Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Ryzyko

Przez moment nie mogłam oddychać.

Nie dlatego, że mnie sparaliżowało. Miałam w sobie tyle emocji na raz, że wystawione na światło tylko wzrosły na sile. Czułam się jak eksplodująca bomba, która na przekór wszystkiemu szkodziła tylko samej sobie. Miażdżyła mnie.

Zamiast podejść i wyrwać mu tę kartkę z dłoni, patrzyłam na niego w całej gamie wybuchu.

— Od kiedy grzebiesz w czyichś śmieciach?

Ale Kendrick nie pozostawał mi dłużny. Ciągle raził mnie spojrzeniem, którego nie znałam. Było na zupełnie innym poziomie niż do tej pory. Nie wiedziałam nawet, do czego było podobne. Jedyne, co widziałam, to ciemne źrenice zakotwiczone w moich. Niezrozumiale skupione.

— Leżała na ziemi. Nie w koszu.

W głowie słyszałam tylko to, co chciałam słyszeć. Działałam na instynkcie. W takich sytuacjach tylko on się liczył. Bijące serce zagłuszało mój rozsądek. Trzymany dotąd stoicyzm. Tłukło się boleśnie w klatce.

Ominęłam czarną kałużę, stając ponad metr przed nim. On, w przeciwieństwie do normalnych ludzi, ignorował widoczne u mnie emocje. Ignorował ogień przedostający się przez taflę lodu. Ignorował to, że mogłam w tym momencie zrobić cokolwiek, czego by nie przewidział.

Jego głowę najwidoczniej w pełni zajmowała zagadka. I nie zamierzał jej zostawić w próżni.

— Kto to napisał, Georgia? — Kiedy zrobił krok do przodu, ja nie wahałam się ani chwili.

Wyciągnęłam rękę po kartkę, ale był szybszy. Podniósł ją wyżej, nie zmieniając wyrazu twarzy. Jakby jego ciało działało poza strefą świadomości.

Jednak ja już miałam dość. Chciałam postawić kartkę w płomieniach samą siłą wzroku. Pragnęłam, by przestała istnieć. Zagrażać. By nigdy nie była napisana. By jej treść wyparowała mi z pamięci.

— Wyjdź stąd.

Nieważne, ile miałam chłodu w głosie. Milczący już dobrą chwilę Kendrick nie wydawał się jakkolwiek zmotywowany do wyjścia. Bezczelnie stał w miejscu. Opuścił tylko rękę, a mój wzrok wbiłam wówczas w ścianę za nim.

— Mam prawo wiedzieć, czy...

— Nikomu nic nie grozi! — Nie wytrzymałam. Trzęsąc się z nerwów, zderzyłam spojrzenie z rażącym złotem. Gniew sam zaczął opuszczać moje wargi. — Ty i twoi znajomi jesteście bezpieczni! Wyjdzie wam na dobre zostawienie mnie w spokoju i niewtrącanie się w moje sprawy.

Wyminęłam go, wypuszczając z trudem powietrze i czując w sobie więcej, niż złość. Więcej niż furię. I nie chciałam tych uczuć. Nie chciałam tej niestabilności. Nie chciałam czuć się jak na rozpadającej się tratwie, otoczona przez zimny, czarny, niepewny ocean bez dna.

Otworzyłam drzwi, odsunęłam się od wyjścia i trzymałam klamkę w głuchym oczekiwaniu. Słyszałam swoje serce wewnątrz głowy. Wbiłam wzrok w nicość po drugiej stronie przedpokoju. Chciałam być sama. Chciałam spokoju.

Po paru sekundach Kendrick powoli poszedł w moje ślady i przekroczył próg mieszkania, kiedy ja zignorowałam go kompletnie. Stałam w tej samej pozycji. Walczyłam o ostatni pozór, jaki mi został.

Kendrick zatrzymał się, czego nie mogłam nie zauważyć kątem oka.

— A ty?

Mimo że chciałam odwrócić się i zmarszczyć brwi w niezrozumieniu, nie zrobiłam tego. Dalej patrzyłam w nicość.

— A ja co?

— Jesteś bezpieczna?

Spojrzałam na niego bez obracania głowy. Patrzył na mnie przez ramię. Miał brew uniesioną w górze i ten sam, dziwny wzrok. Był inny niż pozostałe. Złocisty kolor jego oczu miał w sobie teraz kompletnie inny odcień.

I choć znowu byliśmy w tej innej, ogłuszającej rzeczywistości, cisza zamykała nas poza miejscem i czasem, a zdarzenia sprzed paru chwil rozmazywały się na dnie pamięci, niespodziewanie przebiło się przez nią kłucie w mojej klatce. A gdy je poczułam, świadomość gwałtownie pstryknęła palcami przed moją twarzą. Odwróciłam wzrok.

— To już nie powinno cię obchodzić.

I miałam to na myśli.

Dosłownie chwilę potem spostrzegłam, jak odwraca głowę, kręci nią przez moment, po czym zbiega po schodach do wyjścia. Widziałam, że był zły. Widziałam to w sposobie, w jaki marszczył brwi i napinał ramiona. W jaki jego oczy wydawały się nieobecne i nieufne wobec rzeczywistości wokół niego.

Tego samego rodzaju zachowanie widziałam w klubie, kiedy pokłócił się z Chucksem. To był ten sam stan. Ta sama postawa.

A kiedy zamknęłam za nim drzwi, czując, jakby parę minut stanowiło wieczność, ciśnienie zaczęło mi spadać, przywracając rozum.

Jednak nie był to dobry znak.

Bo wtedy zrozumiałam, co się stało. Popatrzyłam na swoje ręce, otoczona ciemnością, myślami błądząc po nagłej myśli, która mnie przeraziła. Skłamałam.

Skłamałam, mówiąc mu, że byli bezpieczni.

Pokrytą zachodzącym słońcem ulicę rozświetliły samochodowe reflektory. Kolejne auto jechało po ulicy tuż koło chodnika, ale zamiast wyprzedzić mnie po chwili tak, jak wszystkie inne, to jedno utrzymywało tempo moich kroków.

A patrząc na lewo, po samym, czarnym jak noc samochodzie, poznałam kierowcę.

— Georgia Peirce-Blythe korzystająca z komunikacji miejskiej! Nie padasz ze zmęczenia?

Na jej głos przymknęłam oczy, po czym bez większego zawahania obróciłam się i zaczęłam iść w kierunku, z którego przyszłam. Nie przejmowałam się bezsensownością tego, co robiłam. Jedna osoba wystarczyła, bym korzystała ze wszelkich sposobów na uniknięcie konfrontacji.

Zwłaszcza po wszystkich ostatnich wydarzeniach.

I nagle, szybciej, niż połączyłam fakty, światła samochodu na nowo uderzyły w ulicę, idąc od prawej, a kierując się w moją stronę. A wtedy czarne auto gwałtownie wjechało na chodnik. Było może dwa kroki ode mnie. Podskoczyłam przestraszona, kładąc dłoń na klatce piersiowej. Zrobiłam głębszy wydech, kiedy po paru sekundach strach przelał się w zdenerwowanie.

Odsunęłam się bardziej, kiedy rude włosy wyłoniły się z auta. Dziewczyna po chwili stanęła przede mną, grzechocząc od wiszącego na niej metalu. Zwisał z uszu, szyi i jej nadgarstków. Nawet zapodziało jej się coś na palcach. Popatrzyła na mnie intensywnie spod powiek ozdobionych eyelinerem.

Słodkie rękawiczki. Spuściła wzrok na moment, obserwując moje ręce. Wiem, co się stało.

Zostaw mnie w spokoju, Estera. Kolejny raz  odwróciłam się w przeciwnym kierunku.

I dopiero teraz dowiedziałam się, jaką jesteś żmiją.

Wmurowała mnie w chodnik.

Znajoma Rity z własnej woli mi wyśpiewała, co robisz w swojej szkole. Jak pusta, apatyczna i żądna władzy jesteś! Podeszła, zagradzając mi drogę po raz drugi, tym razem samą sobą. Podeszła niebezpiecznie blisko, a ja, mimo że nie chciałam, odeszłam na poprzednią odległość. Nienawidzę takich osób, jak ty. Myślisz, że możesz taka być?

Nie mówiłam nic, paląc ją spojrzeniem.

Rita dobrze zrobiła, mówiąc im. Może czegoś cię to nauczyło. Odeszła, wsiadając do auta, jednak zostawiając otwartą szybę, by wbić kolejne igły w moje ciało. A jeśli nie, mam jeszcze całe doświadczenie życiowe, którego mogę użyć na twoją niekorzyść.

I gdy patrzyłam zza ramienia, jak wycofuje autem, lądując nim na ulicy, czułam całą sobą, że to nie był koniec.

Pamiętaj, Gigi rzuciła, wrzucając bieg. Nieważne, co zrobisz. Konsekwencje tego, kim jesteś, zawsze cię dopadną.


***

Naprawdę nie wierzyłam w to, co robiłam. A gdyby ktoś w tej chwili sprawdził zawartość mojej plecako-torby, nieciekawie skończyłabym tę noc.

Była może trzecia w nocy, gdy przechodziłam przez las, zamiast ścieżki, a impreza trwała w najlepsze. Znałam ten moment, w którym ludzie nie kontaktowali z rzeczywistością, dając się porwać chwili. Wtedy piosenki były śpiewane najgłośniej, a tańce — najszaleńsze.

Dlatego idąc dość daleko od pleneru, słyszałam muzykę i śpiewy, a ludzie wewnątrz rzucali dynamicznie ruszające się cienie na osłaniający imprezę materiał. A ja sama stanowiłam niemałe przeciwieństwo tego widowiska.

Idąc w mroku przez las ostrożnym i monotonnym krokiem, zmierzałam do drugiej ulicy, do której swego czasu biegłam z zakrwawionymi rękoma. Różnica była w tym, że na ten moment nic mi nie dolegało, a obok nie było nikogo. Żadnej żywej duszy.

Tym razem byłam zdana sama na siebie.

Mimo zewnętrznego spokoju moje serce biło z zawrotną prędkością. Obawiałam się przypadkowego spotkania kogokolwiek znajomego. Jakiegoś potknięcia w szybko zaplanowanym wydarzeniu. Kiedy wcześniej wysiadałam z autobusu, już widziałam auta z rejestracją tak dobrze mi znaną, co tylko przyprawiło mnie o niemiły ścisk w brzuchu.

Jednak czasu nie mogłam cofnąć. A nawet jeśli, to nie chciałam.

Z kapturem na głowie i okularach na nosie dotarłam na miejsce. Na szczęście nie widząc nikogo, Szybkim ruchem zdjęłam z siebie torbę i otworzyłam ją, patrząc do środka. Naprawdę to robiłam, a motywy, jakimi się kierowałam, zadziwiały mnie jeszcze bardziej.

Rozglądając się po autach, wyszukiwałam rejestracji, które miały dla mnie znaczenie. I kiedy tak znalazłam jedną lub dwie, przy czym zmierzałam do pierwszej z nich, moje oczy wyłapały jedno, czarne auto.

I już wiedziałam, gdzie iść najpierw.

Nie mogłam mieć pewności, czy auto należało do tej osoby, do której myślałam, że należało, ale marka, kolor oraz miejsce rejestracji były dla mnie bardziej, niż wystarczające. Chwyciłam więc przedmiot za rękojeść, który z duszą na ramieniu trzymałam do tej pory w torbie i zrobiłam w przednim kole niewielkie wbicie.

Niewielkie na tyle, by nie uruchomiło alarmu, a na tyle duże, by koło było już bezużyteczne w drodze powrotnej. Złudną nadzieję pokładałam w filmikach z internetu i artykułach o przebitych oponach przeglądanych po drodze, zdobytych dzięki nielicznym darmowym sieciom internetowym w miasteczku.

Zrobiłam trzęsącymi się wargami wydech, odnosząc niewielki sukces. Poczułam cień spokoju. Choć nie mogłam się w pełni zrelaksować. Jeszcze nie w tej chwili. Na niestabilnych nogach zrobiłam to samo z drugim kołem z rzędu, dopiero wtedy idąc do położonego nieco dalej samochodu.

Jednak gdy tylko zrobiłam dziurę w jego oponie, usłyszałam wzrastające na sile głosy.

W pośpiechu chowając nóż kuchenny, kucnęłam za tyłem auta, niewidoczna dla nadchodzących z lasu osób. Moje serce zagłuszało ich rozmowę. Parę dziewczyn śmiało się, ledwo stojąc na nogach. Pechowo dla mnie, zmierzały w moim kierunku.

A opona auta wydawała z siebie cichy świst. I nie miałam pojęcia, czy którakolwiek z nich to wyłapie.

Zaczęłam przeklinać w myślach, przemieszczając się z tyłu auta na jego lewy bok, by całkowicie zostać poza zasięgiem ich wzroku. Przynajmniej dopóki były zajęte swoją rozmową. Bo przecież mogło się też okazać, że właśnie przebiłam oponę w samochodzie jednej z nich.

A gdy słyszałam brzęk kluczyka od auta niebezpiecznie blisko mnie, najgorszy scenariusz zmienił się w rzeczywistość.

— Dziewczyny... W stanie nietrzeźwości pakujecie się za kółko?

Znajomy, męski głos przebił się przez brzęk kluczyka, wprawiając mnie w bliski zawałowi serca stan. Choć chciałam mieć na oku przebieg zdarzeń, nie mogłam się wychylić. Pozostało mi czekanie. Bezdźwięcznie.

— My?  N i g d y... To by było... — Czkawka. — Nieodpowiedzialne...

Wciąż nie mogąc dopasować właściciela do dziwnie znajomego głosu, nasłuchiwałam.

— Też mi się tak wydaje. — Chyba zrobił parę kroków w stronę auta. Zobaczyłam skrawek włosów od boku samochodu, nad jego tyłem. Zniknął wraz z szelestem kluczy. — Schowaj to tutaj, piękna, i zamówcie taksówkę, co wy na to?

Pomruki niechęci i zgody zarazem wypełniły mnie niecierpliwością większą niż stres. Czekałam na cud z nieba, kiedy nagle stało się coś jeszcze innego.

Właściciel głosu odszedł o krok w bok, jednak nie ten, który by go zakrył, ale ten, który daje idealny widok na moją osobę. Zauważył mnie, kiedy ja zauważyłam jego. I nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy niepokoić o jakiś głupi odruch.

Tristan.

— O kurde — powiedział, czym chyba zwrócił na siebie uwagę, ale niespodziewanie popatrzył w szoku na dziewczyny przed nim. — Zapomniałem, że dzisiaj mamy w klubie specjalnego gościa! Mówili, że będzie to albo...

Jednak nie dały mu dokończyć, zalewając go pytaniami i idąc równocześnie przez las z powrotem do klubu. Oczywiście potykając się przy tym i używając Warkocza do pomocy. I kiedy się tak oddalali, czułam, jak moje serce zwalnia, a kolejny, tym razem spokojny wydech opuszcza moje płuca.

Pewna tego, że byłam sama, powoli podniosłam się z ziemi, zamierzając udać się do kolejnego auta. Przetarłam twarz, czując niesamowite, emocjonalne zmęczenie.

Jednak jeden, kobiecy głos za mną momentalnie mnie rozbudził.

— Fajnie się bawisz?  





***

Dokładnie trzy lata temu opublikowałam pierwszy rozdział mojej pierwszej książki! Więc musiałam dzisiaj coś dodać. Takie moje małe święto!

Cóż, coś się dzieje w historii i nie zamierza przestać!

Mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie nową okładkę! Ma w sobie wiele metaforyki i jest moją ulubioną. Teraz święta i wydaje się, że czasu więcej, ale chaos maturalny nie pozwala na pełną swobodę. Dlatego rozdziały będę trzymać w czterodniowych odstępach, jak robiłam to od początku!

Może nie widać tego po parominutowym przeczytaniu całości, ale napisanie tego zajmuje o w i e l e dłużej!

Uwielbiam wszelkie komentarze i wsparcie. Jest tak milutkie dla serca, że no nie mogę!

Kocham i pozdrawiam.

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro