1: XXXII
Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że pisząc ,,przyjmuję tylko komentarze", otrzymuję tylko gwiazdki. Przesłanie jednak było jednoznaczne.
Dedyk dla: serafina20 Samodzielnaaa JuliaWolak3 Azykea mrspowerless m_a_r_t_a_a Mekalie IdiotkaShiro Wisienka0909 KlaudiaWiniarska3 NeverAda SiostraJacksona nadzialilka Lukin1234 alice--baskerville Shine-Tusu Magda0312 1Angeloo1 Hansamunaoo Sibhonne gabinetu nikczemnafoka PorcelianQueen HanaKim12 Imfraise YoshimiAnn czekolada10 lalka09 colar345 KuroiNigatsu nanasz14
I wszystkim, którzy czytają ten fanfik... Ujawnijcie się! W jakikolwiek sposób ;) Chcę was poznać...
Krótki Maraton Czas Start!
~*~
Ku jej zaskoczeniu Moriarty zmienił cel.
— A ja myślę, że kłamiesz, i dokładnie wiesz kim jest ta słodka, mała dziewczynka — powiedział.
Anika gniewnie zmarszczyła brwi, ale reszta agentów włącznie z Sherin zachowała niewzruszony wyraz twarzy.
— Doprawdy? Zabawne — dodała, krzyżując ramiona.
Moriarty wykonał nieokreślony ruch wolną ręką.
— Wiesz, to dziwne, że nie znasz córki francuskiego przewodniczącego. Za kłamstwa się płaci.
W tej samej sekundzie Sherin zasłoniła sobą dziewczynkę. Moriarty się zawahał.
— Nie wstyd ci, Jim?
Uniósł brwi.
— Dlaczego ma mi być wstyd?
— Celujesz do bezbronnej dziewczynki — odezwał się nienaganną angielszczyzną agent z Tokio.
— Jesteś psychiczny — dodała Hiszpanka.
— A tacy są najgorsi — wtrąciła swoje trzy grosze Amerykanka, którą poznała w Atlancie.
— Członkowie Luny bezbronni? — Prychnął. — To aż nierealne.
— Ona nie jest członkiem Luny — syknęła Charpentier.
Anika drżała ze strachu, a Sherin doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego. Sama by się tak zachowała w jej wieku.
W sali wrzało. Nikt nie przewidział takiej opcji, a już napewno nie przewodniczący.
— Skończ to przedstawienie, Jim. Zrobiło się nudno. — Zaśmiał się. — Jesteś psychiczny — zacytowała Hiszpankę.
Wycelował w jej lewe ramię. Syknęła kiedy kula drasnęła jej rękę, i rzuciła mu gniewne spojrzenie. Sherlock w auli zacisnął pięści.
— Debil — wysyczała.
— Puść nas wolno i bezszemrania, to nie zrobimy ci krzywdy — powiedział Gregory. Węgier.
— A co wy możecie mi zrobić? — zakpił.
Jak jeden mąż agenci wycelowali w niego broń. Wszyscy oprócz Aniki i Sherin. Jego ochroniarze zrobili to samo z każdym z nich.
— Grasz nam na nerwach, Moriarty. My mamy przewagę, my ustalamy warunki.
— Słucham. — Uśmiechnął się kpiąco.
— Wycofasz się ze swoimi marionetkami. Dasz nam spokój na przynajmniej miesiąc. Puścisz nas teraz wolno i bez szwanku. — Chciał coś powiedzieć, ale uniosła wolną dłoń w geście milczenia. — I daruj sobie zbędne komentarze.
— Żegnam, lady Charpentier — warknął.
~*~
Zaraz po wejściu do loży z Aniką została — dosłownie — prawie uduszona, przez mocny uścisk Holmesa.
— Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz? — szeptał. — Nigdy więcej cię do niego nie puszczę.
— To moja praca, Holmes — odparła. — Za bardzo bym się bez niej nudziła.
— Nie będziesz się więcej narażać. — Zacisnął dłonie na jej nadgarstkach, kiedy próbowała odejść.
Całe szczęście, że zarząd i przewodniczący byli zajęci sobą. Zaczęłyby się niewygodne pytania.
— Dlaczego? — Zmarszczyła groźnie brwi.
— Bo za bardzo mi na tobie zależy.
~*~
— Nie rozumiem jakim cudem mogłaś tak zranić się gałęzią - powiedział John, opatrując jej ramię.
— Mówią, że przyciagam kłopoty na kilometr. — Machnęła wolną ręką. — Na dodatek jestem straszną niezdarą.
— Ale tak głęboka rana? To jest nierealne.
Sherlock siedział w fotelu z ponurą miną, mówiącą tyle co: Oboje wiemy, że to nie wina gałęzi.
Watson skończył bandażować jej ramię, i kazał go nie nadwyrężać, a następnie pożegnał się z nimi i wyszedł. Sherin natomiast rozłożyła się na kanapie, i romyślała, patrząc w sufit. Za to Sherlock zamknął się w swoim Pałacu pamięci i nie wyszedł z niego aż do późnej nocy.
— A miałam pooglądać sobie przedstawienie — odezwała się niespodziewanie. — Moriarty psuje mi wszelką rozrywkę. Czemu my nie robimy czegoś takiego Mirze? Należy jej się za te wszystkie lata. — Ziewnęła. — Jestem taka zmęczona.
— Nie możesz tam pracować.
— Mogę. Jestem pełnoletnia. — Zmarszył brwi.
— Dwa lata temu miałaś siedemnaście, a jednak tam pracowałaś, jak to możliwe?
Spojrzała na niego unosząc brwi.
— Miałam ci załatwić zlecenie. — Zmieniła temat.
— Jak to możliwe? — powtórzył, podchodząc do niej, i patrząc z góry.
Nie odezwała się. Zamknęła oczy i odpłynęła w głąb swojego umysłu. Nikt nie miał tam wstępu. Jedynym jak dotąd minusem było to, że zwykle zaraz potem miała koszmar i wysoką temperaturę.
Obudziła się następnego ranka przykryta kołdrą w sypialni Holmesa. Pokręciła głową z lekkim uśmiechem.
On naprawdę robi to z przyzwyczajenia, pomyślała.
Dotknęła czoła. Było ciepłe, ale nie gorące. Temperatura musiała spaść w nocy.
Wzięła którąś z białych koszul Holmesa, sięgała jej do półuda. Pamiętała, że wczoraj zaraz po powrocie założyła przykrótki top, oraz czarną, rozkloszowaną spódnicę. Teraz wyjęła ją na wierzch, i na boso weszła do salonu.
W salonie czekała na nią mała niespodzianka. Sherlock siedział w fotelu, to oczywiste, ale oprócz niego obecny był również Sherrinford, który teraz gwizdnął przeciągle.
— Spotykamy się po raz pierwszy od lat, a ja znów widzę cię w koszuli Sherlocka — powiedział. — Dziwnym trafem wtedy też to było nasze pierwsze spotkanie.
— W co ty grasz? — zapytała, ignorując jego pytanie. Przechylił głowę w bok.
— A o co ci konkretnie chodzi? Grałem w życiu w różne gry; karty, rosyjska ruletka...
— Dobrze wiesz o co mi chodzi — odparła spokojnie. — Może powinnam inaczej sformuować pytanie: kim jesteś, czym się zajmujesz, i w co grasz ryzykując życie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro