami. Po prostu. Wszystkie wypłynęły razem z gorzkimi łzami. Zostały w umysłach czwórki zdradzonych osób. Zatonęły w krwi moich ran.

Spojrzałam na Katiyę, wiedziona rezonującą pustką.

— Gdzie jest Kade?

A dziewczyna, przez jedną sekundę zaskoczona nagłym pytaniem, w drugiej spuściła wzrok, nie mówiąc niczego. Przełknęła ślinę, unikając konfrontacji. Cisza była niesamowicie wymowna. Głośniejsza od jakiegokolwiek dźwięku.

— Widzisz? — Mój uśmiech był stworzony z echa próżni, która powstała w moim sercu. — Poszłaś tą samą drogą. Skończyłaś tam, gdzie ja. Stałaś się tą samą osobą, co ja.

Nie byłyśmy takie same. Byłyśmy w różnych etapach tej samej podróży.

Podniosła na mnie wzrok i dostrzegłam szkliste błysnięcia. Pierwszy raz nie zabijała mnie wzrokiem. Starała się dojść do głębi moich myśli. Do ich dna. Rozumiała to wszystko lepiej, niż umiałyby wyrazić to słowa. Żal bił od niej, nie do pominięcia. Duch zemsty umierał na moich oczach.

Moje słowa były ostatnimi, jakie do niej skierowałam.

Część nas umarła, rozpływając się w powietrzu.

— Obyś obudziła się szybciej, niż ja.

Łzy spłynęły z jej oczu, kiedy odwróciła się i szybkim krokiem odeszła, malejąc w drodzę do swojego samochodu. Niknęła, coraz bardziej utwierdzając mnie w przekonaniu, że widziałam ją po raz ostatni.

Wtedy spojrzałam na kuzynkę, której nastrój uległ drastycznej zmianie. Z oczu buhał jej czarny ogień. Milczała, głęboko oddychając. Widziałam, jak chciała uderzyć kolejny raz w kolejny czuły punkt.

Wtedy odnalazłam słowa, które prawdopodobnie leżały na dnie mojego umysłu od wieków.

— Jesteś gorsza, bo się nie zmieniasz, Estera. Jesteś tak samo zniszczona, jak te parę miesięcy temu. Jak lata temu.

I zobaczyłam, jak coś się w niej zmieniło, tylko na ułamek sekundy. Jej twarz rozluźniła się na tą jedną chwilę. Przez moment widziałam lustrzane odbicie jej skrzywionej duszy. Potem zakryła je złością, wracając do swojej typowej postawy. Zawsze wracała do tego samego punktu.

Zrozumiałam to, co umknęło mi do tej pory. Cały ten czas chciałam zacząć od nowa bez zamykania starych rozdziałów. Obie krążyłyśmy wokół siebie, zadając ciosy i unikając konfrontacji. Wyrzucałyśmy niekończące się, niezrozumiałe dla nas emocje, nie widząc, że musiały się zderzyć, by ustać. By ulec przemianie.

Czułam tą zmianę, mimo że Estera ją zakryła. Parsknęła kpiącym śmiechem, łapiąc się za głowę z uśmiechem, który bliski był szaleństwu. Podeszła do mnie szybko, wyciągając dłoń gotową do ataku, ale równie prędko i niespodziewanie urwała chód. Zacisnęła dłoń w pięść, hamując cały swój gniew. Stanęła niczym posąg. Emocje kotłowały się w niej, dusząc od środka. Jej oczy nie były w stanie tego nie odzwierciedlić.

Zaczęła kręcić głową, po czym w błyskawicznym tempie zaczęła się oddalać.

— Idziemy, Rita!

I dopiero te słowa skusiły mnie, by spojrzeć na ostatnią z trójki. Jej policzki znaczyły się czerwienią od chłodu, a po nich spływały kaskady łez. Poczułam to w klatce. Nie chciałam tego widzieć. Tak bardzo nie chciałam czuć czegokolwiek, widząc jej reakcję. Nie mogłam czuć. Nie powinnam czuć.

Rita nie zareagowała na zawołanie i zamiast tego odezwała się do mnie.

— To ja napisałam do twoich znajomych.

Kiedy oddech ugrzązł mi w gardle, Estera stanęła, jednak wciąż zwrócona była w stronę parkingu. Dobrą chwilę stała nieruchomo, zastygając z wrażenia, nagle jednak zaśmiała się głośno i niespokojnie. Wyrzuciła ręce do góry, krzycząc:

— Czemu mnie to nie dziwi!

I bez słowa więcej skierowała się do swojego auta, w mgnieniu oka zapaliła silnik i chaotycznie, prawie wjeżdżając w samochody obok, wyjechała na ulicę. Pisk opon przeszył ciszę, a po Esterze nie było śladu w zaledwie parę sekund. Dźwięk samochodu ustał, a milczenie przerwało nagłe zaciągnięcie nosem.

Rita ze łzami w oczach chciała do mnie podejść, a wtedy mimowolnie postawiłam krok do tyłu. Nie mogłam. Nie byłam gotowa. To było za dużo. Z całej trójki to właśnie ona była najświeższą raną. Tkwiąc pod wodą, nie dałam jej się zagoić. Nie potrafiłam.

—  Georgia...

— Po prostu mnie zostaw.

Po raz pierwszy tej nocy głos mi się załamał.

Rita zacisnęła usta, oddychając nerwowo, jednak nie walczyła. Zacisnęła powieki, po czym spojrzała w górę, próbując opanować łzy. Bez spojrzenia więcej odeszła, cicho roznosząc dźwięk obcasów. Słuchałam go, niezdolna do ruchu. Ból rozchodził się po każdym pierwiastku mojego ciała.

A najgorsze nawet nie nadeszło.

— Nie wierzę... Nie wierzę!

Britt założyła ręce na głowę i zaczęła chodzić od lewej do prawej. Nie mogła ustać w miejscu. Nie mogła pojąć tego, co się wydarzyło. Nie mogła uwierzyć w choćby skrawek słowa. Oczy wciąż wypełniały jej łzy, jednak żadnej już nie wypuściła. Buzowała w niej niepokojąca energia.

— Jechać taki kawał, ryzykując wywaleniem z pracy, szukać cię po całym klubie po to... Nie uwierzę w to, że byłaś z nami, kiedy cały ten czas... Pomyśleć, że pracowałam z tobą całe tygodnie... — Britt wyrzucała z siebie niepełne zdanie, każdym powodując większy ucisk w klatce. Pozwalałam jej, wiedząc, że mówiła samą prawdę. W końcu stanęła i na mnie spojrzała, wskazując na przyjaciela. — Kendrick wpuścił cię do swojego domu! Pozwolił ci zbliżyć się do Benjamina!

Byłam zmuszona na niego spojrzeć i już nic nie bolało bardziej.

Cały ten czas stał bez ruchu, bez słowa. Oczy utwione miał w ziemi, tak, jak wcześniej, jednak gdy padło jego imię, podniósł wzrok i skrzyżował go z moim. Był odrealniony. Widziałam trud, jaki wkładał w połączenie wszystkich elementów, zrzuconych na niego w jednym momencie. Marszcząc brwi, oddychał nadzwyczaj równo i powoli. Nie widziałam niczego w jego oczach.

Znajdował się tysiące mil ode mnie. Nasza rzeczywistość została zrównana z ziemią, przygniatając nas gruzem. Wzniesiony popiół unosił się między nami, dusząc i odgradzając od wszystkiego.

Piwne oczy patrzyły na mnie zza mgły.

Wiedziałam już, czym były te wszystkie uciski w klatce.

Zależało mi na nich.

Tak bardzo mi zależało, a bezlitośnie pokruszyłam ich serca.

— Przepraszam — zaczęłam, ledwo słysząc swój głos. Dwie pary oczu nieruchomo obserwowały każde moje słowo. W tej chwili widzieli je zupełnie inaczej. Widzieli mnie inaczej. — Nie oczekuje niczego. Ani wybaczenia, ani tego, że kiedykolwiek jeszcze ze mną porozmawiacie.

Kiedy Britt odwróciła wzrok, mrugając parę razy, musiałam przełknąć gulę w gardle, by kontynuować.

— Nigdy nie chciałam zrzucić tego na was — mówiłam, kiedy Britt dalej patrzyła wszędzie, byle nie na mnie. — Powiedziałam ci, że zabiorę od was swoje problemy, bo wiedziałam, ile ryzyka na was kładłam do tej pory. Chciałam odciąć się od przeszłości i przeprowadziłam się do waszego miasteczka, naiwnie myśląc, że tego dokonam. Łudziłam się, że moje błędy mogą być wymazane i będę w stanie zacząć od nowa. Z czystą kartą.

Dziewczyna zacisnęła usta, patrząc na mnie kątem oka. Mimo że było to lepsze od braku jakiegokolwiek spojrzenia, nie mogłam znieść urazy bijącej z jej źrenic.

Wróciłam wzrokiem do Kendricka, ale ten z zaciśniętą szczęką na nowo wbijał wzrok w nieokreśloną przestrzeń chodnika. Myślał. Cały czas myślał. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. Traciłam nadzieję na jakąkolwiek zmianę. Odcinał się coraz bardziej, a ja nie mogłam zrobić niczego, by to zatrzymać.

Na wszystko było o parę ran za późno.

— Proszę, wróćcie do siebie i zapomnijcie o tym wszystkim —  powiedziałam cicho, tracąc wszelkie siły. Wszystko było w ich rękach, nie moich. Spuściłam wzrok, czując, jak echo uderza o ściany moich płuc, ziejąc pustką. Było w nich miejsce tylko na zimne, szczypiące powietrze. — Już nigdy ode mnie nie usłyszycie. Zostawię was w spokoju, przysięgam.

I nie słysząc żadnej odpowiedzi, z brzuchem skurczonym do granic możliwości odwróciłam się, wracając do klubu. Do początku. Dzwięk oddalających się kroków sprawił, że zamrugałam, odganiając łzy. Odeszli. Nie mogłam wytrzymać chaosu własnego życia w tej jednej chwili. Tej jednej nocy.

Nie zakodowałam wystawienia ręki z pieczątką, nie zakodowałam kompletnego wyminięcia szatni, nie zakodowałam tłumu ludzi, niereagujących na cokolwiek wokół nich, nagle otaczającego mnie z każdej strony. Nikt nie zwracał uwagi na łzy, krew, czy bezruch w szale.

Zamknęłam oczy, stojąc i słuchając wibracji każdej mojej kości. Uderzenia dźwięków obijały się o moje uszy, mimo swojej siły nie zagłuszając głosów w mojej głowie. Nie zagłuszając głosów mówiących o stracie, zysku i przemianie. Mówiących o cenie, jaką tak naprawdę niósł za sobą nowy początek. Mówiących o polu rażenia każdej pozornie niewielkiej decyzji. O znaczeniu przeszłości. O jej wpływie. O jej ciężarze. O jej stałości.

O tym, jak ból rozprzestrzeniał się szybciej, niż zaraza.

Jak wrażliwe były ludzkie dusze.

Jak płynne były ludzkie serca, parujące, rosnące i niestabilne.

Jak mocno można było chcieć, naiwnie ignorując rzeczywistością.

Jak przyziemne, nic nieznaczące sprawy odbierały kontrolę.

Jak kontrola była tylko pretekstem.

Jak chłód był tylko maską.

Jak zło było tylko bólem.

Poczułam ciepłą dłoń na nadgarstku i momentalnie uchyliłam powieki, tracąc zmysły.

— Wiem, czemu nigdy nie mogłem ci zaufać.

Piwne oczy odbijały blask wszystkich kolorów. Pokryte mrokiem źrenice przeszywały mnie niepojętym zrozumieniem, emanowały spokojem, miażdżyły głęboko skrywanym bólem i odzwierciedlały gamę wszelkich innych emocji, które ot, tak widziałam niczym w lustrze. Bez cienia wątpliwości.

Ucisk w klatce pozbawił mnie oddechu.

Nagle widziałam go całego. Widziałam całą jego duszę.

Miała kolor ciepłego, wschodzącego słońca.

— Nigdy mi nie pozwoliłaś.








KONIEC DZIAŁU DRUGIEGO.


***


Mamy drugą część...I drugi dział. Zamykamy tu duży kawał naszej historii. Emocje, przyznam, same mi zmieniały się jak pogoda przy pisaniu tego rozdziału.

Nie hamujcie swoich opinii, cenna jest każda z nich. Pomagają mi zobaczyć wszystko z innej perspektywy.

Uczucia w tej książce mają niesamowicie wiele odcieni, które sama odkrywam przy pisaniu. Dlatego ta praca nabrała dla mnie zupełnie nowego znaczenia.

Dziękuję za 8,5 tysiąca wyświetleń. Dziękuję za cudowne opinie i komentarze, które wywołują uśmiech na mojej twarzy. Historia to my, a my jesteśmy historią. My ją tworzymy i na nas tworzą się kolejne.

Dziękuję najwytrwalszym czytelnikom i pozdrawiam ciepło,

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro