Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. X

Dom, w którym mieszkali Kendrick wraz z Benjaminem, był bardzo... charakterystyczny.

Przechodząc przez jego korytarz, już zauważyłam pomarańczowe ramki, chwilę później niski stolik z pomarańczową wazą, a dalej kolorów tylko przybywało. Do tego wszędzie wiły się orientalne wzory i obrazy. Gdyby chcieć tak znaleźć totalne przeciwieństwo mojego mieszkania, to byłoby to właśnie wnętrze tego domu.

Nie wspominając o wielu lampach, szerokich oknach, otwartej przestrzeni i śladzie po liczbie mnogiej zamieszkującej w każdym widocznym dla mnie pomieszczeniu. Całe to porównanie zamykał salon wypełniony pozostałą czwórką osób. Tymi poza Valentią, Kendrickiem i Benjaminem.

I mówiąc „wypełniony", nie było to ani trochę przesadzone.

Na dość sporym telewizorze, będącym idealnie bokiem do nas, musiało lecieć jakieś karaoke, bo Britt, Tristan, a nawet Yvette stojąc i bujając się na kanapie, za oparcie używając siebie nawzajem, głośno śpiewali tekst jakiejś starej, hip-hopowej piosenki. Zdecydowanie znajdowali się w innym wymiarze, bo nie zwrócili na nas uwagi.

Tylko Chucks, gdy na moment zmarszczył brwi, skinął do nas głową, po czym wrócił wzrokiem do trójki dość rozemocjonowanych piosenkarzy. Jego twarz wyrażała istne załamanie zmieszane z rozbawieniem. I nic dziwnego. Śpiewające trio było dość blisko katastrofalnego upadku, a cudem jeszcze nie runęło.

Ja sama sobie przypomniałam, gdzie byłam i w jak niekomfortowej sytuacji zostawiła mnie Valentia. Obróciłam się do Kendricka, który widząc to, sam rzucił mi spojrzenie. Wyrzuciłam karty na stół.

— Nie powinnam zostawać.

Bo przecież nie mogłam tak po prostu dołączyć do nich w połowie imprezy. Dodatkowo nie będąc z nimi w zgodzie przez zdecydowaną większość czasu. Nie każdy wiedział o moim przyjeździe, skoro nawet ja sama dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy wysiadłam z auta. Niezręczność więc leżała po obu stronach.

A na przypieczętowanie tego uczucia była ta jedna, wyryta w pamięci wiadomość i telefon palący dłoń przez materiał mojej rękawiczki.

Kendrick, choć więcej niepowiedzianego tkwiło w jego oczach, zdecydował się na proste stwierdzenie:

— Odwiozę cię – powiedział. – Potem – dodając na koniec.

I odwrócił się, idąc tylko parę kroków, już znajdując sie w jasnodrewnianej, otwartej na salon kuchni. W tym samym czasie Valentia, przechodząc z jakiegoś innego korytarza i idąc do swoich przyjaciół w salonie z pustym już kuflem w dłoni, rzuciła do chłopaka:

— Uwielbiam to, że Ben potrafi zasnąć przy takim jazgocie.

A on odpowiedział jej rozbawionym parsknięciem, zaglądając w tym samym momencie do lodówki. Ja wciąż nie mogłam się ruszyć z miejsca, nie do końca wiedząc, co z sobą zrobić. Moje myśli były istnym chaosem. Nienawidziłam tego uczucia.

— Napijesz się czegoś?

Skierowałam się na barowe krzesło przy wyspie, chowając w końcu telefon do kieszeni bluzy. Mimowolnie dotknęłam przy tym notatki, na co tylko mocniej odczułam wszystko, co działo się dookoła. Rzeczywistość byla niewygodna.

— Może być kawa.

Obróciłam siedzenie krzesła tak, by siedzieć bokiem zarówno do Kendricka, jak i do wszystkich w salonie. W którymś momencie Valentia musiała podejść do fotela, na którym siedział Chucks, bo w chwili, w której na nich spojrzałam, machała jego rękoma, stojąc za nim, i bujała się do piosenki reggae. Pozostała trójka na szczęście już siedziała, zażyle o czymś rozmawiając.

Delikatne stuknięcie filiżanki o blat odwróciło od nich moją uwagę.

— Dziękuję – powiedziałam, kiedy Kendrick pojawił się koło mnie.

Usiadł na miejscu obok i obrócił się całkiem przodem do salonu. Blatu użył jako oparcia na plecy, a ręce splótł na klatce. Skinął do mnie głową w odpowiedzi, patrząc potem na swoich przyjaciół. Kręcił głową w rozbawieniu, widząc całość.

— Dom wariatów.

I nie widząc lepszej odpowiedzi, która mogłaby tu paść, powiedziałam:

— Niestety twój.

Odpowiedział mi krótkim śmiechem. Był niesamowicie zaraźliwy, przez co nie powstrzymałam się od uśmiechu. Mimo że trwał może sekundę. Westchnął, rzucając mi spojrzenie kątem oka.

— Przykra prawda.

I mogłam przysiąc, że ledwo co popatrzyłam na swoją kawę, a tuż za mną rozległo się głośne:

— Glass!

Przez co mimowolnie się wzdrygnęłam.

Britt z szerokimi oczami patrzyła na mnie do momentu, w którym niespodziewanie oplotła moje ciało ramionami. Kwieciste perfumy uderzyły mnie, kiedy tak trzymałam ręce uniesione nad nią w nieruchomym szoku.

Zauważyłam w międzyczasie szeroko otwartymi oczami, jak owa sytuacja rozbawiła Kendricka. Miał stoickie, ale i roześmiane, miodowe spojrzenie oraz klasyczny, może nawet większy niż zazwyczaj jednostronny uśmiech na twarzy.

Dziewczyna oderwała się ode mnie równie szybko, co przyległa, chyba nie zauważając, że nie zdążyłam nawet oddać uścisku. Uśmiech miała szeroki i spokojny.

Ale wyłapałam to, jak minimalnie zmalał, gdy przerzuciła wzrok na chłopaka obok. Jednak niewiele dając po sobie znać, rzuciła w moją stronę:

— Nie wiem, jak cię znalazła, ale bardzo dobrze... – Powstrzymała samą siebie przed upadkiem, opierając się o blat obok mnie. – Zrobiła.

A ja, doskonale wiedząc, jak Latynoska mnie znalazła i mimowolnie widząc przed oczami nie tak dawne wydarzenie, nawet nie wiedziałam, jak jej odpowiedzieć. Jednak coś w jej zachowaniu, może wyraz twarzy, może sama pijacka niewinność dziewczyny sprawiła, że lekko odwzajemniłam uśmiech.

I chyba chciała coś powiedzieć, ale piosenka, która nagle wypełniła pomieszczenie, wyparła cokolwiek z jej świadomości. Britt momentalnie rozdziawiła buzię w szoku i zachwycie, obracając się do osoby za to odpowiedzialnej. Padło na Tristana, który z pilotem w ręce posłał jej buziaka wolną dłonią. Dźwięki dość skocznej, hip-hopowej piosenki momentalnie wprawiły ją w bujanie. Oddała Warkoczowi gest, po czym z prędkością światła złapała Kendricka za dłoń.

— Nie możesz siedzieć przy tym kawałku!

A jeśli myślał inaczej, nie wyprowadził jej z błędu i dał się pociągnąć na środek salonu, gdzie już wcześniej swoje tańce wywijała cała pozostała czwórka. Nawet Chucks pozwolił Yvette usiąść na jego ramionach, by on bujał się do rytmu, a ona zachwycała się tym, jak wysoko mogła machać rękoma. Natomiast Tristan i Valentia wytrzasnęli skądś okulary przeciwsłoneczne i udawali największych wandali, jakich widział ten świat. Wszystko zdawało się wyjątkowo do nich pasować. Szczególnie oni sami do siebie.

Do tego byli jeszcze Kendrick z Britt, którzy bez patrzenia na tekst piosenki rapowali ze sobą, bujając się nisko i kręcąc rękoma w przeróżne sposoby. Choć przez połowę czasu Britt robiła komiczne miny, których Kendrick nie mógł wytrzymać, więc po prostu śmiał się, opierając rękoma o kolana i opuszczając załamany głowę.

Kiedy tak patrzyłam na to wszystko i w głębi duszy podziwiałam widoczną gołym okiem więź, jaką mieli, poczułam coś nowego. Zmarszczyłam lekko brwi, czując kłucie w sercu.

Do rzeczywistości przywróciły mnie wibracje telefonu. Biorąc parę łyków kawy, praktycznie opróżniając tym filiżankę, z niepewnością podświetliłam ekran.

A wtedy poczułam się tak, jakby ktoś wrzucił mnie wprost w lodowatą wodę.

„Już wiem, kto to był. Problem rozwiązany."

I kiedy spojrzałam na szóstkę świetnie bawiących się ludzi, kłucie nabrało zupełnie innego wyrazu. Przestraszyłam się tego uczucia.

Tak spokojnie, jak tylko potrafiłam, opuściłam pomieszczenie, choć serce biło mi jak szalone. Gdy na telefonie już wyszukałam najbliższy przystanek, wrzuciłam telefon do torby. A gdy tylko zamknęłam w ciszy za sobą główne drzwi, rzuciłam się do biegu. Irracjonalnego, nie do końca kontrolowanego i pełnego niepewności biegu.

Mój chaotyczny oddech zagłuszały odgłosy butów uderzających o pobocze. Kiedy światło domu za mną malało i malało, ciemność wokół tylko potęgowała wszystkie kotłujące się we mnie emocje. Chłód późnego wieczoru zdawał się mnie omijać. Czułam tylko galopujące płuca szukające tlenu. Serce gubiące swój rytm. Oczy niewidzące niczego, prócz pary rozmazanych nóg i ciemnych plam otoczenia.

I wyrytych pikseli, których nie mogłam nie widzieć.

Nie wiedziałam, jaką pokonałam odległość, ale w którymś momencie po prostu zwolniłam, a gdy miałam się zatrzymać, zauważyłam przystanek i już po chwili byłam przy jednej, samotnej ławce. Wtedy kopnęłam w jej metalową nogę, po chwili zakrywając twarz. A potem po prostu na niej usiadłam.

Popatrzyłam przed siebie na drugą część lasu. Próbowałam wszystkiego. Próbowałam się uspokoić. Próbowałam złapać powietrze, tak bardzo rozrzedzone w tej chwili. Próbowałam zacisnąć powieki tak mocno, by przestać widzieć cokolwiek. By zatopić się w szumie drzew i dźwięku nocy.

Jednak jedyne, co poczułam, to nagłą pustkę i łzę na policzku.

— Rozpętałaś śnieżycę i przywykłaś do chłodu. To był twój błąd.

Po jakiejś chwili zaczęły do mnie docierać wibracje na plecach, przebijające się przez torbę. I piekielny chłód otaczającej ciemności. Wyciągnęłam urządzenie i widząc połączenie od nieznanego numeru, odrzuciłam je bez zastanowienia.

Zobaczyłam też nieodebrane połączenie od Britt, która dzwoniła niecałą minutę wcześniej. A od tego samego, obcego numeru, dostałam wiadomość. Po tym, jak odrzuciłam kolejne, przychodzące połączenie migające na ekranie. Nie ryzykowałam. To mógł być każdy.

Powiedziałem, że cię odwiozę."

Jednak był to akurat on.

Zgasiłam telefon, zapadając w mrok. Z szalonego bicia serca i braku powietrza, przeszłam w stan początkowy. W ten, w którym żyłam. W ten, w którym zamykałam się na wszystko.

Choć stan ten nie był już taki sam. Zaczął pękać, rozbijając mnie na nieznane części. Czułam, jak sypałam się przez własne, zakryte rękawiczkami palce. Bo mimo ciemności, która związała moje rysy twarzy, nie umiałam cofnąć wilgoci z oczu. Nie potrafiłam nie czuć.

I kiedy myślałam, że nabierające intensywności promienie padające na asfalt od mojej lewej strony to światła autobusu, były to jednak reflektory samochodu. Dodatkowo tego, który zbyt wyraźnie odbił się w mojej pamięci.

Srebrne auto zgasło, zatrzymane na drodze, a z niego wysiadła osoba, która jako jedyna mogła  się pojawić w tym miejscu, w tym czasie i o tej porze.

Przeszedł dookoła samochodu ze zmęczeniem w przymrużonych oczach, ale gdy zaczął widzieć więcej, przywykając do mroku, jego wyraz twarzy uległ pewnej zmianie, a on sam zwolnił kroku. Szedł tak powoli, aż w końcu zatrzymał się przede mną, kucając i kładąc asekuracyjnie rękę na ławce.

Wypalał we mnie dziury swoim piwnym, stoickim wzrokiem. W czerni nocy przybierał kontrastowy, żywy kolor. Widziałam w nim tyle pytań, tyle znaków zapytania, ale przede wszystkim emocji. Dużo, różnych, nie do końca jasnych emocji.

Spojrzałam na swoje ręce. W ciszy było słychać tylko nocne owady, lekki szum drzew i nasze oddechy. Moment tak trwał, równocześnie wisząc w próżni. Dotkliwie czułam tą ciszę. Tę inną rzeczywistość, w której nagle byliśmy, w której porzucaliśmy wszelkie schematy i reguły. Formy i style. Mury i maski.

W tej chwili jednak było to dla mnie wyjątkowo obnażające. Nigdy nie czułam się tak... odsłonięta. I nie miałam pojęcia, co się ze mną działo. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.

Choć dobrze wiedziałam, dlaczego tak było.

— Powiedz mi. — Spokojny, choć niepozbawiony wyrazu głos Kendricka rozbrzmiał między kolejnymi powiewami wiatru.

Wciąż nie podnosząc wzroku, pokręciłam stanowczo głową.

— Nie mogę.

Kolejne chwile ciszy upłynęły. Nawet, jeśli nie było to coś niezwykle intymnego ani prywatnego, nie chciałam go w to mieszać. Już wystarczająco dużo wiedział o moim życiu, by jeszcze bardziej wplątać się w bagno problemów, z którymi nie był w żadnym stopniu związany. To było na granicy rozwagi. Na granicy obietnicy. I najwidoczniej też miał tego świadomość, bo w którymś momencie po prostu wstał, zupełnie porzucając temat.

— Chodź, przeziębisz się i będę cię miał na sumieniu. — Nie poświęcając mi więcej uwagi, poszedł w stronę samochodu.

A ja wypuściłam wolno powietrze, ścierając z policzka starą łzę i sztywno idąc w ślady chłopaka. Dopiero wtedy chłód mroku przedostał się przez moje ubrania i poczułam, jak bardzo ignorowałam temperaturę przez ten cały czas. Moje palce były lodowate.

Siedząc w jadącym już aucie, skupiłam się na widoku na zewnątrz. Na śpiących domach, martwych ulicach i przerażających lasach. Wciąż trzymałam jedną dłoń w drugiej, podświadomie kontrolując ich ciepło. Niepokój znów dał o sobie znać, gdy minęło zaledwie parę minut. Nagle nie miałam w głowie niczego. A milczenie panujące we wnętrzu samochodu tylko to potęgowało.

Zupełnie tak, jakby przyjeżdżając w moje okolice, wyjechaliśmy z jakiejkolwiek namiastki odrealnienia. Bo w tej chwili, gdy za szybą zaczęły się pojawiać pojedyncze bloki, a ja coraz lepiej orientowałam się w widocznym dla nas terenie, świadomość wróciła do mnie od razu.

I będąc ponad dziesięć minut pieszo od mojego mieszkania, powiedziałam z chrypą dłuższego milczenia:

— Zatrzymaj się.

Jednak Kendrick nie zareagował. Nawet jeśli doskonale mnie słyszał. Nie zwolnił tempa, ani nie przesunął dłoni choćby o milimetr w stronę skrzyni biegów.

— Kendrick. Zatrzymaj się — powiedziałam wyraźniej.

I wtedy dostałam jakąś odpowiedź.

— Georgia. Nie rzucam słów na wiatr – odparł z oczami utkwionymi na drodze.

Nienawidziłam rodzącej się we mnie paniki. I nienawidziłam ciągle zmniejszającej się odległości między samochodem, a moim mieszkaniem.

— Ja też nie. Dlatego nie podjeżdżaj pod mój blok.

— W porządku.

Nieco zdziwiona tak szybkim kompromisem, zrobiłam delikatny wydech ulgi. Ostatnie, czego było mi trzeba, to najgorsze, czarne scenariusze wcielone w życie.

Kendrick zjechał na pierwsze wolne miejsce przy chodniku. Odpięłam swoje pasy, rękoma sztywnymi od napięcia panującego w mojej głowie. Chwyciłam za klamkę i obróciłam się, by podziękować... Ale Kendrick już był jedną nogą na zewnątrz, czym tylko bardziej mnie zirytował.

Zamknęłam za sobą drzwi samochodu, a wtedy sygnał całkowicie zablokowanego pojazdu drastycznie i szybko poraził moje uszy. Kendrick był już parę kroków przede mną, ale z racji że nie szedł on za szybko, po chwili szłam koło niego. Cudem powstrzymałam się od uwagi, bo równie dobrze mógł podjechać autem pod blok i wyszłoby na to samo, ale nie sądziłam, by dalsza walka z nim wniosła coś nowego.

I będąc całkowicie szczera, jego stoicki upór był  nawet zabawny.

— Czy kiedykolwiek zrobiłeś coś wbrew sobie?

Popatrzyłam na niego, podnosząc brew w zaciekawieniu. Bo naprawdę trudno było mi sobie wyobrazić Kendricka, który bez słowa zgadza się na coś, nie próbując nawet dążyć do kompromisu. No może poza rapowaniem z Britt, której poddał się bez słowa.

Na moje pytanie odpowiedział bacznym spojrzeniem kątem oka i odbitym pytaniem.

— Myślisz, że jestem tu dla przygody?

Na to mimowolnie uniosłam kącik ust w rozbawieniu.

— A nie jesteś?

I również on nie ukrył swojego rozbawienia. Pokręcił głową, patrząc przed siebie z radosnymi iskierkami w karmelowych oczach.

— Przykra prawda.

Popatrzyłam przed siebie, zauważając już swój blok. Czasoprzestrzeń zdawała się ze mnie kpić tego dnia. Raz sekundy ciągnęły się nieubłaganie, a potem mijały jak szalone, przemykając koło nosa. Nie mogłam się dopasować do takiego stanu rzeczy.

— A ty kiedykolwiek pozwoliłaś sobie na chwilę swobody?

I choć czułam, że pod tym pytaniem równocześnie kryło się inne, dużo ważniejsze, wzruszyłam ramionami, mówiąc:

— Nie pamiętam. — A nawet przez moment nie pomyślałam, by skłamać.

Kendrick skinął głową i o dziwo, kiedy byliśmy już pod klatką, najwyraźniej wziął sobie swoją obietnicę do serca, bo poszedł za mną do środka i również wspiął się po schodach. Najwidoczniej chciał odprowadzić mnie pod same drzwi i nieco dłużej pograć mi na nerwach.

Kiedy zza zakrętu już widziałam swoje drzwi, ich widok momentalnie wrył mnie w miejsce.

I równie szybko, co zostałam kompletnie wybita z rytmu, odwróciłam się do Kendricka, mając nadzieję, że był na tyle zmęczony, by niczego nie zauważyć.

— Dzięki za odprowadzenie – rzuciłam trochę za szybko, na co przeklęłam w myślach. – Połowę piętra mogę ci darować.

— Sam ci to obiecałem. — Ledwo widocznie wzruszył ramionami. — Nie twoja wina, że Valentia ma słabość do używek i zapomina o tym, że przyjechała autem.

Chwila ciszy zdawała się dla mnie wiecznością. Kendrick skinął głową w geście pożegnania, co odwzajemniłam bardziej nerwowo niż zamierzałam. Obrócił się, kiedy i ja zwróciłam się w stronę schodów, a nawet postawiłam nogę na pierwszym stopniu.

Jednak jedno przykuło jego uwagę. I wszystko runęło jak domino.

— Georgia.

Odwróciłam powoli głowę, by zobaczyć, jak Kendrick patrzy na moje dłonie. Na odruchowo, piekielnie mocno zaciśnięte dłonie.

A potem jego nieco zaalarmowany tym wzrok przeszedł na moją twarz, by w końcu wylądować na drzwiach.

Na uchylonych, drewnianych drzwiach z wyrytym znakiem „x" na samym ich środku.

Potem wszystko zadziało się szybko.

Kendrick na nowo wszedł na półpiętro, praktycznie się ze mną zrównując, ale wystawiłam mimowolnie rozdygotaną rękę na szerokość schodów, by powstrzymać go od dalszych zamiarów. Na ten gest rzucił mi niezrozumiałe spojrzenie.

— Poczekaj – powiedziałam do niego wolno i wyraźnie.

I bez wyczekiwania na jakąkolwiek reakcję z jego strony, ruszyłam schodami do góry, cicho wypuszczając oddech z trzęsących się ust. Nie ufałam swoim nagle niepewnym mięśniom ani zmęczonym, niespokojnym oczom.

Stanęłam przed własnym mieszkaniem pełna sprzecznych uczuć i myśli. Stałabym tak dłużej, gdyby nie jeden ze zmysłów, momentalnie wyrywający mnie z otępienia. Zapach zmotywował mnie do pchnięcia drzwi.

Zapach siarki.

I poczułam, jak w mojej głowie rodzi się jeden, wielki chaos, gdy tylko zobaczyłam czarne, niezliczonej ilości ślady na wszystkich widocznych dla mnie ścianach.



***

(Edit: Zmieniony opis tylko trochę, ale dodałam coś ważnego. Warto zajrzeć!)

Nareszcie coś dodaję. Miłe uczucie. A zwłaszcza ten rozdział, który zdecydowanie miota emocjami. Przynajmniej moimi.

Nie będę okłamywać ani siebie, ani was. Rozdziały pojawiają się w większych odstępach, bo matura tuż tuż, a skupienia do rozdziałów coraz mniej. Z tyłu głowy mam to, że nie chcę nikogo zawodzić, zwlekając z rozdziałem, a z drugiej... Nakładając sama na siebie presję, zawodzę przede wszystkim samą siebie.

Dlatego do 9-go, a może nawet i 15-go maja rozdziały raczej nie będą się pojawiać ze względu na moje pełne poświęcenie się egzaminom. Po nich mam w planie przyłożyć się do książki pełną parą!

Ale póki co, Czytelmistrze, dziękuję Wam za prawie 2,800 wyświetleń, marzę o symbolicznych 3 tysiącach i wierzę w Was z całego serca! W końcu w dużej mierze piszę dla tych, którzy po prostu są.

Kocham i pozdrawiam,

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro