Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Mozaika

Odkąd wsiadłam do samochodu Kendricka i wpisałam w jego telefon adres mojej babci, jedynymi dźwiękami wokół nas były szum silnika oraz radio z muzyką pop. Kierowca nie zdawał się odpowiadać za wybór stacji.

Niebo ozłociło się powoli zachodzącym słońcem, które grzało szybę od frontu. Gdy już dobre dziesięć minut obserwowałam drzewa, domy i niejakie bloki stanowiące niezmienny pejzaż za oknem, nie udało mi się nawet na sekundę zignorować napięcia całego ciała.

Pilnowałam swoich dłoni, założonych na klatkę. W bocznym lusterku sprawdzałam swój wyraz twarzy, tak skamieniały, jak tylko mógł być. To wszystko nie było zupełnie związane z osobą koło mnie.

Jednak gdy muzyka w aucie niespodziewanie i drastycznie ucichła, aż się wzdrygnęłam. Miałam nadzieję, że mało widocznie. Spojrzałam z ciekawością na Kendricka, który chwycił za kierownicę obiema dłońmi. Wzrok utrzymywał na ulicy.

— Słyszałem, że sprawa z policją w klubie upadła tak szybko, bo nie mieliście przez ten cały czas kamer.

Zmarszczyłam brwi, nie spodziewając się tego tematu. Sama zostałam poinformowana, odchodząc z pracy, że przy takim wtargnięciu masowym trudno byłoby znaleźć wszystkich winnych, a to, co imprezowicze pili, nie było nawet z zapasów klubu. Te były prawie że nietknięte.

Do tej pory nie wiedziałam, dlaczego policja miałaby zrezygnować z chociażby próby znalezienia części nastolatków. Przecież doszło do wtargnięcia. Jednak brak kamer musiał kosztować kierowniczkę sporo. Sprawa chyba nabrała błahych barw, tracąc na powadze. Stała się miejscowym psikusem, zapewne pokrytym z ubezpieczenia.

Nim mój potok myśli zdążył się urwać, Kendrick dodał:

— Co zrobiłaś, żeby nie wzbudzić podejrzeń skaleczonymi dłońmi? — Rzucił mi krótkie, pytające spojrzenie.

Powoli rozumiałam, jaki był w tym wszystkim cel. Ale powoli. Rzuciłam okiem na wspomniane przez niego dłonie. Końce rękawiczek były postrzępione, co mimowolnie pogarszałam, bawiąc się ich sznurkami.

— Wicekierowniczka nie widziała mnie dzień po imprezie Britt, bo jej nie było. Dlatego dwa dni po niej zadzwoniłam i powiedziałam, że pociął mnie znaleziony gdzieś przy barze kieliszek i nie pojawię się w pracy. — Przed oczami miałam tysiące notatek, jeszcze niezamienone w popiół. — Potem kiedy już odchodziłam z klubu, usprawiedliwiłam to wcześniejszym wyjazdem z miasteczka i o nic mnie nie pytali. Najwyraźniej miało to dla nich sens. — Wzruszyłam ramionami. Nawet poczułam cień ulgi, wyrzucając ostatnie słowa.

W odpowiedzi dostałam mozolne skinienie głową.

Wzrokiem powędrowałam na ulice, wpadając w zamyślenie. Pamiętałam pośpiech całej paczki silnie kontrastujący z moim zagubieniem. Emocje wiszące w próżni momentalnie kojarzące się z tymi, które widziałam w salonie Kendricka bardzo niedawno. I może inne pytania dryfowały w mojej głowie, ale zdecydowałam się na to najprostsze. Zdziwiło nawet mnie samą.

— Co studiujesz?

Krótkie, rozbawione parsknięcie zwróciło mój wzrok na lekko rozluźnioną twarz. Minimalnie uniesione kąciki ust pokrywało słońce, kiedy skupione na drodze karmelowe oczy chowały się w cieniu.

Jednak cień nie odejmował blasku, jaki emanował w nich przez ułamek sekundy.

— Filologię Szwedzką. — Oderwał wzrok od ulicy i skierował go na mnie. Bez pośpiechu, w przeciwieństwie do prędkości samochodu. A jeśli domyślił się, że usłyszałam fragment dyskusji prowadzonej w jego salonie, nie było tego po nim widać. Może nie chciał, by było. Lub po prostu nic nie słyszał. — Idę na drugi rok.

Kiedy to usłyszałam, zorientowałam się, jak niewiele o nim wiedziałam. O tej właśnie codziennej stronie Kendricka. O tym, kim był poza przyjacielem paczki i kuzynem Benjamina. Przeszliśmy przez wszystkie emocje, najgorsze sytuacje i całkowitą nieufność. Dlatego prosty, choć zastanawiający fakt, wytrącił mnie z równowagi.

Nim Kendrick spojrzał na drogę, z pewnością wychwycił mój lekko skonsternowany wzrok i zmarszczone brwi.

— Lubię języki obce. I kraje skandynawskie. — Wzruszył ramionami, bagatelizując swoje własne słowa. — Kultura też niczego sobie. Ma w sobie urok.

Skinęłam głową, usatysfakcjonowana z tej odpowiedzi. Mimowolnie rzuciłam:

— Mówisz po szwedzku?

Krótko się zaśmiał. Był to dźwięk, który za każdym razem wydawał się zupełnie nowy.

— To zależy, co rozumiesz przez słowo „mówić". — Lekko oparł się o tył fotela, widząc przed nami długą, prostą, nudną drogę otoczoną tylko i wyłącznie lasem. Rzadko kiedy mijaliśmy jakiś samochód. — Ale przynajmniej wiem, że „glass" to też szwedzkie słowo.

Podniosłam na niego brwi, zaskoczona.

— Szkło? — zapytałam, nie blokując ciekawości. Czułam się dziwnie... spokojna. Nie zauważyłam, kiedy moje emocje tak drastycznie uległy zmianie. Może była to kwestia odizolowania się lasem, bycia między punktem startowym a celem. W miejscu nieznajomym, choć zwyczajnym.

W innej rzeczywistości.

— Lody.

Parsknęłam, nagle rozbawiona. Przykryłam dłonią usta, z oczami szerzej otwartymi niż zwykle. Nie spodziewałam się tego.

— Jak mówiłem, lubię języki obce. — On sam próbował ukryć rozbawienie. Ograniczył się do tego samego, spokojnego wyrazu twarzy co zazwyczaj. Kiedy opadła mi ręka przy kręceniu głową, Kendrick rzucił nonszalancko: — A ty? Co zamierzasz dalej?

I to schłodziło atmosferę w samochodzie jak powiew zimowego wiatru.

Poprawiłam się na fotelu, odchrząkując.

— Będę pracować. — Droga przed nami zdawała się niezwykle interesująca. A przynajmniej chciałam, żeby taka była. — Byle wystarczyło na własne mieszkanie.

— A włoski?

Kwas rozlał mi się po klatce.

— Zobaczę z czasem.

— Twoja matka...

— Nie jest rozwiązaniem. — Ucięłam stanowczo z głębszym wydechem. Serce zabiło mi mocniej w piersi.

Spojrzałam na Kendricka kątem oka. Przypomniały mi się niedawne słowa Britt, a nawet i Valentii. Pamiętałam szczególnie swoje własne, stanowiące swego rodzaju obietnicę. Nagle wiedziałam, dlaczego reagowałam w ten sposób. Biorąc wdech, dodałam:

— Na razie mam na głowie dużo innych spraw ważniejszych niż włoski — powiedziałam nieco łagodniej, choć gorycz dalej siedziała mi na gardle. — Okej?

Odkąd się uniosłam, Kendrick uporczywie patrzył na drogę, nieco nawet przyspieszając. Ręce miał spięte, tak samo, jak i plecy. Głowę trzymał wysoko. Dopiero przy moim ostatnim słowie obdarzył mnie krótkim, badawczym spojrzeniem, decydując się w końcu na proste skinienie głową.

Niewidocznie zrobiłam wydech i oparłam się o fotel.

Zapowiadała się długa podróż.

A każda sekunda zbliżała mnie do wspomnień, których nigdy nie chciałam mieć.


***

Drżenie, rytmiczne dźwięki, szum oraz ciepło na moim ramieniu. Czułam ból w plecach, a kiedy zorientowałam się, że siedziałam, otworzyłam leniwie oczy. Wtedy dotarło do mnie, że ciepło na ramieniu to dłoń Kendricka, lekko mną potrząsająca. Zasnęłam w drodze do...

— Będziemy na miejscu za jakieś dziesięć minut.

I dlatego obudziłam się dużo, dużo szybciej.

Słońce już zaszło, a temperatura zdecydowania opadła. Mój czarny pulower zdawał się prawie że za cienki. Mogła być to też zasługa senności i wiecznego uczucia chłodu z nią związanym. Byłam jednak przekonana, że wrażenie to przede wszystkim powstało od widoków za oknem.

Znałam te okolice i poczułam momentalne ukłucie w klatce. Rozchodziło się do samego żołądka, ściskając go w garści. Rozpoznawałam tę minimalną pochyłość, po której wjeżdżaliśmy. Wiedziałam, że im wyżej miasta, tym gorsze okolice. Wystawne, choć drewniane domy zaczynały się już w tym miejscu. Otoczone geometrycznymi krzewami, płotami i zjawiskowymi ogrodami. Znałam to wszystko.

Nawet kolejne zakręty w którejś chwili zrobiły się bardziej znajome.

— Dzięki — odezwałam się po zbyt długiej przerwie. Poprawiłam rękawy swetra, tuszując tym trzęsące się dłonie. Nie wierzyłam w zbieg zdarzeń, który zaprowadził mnie pod progi piekła. Nie chciałam. Jeszcze nie.

— Jaki jest twój naturalny kolor włosów?

Kolejne pytanie, równie zadziwiające, jak pozostałe. Zmarszczyłam brwi i tuż po tym rozluźniłam twarz, zirytowana tym jednym odruchem. Pokręciłam głową, wiedząc, że po zamalowanych na szarawo brwiach ciężej komukolwiek stwierdzić, co kryło się pod tym kolorem.

W końcu taki miałam zamiar od początku.

— Równie jasny, jak ten szary. — Nieświadomie sięgnęłam dłonią do czubka głowy, wygładzając wszelkie uciekające kosmyki. Na tę odpowiedź dostałam lekko zmarszczone powieki badawczych oczu.

— Czyli niezbyt jasny. — I Kendrick wrócił do prowadzenia samochodu.

Uniosłam oczy ku niebu, a raczej ku dachowi auta, w duchu rozbawiona jego abstrakcyjnym pytaniem. Nie było to takie drastyczne, ale poczułam cień ulgi. Spokoju. Musiałam przyznać sama przed sobą, że było to w pełni zasługą osoby obok. W przeciwieństwie do każdej innej prawdy w moim życiu, tą łatwo było mi przyjąć.

Za to tą, która urealniła się w momencie podjazdu pod znaną mi starą, mlecznobiałą, drewnianą bramę, ledwo mogłam upchnąć do świadomości. Czułam nawet, że chwilowo straciłam oddech.

Silnik zgasł. Kendrick obrócił głowę w moją stronę, opierając ją o zagłówek. Zdawało mi się, że miał minimalnie zmarszczone brwi.

— Jesteśmy.

Miał rację. Punkt docelowy. Wymusiłam na sobie ruch i odpięłam pasy bezpieczeństwa. Dłonie miałam zdrętwiałe, zdawały się być przykryte drugą parą rękawiczek.

— Dzięki za podwiezienie — rzuciłam, ale na tym nie poprzestałam. Podniosłam wzrok, nie próbując go niczym zatuszować. Jakbym patrzyła przez pęknięcie w tafli lodu. — Za wszystko inne też. Szczerze.

A widząc wszystko, zdałam sobie sprawę z tego, że i mnie było widać. Pęknięcie w nieskończonej, zimnej tafli. Byłam tego pewna, bo przebijały się przez nią karmelowo-miodowe promienie słońca. Docierały na samo dno.

— Ja tobie też.

Jednak zanim odpowiedziałam, Kendrick rzucił:

— Zadzwoń, kiedy będziesz przewozić rzeczy z mieszkania, dobra?

Czułam się jeszcze bardziej zdziwiona, niż przed sekundą. Potem przypomniałam sobie, gdzie byliśmy i co na mnie czekało.

— Nawet nie wiem, gdzie będę je przewozić. — Wzruszyłam ramionami. — Jeszcze nie.

A choć powiedziałam to spokojnie, Kendrick odwrócił się i wziął głębszy, nerwowy oddech. Kwestia mojej rodziny nie była najprostszym tematem. Zwłaszcza, że chłopak widział mieszkanie zamienione przez nią w popiół. To był najwidoczniej jego największy problem, jeśli chodziło o mnie.

Po chwili odwrócił się i powiedział coś, czego nie powinnam się spodziewać.

— Chciałbym ci zaufać, ale mocno mi to utrudniasz.

Bo bywało też tak, że promienie słońca raziły i paliły.

Otworzyłam drzwi od samochodu, mrugając parę razy. Spojrzałam na niego przez ramię i wiedząc to, co wiedziałam, rzuciłam mu lekki, choć pełen żalu uśmiech, odpowiadając:

— Nikt ci nie każe.

***

Sapphira Peirce na pierwszy rzut oka zdawała się nieco młodsza, niż jej wersja sprzed kilku miesięcy. Siwe, krótkie po szczękę włosy zdrowo błyszczały w świetle popołudnia, jakie padło na nią po otwarciu mi drzwi wejściowych. Tego samego nie można było powiedzieć o matowym, choć równie szarym spojrzeniu. Nie zmieniło sie ani trochę, gdy mnie zobaczyła.

Może jej brwi tylko lekko drgnęły w niezrozumieniu.

Chwilę później, kiedy czułam, że na zewnątrz zaczynało brakować powietrza, moja babcia w końcu przesunęła sie, by wpuścić mnie do środka. Tam z kolei powietrze zdawało się o wiele cięższe od wody. Wisiał w nim dobrze znany mi zapach. Torba u mojego boku nagle była kotwicą, ciągnącą w dół i nie do zignorowania.

Babcia zamknęła drzwi szybko, ale nie z agresją.

Sekunda grobowej ciszy.

— Zaparzę kawę.

I minęła mnie, nie oglądając się za siebie. Krok miała wolny, ale idealnie prosty. Bez jakiejkolwiek oznaki zdenerwowania. Było czuć mimo to powagę bijącą od niej jak arktyczny mróz. Postawa rodowitej Peirce.

Zrobiłam wydech, podążając za nią w napięciu.

Po jednym zakręcie pokrytym ciemnością, wylądowałam w znajomej przestrzeni. Eleganckiej, idealnej, bez śladu kurzu czy zagniecenia. Jej dom przypominał mi moje mieszkanie: bez kontrastu, witalności czy chaosu. Znaczącą różnicą było to, ze dom wyglądał tak, jakby lada moment miał być wystawiony na sprzedaż.

Salon od kuchni oddzielała tylko pół-scianka pokryta marmurową tapetą, dlatego gdy stałam na środku pierwszego pomieszczenia, wciąż widziałam kamienną, pokrytą zmarszczkami twarz wpatrzoną w kuchenkę.

— Dalej nosisz te badziewne rekawiczki? - zapytała, przesuwając się do szafki z kawą i herbatami. Jej niski ton głosu był bez emocji, a pytanie zupełnie niezwiązane z prawdziwym podmiotem.

Założyłam ręce na klatce, wciąż spięta, kiedy torba była już na ziemi. Mój głos rozbrzmiał dziwnie cicho, pożarty przez ogrom przestrzeni.

— Miałam wypadek w pracy.

A moja odpowiedź też nie była ani trochę bliska istocie rzeczy.

Babcia nie zareagowała. Lub stwierdziła, że nie było to konieczne. Zapewne dostała to, czego ode mnie oczekiwała. Od zawsze potrafiła manipulować słowem tak, by ująć problem najkrócej, choć nie bezpośrednio. Główną rolę odgrywało u niej drugie dno. Metafory. Otoczki i bagatelizacje.

I ja, o dziwo, byłam jednym z tych członków rodziny, którzy potrafili je wychwycić i zrozumieć.

Po minucie dwie filiżanki z talerzykami wylądowały na szklanym stoliku, praktykcznie nie roznosząc przy tym dźwięku. Srebrna biżuteria na złotych dłoniach odbiła światło bijące z wielkich okien.

— Potrzebujesz mnie, prawda?

Jej retoryczne pytanie wyrwało mnie z zawieszenia. Dopiero kiedy usiadła na fotelu, powoli zrobiłam to samo, zajmując miejsce na kanapie obok. Śnieżnobiałej, skórzanej kanapie.

Skrzyżowałam wzrok z babcią i zaryzykowałam.

— Nie udało mi się. — Słowa te paliły moje gardło. Zwłaszcza dlatego, że były prawdą. — Estera dowiedziała się od matki, gdzie mieszkam.

Na to szare oczy przez chwilę ukazały jej głębokie rozczarowanie. Kobieta wzięła głębszy wdech, wolno potem wzdychając. Chwyciła za filiżankę, kręcąc głową.

— Nigdy się nie zmienią. — A gdy wzięła ostrożny łyk, dodała: — Nie mówiąc o pogodzeniu się ze zmianami w twoim życiu.

Sama chwyciłam filiżankę, ale poprzestałam na trzymaniu jej za ucho. Wpatrzyłam się w czarną ciecz, czując ucisk w klatce.

— Sądzisz, że się zmieniłam?

Podniosłam wzrok, nigdy nie będąc tak... otwarta na kogokolwiek z rodziny. Oddychałam innym powietrzem. Lżejszym. Cieplejszym, ale i bardziej odczuwalnym.

Babcia zmrużyła lekko powieki. Patrzyła na mnie przez chwilę wzrokiem ostrym jak tasak, po czym podniosła się z miejsca, poprawiając błękitną, zabudowaną sukienkę. Nie wiedziałam, co to mogło oznaczać. Przynajmniej do momentu, w którym powiedziała:

— Sprawdź sama. — I odwróciła się, kierując się do przedpokoju.

Z kulą w gardle wyprostowałam się, zrobiłam wydech i ruszyłam za nią. Wpadając w ten sam cień, co zaledwie kwadrans temu, zmienił się on w blade światło. Lampa nad naszymi głowami emitowała delikatnym, choć chłodnym kolorem.

Wtedy mój wzrok padł na babcię przy włączniku, a dopiero po tym na niewielką mozaikę zdjęć po mojej lewej. Odwróciłam się niepewnie, w lekkim zdziwieniu. Zdjęcia z datami, miejscami i rodziną na każdym z nich. Zakopane na dnie świadomości, nagle na jej powierzchni. I wtedy to zobaczyłam.

Zobaczyłam siebie sprzed jedenastu lat.

Zobaczyłam siebie sprzed w s z y s t k i e g o.

I jedna, słona łza spłynęła po moim policzku.

— Głowa wysoko, szeroki uśmiech i proste plecy. Proste, Georgia!

Nie miałam jeszcze dziesięciu lat, a już wtedy wiedziałam, jak oszukać wszystkich. Nawet samą siebie. Wiedziałam, czym była reputacja. Czym była opinia publiczna. Czym była kontrola.

— Widzisz?

Z opóźnieniem spojrzałam na babcie, mentalnie wciąż będąc w starej rzeczywistości. Wskazywała na mój policzek, ale opuściła rękę, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Spojrzenie miała żywe, nie takie neutralne, jak zawsze.

— Zmieniłaś się z pierwszą łzą, której nie starłaś. — Po raz pierwszy odkąd pamiętam podarowała mi uśmiech. Był ledwo widoczny i słaby, ale szczery.

Potem wróciła do salonu, zostawiając mnie samą.

Samą, ale nie osamotnioną.

Cisza nigdy nie była tak kojąca.

Wyłapałam rudy kolor i zobaczyłam inne zdjęcie. Była na nim Estera, również o jedenaście lat młodsza. Z tym samym ogniem w oczach. Z tą samą pewnością siebie. Z tym samym kłamstwem płynącym w żyłach, co i u mnie.

— No nie wiem Gi... Jak ładn... popr..., to... pom... gę!

Wiedziona silną intuicją, wyciągnęłam telefon i już po chwili pisałam wiadomość.

Popatrzyłam na całość i wysłałam SMS-a bez zawahania. Zgasiłam światło na przedpokoju i skierowałam się do salonu.

Byłam inna.

Byłam lżejsza.

Byłam gotowa.

„Czas wyjaśnić sobie parę rzeczy. Wróciłam do miasta."

***

Jestem z kolejnym rozdziałem. Poukładałam sobie wszystko i teraz mam więcej zaufania co do swojego pisania. Dziękuję za 6,8 tysięcy wyświetleń, 730 głosów i za to, że wciąż was przybywa! Również wielkie „DZIĘKUJĘ" dla tych, którzy są od samego początku i jeszcze się nie poddali. Było warto!

Lubię ten rozdział, a to dopiero czubek góry lodowej!

Do zobaczenia, mam nadzieję, wkrótce.

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro