Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: I


    Otworzyłam drzwi, i nawet nie rozglądałam się jak zwykle za panią Hudson — która już miała swoje lata, a jednak wciąż sprawiała wrażenie naszej ,,nie-gosposi" jak kiedyś nazwał ją mój tata. Kiedy byłam w połowie schodów na górę, François II zaczął kręcić mi się między nogami. ,,Szczwana bestia" — jak zwykł nazywać ją ojciec — wiedziała, że nie dokończyłam drugiego śniadania i teraz domaga się swojej części. Zignorowałam go jednak i pobiegłam dalej. Otworzyłam drzwi od swojego pokoju, zrzuciłam plecak na podłogę, i z westchnieniem ulgi opadłam na łóżko.

    Nienawidzę szkoły! — napisałam w swoim dzienniku. Podobnych stwierdzeń w nim było tyle, ile dni wynosi rok szkolny. ,,Szkoła jest straszna", ,,Szkoła to zło" (Ciocia Sher mówi, że to zło konieczne), albo ,,Torancy jest strasznym dupkiem".

     No właśnie, Torancy. Jest z mojej klasy. Przede wszystkim popularny. Miły i sympatyczny dla innych. A dla mnie? Śmiało mogę stwierdzić, że mnie napastuje, gdyby nie był dla mnie taki wredny i nie obrzucał negatywnymi epitetami, pomyślałabym, że nie może beze mnie żyć.

    ,,Dzisiaj Leander znowu nazwał mnie kujonką. Czy ja mu wyglądam na osobę, która uwielbia się uczyć? Co z tego, że zawsze mam odrobioną pracę domową, to jeszcze nic nie znaczy."

     Usłyszałam jak drzwi się otwierają i zamknęłam dziennik, który dostałam na urodziny rok temu. Długopis odłożyłam na szafkę obok, a małą książeczkę wsunęłam pod łóżko. W progu stała ciotka z dwoma filiżankami owocowej herbaty. Odgadłam po przyjemnym zapachu. Zapewne ta mała bestia przybiegła do niej zaraz po zignorowaniu.

    François II nie był głupi, i za każdym razem, gdy wracałam ze szkoły już siedział na schodach. Jeśli został zignorowany, to wracał do ciotki Sherin i wskakiwał na stół, co kwitowała ostrym spojrzeniem, którego ten rozsądnie nie zauważał... Nawet ja nie chciałabym czuć na sobie tego sławnego spojrzenia. Natomiast jeśli nie został zignorowany... Cóż, zwykle wpuszczałam go do swojego pokoju, a ten przesiadywał w nim tak długo, jak ja jestem tam obecna.

      Ciotka Sherin była kobietą po trzydziestce, ale wyglądała na dużo młodszą. Długie blond włosy najczęściej nosiła rozpuszczone, a nieodłącznym elementem jej stroju była apaszka wokół szyi. Uśmiechała się. A kiedy to jej oczy zmieniały barwę z szarych na bardziej niebieskie, co było niezwykłym zjawiskiem. Widząc jej uśmiech nie sposób było go nie odwzajemnić.

     Nie czekając na moją zgodę bądź zakaz przekroczyła próg, i podała mi jedną z filiżanek, a sama podeszła do okna. Często to robiła. Wyglądała wtedy jakby myślami szybowała gdzieś daleko i była czymś zaniepokojona.

— Co mówił tym razem? — zapytała w końcu.

    Nie musiałam pytać o kogo jej chodzi. Ciotka była zawsze na bieżąco. Ojciec też, ale raczej ze sprawami kryminalnymi, niż moim życiem. Był jeszcze wujek Mycroft i ciocia Sharon, ale oni orientowali się zbyt ogólnie bym mogła z nimi o tym porozmawiać.

— Nazwał mnie kujonką. Znowu — dodałam ze wzruszeniem ramion. — Czy to, że zawsze mam pracę domową jest wystarczającym dowodem, żeby mógł mnie tak nazywać?

      Sherin spojrzała na mnie biorąc łyk herbaty, ja swoją już dawno odstawiłam na szafkę. Wiem co widziała. Dziewczynę z szarymi oczami w kształcie migdałów. Z burzą czarnych, lekko kręconych włosów, dlatego zwykle sczepiałam je w długi warkocz, grzywką na lewy bok, oraz okularami ,,zerówkami" na nosie.

— Widziałaś się w lustrze? — zapytała.

     Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Zwykle stawała po mojej stronie, czyżby nagle zmieniła front? A może robiła to zawsze, tylko dopiero teraz to dostrzegłam. Spojrzałam na nią uważniej. Zachowywała się tak jak zwykle. Spokojne i pewne ruchy, stanowcze spojrzenie... Mój wzrok trafił na naszyjnik w kształcie sierpu księżyca. Luna.

   Połowa uczniów w szkole to dzieciaki członków tej organizacji. Nawet mój kuzyn Nathan jest nim w połowie, ale on nie chodzi do szkoły, uczy się w domu. Leander nie stanowił wyjątku. Był jednym z nich, a ja nie. Ja byłam tylko osobą, która o nich wiedziała, a nie która do nich należała.

— Oczywiście, że się widziałam — odparłam na jej pytanie. — Chyba nie sądzisz, że jestem wampirem?

— Nawet jeśli, to wyjątkowo brzydkim. — Zaniemówiłam, ale ona jeszcze nie skończyła. — Ale to tylko powłoka, której się pozbędę. Powiem Sherlockowi, że wychodzimy, a ty się ubieraj.

    I wyszła zostawiając mnie w totalnym osłupieniu. Czy ona naprawdę to powiedziała... Czy ona tu w ogóle była?! Może to tylko wytwór mojej wyobraźni, a prawdziwa ciotka zaraz wejdzie, wystarczy tylko, że zamknę oczy, policzę do dziesięciu, i otworzę znowu...

    Nic się nie zmieniło, a kubek na szafce z jeszcze ciepłą herbatą był na to doskonałym dowodem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro