Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XXXIII

Dedyk dla: Sibhonne Imfraise KuroiNigatsu Azykea

~∆~

   Patrzyła na niego niewzruszona.

   Właściwe patrzyła tak przez większość swojego życia, jednak wystarczył ten wzrok, by rozmówca poczuł się niepewnie.

— Wciąż czekam — powiedziała.

— Naprawdę myślisz, że tak łatwo dam odkryć swoje tajemnice? — zapytał.

— Już gdzieś to słyszałem — wtrącił się Sherlock, patrząc na nią wymownie.

    Od odpowiedzi uchronił ją dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie brunetki z kręconymi włosami, i podpis: Katherina.

— Przepraszam na chwilę — powiedziała i wyszła z salonu. — Słucham, cioteczko — powiedziała do telefonu.

— Sherin? Skarbie potrzebuję twojej pomocy.

— To coś poważnego? — zapytała zaniepokojona, opierając się o ścianę.

— Nie, nie... Po prostu potrzebuję kogoś do opieki nad dziećmi, wyjeżdżamy, i...

— Zaraz, zaraz — przerwała jej. — Jestem prawie na drugim końcu europy, jak mam się nimi zaopiekować?

— Byłabym wdzięczna, gdybyś wzięła ich do Londynu. — Złapała się za głowę.

— Do Londynu?! Ich?! Ciociu, przecież powstałby tu istny armagedon. Nie mogę ich tutaj wziąźć.

— Ależ, kochanie... Luna dała nam zadanie. Musimy wylecieć do stanów na miesiąc, nie możemy wziąść ich ze sobą. Jesteś naszą ostatnią deską ratunku, próbowaliśmy już wszystkiego. Wierz mi, że gdyby była taka możliwość, wcale byśmy cię w to nie wplątywali.

   Wzięła głęboki wdech, a później wypuściła powietrze z płuc.

— Będę czekać pojutrze w rezydencji rodziców. Nie spóźnijcie się — powiedziała.

— Dziękuję, skarbie — odparła z ulgą ciotka.

— Jest za co — odparła chłodno, po rozłączeniu się.

    Odwróciła się gwałtownie i wpadła na Sherlocka, który najwyraźniej przysłuchiwał się całej rozmowie. Spojrzała w górę napotykając jego szare tęczówki.

— Wiesz, że nie ładnie tak podsłuchiwać? — zapytała.

— Lecę z tobą. — Zignorował jej pytanie.

— Po co? — zapytała zdziwiona.

— Tak na wszelki wypadek.

   Objął ją ramionami, a ona wtuliła się w jego pierś. Była tak niska, że ledwo sięgała mu ramienia.

— Kiedy ruszamy?

— Najlepiej jak najszybciej — odparła.

— Zostawimy tak Sherrina?

— Nikt go tutaj nie zapraszał — odparła chłodno.

~*~

— Jak to możliwe, że pracowałaś w Lunie, jako niepełnoletnia osoba? — zapytał już w samolocie. Przewróciła oczami.

     Lecieli jej prywatnym samolotem, siedząc obok siebie. Ona oparta o jego bok, a on obejmujący ją ramieniem.

— Doskonale wiem, że ty wiesz, więc po co pytasz?

— Chciałem się upewnić.

— Zaraz wyjdzie na to, że będę musiała opowiedzieć ci jak się poznałam z Mycroftem. — Uśmiechnęła się lekko.

— Czemu nie. — Wzruszył ramionami. — Co prawda ciekawość zżerała mnie już od pewnego czasu...

— To znaczy od pierwszego spotkania w jego biurze — przerwała mu, patrząc w oczy rozbawiona. — Czyż nie?

— Dokładnie. W takim razie słucham.

— A kto powiedział, że się zgadzam? — Uniosła brew.

— Ja mówię, że się zgadzasz. Nie przyjęłaś swojej maski obojętności, którą zawsze przywdziewasz, kiedy jesteś zła, zestresowana, czy po prostu chcesz coś ukryć. Dodatkowo jesteś rozbawiona, co świadczy o twoim dobrym humorze, więc dlaczego by tego nie wykorzystać? — Postawił pytanie retoryczne. Zaśmiała się cicho, odwracając wzrok.

— Kiedy miałam piętnaście lat moi rodzice zgineli w wypadku samochodowym, a mnie ledwo odratowali, jednak na skutek urazu głowy miałam amnezje — spoważniała. — Nie pamiętałam nawet jak się nazywam, kiedy pojawiła się Sabrina mówiąc, że jest moją przyjaciółką z dzieciństwa. Wydawała się mówić prawdę, ponieważ twarz miała szczerą do bólu, a swego czasu potrafiłam poznać gdy ktoś kłamie po oczach. U niej tego nie wykryłam. — Wzruszyła ramionami. — Uwielbiam podróżować, dlatego zwiedziłam kilkanaście krajów europy, oczywiście razem z nią, powiedziała wtedy, że ona też lubi podróżować i za nic w świecie tego nie przepuści. W końcu zostawiła mnie, kiedy spowrotem wróciłyśmy do Francji, a następnie poleciałam do Anglii. — Przerwała na chwilę. — Wasze służby są dość... Przewrażliwione. Gdyby nie Mycroft mogłoby mnie tu nie być. — Uśmiechnęła się lekko. — Jakoże nasze pierwsze spotkanie wypadło w czwartek od tamtej pory, jeśli oczywiście nie jestem w podróży, siedzimy sobie wieczorem przy herbatce. — Spojrzał na nią rozbawiony.

— Mycroft i ploteczki?

— Próbuję go też namówić do ćwiczeń. — Puściła mu oczko. Zaśmiał się. — Wracając... Uczył mnie polityki, i wynajął prywatnych nauczycieli, którzy uczyli mnie poctawowych przedmiotów szkolnych, jak i obrony. Cóż... Wykonali niezłą robotę... Kilka tygodni później wróciła Sabrina i pokazała mi ,,London Instytute Luna" — powiedziała z francuskim akcentem, choć na codzień go unikała. — Mycroft załatwił mi karteczkę rządową pozwalającą dostąpić do Luny, zwykle coś takiego pisali rodzice należący już do organizacji, ale biorąc pod uwagę okoliczności... — Wzruszyła ramionami. — A jako siedemnastolatka zaczęłam cię obserwować. — Uśmiechnęła się szeroko widząc jego minę. — Pamiętasz tamtą dziewczynkę na ławce?

— Pamiętam jak się broniła przed bezdomnym w ciemnej uliczce.

— Do tej pory nie mam pojęcia gdzie się wtedy schowałeś.

— Stałem na dachu — odparł z krzywym uśmiechem.

— I nie zareagowałeś. — Wymierzyła w niego oskarżycielsko palec.

— Ciekawość wzięła górę. — Widząc jej minę, połaskotał ją. Roześmiała się, odtrącając jego rękę.

— Dwa miesiące później przebrałam się za policjantkę — kontynuowała. — Oczywiste było, że nie zwrócisz na mnie uwagi. — Uśmiechnęła się półgłębkiem. — A u Mycrofta byłam zaskoczona twoim widokiem... ty moim chyba też.

— Owszem.

    Po jakimś czasie dolecieli na miejsce. Biały samochód już oczywiście czekał.

— Simon! — Wyciągnęła do niego ręce jak mała dziewczynka.

— Miło znów cię widzieć, lady Charpentier.

— Nie tak oficjalnie — zbeształa go. — Jak tam Diana? Wciąż rozrabia?

— Nie daje chwili spokoju — odparł z uśmiechem.

— Sherlocku poznaj Simona, Simon to Sherlock.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro