Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: XII

O tak! Takie komy mi się podobają (pomijając to, że jestem zła, bo o tym wiem od bardzo dawn ;) ).
Tak jak ostatnim razem, poproszę o minimum  5 motywujących, bądź nie, komentarzy ;) Możecie nawet skrytykować co nie co, bo przecież nie każdy rozdział jest taki ,,genialny".
I od teraz wprowadzam tok wydarzeń. To znaczy: wy piszecie co może się teraz stać, a jeśli jakiś pomysł mi się spodoba, mogę go ewentualnie wprowadzić w życie. Pamiętajcie, że piszę z różnych perspektyw (Aurelia, Sherin, Sherlock, Nathaniel, Jim, członkowie Luny... (Wybrana przez was. A co tam, mogę nawet napisać z jakiejś nie wymienionej tu)) ;)
Miłego czytania! ;*

~∆~

Tydzień później

— Ach, moi drodzy — powiedział, rozkładając ręce. — Oto czas kończyć tę jakże ciekawą, a jednocześnie pełną niuansów, oraz różnych zachamowań, rozgrywkę. Naprawdę się przy niej ubawiłem. — Uśmiechnął się na ten swój wariacki sposób.

    Przed nim stała czwórka mężczyzn. Trójka zamaskowanych lotosjan, i jeden marny człowieczek z Miry, który śmiał zdradzić własną organizację. Zachichotał w duchu. Z tamtych dwóch, to Lunę cenił bardziej.

     A jednak postanowiłeś pobawić się zapałkami na jej nie korzyść, pomyślał... Nie, to jego sumienie się odezwało. Właściwie... Już nawet nie umiał go odróżnić od własnych myśli, tak rzadko się odzywało.

— Wszystko gotowe, panowie? — odezwał się ponownie. Miranin skinął głową.

— Jutro w godzinę duchów zapłoną Instytuty w Tokyo, Nowym Orleanie, Atnalncie, oraz tutaj — odpowiedział.

— Nie rozumiem po co ta cała gierka z podpaleniem — odezwał się Jean, zaciskając pięści. — Równie dobrze możecie wybrać tylko jeden z nich, a nie aż cztery.

— Ależ, mój drogi — odparł Jim, odchylając się w fotelu, i zakladając nogi na biurko. — Wtedy nie byłoby takiej zabawy. — Zachichotał cicho. — Powiedz, czy nie chciałbyś spotkać się ze swoją siostrzenicą?

~*~

     Sherlock był zdenerwowany. Bardzo. Od kilku dni albo siedział w swoim pałacu pamięci, albo chodził po całym salonie nie mówiąc ani słowa. Sherin poważnie brała pod uwagę zadzwonienie do Mycrofta, który — jak podejrzewała — jako jedyny przemówiłby mu do rozsądku. Ona już przestała na niego działać w ten zbawienny sposób, od kiedy powiedziała mu, że przez tak długi czas, jakim jest okres ciąży, spędziła u Moriarty'ego.

    Wstała z ciężkim westchnieniem, założyła płaszcz, i wyszła z mieszkania, kierując się w stronę Instytutu. W między czasie wybrała numer do starszego Holmesa.

— Słucham — odezwał się głos w słuchawce.

— Tylko uważnie — odparła bez przywitania. Jej szpilki wydawały głuchy odgłos na mokrym chodniku. — Sherlock nie wychodzi z mieszkania, nie je, nie pije, i wiem, że to moja wina. Bądź łaskaw ruszyć swój tyłek i przemówić mu...

— ...do rozumu, tak, tak, rozumiem — przerwał jej. — Myślisz, że mi pójdzie lepiej niż tobie?

— Och, ale ja w ogóle nie próbowałam. — Rozłączyła się nim zdążył odpowiedzieć.

    Kilka przecznic dalej wreszcie była na miejscu. Zgodnie z podanym wcześniej kodem, zjechała windą kilka poziomów, i wyszła lekko chwiejnym krokiem. Niespodziewanie zakręciło jej się w głowie.

   Znów przemierzyła korytarz, tak jak przez ostatnie miesiące, i weszła do kolistego pomieszczenia. Już od progu zauważyła, że coś się zmieniło. Zamiast masy agentów, była tylko Sharon i Cam. Okularnik trzymał w dłoniach średniej wielkości konsolę.

— Wreszcie jesteś. — Sharon objęła ją na przywitanie. — Właśnie go testujemy.

— Narazie uczę go ruchów za pomocą tego — uniósł czarną konsolę — a dopiero później zobaczymy jak poradzi sobie samodzielnie. Przywitaj się z Sherin — zwrócił się do androida.

— Witaj, Sherin — odparł metalicznym głosem ,,chłopak". — Jak mija ci dzień?

— Koszmarnie, bardzo dziękuję. — Machnęła ręką, odwracając głowę w lewo. — Widzę, że moja rada zadziałała. — Podeszła do jednego z krzeseł obrotowych, i usiadła na nim, wyciągając zmęczone stopy na jedno z wielu biurek.

— I to jak. — Cam pociągnął za jedną z małych wajch, i nacisnął mały, zielony guzik. Android uniósł rękę i machnął nią w geście powitania. — W ciągu tego tygodnia tak się znudził, że obiecał być grzeczny.

— Świetnie. — Sherin odchyliła głowę, zamykając oczy, i odprężając się. — Jestem taka zmęczona — dodała ziewając.

~*~

  Nie była pewna co ją obudziło. Na pewno nie była to ręka Sharon, która od jakiegoś czasu potrząsała jej ramieniem. Sherin obawiała się, że to jeden z tych jej napadów gorączki po długim śnie. Westchnęła ciężko i otworzyła oczy.

    Pierwszym co zobaczyła było mrygające, czerwone światło, co skutecznie ją dobudziło. Szybko zerwała się z miejsca, i z Sharon ramię w ramię wybiegła z pomieszczenia. Całe szczęście winda jeszcze działała.

— Gdzie Cam? — zapytała już w środku. Winda niespiesznie pokonywała kolejne piętra.

— Wybiegł kilka minut wcześniej.

    Blondynka skinęła głową, i przykucnęła, ukrywając twarz w ramionach. Powracający ból głowy i gorączka były nie do zniesienia. Dopiero głośny dźwięk dzwonka, wybudził ją z letargu.

    Okazało się, że cały budynek stanął w płomieniach, a one nie mają drogi ucieczki. Sherin po kilku krokach zatrzymała się, i odwróciła tyłem do płomieni, ściągając jednocześnie swoją ulubioną, niebieską apaszkę, i przytykając ją do twarzy.

   Za żadne skarby nie miała zamiaru wdychać dymu, a tym bardziej szybko stracić przytomność. Sięgnęła po telefon, i jak na złość przypomniała sobie, że zapomniała ją naładować.

    Totalna katastrofa, pomyślała, a w następnej chwili zobaczyła jak Sharon pada na ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro