18. Siarka
Czerń.
Kolor ten swoją martwotą pożarł wszystko, zapachem zmuszając mnie do parokrotnych kaszlnięć. Szare smugi ciągnęły się po tapetach, sięgając sufitu. Wypalone dziury szpeciły każdą ze ścian, a wszystkich szkód nie dało się zliczyć jednym spojrzeniem. Chłód dostający się z uchylonego okna niemiło przeszył całe moje ciało.
I wtedy mnie uderzyło. Wtedy w pełni pojęłam to, co widziałam.
Bez ani jednej myśli więcej ruszyłam przed siebie, szybkim tempem zmierzając do stołu w salonie. Mijałam zwęglone ściany, a spalone kawałki ich tapet odrywały się z ziemi przy prędkości moich kroków. Ucisk w brzuchu nie dawał mi spokoju.
A gdy w końcu dotarłam do celu, poczułam, jak serce zamiera mi w bezruchu.
Zamiast tuzinów kartek z notatkami sporządzanymi przez długi czas, zastałam górę czarnych skrawków.
— Nie.
Z krótkim oddechem zaczęłam przeszukiwać stos, szukając chociażby kawałka czytelnych zapisków. Chociażby linijki. Jednego słowa, które oderwie mnie od najczarniejszej myśli. Ciemniejszej niż zniszczone ściany dookoła.
Końce moich palców wystające zza rękawiczek już po chwili były pokryte szarością. Przebierały przez popiół i brud w panice. Moje nogi były zupełnie niestabilne, ale walczyłam z nimi i z każdym odruchem mojego ciała. Wpadłam w trans, z którego obudził mnie dopiero głos obok.
— Przestań.
A kiedy ręka jego właściciela chwyciła moje przedramię, w końcu przerwałam, otępiała odurzającą świadomością. Spadło to na mnie szybko i boleśnie. Nagle.
Wiedzą wszystko. O każdym moim zamiarze. O każdej alternatywie.
A to, co zrobiłam do tej pory, stało się niczym.
Wyrwałam się z uścisku Kendricka, odsuwając się parę kroków. Wciąż kamiennie sztywna patrzyłam na stół, zakrywając dłonią dolną część twarzy, jakbym chciała uniknąć zapachu. Jakbym na siłę szukała sposobu, który sprawiłby, że zastany widok stanie się mniej bolesny.
Jednak otaczający mnie smród i popiół nie znikały pod moim spojrzeniem. Nabierały tylko na sile.
A ja już nie miałam absolutnie niczego, co pomogłoby mi się z tego wynurzyć.
— Powiedz mi, o co tu chodzi.
Przeniosłam swój niespokojny wzrok na Kendricka, który nie wydawał się w tej chwili najspokojniejszy. Patrzył na mnie w oczekiwaniu, a ręce miał splecione na klatce, jakby w ten sposób się od czegoś osłaniał. Albo odgradzał.
— Nie możesz nam zapewniać bezpieczeństwa, jeśli nie wiemy, od czego nas chronisz.
Piwny kolor jego oczu boleśnie kontrastował z otaczającą nas czernią. Pragnienie wiedzy, zagubienie i irytacja przebijały się przez źrenice, celując prosto we mnie. Widziałam, że jego cierpliwość dobiegała końca.
Przyparta do muru, wzięłam trzęsący się wdech, mocniej przy tym odczuwając niestabilność mojego ciała. Kucnęłam, zdejmując z pleców torbę i po dłuższej niż zazwyczaj chwili wyjęłam z niej telefon.
Patrząc na urządzenie, przed oczami miałam wszystkie złe połączenia i wiadomości, czułam ucisk w brzuchu. Gulę w gardle, nagle odcinającą mnie od głosu. Włączyłam odpowiednią rozmowę, a ona rozbłysła na ekranie, rażąco kłując po oczach. Nie mogłam powstrzymać liter migających mi przed oczami.
Moją głowę zalało tysiąc wątpliwości, ale kiedy wstałam i podniosłam wzrok na spokojniejszego już chłopaka, poczułam, jak większość z nich ulatnia się bezpowrotnie. Wystarczyło jedno spojrzenie. To było coś więcej niż nasza rzeczywistość.
W tym całym chaosie niezrozumiałych dla mnie myśli i uczuć, rozpoznałam jedno z nich. I właśnie to jedno uczucie popchnęło moją dłoń z urządzeniem w stronę Kendricka.
Wolno biorąc je ode mnie, nie rzucił na nie wzrokiem przez dłuższą chwilę, patrząc za to na mnie badawczo. Dopiero po paru sekundach zaczął czytać wiadomości. Widziałam, jak czytał je niejeden raz. Jego twarz nie mówiła zbyt wiele, ale miodowe oczy wyraźnie nie rozumiały znaczenia większości czytanych słów.
I mimo silnej chęci odwrócenia wzroku, czy też kłamstwa, nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Nie mogłam. Czułam, że nie powinnam. Nie w tym przypadku. Dlatego po prostu czekałam. Na cokolwiek.
A moment później, Kendrick zadał pierwsze pytanie. Ze wzrokiem wciąż utkwionym w małym wyświetlaczu. Głosem pełnym niezrozumienia i lekkiego zagubienia.
— Czyj to numer?
Sama spojrzałam na wyświetlacz, czując gorycz przelewającą się przez moje słowa.
— Estery.
Oderwał się od ekranu, posyłając mi skonfundowane spojrzenie, a gdy sama na niego popatrzyłam, dodałam tak spokojnie, jak tylko mogłam:
— Mojej kuzynki.
I zobaczyłam, jak element układanki w jego głowie układa się z innym. Jego oczy w końcu błysnęły zrozumieniem. Jednak tylko śladowym.
Więc postanowiłam go wyręczyć. Z kamieniem na piersi i chrypą w gardle.
— Notatka, którą znalazłeś u mnie w łazience, też była od niej. Nigdy nie byłyśmy w dobrych relacjach. Obustronna nienawiść. – Wzruszyłam ramionami, starając się nie odwrócić wzroku. – Kiedy ja wyjechałam, by zacząć na nowo... Estera nie pogodziła się z takim stanem rzeczy i za cel wzięła sobie zniszczenie mnie.
Podeszłam do stołu, by chwycić część czarnych skrawków i powoli wysypać je z ręki. Rozrzuciły się na różne strony, faliście opadając na drewnianą taflę.
— Dosłownie. – Na nowo odwróciłam się do chłopaka, który w milczeniu słuchał i obdarowywał mnie skupionym spojrzeniem. – I byłoby to zrozumiałe, gdyby nie to, co napisała na samym końcu różowej kartki. To, że ma zamiar tu przyjechać. Do klubu. Tam, gdzie pracuje Britt i przebywacie praktycznie codziennie w y.
Głos miałam czysty, mimo że obraz przed oczami rozmazywał mi się raz bardziej, raz mniej. Nagle moje ciało było wyciszone, choć dusza chciała zrobić wszystko i nic.
— Dlatego nie byłaś w pracy — odezwał się spokojnie Kendrick.
Skinęłam powoli głową, podejmując próbę kontynuacji. Oparłam się ręką o stół, praktycznie nie czując swoich dłoni.
— Zaczęłam robić plany jakiejkolwiek innej pracy w tym miasteczku, byle nie ryzykować spotkania, ale... Po tym, jak przyszedłeś, po naszej rozmowie zrozumiałam, co zrobiłam. – Na moment zacisnęłam usta, nie do końca wierząc w całą tę sytuację. A potem po prostu to wyrzuciłam. – Odcięłam się od was, by nie ryzykować. Nie pomyślałam o innym ryzyku, jakie wtedy na was położyłam. Jakie wam zostawiłam. Dlatego chciałam zrobić ostatnią rzecz, która... odetnie was od moich spraw.
Rozejrzałam się po spalonym mieszkaniu, kończąc:
— Najwidoczniej zadziałało.
Kolejna, ciężka chwila minęła, kiedy odważyłam się na niego spojrzeć, a on wbijał zamyślony wzrok w praktycznie czarny stół. Nadal miał mój telefon w dłoni. Podświadomie nim obracał. A ja po prostu czekałam.
Jego źrenice w końcu wylądowały na moich. Spojrzenie miał intensywne i skupione.
— Przebiłaś opony w jej aucie?
Skinęłam głową, dodając:
— Przebiłam opony w paru autach z jej miasta.
Patrzył na mnie w niewielkim szoku, przestając obracać telefonem. I wtedy połączył elementy, które dostał.
— Zastraszyłaś ją, żeby nie przyjeżdżała do klubu.
Nie odpowiedziałam, bo oboje wiedzieliśmy, że miał rację. Dlatego też podsumował, ciszej i wyraźniej:
— Ściągnęłaś ją na siebie.
I chyba to była najgorsza prawda ze wszystkich. Popatrzyłam gdzieś na bok, by łza na lewym policzku była w cieniu. Nienawidziłam tego, jak bardzo świadomość potrafiła mnie zranić. Nienawidziłam surrealnego toku mojego życia i wspomnień, które parzyły. Które miałam w głowie na moje własne życzenie.
— Miałam się ich pozbyć...
Minęła ledwie sekunda, a z jego ust padło:
— Ich?
Spojrzałam na piwne zagubienie z mgłą przed oczami i pustym, bezwyrazowym uśmiechem. Pokazałam ręką na mieszkanie dookoła.
— Myślisz, że taka nienawiść wzięła się z niczego?
Nie odpowiedział. Chwilę stał w nie do odczytania emocjach. Spuścił wzrok, obserwując popiół, telefonem lekko uderzając w drugą dłoń. Kiedy ułożył sobie wszystko w głowie, co zdawało mi się wiecznością, odpowiedział:
— Myślę, że nie możesz tu zostać. – Nie darząc mnie spojrzeniem więcej, położył telefon na stole. Głos miał dziwnie płaski. – Zabierz wszystko, co najważniejsze. Ja zasunę okna i zasłonię czymś ten znak na drzwiach. Yvette cię przenocuje. — Przechodząc obok, poszedł do okien. Wzrok miał wszędzie, byle nie na mnie.
I ignorując kłucie w mojej klatce, które pojawiło się tuż po tym, bez słowa sprzeciwu po prostu zrobiłam to, co powiedział. Bo wiedziałam, że nie miałam lepszej możliwości.
Wiedziałam, że Kendrick nie przyjął jeszcze do siebie wszystkiego.
A nie była to nawet połowa historii.
Drzwi za mną zamknęły się z nieprzyjemnym, drewnianym hukiem. Matka przekręciła klucz w zamku i wyminęła mnie, rzucając mi w drodze po podjeździe krótkie, nieodczytane spojrzenie. Zresztą nie byłam jej dłużna. Nie miałam siły na żadne emocje.
Pogoda się pogorszyła. Niebo było szare, puste i bez wyrazu. Wszystko miało blady, dobijający odcień, a chłodny wiatr zmusił mnie i moich rodziców do wyjęcia z szafy płaszczów. Jednak ta pogoda zdawała się leżeć na mnie jak druga skóra. Nie przeszkadzał mi chłód ani półmrok. Słońce z pewnością byłoby irytujące.
Poprawiłam swoje rękawiczki i przejechałam dłonią po włosach, wcześniej związanych w luźnego kucyka, praktycznie leżącego na moim karku i plecach. Zrezygnowałam z makijażu. Po prostu nie miałam siły. Mój wygląd stał się zupełnie nieważnym aspektem. Niezbyt mnie obchodził. Bo czemu by miał?
Z dużą, czarną torbą zawieszoną na łokciu, ruszyłam w stronę czekającego na nas samochodu, z ojcem za kierownicą. Nerwowo stukał palcami po skórze samochodu. Matka wsadziła swoją torebkę na tylne siedzenie, by potem z pomocą ojca usadowić się na miejscu pasażera.
Będąc już przy bordowej osobówce, zamachnęłam się ręką i wrzuciłam rzeczy do bagażnika. Ostatnią torbę. Spojrzałam na nasz dom po raz ostatni z niemalże wyrzutem. Opuszczałam te okolice raz i na zawsze. Wszystko sprowadziło się do tego. I dobrze. W tym mieście i tak było za dużo toksyn zatruwających mi myśli.
Coś ruszyło się w zasięgu mojego wzroku. Odwróciłam głowie jeszcze bardziej, by zobaczyć źródło dźwięku. A gdy moje oczy wylądowały na osobie za to odpowiedzialnej, wypełniły się pustką i chłodem. Wydawało mi się, że nawet zamarłam w miejscu.
Stał tam. Oddalony o paręnaście metrów, jednak dobrze widoczny. Z rękami w kieszeniach dżinsów, nieco rumianą karnacją, nierealnie idealnymi włosami, ciemnozielonymi oczami żmii, lekkim zarostem i wieloma emocjami wypisanymi na twarzy.
Widziałam niezrozumienie, ale było ono słabo widoczne w porównaniu z jego własnym, bijącym od niego chłodem. Ale i tak potrafiłam dostrzec w tym tę samą niepewność, co przed szkołą. Kiedy odwrócił wzrok, nie mogąc się ze mną skonfrontować. Nie mogąc podjąć odpowiedzialności za to, co zrobił.
W rzeczywistości stał tam ze słowem „tchórz" wypisanym na czole. A ja nagle dostrzegłam rzeczy, których w nim nie widziałam wcześniej.
W tej chwili mnie brzydził.
A kiedy nie zebrał się do żadnego ruchu, parsknęłam cicho, zamykając bagażnik i powoli podniosłam rękę, by zdjąć jedną rękawiczkę. Wnętrze dłoni skierowałam do niego, z nienawiścią i mgłą w oczach.
Od razu spuścił wzrok, dając mi wszelki dowód na to, jaką był osobą cały ten czas. A raczej: jaką osobą nie był.
Na tyle cicho, żeby wciąż mnie słyszał, wyrzuciłam z siebie:
— Ciesz się, Kade. Wygraliście. — Opuściłam rękę.
Przeszłam do drzwi samochodu, zakładając rękawiczkę z powrotem. Chwytając za klamkę, rzuciłam mu ostatnie spojrzenie wypełnione każdym z uczuć, które do niego żywiłam, ale nie mógł tego zobaczyć, bo jego spuszczona głowa nie drgnęła. Stał tak samo, jak wcześniej, na co pokręciłam głową nawet bardziej zawiedziona niż przedtem.
Starłam dłonią mokry policzek, wsiadając do samochodu. Wszystko zostało na zewnątrz. A gdy ojciec ruszył z miejsca, wyjeżdżając z pobocza na środek ulicy, spojrzałam w górne lusterko samochodu.
Widziałam, jak zaczął iść w przeciwnym kierunku, malejąc z każdą sekundą.
W drodze Kendrick, milcząc przez większość czasu, nagrał się na pocztę Yvette, kiedy nie odbierała, co uczynił też, dzwoniąc do Tristana oraz Britt. Wszystko na nic. Nikt nie był w zasięgu, a ciemność i mrok wokół tylko rozdmuchiwały w nicość nadzieje na spokojny koniec tej nocy.
I jedyne, co zrobiłam w tej sytuacji, to patrzyłam się przed siebie i wbijałam wzrok w nierówności starego asfaltu. Ręce, choć pod kontrolą, luźno leżały na moich udach, a mimo ciągnącego się w nieskończoność czasu, moje oczy nie były ani trochę senne.
Wyczuwałam napięcie, odkąd wyszliśmy z mojego mieszkania. Kendrick nie był skory do rozmowy, więc nie zmuszałam go do żadnej. Wystarczyło, że nocleg u Yvette oddalał się od realizacji z każdym kilometrem, każdą minutą i każdym nieodebranym przez jego przyjaciół połączeniem. Podejrzewałam, że nic nie szło po jego myśli.
I mimo niejakich wyrzutów sumienia, nie miałam zamiaru ignorować tego, co zaszło, ani tego, co powiedziałam. Nie miałam zamiaru ignorować tego, jak czułam się na dany moment.
Więc utknęłam między jednym a drugim, zachowując neutralne milczenie. I zdawało mi się, że było ono więcej, niż odwzajemnione.
Lądując w domu Kendricka, znaleźliśmy wszystkie trzy nieodbierające od nas telefonów osoby. Leżały na kanapie, jedna wtulona w drugą. Yvette w środku, Britt z głową na jej lewym ramieniu, a Tristan rozłożony na kolanach brunetki od prawej. Na stole walały się puszki po piwie, kieliszki od wódki i wina. W tle leciała muzyka hip-hopowa, którą chłopak obok mnie ostrożnie wyłączył.
Podsumowując, nie miałam co liczyć na nocleg u Yvette. I Kendrick to najwyraźniej przewidział, wcześniej biorąc moją torbę ze sobą. Zaprowadził mnie do jakiegoś pokoju, ledwo wyrzucając z siebie chwilę wcześniej: „Jest pokój gościnny". Poszedł w korytarz, nie patrząc przez ramię, czy za nim idę.
Wszystko w owym pokoju było w jasnych kolorach. Bazowało na neutralnych ozdobach, pachniało lawendowym odświeżaczem, i emanowało żółtym światłem starszych lamp.
Odwróciłam się, by wziąć swoją torbę od Kendricka i nawet wyciągnęłam dłoń, ale on wyminął mnie i położył moje rzeczy przy łóżku. Potem najzwyczajniej w świecie ruszył do drzwi i już miał je za sobą zamknąć, ale odezwałam się, zanim o tym pomyślałam.
— Dziękuję za przenocowanie. — Zatrzymałam go tym. — Wiem, że mi nie ufasz.
Odwrócił głowę na tyle, by zobaczyć mnie kątem oka. Błysnęły w nim różne emocje, a podkreślone żółtym, mdławym światłem tęczówki miały odcień ciepłego złota. Spojrzenie to jednak trwało tylko ułamek sekundy, bo po moich słowach zwrócił się w stronę korytarza, chwycił za klamkę, mówiąc na odchodne:
— Sam już nie wiem.
I zamknął cicho drzwi, zostawiając mnie z niknącym odgłosem kroków i zbyt wieloma myślami na ten jeden moment.
***
Wyszłam z łazienki, już przebrana w inne spodnie i pierwszy lepszy workowaty podkoszulek. Zmyłam z twarzy szare ślady, które zagwarantowałam sobie w swoim mieszkaniu. Nie chciałam spać. Siedząc sztywno na obcym łóżku przez ponad godzinę, w końcu zmotywowałam się, by się przemyć.
Miałam nadzieje, że drażliwość spłynie po mnie jak szary brud z moich palców i twarzy. Czułam się dużo wrażliwsza i nieprzystępna zarazem. Wszystko, co się stało, uderzało we mnie z potrojoną siłą, ale w lustrze... Były tylko puste, szare, bezwyrazowe oczy, które nie były już moje. Ledwo czułam wodę, która przemywała czyste już dłonie.
Wychodząc, zobaczyłam na zegarze w kuchni, że był kwadrans po trzeciej w nocy. A może nad ranem? Trudno było stwierdzić, bo niebo wisiało w stanie pomiędzy jednym a drugim. Stojąc na środku domu, zauważyłam, że trójka nastolatków zniknęła. Była tu prawie grobowa cisza.
Prawie, bo skądś dobiegało zagłuszone, ledwo uchwytne ćwierkanie. Szukając źródła, szybko natrafiłam wzrokiem na minimalnie uchylone szklane drzwi tarasowe, które wcześniej musiałam uznać za duże okna. Bo były tu i takie.
Podchodząc do tafli szkła otoczonej ciemnym drewnem, na zewnątrz zobaczyłam malutki taras i niewielki fragment ziemi obsadzonej kwiatami. Otwierając powoli drzwi, uznałam chłód lata i jesieni zarazem za zaproszenie. Od razu za progiem były trzy, cztery nieregularne stopnie z kostki brukowej różnego koloru. Gdy przymknęłam za sobą drzwi, usiadłam na drugim schodku z kolei, opierając łokcie o kolana i pochłaniając wzrokiem powoli jaśniejące niebo.
Za krzakami od razu był płot, przez co miejsce wydawało się odcięte od sąsiedztwa. Od tutejszego życia. Wzięłam więc lekki oddech, widząc, jak księżyc niknie w obliczu nadchodzącego dnia. Tracił swoją aureolę, gdy drugi koniec nieboskłonu przybierał barwy świtu.
I mimo tego wszystkiego, wciąż nie czułam niczego. Był tylko chłód.
Drzwi za mną skrzypnęły i myślałam, że to wina wiatru.
— Glass?
Jednak głos Tristana momentalnie skreślił tę hipotezę.
Odwróciłam głowę, patrząc, jak Warkocz siada obok mnie, lekko przy tym postękując, gdy przyszło mu wyprostować jego długie nogi. Skrzyżował je przed sobą, zachowując przy tym naturalność ruchu. I również bezpieczną odległość między sobą a mną.
Zauważyłam, że nie nazwał mnie „Elzą" tak, jak robił to do tej pory. Jednak zignorowałam to, bo czułam, że i jemu byłam coś winna.
— Dzięki za pomoc. — Odwróciłam głowę przed siebie, zwalczając otępienie i chrypę głosu. — Wczoraj na parkingu.
— Powiem ci, że mnie zaskoczyłaś. — Zaśmiał się, utrzymując pół-głos. Jakby nie chciał przeciąć milczenia miasteczka. — Kto by pomyślał, że twoje skamieniałe serce ma w sobie odrobinkę ciepła?
Kątem oka spojrzałam na Warkocza, kiedy ten siedział z dziecięco rozanielonym wyrazem twarzy. Mimowolnie przypomniały mi się pierwsze momenty z baru, kiedy to Valentia próbowała go przekonać do innego sformułowania. Najwidoczniej bezowocnie.
Podniosłam lekko brew, odpowiadając spokojnie:
— Ja na pewno nie.
I spojrzałam na niebo przed nami, widząc, jak coraz więcej gwiazd pochłania błękit. Przez chwilę nikt z nas niczego nie mówił. Jednak Tristan znienacka wyrzucił z siebie bombę, odwracając swoimi słowami moją uwagę.
— Za bardzo ją przypominasz.
Skupionym wzrokiem badałam jego twarz i analizowałam znaczenie wypowiedzianych przez niego słów. Zrozumiałam w jednej sekundzie, że mówi o ich dawnej przyjaciółce. O tej, której wspominanie może złamać nawet Valentię.
— Dlaczego?
Na moje stoickie pytanie chłopak zacisnął usta, biorąc głębszy wdech. Wahał się. Widziałam to. Mimo to chęć poznania odpowiedzi była silniejsza niż rozszyfrowanie jego mimiki.
W końcu odpowiedział.
— Ciągniesz za sobą toksyczne wspomnienia, które prędzej czy później na nas wpłyną. Na niektórych już wpływają.
I o dziwo, właśnie to zdanie obudziło we mnie coś, co do tej pory uznawałam za martwe.
***
W końcu jestem! 🙈 Matury poszły dobrze, a mimo że została mi tylko jedna ustna, mogę już w pełni brać się do pracy.
Rozdziały mogą być lepsze, ale mogą być też rzadziej. Tryb 4-dniowy mi nie wystarczał i czułam, że momentami piszę na siłę. Dlatego nie chcę ustalać żadnych terminów, ale powiem tyle, że rozdziały będą maksymalnie co tydzień, a raczej zdarzy się, że i częściej.
Uwielbiam wasze komentarze i czytelniczą niecierpliwość co do niektórych! Czytelmistrze nie zaprzestają! Dziękuję za te prawie 3,2 tysiące wyświetleń! Udało się!
A i tak na koniec, sprawdzajcie sobie, czy nie przeskakujecie aktualizacji i czytaliście wszystkie rozdziały, bo statystyki są nieco dziwne, jeśli o to chodzi. Może to wina samej aplikacji, ale lepiej dmuchać na zimne!
Pozdrawiam Czytelmistrze!
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro