Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XXXIV

Dedyk dla: NeverAda bo Laura bardzo mi ją dzisiaj przypomina.

~∆~

   Zmęczona opadła na łóżko, głośno wzdychając. François leżący na kocu w koszyku spoglądał chwilę na nią, a następnie wrócił do mycia małych.

— Wiesz co, Holmes?

— Nie mam zielonego pojęcia — odparł zapinając koszulę.

— Są tu dopiero od pięciu godzin, a ja już mam dość! — Zakryła oczy poduszką.

   Poczuła jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. Nie zareagowała.

— Jesteście razem? — zapytał dziewczęcy głosik.

— Oczywiście, że tak, idiotko — odparł drugi. — Spali w jednym łóżku.

— Nie — mruknęła. — Żadnych insynuacji — dodała, kiedy kątem oka zauważyła, że Laura chce coś powiedzieć.

— Nooo, aleee dlaczeegooo? — zajęczała czternastolatka. — Bylibyście świetną parą.

— Dlaczego tak uważasz? — zapytał Holmes.

— A dlaczego nie?

— A dlaczego tak?

— Ale dlaczego nie?

— To u was rodzinne? — zapytał blondynki, która nie mogła powstrzymać uśmiechu.

— Najwyraźniej.

~*~

— Zwiedzimy Instytut Luny? zapytała Laura.

— Nie — odparła chłodno.

   Sherin mogła znieść wszystko, ale nie wspominanie o Lunie w czasie obiadu. Pysznego obiadu.

— Ale dlaczego? — zapytał Taylor.

— Bo nie.

— A tata zawsze mówi mamie, że ,,Bo nie" to nie odpowiedź.

— Nic mnie to nie obchodzi — powiedziała, kładąc głowę na splecionych dłoniach. — Wasza mama mówi też pewnie ,,nie, bo głowa mnie boli", i ma świętą rację.

    Nie wiadomo co by z tego wynikło — dodała w myślach.

— Musicie się nauczyć, że jeśli Sherin mówi nie, to nic jej nie przekona — powiedział Sherlock biorąc łyk soku.

— Mówisz na podstawie własnego doświadczenia? — Holmes uniósł brew na pytanie Taylora. — Nie chciała z tobą iść do łóżka.

— Mylna dedukcja na poziomie rozszerzonym — odparła jak zwykle niewzruszona. — Wciąż popełniasz te same błędy, Tay.

— Jakie? — zapytał z szerokim uśmiechem wierząc, że tym razem siostra powie mu co robi źle.

— Sam się domyśl — odparła wstając od stołu. — Podobno jesteś w tym dobry — zakpiła.

    Wychodząc usłyszała jeszcze jedno pytanie od Laury:

— Ile miałaś lat ślubując Lunie?

— Piętnaście. — Wyszła.

— Słyszałeś, Tay? Brakuje nam tylko kilka miesięcy! — zawołała, kiedy była pewna, że Sherin już jej nie usłyszy.

— Nie jestem pewny czy jest z czego się cieszyć — powiedział Sherlock wbijając w nich spojrzenie stalowych tęczówek.

— Dlaczego? — zapytali jednocześnie autentycznie zdziwieni. Uniósł brew.

— Jeśli chcecie zginąć już na pierwszej misji, proszę bardzo. — Skrzyżował ramiona opierając się na krześle.

— Świeżaków nie wysyłają na trudne misje — odparł Taylor z mądrą miną.

— Tym bardziej czternastolatków do organizacji. Czy wasi rodzice w ogóle wiedzą, że chcecie pracować tam gdzie oni?

— Nie muszą o niczym wiedzieć — powiedziała chłodno Laura. W tej chwili przypominała mu Sherin.

— Czyżby? Do osiemnastego roku życia jesteście pod ich opieką.

— Ale gdy stanie im się coś bardzo przykrego już nie będą w stanie...

— ...a wtedy opieka nad nami przypadnie komuś innemu, a przekonanie go do naszej racji nie będzie trudne — dokończyła Laura. Pokręcił powoli głową.

— Będę was miał na oku, macie głupie pomysły. — Wstał i skierował się do drzwi.

— Jest w bibliotece — powiedziała Lou.

— Słucham? — Uniósł brwi.

— Sherin, kiedy jest zirytowana, albo zdenerwowana musi się wyciszyć... — powiedział Tay.

— ...a najlepszym miejscem do wyciszenia się jest biblioteka — dokończyła czekoladowooka. — W życiu tam nie wejdziemy, nie ta bajka. — Sherlock pokiwał głową kilka razy w zamyśleniu.

Faktycznie, nie ta bajka, pomyślał.

   Zastał Sherin leżącą na kanapie na samym końcu pomieszczenia. Miała zamknięte oczy, a rozpuszczone, długie blond włosy rozsypały się w okół jej głowy.

   Biblioteka była średniej wielkości, jak na tak dużą rezydencję. W każdym rogu pomieszczenia znadował się stolik i kanapa zasłonięte którąśkolwiek z wysokich półek. Z tego co się zorientował, znajdowały się w niej głównie powieści fantastyczne, romantyczne, akcji, przygodowe, czy kroniki historyczne państw, miasta, organizacji, i samej rezydencji.

— Nie wierzę, że im uwierzyłeś — powiedziała, kiedy podszedł.

— A to kłamstwo?

— Półprawda — odparła otwierając oczy. — Gdy jestem zdenerwowana, czy zirytowana potrzebuję wyciszenia bądź muzyki. Głównie gry na jakimś instrumencie.

— Na czym grasz?

— Na nerwach — odparła z szerokim uśmiechem, którego nie sposób było nie odwzajemnić.

— Tu muszę się zgodzić. — Usiadł obok niej. — Doskonale go zacytowałaś. Jak...

— ...to możliwe? — Wskazała na laptop na stoliku. — Kamery są w całej rezydencji.

— No proszę, mam się mieć na baczności?

— W mojej obecności? Zawsze i wszędzie — odpowiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej. — Ta dwójka zaczyna mnie wkurzać. Luna to, Luna tamto... A zabierzesz nas do Instytutu? — przedrzeźniała ich. — Mam. Tego. Dość!

— Ciii... — Przyłożył palec wskazukący do ust. — Tu jest biblioteka.

    Zacisnęła usta w wąską kreskę, przewracając oczami.

— A gdyby tak pokazać im, że nie ma w niej nic ekscytującego? — zapytał z mimą człowieka, który ma piekielny plan.

— Chcesz zabrać ich do Londynu — domyśliła się.

— Może Greg znadzie mi jakieś wyjątkowo paskudne śledzctwo.

— Zapamiętałeś jego imię — odparła na to z szerokim uśmiechem. Zamrugał.

— Ja ci tu mówię o genialnym planie, a ty wyłapałaś tylko fakt, że zapamiętałem imię Lestrada? — zapytał zszokowany.

— Czyli ruszamy do Londynu?

— Czyli ruszamy do Londynu — potwierdził.

— Wspaniale, kochanie — powiedziała wstając.

— ,,Kochanie"?

— Przejęzyczyłam się. Miałam na myśli ,,ty chamie".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro