Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XXVI

Dedyk dla:Sibhonne

~∆~

    Przygotowania ruszyły pełną parą.

— Hamish! — krzyknęła Sherin. — Wiedziałam, że kiedyś się dowiem, co znaczy ta tajemnicza literka ,,H".

   Była już całkiem zdrowa. Wystarczyły raptem dwa dni leżenia w łóżku by wyzdrowieć, i odpocząć od codziennej rutyny. Dzisiaj rano wstała jak nowo narodzona, wprowadzając do pomieszczenia wesołą atmosferę.

— Wybacz, Mery, ale nie będę mogła być obecna na twoim wieczorze panieńskim — powiedziała. — Luna dała mi pewną rzecz do sprawdzenia.

— Kim jest Luna? — zapytał John.

— To jej przyjaciółka-wyzyskiwaczka — odparł za nią Sherlock.

— Dokładnie. — Skinęła głową, i wyszła z pomieszczenia, wkładając uprzednio granatowy płaszcz.

~*~

— Naprawdę ściągacie mnie do tak banalnej sprawy? — spytała z niedowierzaniem. — Przecież to może być każdy.

— Zdania były podzielone — odparł na to przewodniczący. — Niestety Monica miała decydujący głos.

    Sherin zacisnęła pięści.

— Mogłam się tego spodziewać. Jakieś specjalne życzenia?

— Nie. Masz tylko go obserwować, nic więcej. Czy to jest dla ciebie jasne, agentko numer 10?

— Jak księżyc o północy — odparła. Ale do siebie dodała cicho: — Tyle, że za gęstymi chmurami.

~*~

   Przeklinała Lunę, przewodniczącego, ważniejszych agentów, oraz Wren. Zwłaszcza Wren.

   Kto normalny kazałby jej siedzieć w krzakach, i patrzeć jak jakiś facet robi to, co robi. Jeśli miałaby sobie przypomnieć wszystkie wydarzenia od początku jej przyjścia tutaj, pierwszym byłaby herbatka mężczyzny po czterdziestce — którego miała obserwować — oraz jakiejś kobiety przed trzydziestką, ubraną niezwykle elegancko.

    Następnie przyszedł do niego facet w służbowych ciuszkach i czarną walizką. Był tam maksymalnie godzinę.

   Kolejne dwie godziny Andreas Valdez — bo istotnie tak się nazywał — przesiedział w swoim gabinecie, podczas których strasznie się nudziła.

   Teraz... Teraz wyjrzał przez okno i utkwił w niej wzrok. Przeklnęła w myślach. Jeden fałszywy krok i jej kryjówka się wyda.

~*~

  Wróciła do mieszkania na Baker Street wypruta z całch sił.

   Ledwo doczołgała się schodami na górę do salonu, a co dopiero do sypialni. Oczywiście zrezygnowała z tego pomysłu przekraczając próg salonu. Opadła na kanapę i tak została do rana.

~*~

— Sherlock daj mu spokój — powiedziała dzień później. — Nie wiedzisz jaki jest zestresowany?

   Mężczyzna zrobił oburzoną minę, już chciał coś na to odpowiedzieć, kiedy Holmes gwałtownie mu to uniemożliwił. Dziewczyna zamknęła oczy łaknąc wreszcie świętego spokoju.

— Od tej pory będziesz się spotykał z Mery tylko raz w roku, i to zawsze w towarzystwie Johna, naturalnie o terminie chcę wiedzieć z miesięcznym wyprzedzeniem. — Sztucznie, szeroko się uśmiechnął, odsłaniając równe, śnieżnobiałe zęby. — Do widzenia.

   Następnym gościem Sherlocka był mały chłopiec. Sherin wtedy już całkiem się wyłączyła.

— Co to za ładna pani? — zapytał chłopiec.

— Może i ładna, ale równie niebezpieczna — odparł na to.

— Ale wciąż nie powiedziałeś kim jest — upomniał go. Sherlock przewrócił oczami.

— To jedyna dziewczyna, która potrafi mnie zirytować wciągu minuty. Zapamiętaj dobrze to imię.

— Jakie? — zapytał zaciekawiony.

— Sherin. Lady Sherin Seraphina Charpentier. Francuska maszynka do zabijania.

— Super — przeciągnął litery.

~*~

     Zwykle ceremonie ślubne ją nudzą, tym razem jednak dobrze się bawiła, a to za sprawą widoku Sherlocka jako drużby, który — co tu dużo mówić — nie mógł już doczekać się końca.

    Postanowiła dla własnego bezpieczeństwa wyjść przed kościół. Obawiała się, że jeszcze trochę i nie mogłaby powstrzymać śmiechu.

    Zgodnie z początkowym założeniem ubrała się w granatową sukienkę, a do niej dobrała kolejne, nowe, czarne szpilki. Włosy zostawiła rozpuszczone, ale podkręciła je lokówką. Na szyi naturalnie spoczywał sierp księżyca, a w uszach wisiały podłużne, granatowe kolczyki.

    Na przyjęciu weselnym było równie nudno, jak na wszystkich innych, na których była, dopóki z miejsca nie powstał Sherlock. Na początek opowiedział jak to był zdziwiony na prośbę Johna, a następnie — co ją bardzo zdziwiło — że bardzo dziękuje pewnej niebezpiecznej blondynce za radę, i pomoc w trudnej — w jego mniemaniu — sytuacji.

    Dalej akcja rozgrywała się co raz bardziej. Sherlock wykrył, że w pomieszczeniu jest zabójca, a następnie potencjalną ofiarę.

   Wieczorem zagrał walca dla Johna i Mery, a następnie zająknął się na temat dziecka, co niezmiernie rozbawiło blondynkę do tego stopnia, że parsknęła śmiechem, a obecni wokół niej ludzie spojrzeli na nią, jakby była niespełna rozumu. Faktycznie, od niedawna nie czuła się najlepiej.

~*~

— Ach te przyjęcia weselne — westchnęła Sherin. — Prawda, że to najlepsza okazja do upicia się?

— Ty nie masz przypatkiem problemu alkoholowego? — zapytał, zdejmując płaszcz.

— Nie. Chociaż lubię od czasu do czasu pożądnie się napić... Później nie wiem co się działo. Tej rozmowy też mogę nie pamiętać — dodała, niekoniecznie mówiąc prawdę.

— Mogę cię pocałować?

— Po co? — zachwiała się. — Czyżby ci na mnie zależało?

— Oczywiście.

— Tak jak mężczyźnie może zależeć na kobiecie? — zapytała podejżliwie.

— Owszem.

— Czy ty przypatkiem nie chcesz mnie wykorzystać? — Upadłaby, gdyby nie ramiona Holmesa, który złapał ją w ostatniej chwili.

— Jestem socjopatą — odparł na to.

— Już niedług... — Zamknął jej usta pocałunkiem, który niemalże od razu odwzajemniła, topiąc się pod jego dotykiem.

    Chyba naprawdę źle się czuje skoro mu na to pozwala.

~∆~

Jeszcze jedna uwaga, moi drodzy... Chciałabym was zaprosić na kolejne opowiadanie (co prawda pierwszy rozdział opublikuje dopiero w poniedziałek, ale wstęp już jest) pt. ,,Epicka miłość do pianisty".

Pisze je razem z moją kuzynką, i przyjaciółką, oraz koleżanką z klasy w jednym - Deborą, która (jak również główna bohaterka) uczy się w szkole muzycznej. Nie zabraknie też wątków kryminalnych (moje skrzywienie ;) ).

Opis:

Ta samotna dziewczyna żyje muzyką.

Carmen Vasques to siedemnastolatka oswojona z samotnością, i to bynajmniej z własnej inicjatywy. Jest perfekcjonistką, a innym stawia zbyt wysokie wymagania.

Jednak pewnego dnia nieoczekiwane zdarzenie wywróciło jej świat do góry nogami. W jej życie weszła z buciorami drobna, niepozorna blondynka, która nie potrafiła uszanować jej prywatności, mawiając przy tym, że przyjaźń z nią, to najlepsze, co mogło ją spotkać w tym nudnym, szarawym świecie.

Tylko... Czy to jest jedyna zmiana w jej życiu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro