Twelve
Potrafiłem nieść pomoc tym, którzy jej potrzebowali. Przez ostatnie miesiące opiekowałem się dzikimi zwierzętami, a jak chodziłem do szkoły, to często zdarzało mi się udzielać korepetycji z matmy innym uczniom. Nigdy nie byłem idealny, ale pomaganie zawsze było dla mnie priorytetem w moim życiu. Wierzyłem, że dobro, które dawałem, kiedyś do mnie wróci. Tego przez całe życie uczyła mnie mama. Pomaganie było jedną z tych "dziedzin" w moim życiu, w której byłem dobry - aż do teraz. Tym razem przypadek był niezwykle ciężki, a bliska relacja jaka mnie łączyła z konkretną osobą nie ułatwiała sprawy. Czułem się sfrustrowany, bo nie byłem przyzwyczajony do przegrywania i poddawania się, a nie miałem wielu możliwości. Dlatego każdą opcję, która w jakiś sposób miała mnie doprowadzić do rozwiązania problemu, brałem w ciemno.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Ja po jednej stronie kanapy, a Frederica po drugiej. Dzielił nas niewielki dystans, ale czułem jakby ona była oddalona ode mnie o wiele mil. Nastolatka podkuliła nogi, opierając brodę na kolanach. Jej powieki drżały, a twarz robiła się czerwona od powstrzymywania płaczu. Walczyła ze sobą jak mogła, a kosztowało ją to wiele trudu. Przysunąłem się bliżej i dotknąłem jej ramienia.
- Myślałem, że znamy się na tyle, że nie musimy przed sobą niczego udawać. - powiedziałem spokojnie, a ona rozpłakała się na dobre.
Przytuliłem ją do siebie opierając brodę o jej głowę. Starałem się ją uspokoić, widząc jak zanosi się coraz większym płaczem, a jej oddech stawał się nierównomierny. Ostatnio częściej widziałem ją płaczącą, zmęczoną niż szczęśliwą.
- Jestem inna, Ashton - powiedziała Rica przecierając dłońmi twarz od łez.
- To chyba dobrze, prawda? - spytałem. Zawsze uważałem, że inność jest zaletą.
- Nie w szkole - odparła.
Dziewczyna przytuliła się do mnie jeszcze bardziej. Odgarnąłem kilka kręconych kosmyków z jej twarzy, które zawsze wpadały do jej oczu.
- W szkole jest tak, że kiedy nie jesteś jak wszyscy, jesteś gorszy - zaczęła. - Jesteś sam przeciwko wszystkim. Nie masz szans, żeby z nimi wygrać. Odkąd Wendy wyprowadziła się do Perth, szukałam kogoś, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić. Nie chciałam zostać sama jak palec. Trafiłam na grupę ludzi, którym strasznie chciałam się przypodobać. - po jej policzkach spływało mnóstwo łez. - Spotykaliśmy się przez krótki czas... aż do momentu, w którym oni na jednym ze spotkań chcieli zażyć narkotyki, a ja im odmówiłam. Uznali mnie za słabą. Nie chcieli, żebym należała do ich grupy, potem narobili na mnie plotek. Oni niszczą mnie w ten sposób od kilku miesięcy.
- Frederica musimy się tym zająć, oni nie mogą cię dręczyć. Pójdziemy do szkoły i zgłosimy...
- Nie! - poderwała się z kanapy. - Nie możemy tego zrobić. Będzie tylko gorzej.
Spojrzałem na przerażoną nastolatkę. Codziennie przez około osiem godzin przechodziła przez koszmar w szkole, żeby potem wracać do domu i znajdować w sieci obelgi na swój temat. Frederica była bardzo wrażliwą osobą. Widziałem zmianę w jej zachowaniu i moje podejrzenia potwierdziły się, że to nic dobrego. A najgorszy był fakt, że ona nie miała zamiaru nic z tym robić. Zachowywała się jak każda ofiara - starała się nie wchodzić w drogę oprawcy. Tylko, że ona była osaczona przez ogromną grupę ludzi. Niestety grupa zawsze ma większą siłę przebicia.
- Słuchaj, okruszku - zacząłem. - Myślę, że nie powinnaś dać się tak traktować. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? Skoro nie chcesz iść do władz szkoły, to udamy się po profesjonalną pomoc? - powiedziałem powoli. - Może powinniśmy odwiedzić na przykład psychologa?
- Nie jestem chora na umyśle, Ashton! - powiedziała wściekła. - Nie dam się zaciągnąć do psychologa!
- Frederica, przecież to normalne, że ludzie chodzą z problemami do psychologa. Porozmawiasz z nim, on ci na pewno...
- Nie ma mowy! - krzyczała na cały dom.
- To chociaż porozmawiaj z mamą - powiedziałem.
- Ona ma za dużo problemów na swojej głowie. Poradzę sobie. Ashton, obiecaj mi, że nie będziesz się do tego mieszał - spojrzała na mnie poważnie.
- Dobrze - odparłem, chociaż wiedziałem, że to tylko kłamstwo.
***
Około czwartej nad ranem zaparkowałem mój samochód pod dobrze znaną mi fabryką, w której pracowały moja mama i Irene. Tym razem czekałem na matkę Frederici. Wiedziałem, że zapewne będzie zmęczona, ale musiałem z nią koniecznie porozmawiać. Jej córce nie przemówiłem do rozsądku, więc jak zwykle w takich sytuacjach liczyłem na matkę.
Siedziałem od około piętnastu minut w aucie na parkingu. W środku cicho grało radio z moją ulubioną składanką od AC/DC. Nie mogłem zasnąć przez całą noc, bo byłem bardzo zdenerwowany postawą Rici. Za dużo o tym myślałem. Liczyłem, że nastolatka zgodzi się na moje propozycje i powoli będziemy dążyć do rozwiązania problemów i powrotu do normalności.
Zerknąłem kolejny raz na zegarek w ciągu ostatnich minut. Miałem niewiele czasu na rozmowę z Irene. Musiałem jeszcze jechać około piątej po wszelkie produkty do zdrowego sklepiku sąsiadki, której pomagałem. Sięgnąłem po drugiego energetyka tej nocy. W końcu z budynku wyszła mama Frederici. Wysiadłem z auta i wyszedłem jej naprzeciw.
- Ash, a co ty tutaj robisz? - spytała kobieta widząc mnie na parkingu. Musiała być strasznie zmęczona. Miała już bardzo widoczne wory pod oczami.
- Przyjechałem po moją ulubioną sąsiadkę - odparłem, a Irene uśmiechnęła się szczerze. - Musisz być zmęczona, a jeszcze byś gdzieś w autobusie zasnęła i krążyła po ulicach Sydney. Poza tym musimy pogadać - dodałem otwierając auto.
Specjalnie szybciej przygotowałem kawę w termosie oraz kanapkę. Irene ostatnio bardzo dużo pracowała, żeby utrzymać swoją rodzinę. Ja i mama mieliśmy trochę łatwiej, ponieważ dokładałem się do budżetu rodziny, a ona była sama.
- Ashton Fletcher Irwin - najpierw myśli o kimś, a dopiero o sobie - powiedziała biorąc łyk kawy i kanapkę w rękę. - Sprawa musi być poważna, skoro chcesz ze mną rozmawiać po mojej nieprzespanej nocy. Chociaż ty też wyglądasz, jakbyś zarwał nockę. - dodała. - Co się dzieje?
Odpaliłem samochód i włączyłem się do ruchu. Radio nadal cicho grało. Nie lubiłem jeździć bez muzyki, niezależnie czy podróżowałem sam czy z kimś. Pani Rodriguez spojrzała na mnie wyczekująco. W końcu zebrałem się w sobie i zacząłem wyjaśniać całą sytuację z Fredericą. Od jej dziwnego zachowania, po wahania nastroju kończąc na tym, czego się dowiedziałem. Miałem dość sporo czasu, bo praktycznie na każdych światłach musiałem się zatrzymywać. Kiedy się spieszę, jest to frustrujące, ale tym razem nie zwracałem na to aż takiej uwagi.
- Co ze mnie za matka, skoro nie potrafię zauważyć, że coś złego dzieje się z moim dzieckiem? - głos kobiety łamał się z każdym wypowiedzianym słowem.
- Nawet tak nie myśl, Irene. Pracujesz od rana do wieczora, bierzesz nadgodziny, żeby tylko mieć za co żyć i zapewnić swojej córce godny byt. Przecież jest jeszcze moja mama, ja, zawsze mamy oko na Ricę. W tym momencie najważniejsze jest to, żeby przemówić jej do rozsądku.
- Porozmawiam z nią, koniecznie - odpowiedziała.
W końcu dotarliśmy na nasze osiedle, które powoli budziło się do życia. Przez tyle lat nie zmieniło się za wiele oprócz przybywających lub ubywających ludzi. Wschody słońca nadal wyglądały tak samo jak dziesięć lat temu i zapewne za kolejne dziesięć lat się nie zmienią. Ta niezmienność dawała mi pewien rodzaj spokoju.
- Ashton - odezwała się Irene wysiadając z samochodu. - dziękuję za wszystko. Masz złote serce, chłopaku. Wiem, że nadużywam twoją dobroć, ale czy w czasie mojej nieobecności w domu, zerkałbyś czasem na Fredericę?
- Pewnie, to dla mnie żaden problem.
- Tylko proszę cię, nie zapominaj w całym tym zamieszaniu o sobie. Ty również masz życie prywatne, rozumiesz?
- Moje życie prywatne również obejmuje Ricę. I dopóki ona ma problemy, ja również je mam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro