12. Gorsza
— Jesteś tego pewna? — Rita patrzyła w tym samym kierunku, co ja.
Stałyśmy przy naszych otwartych szafkach, przebrane po WF-ie. Blondynka średniego wzrostu już za moment miała chwycić za plecak, by opuścić szatnię. Wciąż było w pomieszczeniu parę dziewczyn. Jednak zostać miała tylko jedna.
— Jestem. Wszystko ma swoje konsekwencje.
Skinęłam do niej głową, po czym poprawiając włosy, ruszyłam w stronę blondynki. Właśnie wiązała sznurówki drugiego buta, a gdy zatrzymałam się tuż przed nią, powoli wstała z kucnięcia. Widząc mnie, nie miała zadowolonej twarzy. Raczej zirytowaną i zmęczoną. Czarne oczy buchały niechęcią do mojej osoby. Westchnęła sfrustrowana.
— Czego chcesz, Georgia?
Przechyliłam głowę, lekko się uśmiechając. Połknęłam dumę i zignorowałam jej bezczelny ton.
Kontrola.
— Słyszałam, że robisz ostatnio niejakie bunty przeciwko mnie. Chciałam załatwić to kulturalnie i powiedzieć ci, żebyś przestała. — Położyłam dłoń na swojej klatce piersiowej. — Schlebia mi twoje zaangażowanie w moją osobę, ale to moje życie i nie możesz tak o przewracać go do góry nogami wedle swoich zachcianek. Rozumiesz?
Na to dziewczyna zmarszczyła brwi, opierając ręce na biodrach i przerzucając ciężar ciała na jedną z nóg. Podniosła prowokująco brew. Stąpała po cienkim lodzie.
— Żartujesz sobie? Manipulacje i terror szkolny nazywasz swoim życiem? No nieźle. — Parsknęła ironicznie, podchodząc krok bliżej. — Naprawdę musisz być skończoną idiotką, by nie widzieć konsekwencji swoich czynów. — Wtedy to ona się uśmiechnęła, a ja chciałam zedrzeć tę minę z jej twarzy. — Całe szczęście, że Kade w końcu je dostrzegł.
Nie powiedziała tego.
Wciągnęłam powietrze nosem, czując, jak wrzątek gniewu rozlewa się po całym moim ciele. Moje oczy rzucały piorunami, marząc, by postawiły blondynkę w ogniu.
Pozornie lub nie, ale chciałam tego uniknąć. Nie bez powodu zaczęłam rozmowę pokojowo, łudząc się, że dziewczyna się podda i nie będzie rozsiewać zła po wszystkich, byle odwrócić ich do mnie plecami. Wolałam, by plan B nie wszedł w życie.
Jednak musiałam to zrobić. Nie było odwrotu. Kontrola. Władza. Kontrola.
Niepodważalność.
— Widzę, że nie zostawiasz mi innego wyboru. — Ton miałam niski i spokojny.
Gdy dziewczyna z zadowolenia przeszła w niezrozumienie, odsunęłam się do tyłu, powstrzymując się od zadania ciosu w jej twarz. Krzyku. Rozszarpania na drobne części. Stałam tak spokojnie, jak tylko byłam w stanie. Ręce miałam wzdłuż ciała, mimowolnie rozkurczając palce i zaciskając je w pieści.
I wtedy, na dźwięk moich szpilek, dwie inne dziewczyny szybko i mocno złapały blondynkę za ramiona. Gniew i panika momentalnie ją dopadły. Opadła każda pozorna fasada.
— Co wy robicie?! Pogrzało was?! Puśćcie mnie!
Jednak nie słuchały, czując na sobie mój wzrok.
Kontrola.
Próbowała się wyrwać, ale wzięłam najsilniejsze dziewczyny, jakie znalazłam. Stanęły z nią przed czyjąś szafką. Trzecia, niższa uczennica, znając kod, otworzyła skrzypiące drzwiczki. Blondynka już nie ukrywała swoich emocji. Szarpała się niemiłosiernie. Chciała krzyczeć, ale zasłoniły jej buzię.
Widziałam, jak pali mnie wzrokiem. Jednak nie reagowałam. Odwróciłam się i skierowałam do wyjścia.
Kontrola. Kontrola. Kontrola.
Słyszałam za sobą trzask drzwiczek. Stłumiony krzyk.
— Mam siostrę do odebrania ze szkoły! Wypuście mnie!
Kroki dziewczyn podążających moment później za mną.
Kontrola.
Rita, stojąca wcześniej na czatach, zrównała ze mną swój krok. Kątem oka widziałam jej mieszane uczucia, choć sama patrzyłam pewnie przed siebie, z głową zadartą do góry, stanowiąc głaz. Skałę. Siłę. Musiałam to zrobić. Nie było odwrotu.
Zrobiłam niespokojny, niewidoczny wydech ulgi, gdy przekroczyłyśmy próg szkoły.
Kontrola. Władza. Kontrola.
***
W drodze do klubu starłam spod oczu tyle ciemnych plam, ile tylko mogłam.
Miałam w nawyku noszenie ze sobą lusterka, czego czasem nienawidziłam, a czasem, jak w tej chwili, ratowało mi skórę. Dosłownie. Może i plamy nie obchodziły mnie zanadto, ale do pracy raczej wypadało wyglądać znośnie i nieodstraszająco. Nie chciałam ryzykować zwolnieniem. Nawet z tak błahego powodu.
Ciemne chmury wisiały na niebie, śledząc mnie uporczywie. Nie czułam w sobie żadnej emocji. Cała gama uczuć została wykorzystana w połowę dnia. W tej chwili, idąc przez ścieżkę, dotkliwie to widziałam. Mogłam przysiąc, że w moich oczach widniała pustka.
Spokojnie kroczyłam przez plączące się pod nogami pojedyncze liście, które bez życia czekały, aż przykryją je inne. Inni, idąc szybciej, co moment mnie wyprzedzali. Ludzie nie tracili zapału imprezami, a nawet przychodzili tu w większej ilości.
I mimo że miało to korzystnie wpłynąć na moją wypłatę, jedyne, co widziałam oczami wyobraźni, to długą, męczącą noc.
— Glass, prawda? — Zatrzymał mnie znikąd Fan Tatuaży, Chucks.
Tak jak i on, stanęłam w miejscu, od razu przypominając sobie poranek, gdy widziałam go w sklepie. Zdążyłam już zauważyć, że należał do tych cichych, stoickich, flegmatycznych osób. I zgodnie z tym opisem, powoli sięgnął do kieszeni, bezstresowo wystawiając pieniądze w moją stronę.
Budząc się z chwilowego zdezorientowania, wzięłam ostrożnie banknoty i schowałam je do torby. W międzyczasie skinęłam do Chucksa głową w podziękowaniu, co odwzajemnił i odszedł najspokojniej w świecie w kierunku klubu. Byliśmy kwita.
Czułam się mimo wszystko nieswojo w tego typu sytuacjach. Obco. Jednak ulżyło mi, widząc, że słowa okazały się zbędne. Rozmowa o tamtej sytuacji byłaby po prostu dziwna. A tak, to było już po wszystkim. Bo i tak nie spieszyło mi się z tłumaczeniem impulsu, który sprowokował mnie do pomocy.
— Hej, Elza, o czym plotkowaliście z Chucksem?!
Przeklinając w myślach, obróciłam się w kierunku głosu. Warkocz i Latynoska szli w moją stronę, a gdy ich zauważyłam, Tristan trzymał ręce złożone w tubę, przez którą krzyczał, natomiast Valentia właśnie sprzedała mu cios w żebra z łokcia. Chłopak momentalnie zgiął się od strony uderzenia, jęcząc z bólu.
— Idź już, bo skończy ci się chłodna wódka. Lub jakakolwiek wódka.
Dziewczyna złapała go od tyłu za ramiona, popychając w trochę innym kierunku, niż w moim. Chłopak, rzucając mi ostatnie, nieco rozbawione spojrzenie, dwoma palcami pokazywał to na swoje oczy, to na moje. Przewróciłam z żalem oczami. Bo nie wiedziałam, czy celem tego było postraszenie mnie, czy przeciwstawne pokazanie, że nie stanowi realnego zagrożenia.
Raczej to drugie.
I kiedy w końcu popatrzył na drogę przed sobą, odchodząc, zauważyłam, że Latynoska nie podążyła za nim. Zamiast tego podeszła do mnie i zrównała ze mną swoje tempo, kiedy sama już zmierzałam w stronę klubu, nie chcąc się spóźnić. Naprawdę nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Ostatnim razem, gdy ją widziałam, trzasnęła dłońmi o blat, odchodząc we wściekłości.
W tej chwili, idąc obok, patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek.
— Mama Chucksa powiedziała mi, co zrobiłaś. — Nie mówiła z wyrzutem. Raczej z neutralnością dotąd mi nieznaną. — Wiem od samego Chucksa, że to ty. I szczerze, do tej pory myślałam, że jesteś panią perfekcyjną i chcesz być za taką uznawana. — W tej chwili już patrzyła przed siebie i na powoli zbliżające się światła imprezy. — Do tego dzień, w którym przyszłaś do pracy po urazie... Nie był to mój najlepszy dzień i założyłam zła z góry, że chcesz zostać pracownicą miesiąca, czy kimś takim, przychodząc.
Prawdę powiedziawszy, nie była całkowicie w błędzie. Jednak czego chciałam, to być po prostu pracownicą. Czyli nie być wyrzucona, bo nie wzięłam żadnego zwolnienia lekarskiego. A nawet jeśli bym je miała, nie usiedziałabym w mieszkaniu.
— Nie lubię nieznanego — kontynuowała. — Więc gdy tylko cię poznaliśmy, chciałam wiedzieć o tobie wszystko. Miałam własny obraz w głowie. Dodatkowo dlatego, że kiedyś mieliśmy znajomą, która... — Nagle na mnie spojrzała, jakby się budząc, po czym znów wbiła wzrok w drogę, urywając wątek. — Nieważne.
Zaciekawiła mnie, ale sama chyba stwierdziła, że powiedziałaby mi za dużo. Mówiła więc dalej, wracając do innej myśli jak gdyby nigdy nic.
— Po prostu wcześniej widziałam w tobie tę wyższość, a teraz wiem, że to przez nasze doświadczenie. Najwidoczniej źle zinterpretowałam twoje zachowanie. My wszyscy. No, wszyscy poza Britt i Yvette. To na pewno.
I wtedy zaczęłam czuć ten dziwny, nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Nie znosiłam go.
Poczucie winy.
— Dzięki za szczerość — odpowiedziałam po chwili rozmyślania. Mówiłam prawdę. Spojrzałam na nią, niepewna, czy powinnam. Niepewna tego, czy odczyta z moich oczu więcej, niż bym chciała.
Jednak jedyne, co padło z jej ust, gdy nasze spojrzenia się spotkały na krótką chwilę, to:
— Wyglądasz okropnie. Znowu.
I nie mogłam się nie uśmiechnąć, patrząc na dobrze widoczny klub przed nami, odpowiadając:
— Za to też.
***
Gdy dotarłyśmy do baru, Valentia poszła usiąść za nim koło Chucksa, gdzie byli już wszyscy, a ja odłożyłam swoją torbę w tym samym, co zawsze, miejscu, by móc wreszcie stanąć za ladą. Już wcześniej zauważyłam zajętą pracą Britt i inną barmankę, której nie kojarzyłam.
Widząc wiecznie energiczną dziewczynę z jej równie wieczną beanie na głowie, przypomniały mi się słowa Valentii i rzeczywiście, ona oraz Yvette jako jedyne nie rzucały mi sceptycznych spojrzeń od pierwszego spotkania. Nawet w tej chwili, obydwie przywitały mnie swoimi indywidualnymi, charakterystycznymi uśmiechami, a ja skinęłam do nich głową. Odpowiedziały mi tym samym gestem, wracając momentalnie do wcześniejszej rozmowy.
To było... inne?
A wtedy spojrzałam na ostatnią osobę, której jeszcze nie widziałam, i zderzyłam się z jej karmelowym wzrokiem, w którym nie było już wrogiego cienia. Kendrick podniósł spokojnie rękę w geście powitania, co odwzajemniłam.
Jednak ten krótki moment przerwała Yvette, kierując swoje nagłe pytanie do mnie.
— A ty, Glass? Co robisz na Dwóch Władców?
Nie ukryłam swojego zdziwienia.
— Na co?
Wtedy połowa zgromadzonych podniosła brwi w niedowierzaniu. A najbardziej Britt, której oczy mogłyby wypaść dosłownie w każdej sekundzie.
— Nie obchodziłaś nigdy święta Dwóch Władców? — I zdawało mi się, że nagle wpadła na genialny pomysł, bo na twarzy rozpłynął jej się rozanielony uśmiech. — W takim razie masz świetną okazję, bo z tego powodu za dwa dni organizuję u siebie ognisko dla wszystkich znajomych i jesteś zaproszona! Nie możesz odmówić!
Nie wiedziałam, co mam myśleć. Nie byłam osobą zbytnio przekonaną do nasiąkania dymem ogniska lub otaczania się sporą grupą obcych osób. Nie obchodziłam praktycznie żadnych świąt, nie mówiąc już o takich, o których słyszałam pierwszy raz w życiu.
Jednak nadzieja w oczach Britt oraz Yvette, podniesiona brew Valentii, zwężone niepoważnie oczy Tristana, stoicka postawa Chucksa i zaintrygowane spojrzenie Kendricka były tymi czynnikami, które przypomniały mi dzisiejsze spotkanie z rodziną. I nie tylko dzisiejsze.
— ...wolisz siedzieć tu sama w tej norze i zachowywać się jak dzikus.
— Ani śladu po jakichkolwiek znajomych.
Więc odpowiedziałam:
— W porządku.
Nie mając pojęcia, czy tymi słowami sobie pomagam, czy szkodzę.
***
Nie chciałam tego przyznać, ale bałam się tej chwili.
Mimo zmęczenia falą klientów i praktycznie przysypianiu w drodze powrotnej, w tej chwili ciśnienie obudziło mnie na tyle, by mój oddech niespokojnie ścigał się z samym sercem. Stałam przed drzwiami własnego mieszkania, otoczona słabym światłem jednej, starej żarówki.
Zrobiłam niepewny wdech, przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi.
Mieszkanie było pogrążone w ciszy jak zawsze. Zdjęłam z siebie zwierzchnie ubrania jak zawsze. Zapaliłam światło w kuchni jak zawsze.
Jednak inaczej, niż zawsze, podeszłam do lodówki, patrząc na przyczepioną do niej zgiętą w pół kartkę, schowaną pod zwykłym, czarnym magnesem. Chwyciłam go, by wydobyć notatkę, po czym otwierając ją, przygotowałam się na wszystko, na co tylko wpadłam.
Jednak nie przygotowałam się na notatkę od samego ojca.
Poznałam jego pismo, jakimś cudem. Nie widując go już jakiś czas. I niesamowicie szybko moje oczy zaszły mgłą.
,,Zostawiam Ci ten krótki list po to, byś wiedziała, co ja myślę o tym wszystkim. I co tak naprawdę to znaczy".
Wzięłam kolejny, głębszy wdech, próbując nabrać spokoju. Cisza mieszkania, niemal grobowa, tylko potęgowała świst moich płuc. Stukot mojego serca.
,,Kiedy Twoja matka wraz z ciotką chciały wiedzieć, jak funkcjonujesz w społeczeństwie, ja chciałem wiedzieć, dlaczego ostatnim razem wdaliśmy się w takie irracjonalne kłótnie. Może nawet rozjaśnić niedopowiedzenia".
Naprawdę nie chciałam czytać tego dalej, ale moje oczy nie słuchały moich myśli.
,,Po tym spotkaniu zobaczyłem jednak problem. My Cię odcięliśmy, Ty odcięłaś nas. Nikt nie mógł na nikogo spojrzeć. Coś się zmieniło i nasza natarczywość tylko pogorszyła sytuację. Zobaczyliśmy to dzisiaj. Twoja matka nie przyjęła za dobrze tych ostatnich kłótni, a ja..."
Wtedy moje oczy zrobiły się jeszcze bardziej mgliste.
,,Postaram się ją przekonać do tego, byśmy razem dali Ci przestrzeń. Czas. Spokój. Nasze relacje tylko na tym skorzystają. I tak napięcie w powietrzu nie posłużyłoby żadnej ze stron. Dlatego, Georgio, dajemy Ci dystans. Odezwiesz się, gdy tylko będziesz chciała. Wybacz mi słowa, które padły. Wybacz nam.
Kochamy Cię.
Tata".
I to ostatnie słowo rozerwało mnie na pół, zostawiając samą w próżni chłodnego echa.
***
Jeśli kiedykolwiek marudziłam na kurs, to w tej chwili, po zdjęciu szwów, usunięciu odrostów i nieustannym myśleniu o liście zostawionym w moim mieszkaniu, godzina włoskiego była zbawienną częścią dnia, do której chciałam wrócić.
Do tego dzień, mimo że lepszy od poprzedniego, zostawił lekki chłód, dlatego też miałam na sobie rozpięty płaszcz i bezpalcowe, czarne rękawiczki zamiast bandaży. Może i odradzono mi opatrywania ran, by dać im pooddychać, ale z rękawiczkami znalezionymi na dnie starych rzeczy czułam się pewniej. Bezpieczniej.
I w końcu, odkładając wszystko na bok, przekroczyłam próg szkoły i udałam się do tej samej sali, co zawsze. Przy drzwiach, jak zwykle, stała pani Harrison i uśmiechem witała wszystkich kursantów.
Jednak w momencie, w którym mnie zobaczyła, zmarszczyła brwi, co nie zwiastowało niczego dobrego.
— Dzień dobry, pani Harrison — odezwałam się po drodze.
Jednak zostałam zatrzymana jeszcze przed wejściem.
— Poczekaj, Georgio.
Odwróciłam się do kobiety, by po chwili stanąć obok niej i nie torować wejścia równocześnie. Podniosłam brew, kiedy nauczycielka niepewnie poprawiła fryzurę. Miała coś do powiedzenia, a ja nie mogłam się nawet domyślić, w jakiej sprawie.
Jednak dość szybko się dowiedziałam.
— Dziwnie mi to mówić, bo myślałam, że wiesz, ale dziś rano dostałam maila od twojej matki.
Patrzyłam na nią zdziwiona, a zmieszane elementy układanki połączyłam za późno.
Cofnęłam się, odurzona faktem.
— Oświadczyła, że od dzisiaj nie wnosi wpłat...
Zrobiła to.
Wypisała mnie z kursu.
***
Czytajcie wszystkie rozdziały! To już 12! Jak to leci! Dziękuję za czytanie mojej książki i głosowanie na nią! Mimo że spadłam w rankingach, wciąż mam nadzieję!
Z chęcią wysłucham wszelkich opinii i uwag, w ciągu dalszym. Co sądzicie o sytuacjach, bohaterach, retrospekcjach... I tak dalej!
Jesteśmy na prawie 1800 wyświetleniach, za co również dziękuję! Niesamowity wynik! Lecimy na okrągłe dwa tysiące? ;))
Aktywnością pod książką pomagacie się jej wybić, więc jeśli uważacie, że jest dobra, głosujcie, komentujcie, polecajcie i bądźcie tak wytrwali i cudowni, jak do tej pory!
Pozdrawiam i dziękuję.
~ Ovska
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro