Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: VI


       Ziewnęła po raz kolejny. Jako członkini zarządu powinna niezmiennie dając wszystkim przykład swojej klasy i elegancji, a tym czasem dawała pokaz ignorancji.

       Ale z drugiej strony nic nie mogła na to poradzić. Na zebraniach rady brakowało jej Wren, którą mogła bezustannie obrażać, a którą zdegradowano razem z Sebastianem do rangi niższego agenta po nieudanej misji. A zamiast niej pojawił się Torancy. Może i by go polubila, gdyby nie był taki wyniosły... I nie obrażał jej za każdym razem, tak jak ona jego. Wszystko przyjmował z chłodnym spokojem, tak jak ona, przez co nie mogła czerpać satysfakcji z wybuchów złości, tak jak u Wren. A szkoda, wielka szkoda. Lubiła się z nią skupić.

— Powróćmy jednak do sprawy tego zabójstwa w starej fabryce — powiedział przewodniczący. — Sherin?

      Rozparła się na obrotowym krześle i oznajmiła wyniosłym tonem:

— Musi mi pan wybaczyć, ale Torancy miał poprosić kogoś aby przyniósł akta innych spraw, które również były sprawką tejże organizacji. — Spojrzała na Torancy'ego z błyskiem satysfakcji w oczach. — A jak widzicie jeszcze ich nie przyniesiono.

— Jeśli akta były włożone tak głęboko, by nikt nigdy ich nie ogladał, to proszę się nie dziwić, że mój syn jeszcze ich nie znalazł — odparł.

— Z całym szacunkiem — uprzedziła Sherin Sharon — ale kazałeś przynieść akta synowi, który, tak nawiasem mówiąc, nie należy do Luny?

— Poza tym akta leżą na biurku — dodała Sherin, krzyżując ramiona z naburmuszoną miną.

       Torancy zrobił niepewną minę.

— Jestem pewien, że za chwilę...

     Przerwało mu pukanie do drzwi, a on westchnął ze źle ukrytą ulgą, co Sherin wyraźnie zauważyła. W drzwich jednak nie pojawił się Leander, a Suzanne Taurner.

— Proszę o wybaczenie, ale Leandra zatrzymała Aurelia na korytarzu i poprosił mnie o dostarczenie akt.

— Kłamiesz — oznajmiła spokojnie Sherin.

     Wszyscy agenci spojrzeli na nią jednocześnie czekając na wyjaśnienia. Wyręczyła ją Sharon.

— Aurelia siedzi w biurze Sherin razem z Nathanielem. Nie mogła zatrzymać Leandra na korytarzu, poza tym już chyba zgodnie uznaliśmy, że takie pałętanie się nie jest mile widziane.

— Jaki mamy dowód, że mówicie prawdę? — zapytał jeden z agentów. Nie pamiętała jego nazwiska.

    Sharon spojrzała naniego z niedowierzaniem, Sherin natomiast z widoczną groźbą w oczach. Zdawały się mówić: ,,oskarżasz mnie o coś takiego? Naprawdę? Lepiej zastanów się nad swoim zachowaniem”.

— Ja mogę to udowodnić — wtracił się Camil, główny informatyk.

     Już po chwili na ścianie został wyświetlony obraz Nathaniela siedzacego w fotelu Sherin i z nogami na biurku, oraz Aurelia siedząca na jego brzegu. Cam cofnął nagranie o kilka minut i przed oczami ukazał im się obraz Leandra grzebiącego w aktach, oraz Natha podnoszącego teczkę z biurka.

— I co, młoda damo? — zapytał Cam Suzanne. — Chyba już wiemy, dlaczego kłamałaś.

— Lady Charpentier? — zapytał przewodniczący. Wciąż ten sam od końca kadencji Millsa. — Do pani należy decyzja o ukaraniu tych dzieciaków.

      Odchyliła się na krześle i spojrzała na Torancy'ego. Trzymała go w garści, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

— Powiedzmy, że się zastanowię, a teraz zacznijmy wreszcie omawiać tę sprawę.

~*~


      Prawdą jest, że wcześniej nawet nie zerknął na ściany. Odkrycie Aurelii miało tu kluczowe znaczenie i otwarcie to przed sobą przyznał. Jeśli chodzi i trupa, to wydedukował tylko parę nieistotnych szczegółów.

   Jednak coś mu nie pasowało. Denat nie był pozbawiony głowy, jak to mieli w zwyczaju robić ludzie ,,Loto”. W ostatnim momencie coś mu wpadło do głowy. Kiedy SY wycofało się do swoich radiowozów i zostali nieliczni aby sprzątnąć ciało, delikatnie odchylił krawędź płaszcza. Mężczyzna na karku miał wytatuowaną lilię wodną.

~*~

— Nie, nie ma jej tu, tato — odpowiedziałam na niezadane pytanie. — Wciąż siedzi na zebranu rady.
 
     Ojciec wpadł do gabinetu spokojnie, acz stanowczo, ale kiedy spojrzeć na jego twarz... Pokręciłam głową. Nie potrafię nazwać tego uczucia.

— Stało się coś... ważnego?

    Nath, który dopiero teraz uniósł głowę znad telefonu, spojrzał na Sherlocka ze zdumieniem.

— To głupie pytanie, a napierwszy rzut oka wyglądasz na mądrą — powiedział w moją stronę.

    Zacisnęłam lekko dłonie, aby powstrzymać go przed uduszeniem. Uśmiechnęłam się z trudem.

— Jesteś jak zwykle w czarującym nastroju, Nath — odparłam. — A teraz wybaczcie, ale muszę się z kimś skontaktować — dodałam, wstając.

— Z Torancym? — Nathaniel natychmiast się wyprostował. — Jeśli tak idę z tobą, nie mogę cię zostawić samej nawet na krok.

— Tak? — Odwróciłam się w jego stronę. — W takim razie pójdziesz ze mną również do szkoły, prawda?

   Wstał, poprawił koszulkę, wypiął dumnie pierś, i uniósł lekko głowę.

— A żebyś wiedziała! W końcu będę miał więcej czasu na denerwowanie cię.

   Sherlock patrzył na nas z rosnącym zdumieniem. Nikt nigdy nie mógł zmusić Natha aby poszedł do szkoły. Odwróciłam się do ojca.

— To ty tutaj siedź, a my idziemy — powiedziałam.

      Pokręcił ledwo dostrzegalnie głową i przeszedł kilka kroków w głąb pomieszczenia.

— Zaczynasz mi przypominać matkę — wyszeptał, jakby nie dokońca świadomie.

     A ja nie byłam pewna, czy to nie był wytwór mojej wyobraźni.

~∆~

Jeśli macie jakieś pytania, to śmiało je zadawajcie. W swoim opowiadaniu staram się powoli wplatać tajemnice, jak i ich rozwiązania ;)

Oczywiście zachęcam też do komentowania, a może wyjatkowo zaskoczyło, rozśmieszyło, czy może nawet zirytowało was jakieś zdanie, czy scena? Skomentuj ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro