Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: V

Zachęcam do komentowania ;)

~∆~

        W drodze do centrum miasta zaczęłam się zastanawiać nad zachowaniem ciotki. Wielokrotnie pytałam ją ile się znają z ojcem, zawsze odpowiadała zgodnie z prawdą, jeśli pytałam, jak się poznali, również odpowiadała, ale jeśli chodziło o pytania typu: ,,Czym się zajmowałaś w przeszłości?”, ,,Więc pewnie wiesz, kim jest moja matka?” milczała, lub odpowiadała półsłówkami, ewentualnie jeszcze zmieniała temat. Tylko raz odpowiedziała coś, czym powstrzymała dalsze pytania na ten temat: ,,na litość boską, jeśli choć trochę cenisz swoje życie, więcej nie zadawaj tego pytania”. Miałam dwanaście lat.

     Wielokrotnie widziałam relacje między ojcem a ciotką. Nie zawsze we wszystkim się zgadzali, częściej byli dla siebie złośliwi, i jeśli nie dzieliliby ze sobą sypialni, pomyślałabym, że się nienawidzą.

— Idź do mojego biura — powiedziała po dotarciu do Instytutu. — Ja muszę zajść jeszcze do Sharon. Przyśle do ciebie Natha — dodała po zastanowienu.

      Chciałam wzrokiem przebłagać ją aby tego nie robiła, ale nie patrzyła w moją stronę. Spokojnie przeszła drogę z parkingu do drzwi, a ja podążyłam jej śladem. Nathan, mimo że jest odemnie młodszy o kilka miesięcy, wywyższa się jakby był starszy przynajmniej o dwa lata. Za każdym razem gdy przyjeżdżam do wujka Mycrofta z ciotką na ,,czwartkową tradycję” idę do pokoju Natha i kontynuujemy naszą dradycję: ,,kłóćmy się dalej, a może następnym razem się nie zobaczymy”. Sherin jakby czytała nam w myślach, i robiła na złość. Teraz też wyraźnie nie chce abym się nudziła.

    Z wielką chęcią poprosiłabym ją o mapkę Instytutu, ale osobom nie należącym do organizacji nie wolno ot tak kręcić się po budynku. Otworzyłam drzwi, nie spodziewając się, że kogoś tam zastanę, a tym czasem przed regałem z aktami stał Leander, i grzebał w jednej z szuflad. Słysząc, że drzwi się otwierają, zamarł z wyciągniętą ręką. Był tak samo zaskoczony moją obecnością, jak ja jego.

— Studiując ludzkie zachowania — zaczęłam — zauważyłam, że jak tylko ktoś przyłapuje ich na gorącym uczynku, instynktownie zaprzestają danej czynności. Co tu robisz? — dodałam łagodniej.

      Otaksował mnie wzrokiem, a następnie wrócił do wcześniejszego działania.

— Szukam akt dla ojca — odparł. — Mówił, że lady Charpentier potrzebuje ich na dzisiejszym zebraniu.

— Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?

— Możesz jej zapytać, ja nie kłamię, natomiast co do mojego ojca nie jestem pewny — odpowiedział, i spojrzał na mnie ponownie.

     Zamknęłam drzwi i podeszłam bliżej. Na szufladzie widniał znaczek z literą L, a druga szuflada — na wpół otwarta — z literą H. Spojrzałam na niego badawczo.

— Znasz znaczenie kwiatu Lotosu? — zapytałam. W jego oczach dostrzegłam iskierki chłodnej kalkulacji.

— Pytasz bo sama nie znasz odpowiedzi?

— Gdy nie znam odpowiedzi, szykam czegoś, co mi o niej powie. W zdecydowanej większości są to książki, a skoro o tym nie powie mi żadna książka...

— W zasadzie powie — przerwał mi, odwracając się w moją stronę i krzyżując ramiona. — Muszę tylko wiedzieć do czego potrzebna ci ta wiedza, i czy mogę ci zaufać.

       Podeszłam bliżej, zatrzymując się dosłownie kilka centymetrów przed nim.

— Mogę zapytać cię dokładnie o to samo. Czy mogę ci zaufać, i dlaczego chcesz mi pomóc.

— Powiedzmy, że chcę cię lepiej poznać — odparł.

    Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wcale nie zdziwiłabym się gdyby wyleciały z zawiasów.

— No, proszę — powiedział Nath, i przekroczył próg. — Mam się pobawić w przyzwoitkę?

     Przewróciłam oczami. Nathaniel jest wysoki, nawet w koturnach jestem od niego o kilka centymetrów niższa. Niebieskie oczy świdrowały Leandra na wylot.

— Rada czeka na akta, Torancy.

— I wysłali akurat ciebie aby mi o tym przypomnieć? Tak nisko cię cenią? Ciebie, syna trzeciej członkini zarządu Sharon Holmes i członka rządu Mycrofta Holm...

— Daruj sobie, Torancy — przerwał mu machnięciem ręki. — Ja i Michel, w przeciwieństwie do ciebie, miejsca w Lunie mamy gwarantowane.

     Leander zmarszczył brwi, a ja spiorunowałam brata wzrokiem.

— Kim jest Michel?

— Mam na imię Aurelia — powiedziałam w tym samym czasie.

— Aha — dodał Torancy. — Ty jesteś Michel.

     Zerknęłam na niego kątem oka. Na ustach błąkał mu się rozbawiony uśmieszek. Nathan podszedł do biurka Sherin i podniósł żółtą teczkę.

— Czy nie tego szukałeś? — zapytał. Leander przyłożył dłoń do policzka.

— O dziękuję, już myślałem, że nigdy tego nie znajdę — odparł wyciągając rękę.

— Zwłaszcza kiedy ucinasz sobie pogawętkę z moją siostra, co? Znikaj już — dodał, oddając mu teczkę.

     Kiedy Leander już wyszedł, uważnie otaksował mnie wzrokiem.

— Co?

     Pokręcił głową, z lekkim uśmiechem.

— Wiesz co siostrzyczko? Chyba będę musiał pobawić się również w obrońcę twojej cnoty, niezła laska się z ciebie zrobiła. Kiedy to widzieliśmy się ostatnio?

— Przedwczoraj.

— Niewiarygodne, jak bardzo potrafiłaś zniszczyć swój wygląd.

— Niewiarygodne jest to, jak szybko potrafisz zniszczyć mój dobry humor — odparowałam.

    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro