1: XXVI
Dedyk dla:Sibhonne
~∆~
Przygotowania ruszyły pełną parą.
— Hamish! — krzyknęła Sherin. — Wiedziałam, że kiedyś się dowiem, co znaczy ta tajemnicza literka ,,H".
Była już całkiem zdrowa. Wystarczyły raptem dwa dni leżenia w łóżku by wyzdrowieć, i odpocząć od codziennej rutyny. Dzisiaj rano wstała jak nowo narodzona, wprowadzając do pomieszczenia wesołą atmosferę.
— Wybacz, Mery, ale nie będę mogła być obecna na twoim wieczorze panieńskim — powiedziała. — Luna dała mi pewną rzecz do sprawdzenia.
— Kim jest Luna? — zapytał John.
— To jej przyjaciółka-wyzyskiwaczka — odparł za nią Sherlock.
— Dokładnie. — Skinęła głową, i wyszła z pomieszczenia, wkładając uprzednio granatowy płaszcz.
~*~
— Naprawdę ściągacie mnie do tak banalnej sprawy? — spytała z niedowierzaniem. — Przecież to może być każdy.
— Zdania były podzielone — odparł na to przewodniczący. — Niestety Monica miała decydujący głos.
Sherin zacisnęła pięści.
— Mogłam się tego spodziewać. Jakieś specjalne życzenia?
— Nie. Masz tylko go obserwować, nic więcej. Czy to jest dla ciebie jasne, agentko numer 10?
— Jak księżyc o północy — odparła. Ale do siebie dodała cicho: — Tyle, że za gęstymi chmurami.
~*~
Przeklinała Lunę, przewodniczącego, ważniejszych agentów, oraz Wren. Zwłaszcza Wren.
Kto normalny kazałby jej siedzieć w krzakach, i patrzeć jak jakiś facet robi to, co robi. Jeśli miałaby sobie przypomnieć wszystkie wydarzenia od początku jej przyjścia tutaj, pierwszym byłaby herbatka mężczyzny po czterdziestce — którego miała obserwować — oraz jakiejś kobiety przed trzydziestką, ubraną niezwykle elegancko.
Następnie przyszedł do niego facet w służbowych ciuszkach i czarną walizką. Był tam maksymalnie godzinę.
Kolejne dwie godziny Andreas Valdez — bo istotnie tak się nazywał — przesiedział w swoim gabinecie, podczas których strasznie się nudziła.
Teraz... Teraz wyjrzał przez okno i utkwił w niej wzrok. Przeklnęła w myślach. Jeden fałszywy krok i jej kryjówka się wyda.
~*~
Wróciła do mieszkania na Baker Street wypruta z całch sił.
Ledwo doczołgała się schodami na górę do salonu, a co dopiero do sypialni. Oczywiście zrezygnowała z tego pomysłu przekraczając próg salonu. Opadła na kanapę i tak została do rana.
~*~
— Sherlock daj mu spokój — powiedziała dzień później. — Nie wiedzisz jaki jest zestresowany?
Mężczyzna zrobił oburzoną minę, już chciał coś na to odpowiedzieć, kiedy Holmes gwałtownie mu to uniemożliwił. Dziewczyna zamknęła oczy łaknąc wreszcie świętego spokoju.
— Od tej pory będziesz się spotykał z Mery tylko raz w roku, i to zawsze w towarzystwie Johna, naturalnie o terminie chcę wiedzieć z miesięcznym wyprzedzeniem. — Sztucznie, szeroko się uśmiechnął, odsłaniając równe, śnieżnobiałe zęby. — Do widzenia.
Następnym gościem Sherlocka był mały chłopiec. Sherin wtedy już całkiem się wyłączyła.
— Co to za ładna pani? — zapytał chłopiec.
— Może i ładna, ale równie niebezpieczna — odparł na to.
— Ale wciąż nie powiedziałeś kim jest — upomniał go. Sherlock przewrócił oczami.
— To jedyna dziewczyna, która potrafi mnie zirytować wciągu minuty. Zapamiętaj dobrze to imię.
— Jakie? — zapytał zaciekawiony.
— Sherin. Lady Sherin Seraphina Charpentier. Francuska maszynka do zabijania.
— Super — przeciągnął litery.
~*~
Zwykle ceremonie ślubne ją nudzą, tym razem jednak dobrze się bawiła, a to za sprawą widoku Sherlocka jako drużby, który — co tu dużo mówić — nie mógł już doczekać się końca.
Postanowiła dla własnego bezpieczeństwa wyjść przed kościół. Obawiała się, że jeszcze trochę i nie mogłaby powstrzymać śmiechu.
Zgodnie z początkowym założeniem ubrała się w granatową sukienkę, a do niej dobrała kolejne, nowe, czarne szpilki. Włosy zostawiła rozpuszczone, ale podkręciła je lokówką. Na szyi naturalnie spoczywał sierp księżyca, a w uszach wisiały podłużne, granatowe kolczyki.
Na przyjęciu weselnym było równie nudno, jak na wszystkich innych, na których była, dopóki z miejsca nie powstał Sherlock. Na początek opowiedział jak to był zdziwiony na prośbę Johna, a następnie — co ją bardzo zdziwiło — że bardzo dziękuje pewnej niebezpiecznej blondynce za radę, i pomoc w trudnej — w jego mniemaniu — sytuacji.
Dalej akcja rozgrywała się co raz bardziej. Sherlock wykrył, że w pomieszczeniu jest zabójca, a następnie potencjalną ofiarę.
Wieczorem zagrał walca dla Johna i Mery, a następnie zająknął się na temat dziecka, co niezmiernie rozbawiło blondynkę do tego stopnia, że parsknęła śmiechem, a obecni wokół niej ludzie spojrzeli na nią, jakby była niespełna rozumu. Faktycznie, od niedawna nie czuła się najlepiej.
~*~
— Ach te przyjęcia weselne — westchnęła Sherin. — Prawda, że to najlepsza okazja do upicia się?
— Ty nie masz przypatkiem problemu alkoholowego? — zapytał, zdejmując płaszcz.
— Nie. Chociaż lubię od czasu do czasu pożądnie się napić... Później nie wiem co się działo. Tej rozmowy też mogę nie pamiętać — dodała, niekoniecznie mówiąc prawdę.
— Mogę cię pocałować?
— Po co? — zachwiała się. — Czyżby ci na mnie zależało?
— Oczywiście.
— Tak jak mężczyźnie może zależeć na kobiecie? — zapytała podejżliwie.
— Owszem.
— Czy ty przypatkiem nie chcesz mnie wykorzystać? — Upadłaby, gdyby nie ramiona Holmesa, który złapał ją w ostatniej chwili.
— Jestem socjopatą — odparł na to.
— Już niedług... — Zamknął jej usta pocałunkiem, który niemalże od razu odwzajemniła, topiąc się pod jego dotykiem.
Chyba naprawdę źle się czuje skoro mu na to pozwala.
~∆~
Jeszcze jedna uwaga, moi drodzy... Chciałabym was zaprosić na kolejne opowiadanie (co prawda pierwszy rozdział opublikuje dopiero w poniedziałek, ale wstęp już jest) pt. ,,Epicka miłość do pianisty".
Pisze je razem z moją kuzynką, i przyjaciółką, oraz koleżanką z klasy w jednym - Deborą, która (jak również główna bohaterka) uczy się w szkole muzycznej. Nie zabraknie też wątków kryminalnych (moje skrzywienie ;) ).
Opis:
Ta samotna dziewczyna żyje muzyką.
Carmen Vasques to siedemnastolatka oswojona z samotnością, i to bynajmniej z własnej inicjatywy. Jest perfekcjonistką, a innym stawia zbyt wysokie wymagania.
Jednak pewnego dnia nieoczekiwane zdarzenie wywróciło jej świat do góry nogami. W jej życie weszła z buciorami drobna, niepozorna blondynka, która nie potrafiła uszanować jej prywatności, mawiając przy tym, że przyjaźń z nią, to najlepsze, co mogło ją spotkać w tym nudnym, szarawym świecie.
Tylko... Czy to jest jedyna zmiana w jej życiu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro