Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Różowa Kartka

Gdyby nie wyjątkowo rzadkie dzwonienie domofonu przy drzwiach mojego mieszkania, obudziłabym się dużo, dużo później.

Uniosłam głowę, wzięta z zaskoczenia i niezwykle niezadowolona z intensywnego, uderzającego dźwięku. Czując ból w plecach i zauważając dopiero po dobrej chwili, że nie byłam w swojej sypialni, doszłam do wniosku, że zasnęłam na krześle, z rękoma na stole, a głową na nich. W którymś momencie musiałam zwinąć bluzę w kłębek i zrobić z niej poduszkę, bo leżała w tej chwili przede mną, na moich rękach, przykrywając też rozłożone, wypełnione moim pismem rozsypane kartki. Dłonie zaczęły na nowo pulsować bólem.

Uświadamiając sobie wcześniejszy dźwięk, z jękiem wstałam z krzesła. Przetarłam — na szczęście dawno pozbawioną makijażu — twarz, idąc do drzwi i syknęłam, bo zapomniałam przy tym o swoich dłoniach. Zmarszczyłam brwi, widząc na nich rękawiczki. Spojrzałam w końcu przez wizjer, a moje zdziwienie wzrosło, gdy zobaczyłam, kto stał po drugiej stronie.

Chwyciłam za starą, metalową klamkę, a już po paru sekundach stałam twarzą w twarz z Yvette.

Yvette przemokniętą do suchej nitki.

Cześć powiedziała, uśmiechnięta niepewnie i niekomfortowo, starając się zignorować swój wygląd. Podniosła rękę, w której trzymała... Twój szalik. Musiał ci się wczoraj zapodziać. Britt znalazła go dzisiaj na trawniku przed domem. Chyba wiedziała, że jest twój. Brak pomarańczu łatwo zapamiętać.

A kiedy podała mi równie co jej ubrania przemoczony, czarny materiał, swoją ledwo widocznie trzęsącą się z zimna dłonią, momentalnie przeklęłam w myślach, wiedząc, co miałam zamiar zrobić.

Otworzyłam szerzej drzwi, przesuwając się na bok.

Wejdź. Dam ci coś na przebranie. Odezwałam się leniwie.

Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Jednak chyba zdała sobie sprawę, w jakiej była sytuacji i ostrożnie przekroczyła próg mojego mieszkania. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Mimo że z pewnością nie odczuwała spokoju duszy, przebywając u mnie.

Sama nie czując się z tym najlepiej, wyminęłam ją, idąc do mojego pokoju i biorąc jakiś jasnoniebieski sweter, którego nie nosiłam od wieków, oraz tak samo nieużywane przeze mnie dresy. Robiąc głębszy wdech i wydech, wyszłam na korytarz, gdzie Yvette właśnie kładła swoje buty idealnie prostopadle do ściany obok moich.

Zdecydowanie pierwiastek perfekcjonizmu musiał kiedyś wyjść na wierzch.

Podeszłam do niej, kiedy się wyprostowała i dałam jej moje ubrania. Podziękowała, a wtedy wskazałam jej drzwi łazienki, które miała dosłownie na prawo od siebie, niedaleko samego wejścia do mieszkania. A gdy zniknęła za nimi, ja sama poszłam do sypialni.

Czułam, jak powieki mi się lepiły. Zdawało mi się, że moje kości są cięższe, niż kiedykolwiek. Stopy nieudolnie walczyły z grawitacją. Spojrzałam w niewielkie, podłużne lustro, mimowolnie się krzywiąc. Nie przez to, co w nim widziałam. Nie przez odciśnięty ślad po bluzie na twarzy, czy przekrzywioną fryzurę. Jednak przez to, dlaczego widziałam w lustrze to, co widziałam. Mrok na moment przysłonił mi oczy.

Poprawiłam kucyka na miarę swoich chęci i możliwości, po czym bez ponownego spoglądania za siebie, poszłam do kuchni. Postawiłam wodę na gaz, siłując się z czajnikiem. A kiedy w końcu zapaliłam pod nim ogień, oparłam się o blat obok niego, zamykając oczy.

Próbowałam nie wyjść z siebie. W głowie huczało mi wszystko i nic. Miałam plamy w pamięci, wymieszane ciągi zdarzeń. Nawet nie pamiętałam, kiedy wyciągnęłam telefon, by napisać do wicekierowniczki w sprawie mojej nieobecności. Nie pamiętałam, kiedy weszłam do mieszkania, ani ile stałam przed lustrem własnej łazienki.

Jednak jak nic pamiętałam, co do tego doprowadziło.

Kiedy usłyszałam pstryknięcie światła, a czajnik zaczął gwizdać, obudziłam się, ponownie rozklejając powieki. Wyłączyłam gaz, wyjmując dla siebie szklankę. Już prawie zamknęłam drzwiczki szafki, gdy przypomniałam sobie o Yvette. Wyjęłam jeszcze jedną.

Jeszcze raz dziękuję.

Odwróciłam głowę w stronę dziewczyny, która już przebrana niepewnie stała w progu kuchni. Ręce splotła na klatce i wyglądała, jakby było jej zimno. Albo niezręcznie. Może odczuwała oba.

Skinęłam w odpowiedzi, po czym wyjęłam czarną kawę, skupiając się na jej przyrządzaniu.

Napijesz się czegoś? zapytałam, nie obracając się. Głos wciąż miałam sennie ochrypły.

Zielonej herbaty, jeśli byś miała.

Skinęłam głową, ciesząc się w duchu, że w końcu pozbędę się jakoś podarunku, jaki otrzymałam po pierwszej wizycie mojej matki. Lub przynajmniej jakiejś jego części. Chwyciłam oba naczynia za uszka i nie zdążyłam nawet ich podnieść, bo Yvette stanęła obok mnie, mówiąc:

Wezmę swój.

I nie walcząc, pozwoliłam jej.

Wzięłam swoją kawę, stabilnie asekurując ją drugą ręką i nieco odciążając trzymającą za ucho dłoń. Udałam się do salonu, a dziewczyna z zachowanym dystansem poszła za mną. Kładąc kubek na blado-drewnianym stole, od razu wzięłam się za zostawione na nim rzeczy, w tym kartki.

A jeśli Yvette zdążyła zobaczyć ich zawartość, w ogóle nie było tego po niej widać. Sama siadając na krześle obok, patrzyła na wystrój mojego mieszkania. O ile można nazwać to wystrojem. Dłonie trzymała milimetry od kubka, dając im pochłonąć jego ciepło. Zapatrzona we wszystko wokół, zdecydowanie uległa rozluźnieniu.

Też mieszkam sama odezwała się, kiedy jej wzrok opadł na parę uciekającą z herbaty. Obracała kubek to w jedną, to w drugą stronę. Ostrożnie, uważając, by się nie oparzyć. Wynajmuję tu mieszkanie, kiedy nie jestem na studiach. Brzmi, jakbym była po latach nauki, a jestem dopiero po pierwszym roku. Uczelnie mam parę godzin stąd, więc akademik był nieunikniony. Uśmiechnęła się tak, jak miała to w zwyczaju. Spokojnie.

Co studiujesz? zapytałam, unikając niezręcznej ciszy.

Podniosła na mnie wzrok, wzruszając ramionami, jakby nie uważała tego za warty uwagi szczegół.

Psychologię. A przynajmniej się staram.

I na to skinęłam głową, mogąc wyobrazić sobie dziewczynę w roli ostoi, punktu, w którym ludzie kładliby swoją nadzieję. Wzięłam łyka kawy, a jej smak intensywnie uderzył wprost w kubki smakowe.

Nie chcę być ani wścibska, ani nachalna, ale... Jak twoje rany?

Odłożyłam kubek, patrząc na Yvette z podniesioną brwią, jednak lekko rozbawiona jej pytaniem.

To nie jest ani wścibskie, ani nachalne odpowiedziałam, czym chyba uspokoiłam dziewczynę, bo zgarbiła się lekko w uldze. Zdejmowałam niedawno szwy.

Na to Yvette uśmiechnęła się niezręcznie, choć ciągle będąc w swojej pozytywnej, spokojnej aurze.

Więc teraz rozumiem, skąd rękawiczki. Skinęła głową w ich stronę. Gdy skończyła swoją herbatę, podniosła na mnie brwi w niebieskim wyrazie skromnej nadziei. Czyli wszystko idzie w dobrym kierunku?

I mimo że skinęłam głową, mimo że pożegnałam się z nią minuty później i otrzymałam ponowne, szczere podziękowania, kiedy tylko zamknęłam drzwi, wszystko zdawało się pociemnieć. Jakby niebo pokryło się chmurami w jednej sekundzie, odcinając słońce. Jakby wszelki dźwięk został pochłonięty przez gęste powietrze.

Jakby moje ręce zbyt dobrze pamiętały czerń tych rękawiczek.

Poprawiłam czarną, skórzaną spódniczkę i pudrowo-różowy sweter w nią wsadzony. Wyrównałam końce materiału na każdym z palców. Spojrzałam w lustro, rzucając wówczas jedno wystające z przodu pasmo włosów za ramię. Nie byłam w stanie całkowicie zakryć szram na twarzy. Wystawały zza warstwy makijażu. Nie mówiąc nawet o spuchniętej wciąż nieco powiece.

Choć mimo tego, moja obita twarz nie była na szczycie listy irytujących mnie rzeczy.

Stanowcze, mocne pukanie w drzwi przebiło się do pokoju. A po krótszej chwili przez próg pomieszczenia przeszła moja matka. Popatrzyła na mnie z niesmakiem, ale powstrzymała się przed komentarzem, widząc, co mam na dłoniach.

— Czyli wzięłaś sobie moje słowa do serca. Miła odmiana.

Odwróciłam się, gdy podniosła na mnie wzrok. Znowu zmierzyłam się ze swoim odbiciem.

— Chciałaś, żebym nie straszyła dzielnicy. I właśnie to staram się zrobić. — Mimowolnie spojrzałam na nią w lustrze, moje spojrzenie nie było jednym z tych przyjemnych.

Podchodząc, wyciągnęła ręce w górę, a moment później poprawiła mojego kucyka sztywnym ruchem. Nie patrzyła na mnie. I czemu miałabym się temu dziwić? Była w takim stanie od wczoraj.

— Dobrze. Nasza reputacja nie pójdzie na marne, bo tobie zachciało się bójki.

— Zrobiłam, co chciałaś. Możesz dać mi wreszcie spokój? — Odwróciłam się do niej pewnie, kiedy ona z rękoma na biodrach patrzyła na mnie z tym samym, niewinnie neutralnym wyrazem twarzy. — Mam wszystko pod kontrolą.

Podniosła na mnie brwi, nie odzywając się. Zrobiła to dopiero wtedy, gdy była w progu pomieszczenia, wychodząc.

— Tak ci się tylko wydaje.


***


Kolejna skreślona pozycja na liście.

Deszcz ponownie szumiał za oknem, kiedy mrok opanował ulice. Po wyjściu Yvette było po prostu mroczno, ale dopiero niedawno krople zaczęły bić o szybę po prawej. Jedna, słaba lampa nade mną ledwo co oświetlała kartki, a groźnie potężne tykanie zegara, z nieznanych losowi przyczyn, stresowało mnie.

To coś zapisywałam, to coś przekreślałam grubą, czarną linią. Pisząc na szybko to, co znalazłam po kilkunastominutowych staraniach, równie szybko się irytowałam, widząc, że albo nie mam kwalifikacji, albo zarobki nie wystarczałyby mi na utrzymanie mieszkania.

Nie mówiąc nawet o powrocie na kurs.

Od siedzenia przez kolejne parę godzin w tym samym miejscu, robiąc to samo i równie długo skupiając się na rozplanowaniu wszelkich wariantów, przyszedł ból pleców i głowy. Z jednej strony chciałam spalić wszystkie kartki przede mną, a z drugiej — stanowiły moją nadzieję.

Zamroczona więc ściskiem w głowie, zmotywowana koniecznością dalszych poszukiwań i niemożnością zaśnięcia do drugiej, lub nawet trzeciej w nocy, udałam się w końcu do łazienki. Poczułam helikopter w głowie. Zamrugałam oczami, docierając do umywalki.

Godzinę lub dwie godziny temu zaczęłabym kolejną zmianę.

Jednak byłam, gdzie byłam. Dalej w moim mieszkaniu.

Chwyciłam za lustro, które jednocześnie stanowiło drzwiczki od szafki za nim, bo miałam w planie sięgnąć po trzymane tam tabletki przeciwbólowe, ale stanęłam jak posąg. Po drugiej stronie lustra, wciśnięta rogiem w obramowanie drzwiczek, wisiała różowa kartka.

A słowa na niej były kolejnym gwoździem w tafli lodu.

„Może i twoi rodzice dadzą ci spokój, ale nie ja. Nie podoba mi się to, co robisz, Gigi. A poza tym, ten wasz klub jest zbyt popularny, żebym nie oceniła parkietu osobiście. Może nawet wpadnę z Ritą?"

I w ułamku sekundy wyciągnęłam kartkę, zgniotłam ją i na oślep rzuciłam w stronę kosza. Przymykając powieki w gniewie, z całej siły zaczęłam uderzać pięścią o ścianę po mojej prawej. Nie czułam bólu. Czułam jedyne za dużo furii trzymanej dla najgorszej kuzynki na świecie.

Po nie wiem, jakim czasie, przestałam, biorąc głębszy, niestabilny wdech. Zamknęłam szafkę, zderzając się ze swoim czerwonym odbiciem. Wzięłam kolejny haust powietrza, opuszczając łazienkę.

Nie wierzyłam w nią. Nie wierzyłam w głupotę, której nie pozbyła się z wiekiem. Nie wierzyłam w tak beznadziejny zbieg wydarzeń, które musiały uderzyć wtedy, gdy życie zdawało mi się stabilizować. Normalizować.

Ledwo zakodowałam przychodzącą wiadomość od Britt, w której pytała mnie o powód mojej nieobecności. Zbyłam ją krótkim: „nagła sprawa", po czym wyłączyłam urządzenie. I dopiero wtedy poczułam odzywające się blizny prawej dłoni.

Rękawiczki zakryły ohydny widok, na szczęście izolując mnie od jedynej rzeczy, od której mogłam być w pełni odizolowana. Ściągnęłam z włosów zsuniętą już wcześniej gumkę, darując sobie jakiekolwiek starania, by poprawić fryzurę. Nie miałam powodu.

Po niespełna trzydziestu minutach siedzenia nad kartkami rozległo się pukanie do drzwi mojego mieszkania. Stanowcze i krótkie.

Chyba ktoś jeszcze chciał mieć „dzień z Glass" wtedy, kiedy Glass nie za bardzo tego chciała.

Nie przejmując się tym, że miałam na sobie te same ubrania, co zeszłego południa, otworzyłam drzwi bez sprawdzania, kto za nimi był. Bo już mnie to nie obchodziło. Równie dobrze mógł być to złodziej, a ja bez mrugnięcia pozwoliłabym mu okraść swoje mieszkanie. Bo to nie tak, że było u mnie pełno bezwartościowych rzeczy albo że nie było w tym mieszkaniu prawie niczego.

Kiedy zobaczyłam Kendricka z telefonem przy uchu, on sam urwał zdanie, patrząc na mnie uważnie, ze zmarszczonymi brwiami. Ktoś mówił do niego po drugiej stronie, ale on milczał.

Ja natomiast parsknęłam ironicznie, odwracając się i idąc spokojnie do kuchni.

Świetnie. Rozgość się. Tobie też dać nowe ubrania?

I dopiero wtedy usłyszałam, jak mówi do telefonu:

Wszystko gra, Britt. Żyje. Mówiłem ci.

Przewróciłam oczami, zabierając swój wielokrotnie już używany tego dnia kubek z salonu. Chciałam zignorować kolejne ukłucie w klatce. Potem przyszłam na nowo do kuchni, nastawiając wodę. Nie ma to jak kolejna kawa. I używanie jednej, nieporadnej dłoni, bo druga była tylko gorsza od pierwszej.

Zawiesiłam się z rękoma splecionymi na klatce, patrząc na ogień zapalony pod czajnikiem. Mój wzrok tak utkwiony zdawał się nie do ruszenia. Tak samo, jak i ja sama. Dlatego też, kiedy usłyszałam kroki gdzieś po swojej lewej, nawet nie drgnęłam.

Nie było cię w pracy odezwał się, stojąc na odległość metra koło lodówki. Widziałam go kątem oka, bo nie był znowu tak bardzo na lewo ode mnie. Raczej na zegarowej dziesiątej.

Mam wolne odparłam, mimo że nie musiałam się tłumaczyć ze swojego zachowania. Nikomu.

Kendrick skinął głową, tak samo nieprzekonany, jak jednego razu w klubie. Chwilę stał w ciszy. Potem sam splótł ręce na klatce piersiowej, przechylając równie typowo dla niego głowę.

Ben się o ciebie pytał zmienił temat, czym skutecznie odwrócił moją uwagę od czajnika. Miał wciąż to swoje uważne, baczne, jasnopiwne spojrzenie.

Poczułam to samo głupie ukłucie w piersi i wykorzystałam gotującą się wodę do zatuszowania moich odczuć. Zaczęłam przygotowywać kawę, praktycznie robiąc to z pamięci mięśniowej. Mało myślałam nad swoimi ruchami. Mimo że czułam ten denerwujący ból.

Nie chodzę już na kurs.

Dodatkowo mój stan otępienia przechodził w nerwowość. Moje ręce trzęsły się kolejny raz i to w najmniej odpowiednim momencie. I nie było to spowodowane obecnością chłopaka, ale czymś głębiej leżącym w mojej podświadomości.

A to coś niebezpiecznie mocno chciało mną zawładnąć.

Wystarczyła sekunda.

Wystarczył ruch.

Wystarczyło słowo.

Georgia.

Co?! Odłożyłam z hukiem czajnik, patrząc na niego z ogniem w oczach.

I kiedy zobaczyłam na jego twarzy już wcześniejsze niezrozumienie i skupienie zarazem, spokojny głos wpadający w ciszę nie był tym, czego się spodziewałam po dłuższej chwili.

Przestań.

Zmarszczyłam brwi, sama nic już nie rozumiejąc. A wtedy Kendrick ostrożnie wziął moją rękę i pokazał mi dłoń zaciśniętą pięść. I może to był jego pewny ścisk, a może opadające na nowo emocje, bo posłuchałam go i rozluźniłam palce. Na szczęście nie było nigdzie śladu przesiąkającej krwi.

Wierz lub nie, ale to twoje dłonie wzbudziły we me nieufność.

Wtedy zabrałam swoją rękę, a on opuścił swoją. Nie mogłam nie zgubić się w tym, co właśnie powiedział. Miał to swoje nieprzeniknione i nie do odczytania spojrzenie. Jego słowa nie miały sensu.

Nie ufasz mi dłużej, niż mam te rany. Chwyciłam w końcu kubek, próbując odsunąć od siebie wszelkie cięższe myśli. Zająć się czymś codziennym.

Jednak nie. Kendrick stojący w tym samym miejscu powiedział coś, co było tego kompletnym przeciwieństwem.

Mam na myśli twoje stare rany.

I wtedy mój chwyt na kubku mimowolnie się rozluźnił, przez co wylałam sporą część zawartości naczynia na podłogę zarówno kuchni, jak i salonu. Przez chwilę stałam w bezruchu, nie do końca pojmując, co się stało.

Aż emocje, które na mnie naparły, wyjaśniły to za mnie. Zamknęłam oczy, biorąc głęboki, mało subtelny wdech, mówiąc cichym, niskim, lodowatym głosem:

Weź jakąś ścierkę z łazienki. Proszę.

I sama odłożyłam nieupuszczony kubek na blat, biorąc jedną ścierkę ze zlewu kuchennego. Wypłukując ją, uważałam na rękawiczki, choć i tak nie były typowo bawełniane, a częściowo skórzane i nie pochłaniały tak wody. Jednak wszystko razem składało się na emocjonalną mieszankę wybuchową.

Choć najgorsze miało dopiero nastąpić.

Bo Kendrick zamiast ścierki, przyniósł wyprostowaną, różową kartkę.

Patrzył na mnie zupełnie nowym, dezorientującym spojrzeniem. Pełnym napięcia.

Ktoś ci grozi?




***

Nad rozlanym mlekiem... A raczej kawą, nieważne.

Dłuższy rozdział, nie ma co. Przez strajkowanie mam więcej czasu, więc może się zdarzyć tak, jak teraz, że wcześniej dodam rozdział! I też dużo zależy od waszej aktywności, która napędza do działania jak nic innego.

Dziękuję za już ponad 2100 wyświetleń!!!! To przechodzi ludzkie pojęcie! I te ponad 200 głosów... Nieźle. Czytelmistrze rządzą. Dzisiejszy dedyk idzie do @Walerialex za pierwszy głos na tym opowiadaniu i za cudowne, wspierające komentarze!

Jak zawsze, zachęcam do głosowania w celu przyspieszania mojej pracy i pomagania mi we wróceniu na wyższe miejsca w tagach, bo ostatnio spadam i nie wiem, czy to dlatego, że gorzej pisze, czy...

No nieważne. Ważne teraz, co sądzicie i czy wasze podejrzenia się sprawdzają/sprawdzały i wszystko, co myślicie, przelewajcie na komentarze! Ja to czytam, odpowiadam i biorę do serca!

Dziękuję, miłego weekendu i pozdrawiam.

~ Ovska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro