2: V
Zachęcam do komentowania ;)
~∆~
W drodze do centrum miasta zaczęłam się zastanawiać nad zachowaniem ciotki. Wielokrotnie pytałam ją ile się znają z ojcem, zawsze odpowiadała zgodnie z prawdą, jeśli pytałam, jak się poznali, również odpowiadała, ale jeśli chodziło o pytania typu: ,,Czym się zajmowałaś w przeszłości?”, ,,Więc pewnie wiesz, kim jest moja matka?” milczała, lub odpowiadała półsłówkami, ewentualnie jeszcze zmieniała temat. Tylko raz odpowiedziała coś, czym powstrzymała dalsze pytania na ten temat: ,,na litość boską, jeśli choć trochę cenisz swoje życie, więcej nie zadawaj tego pytania”. Miałam dwanaście lat.
Wielokrotnie widziałam relacje między ojcem a ciotką. Nie zawsze we wszystkim się zgadzali, częściej byli dla siebie złośliwi, i jeśli nie dzieliliby ze sobą sypialni, pomyślałabym, że się nienawidzą.
— Idź do mojego biura — powiedziała po dotarciu do Instytutu. — Ja muszę zajść jeszcze do Sharon. Przyśle do ciebie Natha — dodała po zastanowienu.
Chciałam wzrokiem przebłagać ją aby tego nie robiła, ale nie patrzyła w moją stronę. Spokojnie przeszła drogę z parkingu do drzwi, a ja podążyłam jej śladem. Nathan, mimo że jest odemnie młodszy o kilka miesięcy, wywyższa się jakby był starszy przynajmniej o dwa lata. Za każdym razem gdy przyjeżdżam do wujka Mycrofta z ciotką na ,,czwartkową tradycję” idę do pokoju Natha i kontynuujemy naszą dradycję: ,,kłóćmy się dalej, a może następnym razem się nie zobaczymy”. Sherin jakby czytała nam w myślach, i robiła na złość. Teraz też wyraźnie nie chce abym się nudziła.
Z wielką chęcią poprosiłabym ją o mapkę Instytutu, ale osobom nie należącym do organizacji nie wolno ot tak kręcić się po budynku. Otworzyłam drzwi, nie spodziewając się, że kogoś tam zastanę, a tym czasem przed regałem z aktami stał Leander, i grzebał w jednej z szuflad. Słysząc, że drzwi się otwierają, zamarł z wyciągniętą ręką. Był tak samo zaskoczony moją obecnością, jak ja jego.
— Studiując ludzkie zachowania — zaczęłam — zauważyłam, że jak tylko ktoś przyłapuje ich na gorącym uczynku, instynktownie zaprzestają danej czynności. Co tu robisz? — dodałam łagodniej.
Otaksował mnie wzrokiem, a następnie wrócił do wcześniejszego działania.
— Szukam akt dla ojca — odparł. — Mówił, że lady Charpentier potrzebuje ich na dzisiejszym zebraniu.
— Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
— Możesz jej zapytać, ja nie kłamię, natomiast co do mojego ojca nie jestem pewny — odpowiedział, i spojrzał na mnie ponownie.
Zamknęłam drzwi i podeszłam bliżej. Na szufladzie widniał znaczek z literą L, a druga szuflada — na wpół otwarta — z literą H. Spojrzałam na niego badawczo.
— Znasz znaczenie kwiatu Lotosu? — zapytałam. W jego oczach dostrzegłam iskierki chłodnej kalkulacji.
— Pytasz bo sama nie znasz odpowiedzi?
— Gdy nie znam odpowiedzi, szykam czegoś, co mi o niej powie. W zdecydowanej większości są to książki, a skoro o tym nie powie mi żadna książka...
— W zasadzie powie — przerwał mi, odwracając się w moją stronę i krzyżując ramiona. — Muszę tylko wiedzieć do czego potrzebna ci ta wiedza, i czy mogę ci zaufać.
Podeszłam bliżej, zatrzymując się dosłownie kilka centymetrów przed nim.
— Mogę zapytać cię dokładnie o to samo. Czy mogę ci zaufać, i dlaczego chcesz mi pomóc.
— Powiedzmy, że chcę cię lepiej poznać — odparł.
Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wcale nie zdziwiłabym się gdyby wyleciały z zawiasów.
— No, proszę — powiedział Nath, i przekroczył próg. — Mam się pobawić w przyzwoitkę?
Przewróciłam oczami. Nathaniel jest wysoki, nawet w koturnach jestem od niego o kilka centymetrów niższa. Niebieskie oczy świdrowały Leandra na wylot.
— Rada czeka na akta, Torancy.
— I wysłali akurat ciebie aby mi o tym przypomnieć? Tak nisko cię cenią? Ciebie, syna trzeciej członkini zarządu Sharon Holmes i członka rządu Mycrofta Holm...
— Daruj sobie, Torancy — przerwał mu machnięciem ręki. — Ja i Michel, w przeciwieństwie do ciebie, miejsca w Lunie mamy gwarantowane.
Leander zmarszczył brwi, a ja spiorunowałam brata wzrokiem.
— Kim jest Michel?
— Mam na imię Aurelia — powiedziałam w tym samym czasie.
— Aha — dodał Torancy. — Ty jesteś Michel.
Zerknęłam na niego kątem oka. Na ustach błąkał mu się rozbawiony uśmieszek. Nathan podszedł do biurka Sherin i podniósł żółtą teczkę.
— Czy nie tego szukałeś? — zapytał. Leander przyłożył dłoń do policzka.
— O dziękuję, już myślałem, że nigdy tego nie znajdę — odparł wyciągając rękę.
— Zwłaszcza kiedy ucinasz sobie pogawętkę z moją siostra, co? Znikaj już — dodał, oddając mu teczkę.
Kiedy Leander już wyszedł, uważnie otaksował mnie wzrokiem.
— Co?
Pokręcił głową, z lekkim uśmiechem.
— Wiesz co siostrzyczko? Chyba będę musiał pobawić się również w obrońcę twojej cnoty, niezła laska się z ciebie zrobiła. Kiedy to widzieliśmy się ostatnio?
— Przedwczoraj.
— Niewiarygodne, jak bardzo potrafiłaś zniszczyć swój wygląd.
— Niewiarygodne jest to, jak szybko potrafisz zniszczyć mój dobry humor — odparowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro