Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jeden


      — Nie, nie, nie... I jeszcze tak dla pewności: NIE!

      Z niemal najwyższego stanowiska, na jakie może pozwolić sobie agentka jej pokroju, nagle została zdegradowana do roli ambasadorki! Ona! Sherin Anastazja Charpentier, dziewczyna, której oboje rodziców od zawsze służyło Lunie. A kto został przywódcą w jej zespole?! Właściwie nie znała gościa. ALE JUŻ GO NIENAWIDZIŁA!

    — Moja droga, wiem, że ta rola nie jest dla ciebie w pełni satysfakcjonująca...

    — Nie jest w pełni satysfakcjonująca! — przerwała Przewodniczącemu Organizacji we Francji. — I gdzie mnie przeniesiecie? Do jakiejś dziury na wschodzie? Uprzedzam, że osobiście nienawidzę Rosji. Jest nawet gorsza od tej całej deszczowej...

   — Anglii? Tam właśnie cię wysyłamy, Sherin. — Przewodniczący zmarszczył groźnie brwi. — Pakuj się i znikaj stąd jak najszybciej. Nie chcę cię widzieć na oczy przynajmniej przez rok.

    Rok! Sherin odwróciła się szybko, odrzucając jasne włosy na plecy, i wymaszerowała z gabinetu Przewodniczącego stukając szpilkami. Niech cię Luna broni, Arnaud, bo kiedy spotkam cię ponownie, nic nie powstrzyma mojego kolana przed sympatycznym spotkaniem z twoim kroczem, pomyślała ze złością.

   Do swojej czarnej listy może już dodać Przewodniczącego.

    Spakowała się w rekordowym czasie. Apartament, który przylegał do głównej siedziby, już nie będzie jej się kojarzył z przyjaznym miejscem. Żeby tak perfidnie wyrzucać świetną agentkę! Arnaud chyba musi być kretynem, jeśli myśli, że w tej całej Anglii będzie potulna jak baranek... może raczej owca... Ale ona przecież będzie wilkiem. Zje cały angielski oddział Luny na śniadanie. I jeszcze beknie Arnaud w twarz, by zaznaczyć swoją wyższość.

  Ajajaj... Ależ to niegodne damy! Wzruszyła ramionami do swoich myśli i uśmiechnęła się półgębkiem. Mówi się trudno.

   Przewodniczący zaś usiadł przy biurku, jeszcze raz czytając treść listu, który dotarł do niego dziś rano. Jego wieloletni przyjaciel Mycroft, prosił go w nim o pomoc. Chciał aby ktoś wreszcie zajął się młodszym z Holmesów, gdyż ten nie może znaleźć sobie miejsca. Potrzebuje zagadki, którą nie rozwiąże w kilka chwil.

    A najbardziej zagadkową osobą, którą znał Arnaud, była właśnie Sherin.

~*~

   Wysiadając z samolotu z przykrością stwierdziła, że jej szpilki już nie nadają się do codziennego użytku. Fleki całkowicie się zdarły, a i czubki czarnych butów daleko miały do swojej świetności. Z cichym westchnieniem zanotowała w notatniku: ''wyjście do sklepu po nowe szpilki – koniecznie czarne!''. Ku jej drobnemu zaskoczeniu czekał już na nią czarny, ekskluzywny samochód. I z całą pewnością nie należał do Luny. Ich samochody były srebrne. Jak gwiazdy na nocnym niebie, które towarzyszą księżycowi. A księżyc był ich znakiem. Taki sierp księżyca nosiła na szyi, tak jak każda agentka Luny. Agenci zaś mieli zegarki z cyferblatem, na którym takowy sierp widniał. Śliczne ozdóbki.

   Agenci rządowi w miarę szybko wyjaśnili całą sprawę. Właśnie jechała na spotkanie z... Jak to ujmowali Anglicy? Brytyjskim Rządem w postaci jednej osoby? Miała dopiero dwadzieścia lat, całe życie spędziła we Francji, z Anglikami nie miała nic do czynienia, a jednak coś to wyrażenie jej mówiło. Już gdzieś się z nim spotkała. Dawno temu...

    Trafiła do jego biura. Całkiem przestronnego, choć zapełnionego zbędnymi osobami. Na przykład nie wiedziała, dlaczego na fotelu przy biurku siedzi jakiś facet z kręconymi włosami i spokojnie popija sobie herbatkę, kiedy ją samą wleką za ramiona, jakby sama nie mogła tutaj wejść z całą swoją godnością. I ego. Wielkim, olbrzymim, nieco zbyt wyniosłym: ego.

    — Też chcę herbatkę — odezwała się. Jej pierwsze słowa do głowy rządu, no pięknie.

    — Z mlekiem czy bez? — zapytał facet z lokami, wodząc wzrokiem od niej do rządowców i z powrotem.

    — Jeśli mam jakiś wybór, to poproszę z krwią moich wrogów.

   — A ilu ich jest?

  — Wystarczająco dużo, by zacząć losować ze słoiczka.

  — A więc to ty jesteś Sherin — powiedział jakby do siebie człowiek za biurkiem. Oparty swobodnie w fotelu, przewiercał ją wzrokiem. — Arnaud powiadomił mnie w liście...

 — A oto i zwycięzca dzisiejszego losowania! — przerwała mu, wyrywając się agentom i z całej siły klaszcząc do niewidzialnej widowni.

  To przerywanie przywódcom w zdaniu zaczynało wchodzić jej w krew. Ale nic nie mogła na to poradzić. Była zła, bardzo zła. Podeszła do biurka i usiadła w drugim fotelu, zakładając nogę na nogę. Chcący bądź niechcący, trąciła kostką kolano mężczyzny naprzeciwko.

  — Błagam dajcie mi na dziś spokój — jęknęła głośno. Marudzenie weszło jej w krew już dawno. — Jestem tak strasznie zmęczona, że aż gotowa zasnąć nawet w tym fotelu.

   Głowa samoistnie opadła jej do tyłu, odsłaniając bladą szyję. Na razie nikogo nie zaciekawiło to, że dziewczyna w całkiem ciepły dzień miała na sobie apaszkę. Nie minęła chwila, a dziewczyna naprawdę zasnęła w fotelu.

  Mycroft zmarszczył brwi, a młodszy Holmes sięgnął do jej policzka, chcąc obudzić dziewczynę. Brytyjski rząd potrząsnął szybko głową, i ten jedyny raz Sherlock postanowił go posłuchać.

   — Ta dziewczyna to istna zagadka, więc pomyślałem, że zechcesz ją rozwiązać.

  — Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało, Mycroft?

  — O głosie z mych snów — wymamrotała przez sen — zabierz mnie tam, gdzie będzie cię więcej.

   Agenci rządowi ledwo stłumili śmiech, widząc marsową minę młodszego z Holmesów.

   — Skąd ją wziąłeś? Ze schroniska dla bezdomnych?

   Od razu wiedział, że ta uwaga jest niezbyt trafna, chociażby przez elegancki strój dziewczyny, ale z drugiej strony Mycroft faktycznie mógł ją zabrać z ulicy i tylko ubrać jak lalkę. Och... gdyby Sherin wiedziała, co właśnie pomyślał, żywy by stamtąd nie wrócił.

   — Naprawdę, Sherlocku? Twoja dedukcja ostatnio mocno kuleje.

  — Sprowadziłeś sobie dziewczynę z Francji na nową asystentkę, braciszku? Nie wierzę, że zrobiłbyś coś takiego...

  — I słusznie. — Rzucił mu jedno z tych srogich spojrzeń. — Sprowadziłem ją specjalnie dla ciebie.

   I tak wylądowała na Baker Street. Na kanapie. Ciągana z jednego miejsca w drugie. A kiedy się obudziła, wcale nie była w dobrym humorze. 

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro