24. Epicentrum
Dopiero gdy weszłyśmy po drugich już schodach, a Katiya pchnęła ciężkie, metalowe drzwi i sprawiła, że uderzył w nas podmuch mrożącego żyły wiatru, zrozumiałam, gdzie mnie zaprowadziła.
Na sam dach klubu.
Widziałam ciemne, nocne niebo z niewieloma gwiazdami, potem krawędź budynku, a na końcu, gdy podeszłam krok dalej, uwidocznił się widok sporej części okolicy. Świetlistej, ruchomej i pełnej życia. Nie czułam jednak żadnej z tych cech wokół siebie.
Trzask drzwi zwrócił moją uwagę, a wtedy napotkałam przed nimi to, co kontrastowało ze wszystkim dookoła: nieruchome, martwe ciemniejsze niż sam mrok oczy.
— Po co wróciłaś? — padło ze spierzchniętych ust Katiyi. Ton jej głosu równał się z przenikliwością ostrego, chłodnego wiatru, który miotał jej blond włosami. Dziewczyna sprawiała wrażenie nieludzko odciętej od temperatury.
Odciętej od wszystkiego.
Odzyskałam mowę dość szybko, ignorując chaos uczuć spowodowany tą jedną osobą.
— Chcę zacząć od nowa. Mam do tego prawo.
Na to Katiya parsknęła, podchodząc krok do przodu. Dużo wysiłku kosztowało mnie stanie w miejscu, bez przesuwania się wówczas do tyłu. Trzymałam głowę wysoko, wiedząc, że czas na uciekanie od przeszłości dawno minął. Byłam pewna swoich słów i nie mogłam pozwolić na to, by dziewczyna przede mną wszystko zaprzepaściła. Widziałam, jak myślała nad sposobem, w jaki to zrobi.
Mimo że specyficzny błysk pojawił się po raz pierwszy w jej oczach, dobrze go znałam.
— Kto ci dał takie prawo? Po tym wszystkim, co zrobiłaś? — Zmarszczyła brwi, opierając rękę na biodrze. — Skrzywdziłaś tu zbyt wiele osób, by w ogóle pokazywać się na oczy. Co dopiero udawać, że jesteś bezkarna.
Krew syczała i parowała przy spotkaniu z lodem. Ból w klatce, gula w gardle i tysiące głosów w mojej głowie, które powtarzały słowa dziewczyny, nie były wystarczające, by mnie ugiąć. Nawet jeśli trafiały w samo centrum mojego serca, krusząc jego kolejne części. Uderzały wcześniej, uderzały zawsze, uderzały w tym momencie.
Cios za ciosem.
— A nie dostałam już swojej kary?
I na te słowa coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy. Nie na lepsze. Wiedziała, o czym mówiłam, a jej cisza była bardziej, niż wymowna. Wiatr i nie tak daleki szum miasta były jedynymi dźwiękami, jakie nas otaczały. Dlatego skierowałam się do drzwi, uznając rozmowę za zakończoną. Bardzo się pomyliłam.
Katiya, widząc mój zamiar, nagle odepchnęła mnie na odległość dobrych paru metrów. O mało co nie zachwiałam się na swoich koturnach pod siłą jej pchnięcia. Zmarszczyłam brwi mocno zdziwiona. Moja irytacja sięgnęła zenitu. Choć miałam ochotę odwdzięczyć się dziewczynie tym samym, schowałam emocje na dno i ponownie ruszyłam do wyjścia.
Nie zamierzałam jej prowokować.
— Przepuść mnie, Brenn — wymówiłam jej nazwisko z chłodem, nie zatrzymując się. Spięcie nie chciało opuścić moich mięśni. Zamykanie rozdziałów nigdy nie było proste.
I gdy tylko sięgnęłam do klamki od metalowych drzwi, szybko zrozumiałam, że tym, co sprowokowało Katiyę, nie były ani moje słowa, ani czyny. Nie był to nawet mój powrót do miasta.
Tym, po prostu, od zawsze byłam j a.
Nie zdążyłam otworzyć drzwi, bo dziewczyna piekielnie mocno złapała za moje ramię, obróciła do siebie i uderzyła z pięści w twarz. Tyłem głowy uderzyłam w metalową powierzchnię.
Zacisnęłam oczy, krzywiąc się z palącego bólu. Przeszedł przez czaszkę, rozsadzając wszystko. Skóra płonęła żywcem. Momentalnie moje dłonie i kolana napotkały zimny, szorstki dach. Świat niebezpiecznie się bujał. Słyszałam tylko jednostajny pisk. Czując obcą ciecz w ustach, splunęłam na ziemię. Gdy uchyliłam powieki, tracąc poczucie równowagi, przez mgłę zobaczyłam czerwień.
Dopiero po chwili dotarło do mnie nierówne, chaotyczne dyszenie nade mną.
Próbowałam przekręcić głowę, by spojrzeć w tamtym kierunku, ale wtedy spisałam się na kolejny cios. W to samo miejsce, z zupełnie innym skutkiem. Ból nijak miał się do poprzedniego. Czułam chłód spotykający krew na mojej twarzy. Pieczenie tylko się nasiliło.
— Brooke Woodland i Shae Miller — wydyszała Katiya, co dobrze usłyszałam, bo mówiła do mnie z dużo mniejszej odległości. Nie musiałam jej widzieć, żeby to wiedzieć. Czułam parujący oddech na wilgotnej powierzchni policzka. — Mówią ci coś te nazwiska?
Mówiły. Dwie dziewczyny, które zamknęły Katiyę w jednej z szafek szatni od WF-u.
Nie miałam jednak siły, by jej odpowiedzieć. Szczęka odmawiała mi posłuszeństwa. Nie byłam pewna, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół. Wszystko wirowało, kiedy zaciekle walczyłam z grawitacją. Postawiłam jedną nogę na ziemi, by wstać, lub chociaż spróbować to zrobić.
Jednak wszystko zaczęło się sypać, gdy Katiya z całej siły popchnęła moje biodro nogą i z hukiem upadłam na bok. Ledwo co uniknęłam zderzenia głowy z ziemią. Było to szczęście w nieszczęściu. Ból głowy był silny, jednak to nic w porównaniu z tym, co nastąpiło chwilę po tym.
Cios za ciosem.
Bo nie zaprzestała na dwóch uderzeniach. Ręka ponownie władowała całą siłę w moją twarz. Tym razem nie powstrzymałam krzyku. Złapałam się za twarz, co nie było dobrym pomysłem, bo ból stał się przez to dużo gorszy. Oderwałam dłoń i położyłam ją na ziemi, by podeprzeć nią ciężar ciała. Musiałam wstać.
— Katie Patch!
Zdusiłam krzyk w zarodku, kiedy jej stopa skryta pod grubym glanem zatopiła się w moim brzuchu. Mimowolnie się skuliłam, chroniąc się dłońmi. Oczy łzawiły mi coraz bardziej. Nie wstałam po raz kolejny. Czułam natomiast, że upadałam coraz niżej, pochłonięta przez agonię.
— Sydney Edie! One wszystkie cierpiały przez ciebie i nie mogą zacząć od nowa, kiedy tu jesteś. Nikt cię tu nie chce!
I gdy przestała, dysząc jeszcze gorzej, niż przedtem, rzuciłam na nią wzrokiem, ledwo podnosząc głowę. Dobrze rozumiałam, jaki miała w tym wszystkim cel. Tak nagle, błysk w czarnych oczach stał się dla mnie oczywisty. Jej dłoń pokrywała krew, a twarz — wszechogarniająca nienawiść. Nie było tam niczego więcej.
Wiedziałam, co stało się te parę miesięcy temu.
— Też słyszysz ten głos, prawda? — zapytałam, czując ból przy każdym wdechu. Nie zatrzymało mnie to przed kolejnymi słowami, zwłaszcza że dostałam od dziewczyny wyraz istnego zdziwienia. — Nigdy jej nie zaspokoisz.
Na jej twarzy pojawiało się coraz więcej emocji. Szok, zdziwienie, uraza, niepokój, a nawet i ból.
— Czego? Czego nie zaspokoję, co?! — pod koniec zdania podniosła drżący głos, nie do końca świadomie. Jej ręce były niespokojne. Najwidoczniej dotarł do niej koszt zadawanych ciosów. Nie tylko fizyczny.
Wyplułam krew po raz kolejny, tuż przed sobą. Potem spojrzałam w jej oczy, trafiając w sedno.
— Potrzeby kontroli.
Katiya wzięła większy wdech, zaciskając usta. W oczach płonął jej szaleńczy ogień, a wiatr tylko potęgował jej chaotyczność. Podeszła krok do przodu i podniosła pięść do góry, ale gdy zamknęłam oczy, zasłaniając się, nic nie nastąpiło. Uchyliłam powieki. Stała w tej samej pozie.
Znowu dyszała, tyle że była to panika zmieszana ze złością. Widziałam to w jej szeroko otwartych, szklistych od trzymanych łez oczach. Utkwiła między jednym a drugim, coraz bardziej gotując się pod wpływem emocji.
— Nie jesteśmy takie same... — powiedziała tak cicho i wolno, że nie byłam pewna, czy mówiła do mnie, czy próbowała przekonać samą siebie.
Jednak zdając sobie sprawę z wielu rzeczy naraz, widząc to, kim była Katiya stojąca nade mną i kim przede wszystkim byłam ja, dotarłam do dna wszystkiego, co w sobie trzymałyśmy i jakie ciemności skrywały nasze umysły. Wtedy zobaczyłam, jak ważnym czynnikiem był czas. Zobaczyłam wszystko wyraźniej niż kiedykolwiek.
— Nie jesteśmy.
I nagle, Katiya wyprostowała się, kręcąc głową. Popatrzyła na wszystko, co zrobiła. Spojrzała na swoją dłoń, po czym przycisnęła ją do brzucha. Zaczęła panicznie rozglądać się za czymś na ziemi. W końcu zobaczyła coś, czego najwidoczniej szukała. Podniosła niewielki pręt i skierowała się do wyjścia. Zdawała się nie widzieć niczego.
— Co ty robisz, Brenn?
Szarpnęła za klamkę i bez spojrzenia więcej zniknęła za metalowymi drzwiami. Wtedy usłyszałam coś obijającego się po drugiej stronie. Dźwięk pręta.
— Nie...
Szum ustał, a cała nadzieja uleciała ze mnie w mgnieniu oka.
— Nie, nie, nie...
Zwalczyłam zawroty głowy i ból brzucha, zignorowałam trudności z oddychaniem, byle tylko dotrzeć do drzwi. Wstałam na klęczki i oparłam się dłonią o drzwi. Zostawiłam na nich czerwony ślad. Spojrzałam na rękawiczkę zabrudzoną krwią.
Wtedy zabrakło mi powietrza. Serce zaczęło wyrywać się z mojej klatki, łomocząc w uszach. Ciśnienie rozsadzało mi żyły.
— Nie, nie, NIE!
Wstałam na słabych nogach, chwytając panicznie klamkę. Gdy za nią pociągnęłam, drzwi ani drgnęły.
I gdy już byłam pewna, że zostałam zamknięta, z moich oczu uciekły wszystkie łzy. Z ust uciekł szloch. Szloch zmienił się w zawodzenie. Zawodzenie w jęk przerażającego bólu.
Oparłam się plecami o drzwi i bezsilnie zsunęłam na ziemie. Tam, gdzie byłam przed chwilą, gotowa wstać. Moją klatkę opanował ucisk tak silny, że straciłam oddech. Zacisnęłam mocno oczy, kręcąc głową. Cały czas. Bez końca.
— Nie znowu, nie znowu, nie znowu...
„Sorry, Georgia, rozłożyło mnie, dzisiaj odpadam".
Spojrzałam na SMS-a od Rity, będąc praktycznie pod domem Chrisa — jednego z przyjaciół Kade'a, który zaprosił na swoją imprezę tydzień przed zakończeniem szkoły wszystkich uczniów ostatniego roku liceum. Oczywiste więc było, że musiałam przyjść. Z Ritą, czy bez.
Impreza już przez dobrą chwilę trwała w najlepsze, ale bardziej, niż na imprezie, zależało mi na spotkaniu samego Kade'a. Potrzebowałam dowiedzieć się, co Katiya miała na myśli, mówiąc o nim i o mnie w szatni. Chciałam wiedzieć, czy coś rzeczywiście uległo zmianie. Czy wszystko zmieniło się tuż za moimi plecami, niemożliwe do cofnięcia.
Wchodząc do środka pokaźnego domu, z zadowoleniem stwierdziłam, że jedno nie uległo zmianie. To, jak ludzie na mnie reagowali. Pojawiło się parę zawołań, męskich gwizdów i gniewnych, zirytowanych spojrzeń najbliżej stojących dziewczyn. Odpowiedziałam na to wszystko uśmiechem pełnym satysfakcji.
Im bardziej zagłębiałam się w czeluści posiadłości, tym głośniejsza stawała się muzyka, bardziej zagęszczony ludźmi otwarty salon oraz mocniejsza woń alkoholu, używek i perfum w powietrzu. Typowa, nastoletnia impreza.
Nim przemierzyłam część drogi, poszukując kuchni, zdążyło zaczepić mnie dwóch chłopaków. Zbyłam ich obu, posiadając cel dobitnie zapisany w pamięci. Normalnie zaczęłabym z nimi nic nieznaczącą grę słów, która i tak skończyłaby się moim zwycięstwem, jednak tego wieczoru jedynym chłopakiem, z jakim chciałam porozmawiać, był Kade. Reszta mogłaby zniknąć, a ja nawet bym nie zauważyła.
Znalazłam się właśnie w okolicach kuchni, kiedy z rogu innego korytarza, jak na zawołanie, wyszedł Kade. Zauważając mnie, wywrócił oczami zirytowany i zamierzał pójść w innym kierunku, byle zniknąć z mojego otoczenia, ale szybko i zwinnie zablokowałam mu drogę.
— Musimy porozmawiać.
Na to brunet uniósł brwi wysoko, jednak nie z zaskoczenia. Nie takiego prawdziwego.
— Naprawdę tak myślisz? Wydaje ci się, a teraz zejdź mi z drogi.
Kolejna próba odejścia, kolejne zablokowanie drogi.
— Kade, jedna rozmowa. Potrzebuję coś zrozumieć — nalegałam, choć szanse na tę rozmowę malały w drastycznym tempie. Widziałam to w ciemnozielonych oczach bruneta.
— Zamykasz ludzi w szkolnych szafkach, potem chcesz ze mną porozmawiać i to TY potrzebujesz coś zrozumieć? To nie na moje nerwy, Georgia. Już nie. — Po tych wypełnionych czernią słowach zamierzał się obrócić, ale zatrzymałam go swoim ostatnim słowem.
— Proszę.
Wtedy chłopak obejrzał się na mnie przez ramię, marszcząc brwi. Też nie spodziewał się, że kiedykolwiek to usłyszy. Chwilę tak stał, głęboko nad czymś myśląc, aż w końcu zrobił głęboki wydech i odwrócił wzrok.
— Jutro. Ale to będzie nasza ostatnia rozmowa. — I odszedł, zostawiając mnie z zadowoleniem i goryczą jednocześnie.
Skierował się do kuchni i widziałam, że stanął obok Katiyi. Dopiero wtedy zauważyłam jej obecność. Patrzyła na mnie już wcześniej i posyłała mi spojrzenie pełne nienawiści. Nie dziwiłam się, a nawet było to do przewidzenia. Może i coś we mnie się skurczyło na wspomnienie incydentu z szafkami, ale twarz pozostawiłam niezmienioną. Jedyne, co wyrażała, to obojętność.
I dlatego, gdy jeden z futbolistów zaprosił mnie do tańca, starając się, by nie wyjść przy tym zbyt nachalnie, wystawiłam do niego rękę i pozwoliłam, by pociągnął mnie na parkiet. Był to Winston, znajomy Kade'a. Nie znałam go dobrze, ale zazwyczaj stał na neutralnym gruncie, z dala od stronniczości, dlatego też nie był dla mnie zagrożeniem.
Nawet było mi to na rękę. W oczach innych Winston pisał się do bycia moim sojusznikiem, a wiele osób szanowało jego zdanie.
Za wszystkim miałam analizę. Niczego nie robiłam bezmyślnie.
I kiedy na moment mogłam skupić się na tańcu i zabawie, czerpałam z tego garściami. Winston był w miarę dobrym tancerzem, a ja nie miałam oporów, by pokazać cały wachlarz swoich umiejętności. Muzyka dudniła mi w uszach, przechodząc wibracjami przez wszystkie kości.
Kiedy piosenka dobiegła końca, a mi zaczęło brakować tchu, ktoś delikatnie szturchnął moje ramię. Obracając się, zauważyłam obcą mi dziewczynę. Rudowłosa, z okularami i skromną odzieżą. Zmarszczyłam brwi, a wtedy wyjaśniła, po co mnie zaczepiła.
— Kade kazał przekazać, że czeka na ciebie przy basenie — powiedziała na tyle głośno, bym usłyszała, jednak ani decybel głośniej. Miała bardzo delikatny głos. Lub po prostu przestraszony.
Zdziwiły mnie jej słowa. Skąd w ogóle dziewczyna znała Kade'a. Czy to było możliwe, że ta dwójka się znała? A może została wybrana przypadkowo, by przekazać wiadomość. Tylko czemu nie zrobił tego sam?
Być może chciał uniknąć widywania mnie częściej, niż musiał.
Skinęłam dziewczynie głową, co uznała za moment do odejścia. Zrobiła to szybko i z widoczną ulgą. Najwidoczniej nie każdy miał odwagę prowadzić ze mną jakąkolwiek konwersację.
Wzdychając, skierowałam się do wyjścia. Zakładałam, że basen był na zewnątrz, bo dom, choć pokaźny, nie szczycił tak dużym polem do popisu, jak pozostały teren działki. Zderzając się z chłodem letniej nocy, postanowiłam skierować się w którąkolwiek stronę, byle napotkać na swojej drodze cel.
Po prawej stronie domu był grill oraz wiele miejsc do siedzenia, które dawno były pozajmowane przez rozradowanych licealistów. Za nimi jednak, idąc dalej, lamp ubywało, tak, jak i ludzi. Ostatnie metry przeszłam w prawie że ciemności. Najwidoczniej musiałam minąć kolejny róg, udając się na tyły posesji.
Na szczęście basen tam był, oświetlony jedynie przez wbudowane w ziemię lampki i pojedyncze symetrycznie zamontowane światełka pod wodą. Teren kafli i leżaków, a ten obsiany zwykłą trawą, dzieliła brama i furtka, wysoka na dobre dwa metry i wówczas szeroko otwarta. Najwidoczniej ktoś już tu był, sądząc po poprzestawianych krzesłach i wielu szklankach, w tym paru potłuczonych.
Przeszły mnie ciarki, gdy zobaczyłam wielkie zbiorowisko wody. Nigdzie jednak nie było Kade'a. Przekroczyłam ostrożnie próg bramki, a obcasy dźwięcznie obiły się o kafelki. Rozejrzałam się po wszelkich siedzeniach.
Nagle ktoś popchnął mnie od tyłu i znalazłam się pod wodą.
Chłód wody uderzył jako pierwszy. Potem była okalająca gęstość, a na końcu duszący, odcinający od wszystkiego ciężar. Próbowałam wydostać się na powierzchnie i utrzymać tam choćby przez chwilę. Uderzając w powietrze, nabrałam tyle powietrza, ile mogłam. Kopałam nogami, byle zbliżyć się do brzegu.
Znów trafiając pod wodę, zaczęłam machać też rękoma, imitując pływanie. Musiałam dotrzeć na brzeg. Płuca płonęły mi czarnym ogniem. Krzyczały o tlen, którego nie mogły dostać.
W końcu zdarzył się cud i pod palcem poczułam płytki.
Sięgnęłam raz jeszcze, dotykając ścianki całą dłonią. Chwyciłam się metalowego odpływu, po czym będąc już bliżej, z głową na wierzchu, wyrzuciłam dłonie do przodu, by podeprzeć się też łokciami.
Nie przewidziałam, że dłonie, trzymające ciężar mojego walczącego z wodą ciała, napotkają pokryte alkoholem kawałki potłuczonego szkła. Od najmniejszych, do dużych, z piekielnie ostrymi krawędziami. Po sekundzie dotarło do mnie szczypanie i ból.
Podniosłam wzrok, równocześnie kaszląc w walce o oddech i zobaczyłam zamkniętą furtkę, a dalej blondynkę, która widząc, że złapałam się już brzegu basenu, zaczęła się oddalać. Na jej twarzy nie było niczego, prócz obojętności.
— Otwórz to, Katiya! Słyszysz?!
Wypowiadając to zdanie, zrozumiałam, co dziewczyna właśnie zrobiła. Poczułam to w każdej części mojego ciała. Dlatego szybciej wydostałam się z wody, sycząc z bólu. Woda na brzegu zmieszała się z krwią, częściowo wpadając do odpływu. Unikając już szkła, obeszłam czerwień i wciąż starając się unormować swój oddech, podeszłam do wyjścia.
— Do cholery, Brenn! Otwórz tę furtkę!
Jednak dziewczyna z tymi słowami zniknęła za zakrętem, zostawiając mnie samą.
Poczułam ścisk w brzuchu, gdy zrozumiałam, co mnie czeka. Zrobiło mi się słabo, a wiatr, jak na złość, zaczął uderzać w moje przemoknięte ubrania, przynosząc ostry chłód. Przeszły mnie ciarki.
Nikt nie mógł przyjść mi z pomocą. Byłam sama. Całkiem sama.
Do tego wszystkiego za mną nieustannie słyszałam dźwięk masywnej wody.
— Pomocy! — Podeszłam do bramy tak blisko, jak tylko mogłam. Strach dotarł na wierzch, taranując wszystko pozostałe. Złapałam za kwadratowe pręty furtki, trzymając się ich jak ostatniej deski ratunku.
Zignorowałam ból, szarpiąc się z zawiasami. Nie chciałam dopuścić do siebie żadnej innej opcji niż natychmiastowe opuszczenie tego miejsca. Nie mogłam tu zostać. Nie mogłam. Potrzebowałam być jak najdalej od tego basenu.
W którymś momencie szum ludzkich głosów wzrósł na sile, zapewne po drugiej stronie domu. Światła z okien, które wcześniej minimalnie oświetlały przestrzeń dookoła, zgasły, a po nich wszystko wokół basenu pokrył mrok. Nie widziałam niczego.
A wtedy ruszyły silniki samochodów i głosy zaczęły cichnąć.
Zaczęłam jeszcze mocniej szarpać za bramę i nie wiedząc kiedy, zaczęłam płakać. Tysiące łez zmieszało się z już wcześniej rozmazanym makijażem. Brakowało mi powietrza. Serce waliło mi w piersi. Ból rozcięć do mnie nie docierał.
— Proszę... — Oparłam głowę o furtkę. Ledwo co słyszałam swój własny głos.
Zacisnęłam oczy, zsuwając się do ziemi. Szczelnie trzymałam się bramy, podskakując na każde chlupnięcie za swoimi plecami. Woda mnie porywała. Porywała moje myśli, pogłębiała rany na dłoniach. Mróz wody przeszywał mnie na wskroś, krew plamiła pręty, szkło utykało w częściach mojej skóry.
Obraz mi się rozmazywał, nie słyszałam niczego, odcięto mnie od tlenu. Cały czas byłam pod wodą. Cały czas próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Cały czas szukałam brzegu.
Ciemność nocy przyniosła największy chłód, promienie miodowego świtu uderzyły w czubek mojej głowy, słońce wzniosło się nad budynki i drzewa, dłonie przywarły do bramy, ubrania przywarły do skóry, furtka została otworzona, krew nie zniknęła w odpływie.
Cały czas byłam pod wodą.
Wstałam, używając jednej, trzęsącej się ręki, kiedy drugą mimowolnie przycisnęłam do brzucha.
Nie mogłam zostać na dachu.
Nie zasługiwałam na to.
Nikt na to nie zasługiwał.
Z całej siły zaczęłam uderzać bokiem pięści w metalową powierzchnię. Kiedy energia w moim ciele tylko się spotęgowała, do uderzenia użyłam całej swojej masy ciała i cisnęłam w drzwi ramieniem. Przeszła przeze mnie fala drętwego bólu. Zrobiłam wdech i rzuciłam się po raz kolejny.
I kolejny, i kolejny.
Kręciło mi się w głowie, kiedy za którymś uderzeniem z rzędu usłyszałam szmer. Metalowy szmer. Uderzyłam w drzwi ponownie, nasłuchując.
Kolejny szmer.
Pręt blokujący drzwi zaczął się przesuwać.
***
Kolejny weekend, kolejny rozdział. Jak tam emocje? Puzle powoli stanowią całość, ale nie jest ona tak prosta, jakby się mogło wydawać. Ktoś coś podejrzewał? Ktoś miał podobne przypuszczenia? A może ktoś jest zupełnie zbity z tropu i nie wie, jak poskładać elementy na nowo?
Niezwykle ciężki, ale i ważny rozdział do napisania. Jestem z niego zadowolona, choć nie jest on... równy klimatowi z reszty.
Z czego jestem jeszcze bardziej zadowolona, to prawie 8 tysiecy wyświetleń oraz ponad 800 głosów! Niesamowite, że powracacie mimo wszelkich argumentów przeciwko temu. Przykładowo... zupełnie nieregularnie dodawane rozdziały! Czytacie kolejne rozdziały, za co nie potrafię się odwdzięczyć. Wszystko ma sens, dzięki Wam.
Po prostu: dziękuję i pozdrawiam ciepło,
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro