22. Inni
Serce waliło jej jak dzwon.
Rozglądała się po sklepach, trzymając swój wzrok z daleka od towarzyszki. Na sklepach z butami, sukniami, stoiskach i nawet na garniturach dla mężczyzn. Utrzymywała tempo Georgii, choć czasem nachodziła ją myśl, że to Georgia musiała przyspieszać, by zrównać krok z n i ą.
By niczego nie zdradzić, starała się utrzymywać rozmowę, nawet wtedy, gdy zmieniała się ona w monolog.
— Koniecznie muszę znaleźć też sukienkę na festiwal.
— Myślałam, że idziesz w czymś dwuczęściowym. — Głos Georgii był niski i pozbawiony zainteresowania. Wzrokiem błądziła w przestrzeni przed nimi. Oglądała mijających je zakupowiczów, jakby faktycznie byli na tyle interesujący.
Miała rację, ale nie mogła się potknąć. Nie tego dnia.
Wzruszyła ramionami, maskując spięcie.
— Zapomniałam, że ty miałaś coś takiego rok temu. Nie chcę, żeby ludzie wzięli mnie za papugę. — Zaryzykowała i kątem oka sprawdziła, jak Georgia przyjęła taką wersję wydarzeń.
Zdawała się nie przyjąć jej wcale.
Oglądała zamiast tego bandaże domowej roboty na jej dłoniach. Bo nie wyglądały na takie, które normalnie założyłby lekarz. Nie były grube ani wysoko zawinięte, jednak zdecydowanie przykuwały uwagę.
Zwłaszcza wtedy, gdy zawinięta nimi dłoń wytrącała komuś kawę, rozlewając ją po całym szkolnym korytarzu.
Już miała zacząć kolejny, denny temat, kiedy po lewej stronie Georgii idące w przeciwną stronę dziecko podrzuciło wysoko nad siebie butelkę z wodą. Na ich nieszczęście butelka była niedokręcona, a woda rozlała się na wszystko dookoła.
W tym na Georgię.
Nie było to całkowite przemoknięcie, ale duża ilość plam wystarczyła, by dziewczyna stanęła w miejscu jak wryta. Georgia cała się spięła. Oczy zamknięte, oddech głęboki, a ręce nieruchomo rozłożone na boki.
Na ten widok coś ścisnęło jej się w żołądku.
Było fatalnie.
Matka dziecka chciała przeprosić i prawie położyła dłoń na ramieniu Georgii, ale ta ją odrzuciła i z prędkością światła ruszyła w stronę wyjścia. Jak zwykle ciągnął się za nią paraliżujący chłód.
Wiedziała, że powinna była coś zrobić.
Nie zrobiła jednak niczego.
Nie odezwała się słowem.
Widząc zrzut ekranu wysłany do niej przez Esterę, poczuła ciemne chmury zbierające się nad jej głową. Nad głowami wszystkich zamieszanych. Nad całym globem.
Wsadziła zakręcone pasemko za ucho, łapiąc telefon w obie dłonie. Pomalowane na zielono paznokcie zawisły nad ekranem. Usiadła ponownie na łóżku, zapominając o piżamie. Miała pójść do łazienki i zmyć z siebie kolejny, fałszywy dzień, jednak wiadomość zmieniła wszystko.
A pewność dała jej kolejna, z adresem dobrze znanego klubu w ich mieście. Największego i najczęściej widywanego przez nią jeszcze parę miesięcy temu. Pamiętała, o dziwo, większość imprez i z kim przede wszystkim na nich była.
Dlatego mimo wszelkich obaw i głosów przeczących temu w jej głowie, chwyciła za telefon.
Chciała coś zrobić.
Ten jeden raz.
***
Dawno nie miałam na swojej twarzy tylu kosmetyków.
Widząc minuty temu wiadomość z adresem, wiedziałam, że nie mogłam wejść tam w zwykłych ubraniach. Nie poznawałam swojego nastawienia. Wyjątkowo, całe to przygotowywanie było irytujące i nie chciałam się stroić.
Chciałam tylko z tym skończyć. Pozbierać swoje problemy i naprawić to, co jeszcze byłam w stanie.
Skończyłam czarną kreskę i jak na złość, dobrze znałam techniki, dzięki którym była idealna. Straciłam na to w życiu zbyt wiele czasu. Spuściłam wzrok z odbicia, po czym wstałam i podeszłam do szafy. Ciemnej, jak większość mebli w pokoju, który zdarzało mi się zajmować w przeszłości.
Mimo mojej dłuższej nieobecności część ubrań niemieszcząca się w mieszkaniu wylądowała i wciąż była w tym miejscu. Rozsunęłam ciężkie drzwi, by zobaczyć błyszczące, prowokujące ubrania. Nienaruszone. Poczułam ucisk w klatce.
Coś wraz z otworzeniem się szafy zaszeleściło u moich stóp. Kawałek markowej reklamówki.
Nagle dźwięk mojego telefonu drastycznie przeciął panującą w pomieszczeniu ciszę. Wyciągnęłam go ze spodni i na ekranie zobaczyłam niezapisany numer. Nie był mi jednak zupełnie obcy.
Pamiętałam pierwsze cyfry. Te same, które usuwałam niedawno z historii kontaktów, marząc, by nigdy więcej nie pojawiły się na ekranie.
Podniosłam wzrok znad komórki i jeszcze raz przyglądnęłam się reklamówce.
Docierając do domu, jedyną ulgą była nieobecność rodziców. Siedzieli wciąż w pracy, dlatego ruszyłam śmiało do pokoju, by zmienić ubrania na jakiekolwiek suche. Złość tryskała ze mnie tak mocno, że będąc przy łóżku, rzuciłam reklamówką z nowymi ubraniami na drugi koniec pokoju.
Kiedy torba huknęła przy zderzeniu ze ścianą, zrobiłam głęboki wydech pełen irytacji. Złapałam się za głowę, pochylając ciało do przodu. Świat zaczął wirować. Wdech, wydech, wdech, wydech. Kontrola. Wdech, wydech.
Wyprostowałam się po dobrych minutach, a gdy mój wzrok padł na reklamówkę, wszystkie kawałki układanki stworzyły całość. Wskoczyły na swoje miejsce niespodziewanie i brutalnie.
Ubrania.
Miała na sobie te same ubrania wieczorem i rano dzień później.
Rita nigdy nie nosiła na sobie dwa razy tych samych ubrań. Chyba że do rana nie miała czasu, żeby się przebrać.
Tak, jak po każdej imprezie.
Imprezie.
I już wiedziałam. Wiedziałam. A wszystkie zdjęcia wokół przestały mieć jakąkolwiek wartość.
Jeśli wcześniej byłam zła, to wtedy poczułam istną furię.
Przytrzymałam przycisk blokady i czekałam, aż telefon przestanie się świecić. Gdy całkowicie zgasł, a na ekranie nie było niczego oprócz ciemności, rzuciłam nim na łóżko za sobą. Potem odwróciłam się pewnie do szafy i wybrałam to, co jako jedyne nie odrzuciło mnie wyglądem.
Wybrałam, w żyłach czując płynną determinację.
Byłam w swoim mieście.
Przestałam uciekać.
***
Zakręciła się na krześle barowym idealnie w momencie kulminacyjnym piosenki. Wibracje dźwięków przeszły przez całe siedzenie, dając wrażenie rytmicznie pulsujących cząstek budzących się w jej ciele. Uśmiechnęła się, widząc kolory migające przy obrocie. Jej ręce zgrabnie falowały, jednocząc się z muzyką.
Chucks z Tristanem ulotnili się wcześniej albo na parkiet, albo na zewnątrz, by zapalić i powciągać trochę dymu. W przypadku Chucksa bardziej przekonywał ją drugi wariant. Jednak Tristan... No cóż. Parkiet był jego drugim domem, a ludzie na nim drugą rodziną.
Valentia oraz pozostała piątka była tą trzecią. Kolejność miała znaczenie.
Kendrick na dobrą sprawę niedawno wrócił do miasteczka, więc miał być w klubie lada moment. Britt lawirowała między stolikami, zostawiając Valentię samą dosłownie co minutę. Latynoska mogłaby cieszyć się towarzystwem Yvette, gdyby nie to, że przyjaciółka się rozchorowała i umierała, głęboko zakopana pod kołdrą.
Ogólnie rzecz biorąc, zabawa była przednia.
Kiedy po obrocie Valentia złapała się blatu, czując, że głowa już odmawiała jej tej zabawy, zobaczyła dzwoniący telefon. Był to jedyny służbowy telefon i widocznie przeszedł swoje. Stary model oraz pękniety, brudny ekran mówiły same za siebie. Widząc, że wyjątkowo nie było nikogo, kto mógłby go odebrać, Valentia wychyliła się za bar i chwyciła urządzenie.
Nieznany numer.
Zmarszczyła grube brwi, odbierając. Niewielka ilość procentów w żyłach tylko wzmacniała jej spontaniczność.
— Na chwilę obecną nie ma żadnej barmanki — rzuciła, nie czekając na głos z drugiej strony. Dodatkowo zauważyła zbliżającą się Britt, więc nie dała również czasu na odpowiedź. — A nie! Jedna z nich właśnie przyszła. Proszę poczekać!
Britt, zawalona tacami, zdziwiła się, widząc znajomą komórkę w ręce przyjaciółki. Szybko obeszła bar, odkładając po drodze naczynia. Zwinne zabrała Valentii telefon i momentalnie opanowała konwersacje. Nie obyło się bez uderzenia Latynoski w ramię, która z uśmiechu przeszła w piorunującą złość. Pozostała jednak cicho.
— Jest pani pewna, że chodzi o nasz klub?
Dziewczyny wymieniły ze sobą spojrzenia pełne niezrozumienia. Jedno spowodowane nowymi, nieskładnymi informacjami, a drugie ich kompletnym brakiem. Do tego muzyka wokół wszystko zakłócała.
Britt skinęła głową na wyjście obok, na co Valentia podniosła się z barowego krzesła i ruszyła z przyjaciółką do wskazanego miejsca.
— Proszę dać mi chwilę. — Po tych słowach Britt przyłożyła telefon do piersi i odsunęła odbijający kolorowe światła materiał, zderzając się z chłodem wieczoru. Valentia stanęła obok niej, parę metrów od wyjścia.
Wtedy Britt włączyła tryb głośnomówiący i wystawiła telefon między sobą, a przyjaciółką. Ta z kolei cały czas miała brwi ściągnięte do samego środka czoła. Najwidoczniej bodźców było za dużo. Na szczęście Britt ukróciła jej męczarnie i wznowiła rozmowę.
— Dobrze, mogłabym jeszcze raz usłyszeć to nazwisko?
— Peirce-Blythe. Georgia Peirce-Blythe. — Głos po drugiej stronie był młody i dziwnym trafem zdawał się Britt znajomy.
Poprawiła swoją beanie, krzyżując wzrok z przyjaciółką. Wszystko tylko bardziej się komplikowało. Obie były równie zdezorientowane.
— Przepraszam, ale nie znam nikogo takiego...
— Dzwoniłam raz do niej i odebrała za nią inna pracownica. Albo ktokolwiek inny w klubie. Była chyba na nocnej zmianie...
Nagle Britt wróciła myślami do bardzo znajomego momentu.
— Tu jesteś — odezwała się zza pleców Kendricka. Brakowało jej kogoś w środku imprezy. Minęła go, stając obok, i wtedy spostrzegła Glass. Zmarszczyła brwi, widząc ich razem w nienajlepszych nastrojach. Przerzucała wzrok to na dziewczynę, to na chłopaka. — Coś... się stało?
Między dwójką zapadła surowa cisza. Atmosfera była... ciężka. Wymienili ostatnie, chłodne spojrzenia, po czym Glass odwróciła się do Britt.
— Właśnie wychodziłam. Tak, jak mówiłaś — odpowiedziała, robiąc już krok w stronę ścieżki.
Britt, wytrącona sytuacją, prawie zapomniała, co miała w dłoni.
— Zostawiłaś telefon!
Kiedy Glass obróciła się zniecierpliwiona i oprzytomniała równocześnie, zauważyła, że ta rzeczywiście trzymała wspomnianą rzecz w swojej niewielkiej dłoni.
— Do tego ktoś do ciebie dzwonił. — Podeszła i podała jej komórkę. Przyjęła ją dziwnie wolno, sztywno. Nawet jak na kogoś ze zranioną dłonią. — Obcy numer, jakaś dziewczyna, ale okazało się, że to pomyłka.
Mimo że miała już swoją własność, uważnie patrzyła na Britt.
— Przedstawiła się? — zapytała podejrzliwie.
— Z tego, co pamiętam, nazywała się...
— Rita — powiedziała nagle, wmurowana w ziemię. — Teraz pamiętam. To ja odebrałam wtedy telefon. Jestem Britt.
Valentia uderzyła ją w ramię, domagając się uwagi. Chciała wyjaśnień. Britt odpowiedziała jej palcem na ustach, niemo prosząc, by siedziała cicho. Sama wiedziała niewiele.
— Przyjaźnicie się? A może znasz kogoś, kto z nią dłużej przebywa?
Dziewczyna spojrzała na Valentię, odpowiadając:
— Można tak powiedzieć. Pracowałyśmy razem.
Wtedy przyjaciółka dosłownie otworzyła usta w szoku.
— Georgia wróciła do miasta i zamierza za parę godzin spotkać się z najgorszymi ludźmi, jacy tu są. Sama niczego nie zrobię, a jeśli cokolwiek się stanie...
Valentia wyrwała telefon Britt.
— Kim są ci ludzie? Skąd ty to wiesz?
— Przyjaźniłyśmy się w liceum. Georgia ma kawał reputacji, a nie jest ona najlepsza. Nikt jej ciepło nie przywita, więc podsumowując: ktoś musi ją zabrać.
Dziewczyny wymieniły się spojrzeniami po raz kolejny. Britt trzymała dłoń na głowie, chodząc to w jedną, to w drugą stronę. Valentia trzymała telefon przy ustach, które zacisnęła w wąską linię. W głowach miały totalny chaos.
Po chwili ciężkiej ciszy Latynoska zadała ostatnie pytanie.
— Dlaczego mamy ci wierzyć? Może... — Chciała powiedzieć „Glass" , ale w ostatniej chwili się powstrzymała. — Georgia kazała ci do nas zadzwonić i przekazać nam to wszystko. Lub ktokolwiek. Potrzebujemy dowodu.
Usłyszały bezradne westchnienie.
— Dzwoniłam do niej parę razy, zanim zadzwoniłam na numer klubu. Raz mnie zrzuciła, za kolejnym już miała wyłączony telefon. Znając ją, nie planuje go włączyć do następnego dnia. — Na chwilę przerwała, dając informacji opaść. Była ciężka, dusząca. — Nie może tam zostać. Po prostu nie może.
I rozłączyła się, sprawiając, że muzyka w klubie nijak miała się do siły nagłej ciszy.
Valentia przeczesała ręką włosy, oddając służbowy telefon w ręce Britt. Potem przetarła dłonią twarz, wzdychając.
— Wiedziałam, że tak będzie. Od początku to czułam.
Britt schowała urządzenie i wyjęła swój telefon, wybierając numer Georgii. To imię źle brzmiało nawet w jej myślach. Potrzebowała wiecej czasu, by przyswoić sobie te wszystkie odkrycia. Mimo tych prawd i kłamstw zarazem, chciała sprawdzić, czy dziewczyna odbierze. Czuła również wyrzuty sumienia.
— Zamierzam zabrać swoje problemy tam, gdzie się zaczęły.
Georgii, czy Glass, mogło grozić jej niebezpieczeństwo. W uszach słyszała bicie własnego serca. Dlatego przyłożyła telefon do ucha, już słysząc pierwszy sygnał.
A Valentia nie stawiała sprzeciwu.
Po paru sekundach wydających się wiecznością, Britt odsunęła telefon, kończąc połączenie. Wzrok uporczywie wbijała w ekran.
Rita miała rację.
Wyłączony telefon.
— Co teraz?
Podniosła wzrok na przyjaciółkę, ale ta już kręciła głową. Wyglądała tak, jakby ktoś chciał ją namówić do skoku z mostu. A miała ona niesamowity lęk wysokości.
— Nie wiem, Britt. Nie wiem, czy faktycznie to coś znaczy, czy to jakiś rodzaj głupiej manipulacji... — Oddychała coraz szybciej, nie zdając sobie z tego sprawy.
Britt położyła dłoń na jej ramieniu, sprowadzając na ziemię. Dziewczyna jednak nie chciała nawiązać kontaktu wzrokowego. Odezwała się więc do niej tak spokojnym głosem, jakim tylko potrafiła. W takich chwilach żałowała, że nie było z nimi Yvette.
— Ona nie jest Lorelei. Wiesz o tym, prawda?
To oderwało Valentię od tej dziwnej, panicznej przestrzeni. Zdołała się nieco uspokoić, a nawet wymusiła z siebie lekki uśmiech. Wzrok zawiesiła w nicości, mówiąc:
— Glass powiedziała mi praktycznie to samo.
Britt oddała uśmiech. Równie słabo.
— Musimy jej pomóc.
Jeszcze przez chwilę w ciemnych oczach Valentii widniało zawahanie, jednak ostatecznie skinęła głową.
— Ty wracaj za bar. Ja wezmę Chucksa. Możliwe, że jeszcze nie pił. A Tristan zostaje. — I już szła wzdłuż klubu, w stronę ścieżki.
Britt, pełna obaw, ruszyła do baru. Zapytała ją jeszcze:
— A co z Kendrickiem?
— Przytrzymaj go tu do końca zmiany, potem weź ze sobą — odpowiedziała, nie obracając się. Szła szybko i pewnie, jakby alkohol działał na jej korzyść.
Britt pozwoliła sobie na jeden wydech ulgi. Musiało się udać.
Mało co zostało z tej ulgi, kiedy przekraczając progi klubu, prawie że wpadła na Kendricka, który właśnie z niego wychodził. Chłopak odskoczył równocześnie z nią, przestraszony. Britt przycisnęła dłoń do piersi.
— Boże, Kendrick, chcesz, żebym zeszła na zawał?
— Tylko was szukałem. — Wystawił do góry ręce w geście obronnym. — A propos, widziałaś Valentię? Albo Chucksa?
Dziewczyna wyminęła go, przygotowując się mentalnie na konieczną rozmowę. Dotarła do baru, dyskretnie odkładając po drodze telefon służbowy. Ręce miała spocone z nerwów.
— Musieli wyjść wcześniej.
Nie miała pojęcia, jak mogłaby zacząć.
Kendrick skinął głową, siadajac przy barze i biorąc w dłoń wypite już do połowy piwo. Britt, widząc to, momentalnie się rozluźniła. Skoro pił, to nie mógł wsiąść za kierownicę. Czasem tak było, że to ona prowadziła w drodze powrotnej, skoro i tak nie mogła pić w pracy, a reszta zostawała do końca jej zmiany.
Najwidoczniej Kendrick z tego skorzystał, za co dziewczyna dziękowała światu w myślach.
Na służbowym telefonie pojawiła się wiadomość od nieznanego numeru. Był w niej jakiś adres, tyle zdążyła zobaczyć. Chwyciła szybko urządzenie i najpierw wysłała numer Valentii oraz swój. Potem napisała do przyjaciółki, mówiąc o tym oraz wysyłając do niej podany w wiadomości adres.
Na końcu usunęła wszelkie wiadomości z klubowej komórki.
— Często używasz dwóch telefonów równocześnie?
Podniosła wzrok na Kendricka, który z jednej strony się uśmiechał, z drugiej zmarszczył brwi w niezrozumieniu. Upił łyk piwa, a szkło mignęło światłami imprezy. Odłożył butelkę, kręcąc nia na blacie.
To był ten moment.
— Parę minut temu na numer klubu zadzwoniła przyjaciółka Glass.
Kręcenie ustało. Tak, jak i uśmiech.
Zostały tylko zmarszczone brwi.
— Co? — zapytał, nagle mniej rozluźniony.
Kolejny, spięty wydech.
Wiedziała, że przeczyła swoim własnym prośbom sprzed paru godzin. Czuła, na co narażali Kendricka i nie chciała, by w jakikolwiek sposób mu to zaszkodziło. Cała dyskusja tego samego dnia, tuż przed wyjazdem Glass, stała się bezcelowa.
Bo zamierzała wtajemniczyć swojego przyjaciela w prawdopodobnie najgorszą sprawę ze wszystkich do tej pory.
— Powiedziała, że Glass idzie skonfrontować sie z kimś... groźnym. Poprosiła nas o pomoc.
Kendrick, jeszcze bardziej spięty, pochylił się do przodu. W jego oczach było więcej zrozumienia, niż szoku. Było to dla Britt dziwniejsze, niż jakakolwiek inna reakcja z jego strony.
— Powiedz mi dokładnie, co wam przekazała.
I tak też zrobiła. Z każdym jej słowem Kendrick zdawał się lepiej łączyć kawałki układanki w całość. Jego myśli musiały pędzić jak szalone. A kiedy dziewczyna skończyła, chłopak wyprostował się, chwycił za swoją kurtkę na krześle i zszedł na ziemię.
Britt mogła przysiąc, że Kendrick wiedział już wszystko.
I nie był z tego powodu szczęśliwy.
— Musimy tam jechać. — Spojrzał na nią z przekonaniem.
Dziewczyna zagryzła wargę, nerwowo tupiąc stopą. Spojrzała na godzinę w telefonie. Zostało jej pół godziny do końca zmiany. Przy barze były może dwie, trzy barmanki. Ludzi, jak co dzień, było pełno. Wicekierowniczka mogła wparować do klubu w każdej sekundzie.
Jednak te trzydzieści minut mogło zaważyć na wszystkim. W dużo większej skali.
Chwyciła swoje rzeczy, równocześnie wkładając już bluzę.
— I tak powinni mnie zwolnić...
Zrównała swój krok z Kendrickiem i razem z nim opuściła klub, wpadając w ciemność nocy.
W głębi serca czuła, że ta noc nie mogła skończyć się dobrze.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro