24
David wkłada do moich ust kawałek sera pleśniowego. Powoli go przeżuwam delektując się pocałunkami którymi obdarowywana jest moja szyja. Jeszcze nigdy nie miałam tak przyjemnego poranka. Talerz z serami i wędliną nie brzmi jak przepyszne śniadanie, ale ja nie zamieniłabym go na żadne inne.
— Otwórz buzię — mówię słodkim głosem, a on rozchyla usta. Wsuwam w nie kawałek sera, a on posłusznie go zjada.
Nasze czułości odbywają się na kanapie w jego salonie.
Przed chwilą przeżyliśmy tu namiętne zbliżenie. W pierwszej chwili to miejsce mi się źle skojarzyło, ale szybko wyrzuciłam to wspomnienie z głowy. Rozpamiętywanie tego co było jest najgorszym co możemy dla siebie zrobić. A ja nie chce sama sobie sprawiać bólu.
— Co chwilę spoglądasz na zegar, jesteś z kimś umówiona? — krótko się śmieje, bo to już nie pierwszy raz jak wybaduje czy na pewno z kimś się nie spotykam. Cieszę się, bo jego zazdrość oznacza, że jest dla niego ważna.
— Nie sądzę by ktokolwiek miał randkę w czwartek o dziewiątej rano — oznajmiam i wciskam mu kawałek prosciuto. — Po prostu powinnam już wrócić do domu.
— Możesz w ogóle tam nie wracać.
— Odpuść — proszę i mam nadzieję, że posłucha.
I tak właśnie się dzieje, bo nie wspomina już o tym, ale zapanowuje między nami nieznośna cisza.
— Będę musiała zaraz lecieć — wiem, że nie jest to najlepsze zdanie, które mogłabym powiedzieć, ale już dawno powinnam być w domu. Nie mam też jeszcze wymyślonego wytłumaczenie gdzie byłam. Będzie trzeba iść na żywioł.
— Okej — zgadza się i wstaje. — Gdzie się spotkamy wieczorem?
Drugie zdanie sprawia, że ciepło rozlewa mi się po brzuchu. On dalej chce się ze mną spotkać.
— W klubie?
— A może przyjedziesz do mnie. Pozbędę się z domu Marcello i nikt nie będzie nam przeszkadzał — kiwam głową na tak.
Już nie mogę się doczekać wieczora.
***
— Do tej pory uważałem cię za najrozsądniejsze z moich dzieci. Teraz już nie wiem co o tym myśleć — grzecznie siedzę w gabinecie ojca i słucham wykładu, który daje mi tata. Widać, że się mocno zmartwił.
— Umiem o siebie zadbać — przypominam. Od ponad dwóch lat działam w rodzinnym biznesie i muszę wykonywać takie same zdania jak moi bracia. Nigdy nie dostawałam taryfy ulgowej.
— Tak. Jesteś bardzo skuteczna, ale nie chce by coś ci się stało. Ostatnio prawie cię straciliśmy.
— Poradziłam sobie jednak — wspominam i wreszcie udaje mi się wywołać uśmiech na twarzy taty. — Samo to jak mam na nazwisko może sprawić, że nie dożyje jutra. Nie zamierzam jednak z tego powodu żyć w strachu.
Głośno wzdycha, bo wie, że mam rację. Trzeba przyswoić tą prawdę.
— Nie rozmyślam o tym, bo w innym wypadku bym oszalał. Zależy mi na wszystkich moich dzieciach — wstaje i do niego podchodzę. Staje za nim i owijam swoje ramiona wokół jego szyi. Układam też głowę na ramieniu i całuję tatę w policzek.
— Bardzo cię kocham tatusiu.
— Ja ciebie też księżniczko i dlatego proszę byś uważała.
— Będę — obiecuje.
Decyduje, że koniec już z tym odpoczywaniem i wracam do pracy. Nie lubię bezczynności, i chce też by czas do wieczora szybciej mi przeleciał. Znowu czuję motylki w brzuchu na samą myśl o spotkaniu z David'em. Staram nie myśleć, że ten związek jest z góry skazany na niepowodzenie.
W końcu nigdy nie wiadomo co los przyniesie.
— Giulia! — do mojego biura wpada Alex. Jego pojawienie nie zwiastuje niczego dobrego. Oby tylko nie dał mi jakoś dużo roboty. Muszę się wyrobić do siódmej wieczorem.
— Nawet nie próbuj dawać mi wykładów. Tatuś już to zrobił — mówię profilaktycznie, bo jako, że lubi mnie ochrzaniać to mógłby chcieć wykorzystać okazję.
— I dobrze — ledwo się powstrzymuję by nie powiedzieć mu kilku słów. Kto jak kto, ale on nie ma prawa mieć do mnie pretensji. Ma jeszcze więcej tajemnic przed ojcem niż ja. — Musisz gdzieś jechać.
— Po co?
— Omówić szczegóły dostawy broni.
— Okej. Zaraz zadzwonię po Tony'ego — wyciągam telefon, ale Alex mnie powstrzymuje.
— Nie. Ja ci tym razem potowarzyszę — odpowiada w pośpiechu. Jestem odrobinę zdziwiona, bo Alessandro nie znosi zajmować się takimi sprawami. Nie raz powtarzał, że jest człowiekiem czynu i negocjacjami mam się zajmować ja i Antonio.
— Myślę, że Tony nie będzie miał nic przeciwko — na serio nie uśmiecha mi się spędzać z nim czasu. Wolę mojego wyluzowanego brata.
— Za pięć minut chce cię widzieć w aucie — oznajmia głosem nieznoszącym sprzeciwu i wychodzi trzaskając drzwiami.
Jakbym wcześniej wiedziała, że czeka mnie dziś wyjazd z Alex'em to nie sądzę, że wybrałabym się do pracy. No cóż, trzeba tylko mieć nadzieję, że w miarę szybko nam pójdzie.
— Gdzie byłaś w nocy? — jak tylko wsiadam do auta to zostaje zaatakowana tym pytaniem. Czyżby Alessandro postanowił zostać moim opiekuńczym braciszkiem. Sądzę, że spóźnił się z tą rolą o parę ładnych lat.
— Do tej pory nie tłumaczyłam się ze swoich wyjść i teraz też nie mam takiego zamiaru.
— Wcześniej nie spotykałaś się z wrogiem — odkręcam głowę w jego stronę i posyłam mu wściekłe spojrzenie.
Jak on śmie mi to wypominać?
— Z tego co wiem to robisz to samo. Z tego co wiem to David bezpośrednio nas nie atakuje, a Massimo już tak — widzę jak mocno zaciska dłonie na kierownicy. No cóż prawda w oczy kole.
— To zupełnie inna sytuacja.
— Bo co, ty tak uznałeś? Najlepiej będzie jak ty nie będziesz się wtrącał do mojego życia, a ja do twojego. Jeśli chcesz to możesz nawet udawać, że nie istnieje!
Nic mi nie odpowiada tylko dalej jedziemy w ciszy.
Alessandro podjeżdża pod naprawdę dziwne miejsce. Jest to mała piaszczysta polanka za znajduje się sosnowy las. Czeka na nas już jakiś samochód.
Zerkam jednak na rejestrację i zamieram. OR4. Z tego co wiem to wszystkie auta Orsaniego mają tą rejestrację.
Mój własny brat właśnie mnie zdradził.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro