Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: II

     Ciotka najpierw zabrała mnie do centrum handlowego, mówiąc, że jest wiosna i nie mogę dłużej chodzić w jeansach i rozciągniętych swetrach. Co jak co, ale swetry to była ulubiona część mojej garderoby. Miękkie, a przede wszystkim ciepłe.
Zamiast nich, Sherin powybierała topy, crop topy, narzuty (które przynajmniej wyglądały na ciepłe), bluzki z ozdobną koronką lub wycięciami, w miejscach, w których nawet nie spodziewałabym się ich spotkać, i jakiś żakiet, który mówiąc szczerze mi się spodobał. Później dobrała jeszcze ze trzy różne spódnice, i dwie sukienki, a jedna w szczególności rzuciła mi się w oczy. Była czerwona do pasa, a dalej granatowa do kolan. Cała w koronce, rozkloszowana, i z rękawem ¾.

    Następnie zaciągnęła mnie do sklepu obuwniczego. W głowie mi się zakręciło od tych wszystkich cen.

— Jesteś niska, tak jak ja — powiedziała. — Niskie dziewczyny radzą sobie butami na obcasie, a najprostsze do chodzenia są koturny.

     Rozejrzała się po sklepie i sięgnęła po jedną z par. Czarne, z obcasem nie za wysokim, ale też nieniskim. Przymierzyłam je, i okazało się, że ciotka trafiła z numerem idealnie, ale bałam się zrobić choćby krok, żeby nie upaść na podłogę. Sherin pokiwała głową, jakby się nad czymś zastanawiała, i kazała mi je zdjąć, żeby mogła zanieść je do kasy.

    Zrobiło mi się głupio, że ciotka musi płacić za te wszystkie rzeczy, chociaż w ogóle nie jest ze mną spokrewniona. Jeszcze w dzieciństwie uparła się, żeby ją tak nazywać, bo jest przyjaciółką rodziny... I tak już zostało.

    Kiedy myślałam, że to już koniec naszego wyjazdu, ciotka zaciągnęła mnie do fryzjera, a tam podcięli mi zniszczone końcówki.

     Ale to również nie była ostatnia z ,,atrakcji". Sherin oznajmiła mi już w samochodzie, że musi załatwić coś ważnego w Lunie i, że może to załatwić teraz przy okazji. Spakowała do jednej z papierowych toreb buty, czarną, rozkloszowaną spódnicę w pikowany wzór, oraz czerwoną, tiulową bluzkę z pierwszą warstwą do polowy brzucha i rękawami ¾ z koronki. Wcisnęła mi torbę w ręce i kazała iść ze sobą. Nie śmiałam nawet zapytać dokąd mnie prowadzi.

     Długie korytarze Instytutu w końcu zaprowadziły nas do jej biura. Tam zdjęła moje okulary, które wcześniej zdawała się tolerować, i włożyła je do szuflady biurka, z trzaskiem ją zamykając. Kazała mi się również przebrać wcześniej wybrany strój, a w między czasie kiedy jej nie będzie, poćwiczyć chodzenie w koturnach.

     Po kilku minutach okazało się, że to wcale nie jest takie trudne, jak mi się wcześniej wydawało. W końcu z nudzona zwróciłam uwagę na jeden z obrazów wiszących na ścianie. Okazało się, że to fotografia. Była na nim ciotka, mój ojciec, oraz drugi mężczyzna podobny do niego, po drugiej stronie ciotki. Sherin była rozbawiona i w jednej dłoni trzymała pusty kieliszek. Musieli być na jakimś przyjęciu.

     Moją uwagę od fotografii odwróciło pukanie do drzwi. Po krótkiej chwili w progu stanął mężczyzna w średnim wieku, a zanim... Leander był tak samo zaskoczony moim widokiem, jak ja jego. Tylko, że ja nie stałam z lekko rozchylonymi ustami... mam nadzieję.

— Lady Charpentier nie ma? — zapytał mężczyzna, sprawiając, że spowrotem na niego spojrzałam.

— Ciocia powinna niedługo wrócić — odparłam, celowo używając zwrotu ,,ciocia". — Mam jej coś przekazać?

— To nie będzie konieczne — dobiegł głos zza ich pleców. — W czym mogę pomóc, panie Torancy? — zapytała, podchodząc do swojego biurka.

     Trzymała w ręce jakieś papiery. Spojrzała prosto na mnie, a w jej oczach ukazało się coś na kształt aprobaty. Usiadła za biurkiem z gracją, i założyła nogę na nogę. Mężczyzna powoli przeniósł wzrok na mnie, jakby wymownie. Ciotka zrobiła to samo z Leandrem.

— Nie chciałabyś pozwiedzać Instytutu, Aurelio? — zapytała wciąż patrząc na Leandra. — Jestem pewna, że młody Torancy zechce ci towarzyszyć. Prawda? — dodała, unosząc brew.

     Niemal się uśmiechnęłam widząc, jak Leander ciężko przełyka ślinę. Ciotka potrafiła być przerażająca nawet jeśli otwarcie nie wyrażała groźby. Pan Torancy zrobił kilka kroków na przód, a chłopak przepuścił mnie w drzwiach. Kąciki ust same uniosły mi się o kilka milimetrów.

~*~

— Instytut londyński został ukończony w 1987 ro...

— Dokładnie ósmego czerwca — przerwałam mu. Spojrzał na mnie zdziwiony, co zauważyłam kątem oka. — Nie patrz tak na mnie. To, że jestem tutaj po raz pierwszy, nie znaczy jeszcze, że nic nie wiem o tym miejscu — dodałam. — Instytut w Londynie jest jednym z najstarszych — kontynuowałam. — Na pierwszym miejscu znajduje się Instytut we Włoszech, a na trzecim francuski.

     Leander zatrzymał się przed jednym z okien i skrzyżował ramiona.

— Naprawdę jesteś kujonką — oznajmił w końcu.

     Zamrugałam oczami.

— Och.

— Och? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

     Odwróciłam wzrok, kiedy ten zaczął zbyt długo patrzeć mi w oczy.

— Cóż, miałam nadzieję, że choć raz będziesz miły.

      Odwróciłam się, i przeszłam dokładnie tą samą drogą, którą wcześniej pokazał mi Torancy. Dzięki ci tato za doskonałą pamięć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro