2: XIII
Od wielu dni mnie nie odwiedzał. Przez większość czasu spałam, a jak już się budziłam, to śniadanie czekało na szafce nocnej, bym mogła je z ochotą spałaszować. Co na razie mogę stwierdzić, że pokój tutaj jest bardzo ładny, łóżko wygodne, a jedzenie przepyszne. I gdybym wciąż nie miała poczucia, że jestem tutaj przetrzymywana, to mogłabym z czystym sumieniem przyznać, że czuję się tutaj komfortowo.
Co prawda brakuje mi mojego dziennika, ale w życiu można się bez pewnych rzeczy obyć, prawda?
Byłam zdziwiona, kiedy nagle usłyszałam szczęk zamka, i w drzwiach ukazał się niedawno poznany Jim Moriarty.
— Tym razem też chce pan zmącić mi w głowie? — zapytałam, patrząc na niego spod grzywki opadającej na jedno oko.
Moriarty zaczął klaskać, i nogą zamknął za sobą drzwi. Brawa trwały sekundowo. Już po chwili ręce złożone miał za plecami, co poskutkowało napięciem się szarej marynarki, i ukazaniem zarysowanych mięśni. Bezwątpienia był bardzo silny... A jednak wolał wysługiwać się innymi — tak podejrzewam.
— Prawdziwa Sherin z krwi i kości — stwierdził z nikłym uśmiechem kogoś, kto wie więcej od ciebie.
— Ile razy będę musiała jeszcze powtórzyć, że Sherin...
— Jest twoją niebiologiczną ciotką, ble ble ble — przerwał mi, robiąc niezadowoloną minę. — Otóż wcale nie jest twoją ciotką — Wycelował we mnie palec wskazujący. — Tylko matką.
Skamieniałam, a później gwałtownie zamrugałam oczami, na co wybuchnął gromkim śmiechem, łapiąc się za brzuch. Przez chwilę odetchnęłam z ulgą, która jednak nie trwała długo. Myślałam, że sobie żartował, a tym czasem naśmiewał się z mojej miny.
— Jeszcze nie zauważyłaś podobieństwa? — Przyjrzał mi się uważnie. — Ten sam mały, zadarty nosek, piękne niebiesko-szare oczy, i te cudowne, malinowe usteczka. — Przybliżył się, naruszając moją przestrzeń osobistą.
Odsunęłam się szybko, i powoli pokręciłam głową.
— Nie może być moją matką. Ona...
— Za dobrze się z tym kryje, co? — Znów wpadł mi w słowo. Miałam wrażenie, że bardzo to lubi... A Sherin irytuje... Nie, ona nie dałaby sobie przerwać. — Niektóre jej cechy charakteru, też już ujrzały światło dzienne. — Zachichotał. — Tego też nie zauważyłaś?
Zmusiłam się do spojrzenia mi w oczy, o dostrzegłam w nich szaleństwo, szaleństwo i rozbawienie.
— Wiesz, że twój ojciec ma jeszcze jednego brata? — zapytał. Pokręciłam głową. Nigdy o tym nie słyszałam. Uśmiechnął się krzywo. — A że twoja ,,ciotka" — zrobił cudzysłów — miała starszą siostrę, i ma n a d a l — zaznaczył — starszego brata? — I tym razem pokręciłam głową. Czułam się podekscytowana poznając chociaż drobne tajemnice Sherin.
— Dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? — zapytałam, bo naprawdę mnie to ciekawiło. Zamyślił się.
— Czy nie mówiłem już na początku, że chciałem wyznać ci prawdę? Chyba wiesz, że nikt inny tego nie zrobi... — postawił pytanie retoryczne.
Nastała chwila ciszy, podczas której wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. W końcu zachichotał obłąkańczo, i usiadł w jednym z foteli.
— Widzisz, oprócz Luny, istnieje również bliźniacza organizacja, konkurencyjna właściwie, o nazwie Mira, która kojarzy się ze słońcem. — Błąkał niewidzącym wzrokiem po pomieszczeniu. — I ta właśnie organizacja zabiła jej starszą siostrę Sabrinę. — Urwał na chwilę, po czym po kilku sekundach znów kontynuował. — Doprawdy, urocza z niej była dziewczyna.
— Zapewne wiesz, że twoja ciotunia — zakpił — jest z pochodzenia francuską. W tym kraju narodziła się inna organizacja, która zwalczała... hym... chyba mogę ją nazwać mafią, która z kolei narodziła się we Włoszech i niemal ją zdominowała. Ich ulubionym narzędziem jest katana — przerwał zamyślony. Zrobiłam wielkie oczy, ale nie wtrącałam się. Sherin trzymała jedną w sypialni! — Lubili nią obcinać wrogom głowy. — Uśmiechnął się psychopatycznie, ale natychmiast spoważniał. — Tak zgineli jej rodzice, a brat został porwany i zmieniony w jednego z nich.
Zgarbione plecy zaczynały mnie już boleć, więc położyłam się na miękkim łóżku, przymykając oczy.
— Wiem kim jest ,,Loto" — odparłam. — Czytałam o tym w książce.
— Ach. — Klasnął w dłonie. — Czyli wiesz również, że Sherin należy do ,,Lili".
Pokręciłam głową.
— Tam były same podejrzenia, ale teraz już wiem, że były prawdziwe. Czy to już wszystko co chciałeś mi powiedzieć?
— Jesteś obojętna? — zapytał zdziwiony. — Zero emocji? Myślałem, że będziesz wściekła, ponieważ aż dotąd nie znałaś prawdy.
Wzruszyłam ramionami. Naprawdę nie odczuwałam żadnej złości.
— Jeśli czegokolwiek nauczyłam się przez te lata przebywając z nią to, to, że jeśli cokolwiek ukrywa, to ma jakiś powód.
— Bardzo dobre wnioski — pochwalił mnie. — Przynależność do Lili jest dziedziczna, i nie miała wyboru wstępując do niej. Więc jeśli ktokolwiek dowiedział się, że ma córkę...
Otworzyłam szerzej oczy.
— ...to ja też musiałabym do niej należeć — dokończyłam. Pokiwał głową wyraźnie zadowolony.
— Właśnie. A swoją ciążę ukrywała właśnie u mnie. W tym pokoju — dodał po chwili, i wyszedł.
Po raz kolejny usłyszałam szczęk zamka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro