21
Nie jestem wielką romantyczką, nie spodziewałam się, że David będzie wpadał do mojego domu na niedzielne obiady. Chciałabym jednak wierzyć, że nie będzie chciał mi ograniczać kontaktów z rodziną. A skoro już o tym wspomina to wiem, że z czasem będzie tylko gorzej.
— Pozwól mi wrócić do domu — wypowiedzenie tych słów jest dla mnie trudne. Lepszej jednak chwili na to nie będzie.
Nie mogę żyć w przekonaniu, że wszystko się samo ułoży. Tak się nie stanie.
David także wydaje się być zaskoczony moimi słowami, spodziewał się, że z uśmiechem na ustach zgodzę się na jego propozycję. Lecz ja należę do tych osób, które wolą sobie wyrwać serce niż żyć mając multum ograniczeń. Nie wyobrażam sobie całkowicie zerwać relacje z własną rodziną.
— Nie rozumiem cię — mówi całkiem zmieszany.
Układa dłoń na moim policzku przez co cała wzdrygam. Nie ze strachu, nie obawiam się już go, lecz jego bliskość jest dla mnie zbyt przytłaczająca.
— Widzę jak na mnie reagujesz. To nie może być udawane, dlaczego więc nie chcesz się ze mną być — łatwo byłoby mu teraz ulec. Wmówić sobie, że sprawy same się rozwiążą i nie muszę nic robić. Zdać się na los. Niestety ja taka nie jestem. Nic nie zostawiam przypadkowi.
— Pragnę cię, to prawda, ale widzę, że to co się dzieje nie ma sensu.
— Czemu? — pyta spoglądając mi prosto w oczy. — Zapomnę o tym kim jesteś. Od teraz jesteś tylko moją słodką Giulią.
Gorzki uśmiech wpływa na moje usta. Z jego słów wynika, że samo posiadanie nazwiska Falcone to najgorszy z grzechów. Nie czuję by tak było, więc nie mam potrzeby za to przepraszać.
— Jestem Falcone i nic tego nie zmieni — odsuwam się od niego i wstaję.
Jestem tak rozgoryczona, że mam ochotę zalać się łzami.
— Dlatego też dziękuję za to co dla mnie zrobiłeś, ale proszę byś pozwolił mi odejść — oznajmiam to będąc do niego odwrócona plecami. Teraz jest to dla mnie ciężkie, więc nie sądzę, że dałabym radę powiedzieć mu to prosto w oczy.
— Nie — gwałtowanie odwracam się na jego sprzeciw. Zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie to ciężkie, ale nie sądziłam, że otrzymam negatywną odpowiedź.
— Przecież wiesz, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć. Nie akceptujesz tego kim jestem.
— Dopiero powiedziałem, że chce z tobą być! — warczy wstając. Szybkim krokiem pokonuję dzielącą nas odległość. — Nie wkładaj w moje usta takich słów. Kocham cię czy tego chce czy nie.
Łapie mnie za ramiona, cichy jęk opuszcza moje wargi, lecz tak naprawdę to nie chce by mnie puszczał. Pragnę pozostać z nim, lecz nie mogę.
— Mogę odejść czy zostałam twoim więźniem? — mocniej ściska moje ramiona, nie trwa to jednak długo, bo puszcza mnie i maszeruje w głąb domu.
Przysiadam na fotelu i staram się uspokoić. Nigdy nie rozumiałam masochizmu, ranienie samego siebie wydawało się mi czymś nienormalnym. A teraz właśnie zrobiłam to sobie sama.
— Giulio — odwracam głowę na bok słysząc delikatny głos Marcello. — Mam cię odwieźć do domu.
A jednak postanowił spełnić moją prośbę. Szkoda, że w ogóle nie potrafię się z tego cieszyć.
Powrót do domu nie jest dla mnie prosty. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie uniknę pytań, bo wyglądam jakby potrącił mnie czołg. Zresztą nie jestem też pewna czy przypadkiem Massimo nie poinformował mojej rodziny o tym co zrobił.
Byłoby to głupie, ale z tego co zauważyłam to on nie grzeszy rozumiem.
— Co to kurwa ma być! — warczy Alessandro jak tylko mnie zauważa. Szczerze to spodziewałam się właśnie takiej reakcji. — Kto cię do cholery znowu pobił!?
— Jestem zmęczona, później porozmawiamy — rzucam i maszeruję w stronę domu. Liczę na łud szczęścia iż będzie zajęty i mi odpuści.
Słysząc jednak jego kroki za sobą wiem, że mi się nie udało.
— Powiedź do mi w tej chwili co się z tobą działo. Nie było cię tyle czasu — szybko mnie dogania i zagradza mi drogę. Po jego wściekłym wyrazie twarzy widzę, że mi się nie upiecze.
— Alicia się z tobą nie kontaktowała? — nie potrafię się powstrzymać przed tą kąśliwą uwagą.
Marszczy brwi czyli się do niego nie odzywała. Szkoda, że nie pomyślała by chociaż po kryjomu mi pomóc. Okazuje się jednak, że w mojej sprawie nie kiwnęła nawet palcem. Kochana siostrzyczka.
— Jej mąż znów mnie zaatakował. Informuje, że tylko dzięki David'owi jeszcze żyję.
— Co? — mówi zaskoczony i łapie mnie za ramię ciągnąc na bok. Wpycha mnie do pomieszczenia na broń i zamyka za nami drzwi. — Powiedź jeszcze raz co się stało, bo ni cholery nie potrafię cię zrozumieć.
— Nie tyle, że nie możesz tylko nie chcesz. Nasza kochana siostra miała w dupie to, że jej mąż postanowił mnie zabić — prawie, że wypluwam z siebie te słowa.
Po jego minie widać, że jeszcze trawi te informację. Kocha ją i trudno mu jest pogodzić się z tym jaka jest prawda. Nie zamierzam jednak zakłamywać rzeczywistości.
— Może nie wiedziała — mam ochotę rozśmiać się na jego słowa.
Dowiedziała się o moim romansie, a o tym, że tkwię w jej domu jako zakładniczka to już nie miała pojęcia.
— Tłumacz sobie ją jak tylko chcesz — mówię i odwracam się do niego. Nie mogę jednak opuścić pomieszczenia, bo on znów łapie mnie za ramię.
Kurwa jakbym nie była wystarczająco już obolała.
— Poczekaj, musimy coś wymyślić by wytłumaczyć twoją nieobecność i wygląd — oznajmia i skanuje moje ciało wzrokiem.
Chciałabym myśleć, że on robi to dla mnie, lecz zdrowy rozsądek podpowiada mi, że te działania są kierowane dobrem Alicii. On nadal ma nadzieję, że ona do nas wróci.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro