Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.1. Rany

Pierwsza część rozdziału!

Oboje patrzyli na rozgrywającą się przed nimi scenę z ciarkami przechodzącymi przez ich ciała, jeżącymi włosy na karku i rękach. Trójka dziewczyn, każda w innym nastroju. Wystarczyło spojrzeć na mieszankę zagubienia, przerażenia i zadowolenia na tych twarzach, by zrozumieć, że walka odbyła się za plecami czwórki.

Efekty tej walki mogły być dużo gorsze.

Britt w głowie miała obraz szarych oczu kryjących wszystkie tajemnice świata. Pamiętała lekkie skinienie, które otrzymała w pierwszy dzień pracy na barze. I tyle. Dostawała takie skinienie przez kolejne tygodnie. Gdyby nie przyjaciele szatynki, możliwe, że nigdy by nie wiedziała, co kryło się za szarymi włosami, chłodem bijącym od jej postury i neutralnym, niższym tonem głosu.

Dalej nie znała większości schowanych za maską sekretów, co nie zmieniało przywiązania, jakie powstało przez ten niepozorny przedział czasu. Widziała te wszystkie małe rzeczy, dobrze kojarzyła chwile, w których to Glass — czy raczej Georgia — interweniowała, przynosząc rozwiązanie. Świadomie lub mniej.

W tym momencie, pośrodku klubu, czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, a wszelkie nadzieje parują w gorącym powietrzu.

Gdyby nie Kendrick przerywający ich milczenie, dziewczyna zapewne rozpoczęłaby wiązankę bezsensownego gdybania pod nosem, nakręcając się tylko bardziej. Rzucił jej spojrzenie, którego nie umiała zinterpretować. Nie była pewna, czy biło od niego zdeterminowanie, czy złość. Położył dłoń na ramieniu Britt, co przyniosło jej momentalne ukojenie.

— Rozdzielmy się.

To zdecydowanie cofnęło efekt dłoni. Zmarszczyła brwi, ale Kendrick kontynuował, nie zauważając, lub nie chcąc tego zauważać.

— Ty obserwuj, co one robią, ja poszukam Georgii — wymówił to imię z dziwną łatwością.

Britt przestała myśleć nad sensem sytuacji i po prostu skinęła głową do wyczekującego Kendricka. Dopiero wtedy zauważyła, jak bardzo była spięta do tej pory. Jak oboje byli. Na jej odpowiedź chłopak zrobił krótki wydech, po czym sprawnie ruszył w kierunku, z którego przybyła blondynka, zostając po części w tańczącym tłumie i przez to znajdując się poza zasięgiem wzroku którejkolwiek z trójki dziewczyn.

Kiedy ostatecznie zniknął jej z oczu, Britt wyjęła telefon, gotowa na jakikolwiek sygnał. Od kogokolwiek. Z bezczynności zaczęła się rozglądać po ludziach, w nadziei, że znajdzie gdzieś tam szare włosy. Tak bardzo chciała, by było już po wszystkim, a Glass odnalazła się cała i zdrowa.

Wbiła oczy w trójkę obcych jej dziewczyn. Prawie obcych. Obserwując je, zastanawiała się nad tym, czego nie wiedziała. Dlaczego tak spokojnie siedziały przy barze? Dlaczego ubrudzona krwią dłoń tak bardzo zadowalała czerwonowłosą? Czemu w o g ó l e ją zadowalał?

Skoro najwidoczniej już dostały to, czego chciały, dlaczego wciąż były w klubie?

Zrozumiała to w sekundzie, w której zadała sobie to pytanie.

Pilnowały czegoś.

Uderzając telefonem o dłoń, zagryzła wargę i poczuła, jak w jej klatce budził się płomień nadziei. Rozwiązania. Oczywiście, że nie mogły wyjść. Stały na warcie. Rozprzestrzeniały ogień. Walka wciąż trwała. Nie robiły niczego, bo jedyne, co im zostało do zrobienia, to pilnowanie, by ogień nie zgasł przedwcześnie.

Jedynym więc sposobem, w jaki mogli ugasić ten ogień, to zrobić to za plecami podpalaczy lub... odwrócić jakkolwiek ich uwagę.

Britt momentalnie przestała stukać telefonem, patrząc na jego szybkę. Odblokowała urządzenie, pisząc wiadomość drgającymi od emocji palcami.

„Masz pomysł, jak wypłoszyć je z klubu?"

Po wysłaniu SMS-a do Valentii, czekała mniej niż dziesięć sekund, by zobaczyć jej odpowiedź.

„Mam jeden".

I przez dłuższy moment nic się nie działo, aż w końcu Rita podniosła swój telefon z blatu. Przeczytała coś na ekranie i Britt mogła przysiąc, że dziewczyna zbielała, gdy spięła się całkowicie pod blaskiem pikseli. Ta z kolei szturchnęła dziewczynę obok i pokazała jej SMS-a. W rażąco zimnobiałym świetle dobrze było widać, jak twarz kuzynki Glass z zadowolenia przeszła w czystą irytację, a potem w pusty, odbijający się echem kpiący uśmiech. Nawet parsknęła, sztucznie rozbawiona.

Powiedziała coś do pozostałej dwójki skonsternowanych dziewcząt, kierując się do wyjścia w błyskawicznym tempie. Rita wraz z blondynką poszły w jej ślady, zmuszone przyspieszyć.

Po takiej reakcji Britt mogła się tylko domyślać, co było w tym SMS-ie.

Bezwzględu na jego zawartość, plan się powiódł, co szybko wystukała na klawiaturze telefonu i wysłała w wiadomości przyjacielowi. Schowała telefon, rozpoczynając własne poszukiwania.

Mieli bardzo mało czasu, by ugasić ogień.

***

„Są na zewnątrz, na razie. Valentia je wypłoszyła".

SMS od Britt przyszedł do niego, kiedy właśnie sprawdził zarówno łazienki męskie, jak i damskie. Za te drugie otrzymał niejedną kobiecą obelgę, jednak spłynęły one po nim tak, jak wszystko, co nie miało na ten moment większego znaczenia.

Poszedł tam, gdzie pierwszy raz dostrzegł blondynkę, ale nie było to bardzo daleko, więc od tamtego momentu musiał radzić sobie sam i zdać się na własną intuicję. Patrzył i zaglądał tam, gdzie tylko mógł, w tym też do nieoczywistych miejsc, jednak z każdą sekundą opcji było coraz więcej. Klub, na jego niekorzyść, był ogromny. Zakamarków tylko przybywało.

Wszedł na wyższe piętro, które odkrył dopiero wtedy, gdy jakiś pijany chłopak o mało nie wpadł prosto na niego, wychodząc zza zakrętu schodów. Wyminął go z pewnym trudem, po czym po paru chwilach znalazł się już na górze. Duszność powietrza, ciągłe przeciskanie się przez tłum i niepokój męczyły go bardziej niż samo przejście po dość długich schodach.

Tam, w przeciwieństwie do parteru, było dużo mniej miejsca do tańczenia i mniej kolorowych, rażących świateł, a więcej ciężkich, czarnych zasłoni ludzi praktycznie upadających na twarz, mimo tego wciąż prowadzących ze sobą konwersacje. Nie mówiąc o tym, że ledwo co widział to wszystko, otoczony przez ciemne, bordowe światło. W tym miejscu alkohol rozpychał się po każdym stoliku i rozlewał po gardłach, wisząc nawet w powietrzu. Palacze również znaleźli tu swój kąt, tworząc wszędzie obłoki dymu.

Jeśli na dole nie było powietrza, to tu panowała istna próżnia.

Nie pomagały grube, wysokie do sufitu szyby blokujące powietrze i większość muzyki z dołu. Wszystko, co u góry, wisiało na bokach ścian budynku niczym antresole, pośrodku zostawiając pokaźną dziurę z widokiem na dolny parkiet. Ilość osób, jaką tam ujrzał, tylko wzmocniła jego determinację. I przypomniała o czasie chaotycznie sypiącym się przez palce.

Już miał ruszyć wzdłuż czarnych ścian i przykrywających je gdzieniegdzie grubych zasłon, kiedy nietypowy, metalicznego brzęk wraz z hukiem przebiły się przez warstwę dźwięków i zatrzymały go w pół kroku. Zmarszczył brwi, rozglądając się po ludziach. Nikt nie zwrócił na to uwagi.

Wtedy usłyszał to ponownie i wiedział, że było to gdzieś po jego prawej, przy ścianie. A po tym dotarła do niego seria równie metalicznych stuknięć, każde coraz głośniejsze, roznoszące echo. Ostatnie, co nakierowało go tuż pod źródło dźwięku, to monotonny odgłos toczącego się przedmiotu po twardej powierzchni.

Skrzypnięcie drzwi gdzieś wyżej przyniosło po chwili zimny podmuch wiatru. Wprawił on w ruch jedną z zasłon i była to zasłona znajdująca się dokładnie przed Kendrickiem.

Chłopak instynktownie chwycił za czarny materiał i odsunął go na bok.

***

Drut wypadł. Słyszałam nawet, jak po upadku zaczął staczać się po schodach w akompaniamencie oddalającego się, rosnącego na sile echa.

Kamień ciążący na mojej klatce upadł razem z drutem, roznosząc to samo echo.

Złapałam za klamkę, pociągnęłam drzwi obolałym ramieniem i nie mogłam uwierzyć, gdy drzwi ustąpiły i zaczęły się otwierać. Zaczerpnięty po tym oddech zdawał się pierwszym, jaki wzięłam od wieków.

Uwolniłam się.

Naprawdę to zrobiłam.

Jak szybko opadło we mnie pragnienie ucieczki, tak szybko wróciły też ból i zmęczenie. Drzwi ustąpiły, ale zdawały się ważyć tony. Musiałam użyć siły obu rąk, a nawet i całego ciała, by utorować sobie drogę do wnętrza klubu. Nie obyło się to bez mimowolnego przywarcia do metalowej tafli. Równowaga parowała w powietrzu z sekundy na sekundę.

Ramię odrętwiało mi od ciągłego uderzania w drzwi. Głowa na nowo kręciła wszystkim, co widziałam. Spięcia brzucha wyrzucały ze mnie syknięcia, a przez bok twarzy przebijało się tysiąc igieł na raz. Zacisnęłam powieki, szukając stopnia jedną z nóg. Kiedy go znalazłam, przerzuciłam dłonie z metalu na chropowatą ścianę i zrobiłam pierwsze kroki na dół, a drzwi zamknęły się za mną z głośnym, wprawiającym w ciarki hukiem.

Przeciąg ustał, a ciepło budynku przyniosło mi momentalne ukojenie. Usłyszałam przytłumioną muzykę. Uchyliłam powieki, chcąc dopatrzyć się w ciemności kolejnych stopni, kiedy moją uwagę przykuło mdłe światło na końcu schodów. Ktoś stał na dole, trzymając w górze zasłonę i wpuszczając na wąskie przejście czerwone światło.

Mimo mroku w całości pokrywającego stojącą tam sylwetkę wystarczyły mi zarys fryzury, kształt płaszcza i kłujące w klatce przeczucie, by wiedzieć, kto to był. Nie powinno go tam być, ale był. Nie wiedzieć czemu, dopiero co zrzucony z płuc kamień wrócił na swoje miejsce. Coś we mnie zaczęło wrzeć.

To tylko przyspieszyło moje kroki i walkę z własnym ciałem. Ściana, stopnie, wdech, wydech, wdech. Musiałam przeć naprzód.

— Georgia?

Uczucia mieszały się ze sobą w jeden, mocny krzyk. Nie wiedziałam, czym były osobno, a co dopiero, czym były jako całość. Schodząc po schodach, słyszałam w uszach bicie własnego serca. Huczało, przekrzykując ból i drętwotę każdej innej części ciała.

Od ziemi dzieliły mnie może dwa, trzy stopnie, ale zanim tam dotarłam, spojrzałam przed siebie, a wtedy Kendrick, najwidoczniej dostrzegając więcej, nagle ruszył w moją stronę, jakby obudzony. Będąc bliżej światła, udało mi się dostrzec miodowy błysk jego oczu. Nie badawczy, nie sceptyczny.

Po prostu gniewny.

— Co ty tu robisz? — zapytałam, nie poznając przy tym swojego głosu. Pełen chrypy, ciężkiego powietrza i wydychanego ucisku brzucha. Nie było tam miejsca na chłód.

Kendrick zbył moje pytanie swoim.

— A ty? — wypalał dziury w mojej twarzy, marszcząc brwi. Trwało to tylko moment, bo po chwili odwrócił się i stanął obok, zakładając moją rękę na swój kark i przytrzymując mnie w talii.

Momentalnie poczułam gorąc bijący od jego szyi i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak chłodne było moje własne ciało. Ulga zdjętego po części ciężaru była nie do opisania. Wyszliśmy za zasłonę, po czym powoli ruszyliśmy drugimi schodami na dół. Dźwięki i światła wzrastały na sile, drażniąc niemiłosiernie.

—  Nie powinno cię tu być — rzuciłam chłodno między wydechami.

Wszystko, czego próbowałam tu dokonać, nagle połączyło się z osobą, która miała być od tego najdalej niż ktokolwiek inny. Dobrze pamiętałam kłótnie Kendricka z dziewczynami, a już na pewno pamiętałam prośbę Britt i moją odpowiedź, niemalże obietnicę, złożoną zarówno jej, jak i mnie samej.

Obietnicę nagle będącą na granicy złamania.

— Jest tu jakieś tylne wyjście? — zapytał Kendrick, wytężając wzrok przed siebie. Zignorował moje wcześniejsze słowa. Ignorował wszystko, co było bezpośrednio związane ze mną.

W końcu dotarliśmy do parteru, a tam muzyka rozsadzała moją głowę parokrotnie boleśniej. Przymrużyłam oczy zirytowana pulsacją otoczenia. Pokonane schody były wystarczająco męczące. Światła tylko potęgowały wirujące otoczenie. Mimowolnie naciskałam na kark Kendricka, powstrzymując się tym od zachwiania.

Mimo tego chaosu pytanie usłyszałam wyraźnie. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na jego profil. Nie chciał użyć głównego wejścia. Wiedział więcej niż ja. O czymś, a może nawet i o kimś. Oczy skupione miał na drodze, rozglądał się po ludziach, czegoś wypatrując.

Olśniło mnie w jednej chwili.

— One tu są? — rzuciłam, sama obserwując tłum. Byłam pewna, że dawno odjechały. Coś uśpionego powróciło we mnie do życia, a puls odnalazł nowy, szybszy rytm. Nie mogłam tak po prostu zostawić tej informacji. Wróciła szansa. Wróciła nadzieja. Ogień zapłonął w mojej zmrożonej piersi.

Nie przegrałam. Walka wciąż trwała.

— Są przed wejściem, dlatego musimy użyć jakiejkolwiek innej drogi, do tego szybko.

Skumulowałam w sobie całą energię, by zdjąć rękę z szyi Kendricka i nie upaść pod wpływem nagłego ruchu. Przez to świecące się tafle podłogi ciągnęły moje ciało w dół znacznie silniej, ale nie mogłam ugiąć się ich sile. Wzięłam głębszy wdech, prostując się, a karmelowe, zagubione spojrzenie wylądowało na mnie.

Zrozumiałam, co musiałam zrobić, by obietnica wciąż była dotrzymana. Co było konieczne, by nikt więcej nie uginał się pod ciężarem nie swoich problemów. By zakończyć spiralę ciosów, sięgających coraz dalej, krzywdzących coraz więcej osób. Moja okazja czekała tuż na rogu. Krótka, choć szalenie stroma droga.

— Muszę z nimi porozmawiać.

Słysząc to, Kendrick zmarszczył brwi, przeszywając pretensjonalnym spojrzeniem. Migające światła wokół podkreślały jego nieokreślone emocje wiszące między nami w gęstym powietrzu. Zdawał się mieć tysiące myśli obecnie krążących po jego głowie, ale z jakiegoś powodu wybrał tylko jedną.

—  Widziałaś siebie może?

Poczułam ukłucie w klatce, dlatego odwróciłam wzrok i spojrzałam w stronę wyjścia. Nie musiałam siebie widzieć, bo ból nie dawał o sobie zapomnieć, tkwiąc w moim ciele niczym igły, ruszające się z każdym moim ruchem i rozszarpujące od wewnątrz.

— Nie mam wyboru — powiedziałam z przekonaniem. Mając w głowie cel, ruszyłam do przejścia prowadzącego na zewnątrz.

Nie dotarłam tam jednak, od razu zatrzymana przez dłoń łapiącą za mój nadgarstek. Popatrzyłam na nią, większą i nieco ciemniejszą od mojej, po czym podniosłam pełen niezrozumienia wzrok na Kendricka.

Wyrzucił z siebie pełne irytacji słowa i wydawało mi się, że to one od początku chciały wyjść na wierzch.

— Ledwo stoisz na nogach, masz krew na połowie swojej twarzy, a ty z własnej woli chcesz znowu do nich pójść? — Wskazał wolną ręką na wyjście, po czym bezwładnie ją opuścił i wbił we mnie pytające spojrzenie. — Wytłumacz mi, po co?

Stałam w ciszy, pozwalając muzyce uderzać w nas od każdej możliwej strony. Nie mogłam niczego powiedzieć. Sama nie do końca wiedziałam, dlaczego bez większego przemyślenia chciałam rzucić się w objęcia mojej przeszłości, mimo ran, jakie mi zadała.

Wcześniej nie miałam problemu z ucieczką, odcięciem się od wszystkich wydarzeń, osób i miejsc. Wyjechałam, udając, że mogłam tak po prostu stworzyć dla siebie nową rzeczywistość. Nową, czystą kartę. Przewidziałam nawet, że nie uszłoby mi to na sucho i konsekwencje moich wyborów sięgnęłyby mnie niejeden raz, nie dając o sobie zapomnieć.

Pojawił się jednak element, który zburzył mur obojętności. Komplikujący zażegnanie przeszłości, całkowicie zmieniający moje nastawienie i drastycznie rozprzestrzeniający pozornie niewielkie konsekwencje, zwiększając je wielokrotnie. Sprawił, że chciałam wyzbyć się ciągnącego za mną mroku raz na zawsze.

— Potrzebuję dotrzymać słowa — rzuciłam, a gdy chłopak zmarszczył brwi w dalszej niewiedzy, dodałam pewniej: — Powiedziałeś mi kiedyś, że to, przez co przechodzę, wpływa na innych, dlatego mam zamiar skończyć to tu i teraz.

Jego twarz rozluźniła się w świadomości i zrozumieniu. Wiedział, o którym momencie mówiłam. Dobrze widziałam, jak cofa się w czasie do tego momentu. Oczy zaszły mu zamyśleniem. Zdał sobie sprawę z jakiegoś ważnego szczegółu.

— Powiedziałem też wtedy, że jesteś bezpieczna.

Ucisk w klatce wrócił, jednak w zupełnie innym odcieniu.

— Wbrew temu, co działo się potem, czułam się bezpieczniej. — Spuściłam wzrok na dłoń wciąż asekuracyjnie obejmującą mój nadgarstek. Połączyłam kropki w całość, niezbyt zaskoczona prostotą odpowiedzi. — Dalej tak jest.

Spojrzałam mu w oczy, będąc już całkowicie pewna swoich zamiarów. Musiałam wyjść na zewnątrz. Kendrick chyba to zauważył, bo pioruny bijące z jego źrenic w którymś momencie zastąpił błysk zrezygnowania zmieszany z pewnego rodzaju ciepłem. Widziałam ten wyraz bardzo rzadko, jeśli nie pierwszy raz. Mimo tego wydawał mi się niesamowicie znajomy.

Najwidoczniej bił się ze swoimi myślami. Nie wiedziałam, z czym walczył, co zostawiło we mnie nie do zaspokojenia ciekawość. W końcu zrobił wydech pełen rezygnacji, rzucając:

— Nie odwiodę cię od tego, prawda?

Delikatnie pokręciłam głową.

— Więc idę z tobą.

I mogłam się tego spodziewać, jednak nie zmieniłoby to spotęgowanego ścisku w klatce. Dwa stworzone przeze mnie światy musiały się zderzyć, prędzej czy później. Czułam, że to była chwila, w której wszelkie karty miały zostać odsłonięte. Wszystkie sekrety miały wypłynąć na wierzch.

To, kim byłam, miało ujrzeć światło dzienne.

Nie miałam pojęcia, jak wielkie konsekwencje to mogło za sobą pociągnąć.





***

Niespodzianka, będzie dwuczęściowy maraton!

Rankingi i wyświetlenia szaleją, dlatego też dostałam motywacji i napisałam więcej, niż zazwyczaj. Powiedzmy, że odbijam straty w związku z tymi przerwami!

Pierwsza część rozdziału już teraz, natomiast jeśli ktoś bardzo nie może się doczekać kontyuacji, druga część wyląduje, planowo, koło północy. Może to będzie dwudziesta trzecia, a może pierwsza w nocy, dlatego nie podaję konkretnego czasu.

Tak czy siak, z pewnością znajdziecie go rano!

Doceniam każdy głos, komentarz i wyświetlenie. Miód na pisarskie serducho. Nadchodzą kluczowe momenty historii i mam nadzieję, że nie zawiedzie ona waszych oczekiwań.

Pozdrawiam i dziękuję,

~ Ovska

PS. We wcześniejszych rozdziałach było, że Estera ma granatowe oczy, pomyliłam się w ostatnim rozdziale, pisząc, że są szare, ale błąd już został poprawiony! Przepraszam, jeśli kogoś zagubiłam!

PPS. Jesteście super.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro