37
— Zawsze panuj nad swoim gniewem Giulio. Emocje są złym doradcą. Zachowaj spokój, a osiągniesz swój cel — słowa ojca dudnią mi w głowie. Siedzę samotnie w gabinecie Davida na jego miejscu. Sam kazał zająć mi ten fotel co moim zdaniem jest dość znaczące. Oczekuje na to by wydać wyrok jako Pierallie. Cieszę się, że to Massimo jako pierwszy posmakuje mojego gniewu.
Jak na ironię to on doprowadził mnie do tego miejsca. Robił wszystko by mi zaszkodzić, a teraz przyjdzie mu zapłacić za to najwyższą cenę.
Pewnie będzie próbował się uratować powołując na Alicie. Owszem moja siostra jest mało zaradną osobą i na pewno będzie jej trudno sobie poradzić samej z dziećmi. Lecz jeśli już to przetrwa to stanie się o wiele silniejsza.
Kobieta nie powinna polegać jedynie na mężczyźnie. Sama powinna odpowiadać za swoje życie.
I wreszcie coś się dzieje. Jako pierwszy do pomieszczenia wchodzi David, a za nim Massimo. Na jego widok nie potrafię powstrzymać uśmiechu, który sam wpełza na moje usta. Cieszę się, że doprowadziłam go do stanu, że ledwo się porusza.
Zresztą już długo jego męczarnia nie potrwa.
— Nie powiedziałeś, że będzie tu ta wariatka — mówi spoglądając na Davida, a ja nie potrafię ukryć satysfakcji, że wzbudzam w nim strach. A może powinnam go pomęczyć przed wykonaniem wyroku.
Nie, to by znaczyło, że jestem taka sama jak on. Jak najszybciej pozbędę się kłopotu.
— I tak miałeś ponieść konsekwencje za uprowadzenie jej, więc skoro moja księżniczka chce twojej śmierci to ją dostanie — nie raz już widziałam przerażenie człowieka przed śmiercią. Massimo lecz powinien być oswojony z widmem własnego zgonu. On jednak wystraszony jak niczym przypadkowa osoba wyłapana z ulicy i przyciśnięta do ściany z bronią przy skroni.
— Tyle lat razem współpracujemy, a ty zamierzasz mnie zamienić na tę dziwkę — obrażając mnie na pewno nie poprawi swoje sytuacji, ale nie przerywam mu. Może i Davida uda mu się wyprowadzić z równowagi.
— Jak pewnie wiesz czasem nie uda się odmówić kobiecie. A tym bardziej Giulii — puszcza mi oko i posyła uśmiech, który odwzajemniam.
Massimo dalej wierzy, że uda mu się przetrwać i zmierza do drzwi. Nadal jest jednak słaby, więc mój mężczyzna bez problemu zagradza mu drogę.
— Daj już spokój i przyjmij to co ma być z godnością. Wiele razy ratowałem ci dupę, więc czas spłacić dług — David wyciąga z kabury swoją broń. Massimo nie ma się czym bronić, bo z tego co słyszałam to czarnowłosy nie pozwala nawet najbliższym przyjacielom odwiedzać się uzbrojonym.
Akurat to jest dobry sposób ochrony. W naszej profesji nikomu nie można ufać.
Orsani nie mając już żadnego punktu zaczepienia odwraca się w moją stronę.
— Nie możesz zrobić tego własnej siostrze. Ona sobie sama nie poradzi — on jest taki przewidywalny. Używa dokładnie takich argumentów, które przyszył mi do głowy.
Strach nie pobudził w nim inwencji twórczej. To nie jest coś co sprawiło, że poczułam potrzebę by go ocalić.
— Nie przedłużajmy już tego. Jestem już znudzona.
Dwa razy nie muszę tego mówić David'owi. On ma wprawę w tych sprawach, więc bez mrugnięcia okiem oddaje strzał między oczy.
Truchło Massimo upada, ale nie czuję aż takiej radości jak się spodziewałam. Z całą pewnością nie żałuję, ale nie skaczę też ze szczęścia.
— Szkoda, że jego nędzna krew ubrudziła twoją podłogę.
— Od tego jest służba — odpowiada się do mnie zbliża. Wstaję by zostać przez niego posadzona na biurku. — Mam nadzieję, że docenisz to co dla ciebie zrobiłem. Naprawdę nieźle mi się z nim współpracowało.
— Teraz to ja będę ci pomagać — oznajmiam i muskam jego usta. Nie mówię jednak na głos, że mam zamiar dopilnować by nie zrobił nic przeciwko mojej rodzinie. Przynajmniej w taki sposób coś dla nich zrobię.
Oni mogą mnie nienawidzić, ale ja na pewno nie pozwolę ich skrzywdzić.
— Cieszę się skarbie — podnosi mnie, a ja owijam swoje nogi wokół jego pasa. Wynosi mnie z gabinetu za co jestem wdzięczna, bo czułości w towarzystwie trupa to nie jest to na co mam ochotę. — Skoro już się tu oswoiłaś to musisz wreszcie wybrać się na jakieś zakupy. Chcę byś miała tu wszystkie rzeczy jakie się ma w domu.
Lubię zakupy, ale czuję, że tym krokiem jeszcze bardziej zbliżam się do stania się Pierallie. To głupie, ale cóż nie da się wszystkiego logicznie wytłumaczyć.
— W najbliższym czasie się wybiorę.
Idziemy prosto do naszej sypialni. Chyba teraz już mogę powiedzieć o tym pomieszczeniu, że jest nasze. Od razu kładzie mnie na łóżku i zwisa nade mną majstrując przy moich spodniach.
— Za około tydzień możemy sfinalizować nasz związek — mówi i szybko łączy nasze usta. Pocałunek jest przyjemny, ale nagle dociera do mnie sens wypowiedzianych słów.
On chce się ze mną ożenić.
Delikatnie go od siebie odpycham, bo takiej sprawy nie można ustalać pod wypływem emocji. I na pewno nie tak szybko.
— Powtórz jeszcze raz, bo nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam — proszę go, bo jest jeszcze możliwość, że się przesłyszałam.
— Mówiłem ci już, że chce byś nosiła moje nazwisko. A nie ma na to innej możliwości niż małżeństwo — powoli tłumaczy zupełnie jakbym była malutkim dzieckiem, które nie rozumie prostej rzeczy.
— Ale czemu tak szybko?
— Przypominam, że już jesteś w ciąży. Nie ma co z tym zwlekać.
Wydaje się to racjonalne, ale samo słowo małżeństwo mnie przeraża, a co dopiero zawrzeć je.
Czuję jak delikatnie pociera mój policzek.
— Wiem, że każda zmiana wydaje się być straszna, ale tu nie ma się czego bać. Po prostu wkraczamy w nowy etap życia — muska moje czoło.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro