2: XV
I jeszcze taka niespodzianka na koniec doby ;)
Siedzieliśmy w całkowitej ciszy, która z sekundy na sekundę stawała się co raz bardziej... kłopocząca (?) Mimo całkowitej ciemności czułam — po prostu c z u ł a m — że patrzy na mnie uważnie, odnotowując każdy ruch.
— Więc... — zaczęłam niepewnie. — Porwali cię, tak? Jakim cudem...
— Jestem tutaj? — przerwał mi. Dziwne było to, że doskonale wiedział co chciałam powiedzieć.
— Czytasz mi w myślach?
— Powiedzmy, że twoje pytanie było do przewidzenia.
Pod wpływem instynktu, wysunęłam lewą nogę z zamiarem kopnięcia go... Ale on zablokował ją ręką, jakby doskonale wiedział, że zrobię coś podobnego.
— Tak... — westchnął jakby do siebie. — Tak właśnie zrobiłaby Sherin. Wracając do twojego pytania... — dodał po chwili — ...po prostu miałem szczęście. Wiesz, Jim zna przestępców z całego świata, a ktoś taki jak ,,Loto"... — Pokręcił głową. — Opowiadał ci o Mirze? Wcisnął im bajeczkę, że przetrzymuje cię tutaj bo chce zranić ich przeciwniczkę. — Znów pokręcił głową, tym razem z politowaniem. — On wszystkich zwodzi... uważaj żeby z tobą nie zrobił tego samego.
~*~
Tydzień później
Co powiesz na spotkanie Sherlocku?
Chciałbyś odzyskać córkę?
Muszę przyznać, że jest urocza... Zupełnie jak matka.
Można zwariować na punkcie tych czarnych loków.
I ta inteligencja.
Ciekaw jestem jak radzi sobie w innych aspektach... ale obawiam się, że w jej obecnym wieku nie zdołam tego sprawdzić.
Całusy.
Jim
Już od samego czytania Holmesa brały nerwy, ale starał się zachować kamienną twarz. I te aluzje... Pokręcił szybko głową, chcą się pozbyć przykrych myśli.
Sherin patrzyła na niego z politowaniem. Obudziła się kilka dni temu, i nie czuła się jeszcze na siłach by swobodnie się przemieszczać. Jego wzrok mimowolnie skierował się na jej obandarzowane przedramiona, a później wrócił do nachmurzonych oczu.
— Je będę z tobą dyskutować na ten temat — powiedziała. — Zignoruj go, i nie dawaj tej satysfakcji.
— To nasz córka — odparł gniewnym szeptem by nie obudzić leżącej obok Sharon. — Jak ty w ogóle możesz...
— Nie zapominaj, że mój brat ma na nią oko — przerwała mu. — Nigdzie nie pójdziesz — dodała, zaciskając pięści.
— Nie powstrzymasz mnie — odparował.
Wstał z krzesła i wyszedł z pomieszczenia, przymykając drzwi.
— Jeszcze zobaczymy — mruknęła.
Zsunęła się z niewygodnego, białego łóżka szpitalnego, i sięgnęła do jednej z toreb pod nim, wyciągając parę koturnów, i czarną sukienkę.
— No proszę, w sam raz na nocną eskapę — dopowiedziała.
~*~
Moriarty na spotkanie wyznaczył park, w którym zginęła Sabrina — starsza siosta Sherin — wyjaśnił mi wuj, któregoś wieczoru.
A my właśnie do niego zmierzamy.
Niedawno dowiedziałam się również, że główne instytuty Luny zostały zaatakowane i spalone do cna, a Sherin i ciotka Sharon leżą w szpitalu.
Park był tak przerażający, jak sobie go wyobrażałam... A nawet bardziej. Stare drzewa chyliły się ku głównej ścieżce, a niektóre nawet zagrażały zawaleniu.
Moriarty prowadził mnie, mocno trzymając za ramię, co po dłuższym czasie zaczynało boleć. Zaraz za nami szedł Jean, a obok niego jeden z jego ,,przyjaciół" i przywódca londyńskiej Miry. Za nimi szła jeszcze dwójka jego pokroju. Zatrzymaliśmy się na odsłoniętej polanie.
— Piękna noc, prawda, Sherlocku? — zawołał gdzieś w przestrzeń. Po chwili przed nami, po drugiej stronie polany wyłonił się cień.
— Będzie piękna, kiedy już odzyskam córkę — odparł. — I to jak najszybciej.
Nagle dużo rzeczy wydarzyło się w jednej chwili. Dwójka Mirjan została zaatakowana przez lotosjan, z czego jeden zdołał odpowiedzieć tym samym sekundę przed straceniem głowy. Drugi z lotosjan zginął z rąk wuja, a przywódca wycelował broń prosto we mnie.
— Nie taka była umowa, Moriarty — warknął.
— Nie? — Udał zdziwienie, i mocniej ścisnął moje ramie. Syknęłam. — Myślałem, że to ja ustalam warunki... A jak wiesz pomysłodawca gdy, może zmieniać zasady.
Ręka Miranina niebezpiecznie drgnęła, a ja przymrużyłam oczy, bo nagle zaczął mnie razić srebrny blask księżyca, oblewający całą polanę.
— Ja dostanę to co chcę, zdrajco — odparował, i odbezpieczył broń.
Dopiero teraz zaczęłam się naprawdę bać. Aż do teraz nie wierzyłam, że on mógłby to zrobić. Nie czułam niebezpieczeństwa.
Kątem oka zerknęłam na ojca. Był blady, ale nie wiem czy to ze strachu czy tylko księżyc odbijał blask na jego twarzy.
Dodatkowo cały czas czułam mocny uścisk wokół łokcia. Żałowałam tylko, że w tej chwili nie mogę zobaczyć jego miny.
Wuj Jean stał jak skamieniały, niezdolny do ruchu z kataną w prawej dłoni, i całą ociekającą we krwi swoich pobratyńców.
— Kogo nazywasz zdrajcą, przeklęty psie? — Dobiegł do mnie znany głos.
Stała tam. Moja matka. W czarnym stroju ledwie odróżniała się od otoczenia, i tylko jej blada skóra i jasne włosy błyszczały w świetle księżyca. Wyglądała zjawiskowo, jak prawdziwa pani księżyca.
Miranin odwrócił się odruchowo...
Ha ha ha...
I teraz was tak zostawię!
Prawda, że dopiero teraz widać, jak b a r d z o jestem wredna?
To teraz powiem wam jeszcze coś.
Od tej pory, dalsze rozdziały będą mogły czytać tylko osoby, które mnie obserwują...
*wybucha wrednym śmiechem*
Do zobaczenia — OBSERWUJĄCY — 10 kwietnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro