Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XXV

Dedyk dla: IdiotkaShiro

~∆~

    Ten dylemat wychodził jej już bokiem.

    Zaciągnęła Sherlocka na przedweselne zakupy, i teraz razem z Sharon, Mer, i Lily wybierały dla niej sukienkę.

    Nie mogła się zdecydować między czerwoną, obcisłą, a granatową z srebrnymi elementami. Z czego ta pierwsza była prosta, a druga spadała falami.

  To i tak dobrze, ponieważ wybrała je z ponad dziewięciu pozycji. Pierwsza była w kolorze ècru i rozszerzała się w pasie. Druga była bladoniebieska, prosta do połowy uda. Kolejne dwie były długie do ziemi, jedna w kolorze słońca o zachodzie, a druga blado różowa. Od razu pokręciła głową widząc jak Sharon ją przynosi. Piąta, szósta, i siódma miały dekold w kształcie serca i falowany dół sięgający prawie do kolan. Wszystkie w różnych odcieniach fioletowego. I dwie, nad którymi nie mogła się zdecydować.

   Sherlock znudzony siedział w zwyczajnej dla siebie pozie — kiedy jest w swoim pałacu pamięci — zostawiając ją z tym trudnym dylematem.

— Sherlock — przeciągnęła litery. — Sherlock. — Pstryknęła mu przed nosem palcami, kiedy nie zareagował. — Udajesz — stwierdziła.

— Wcale.

— Ach, rozumiem. Nadal jesteś zły za wczoraj... Biedactwo.

— Co takiego wydarzyło się wczoraj? — zapytała Sharon.

— Obawiam się, że miałabym poważne kłopoty, gdybym ci powiedziała — odparła na to. — Co jak co, ale jednak boję się o swoje życie.

    Sherlock uśmiechnął się półgłębkiem.

— Sądzę, że ta granatowa będzie najlepsza — powiedział.

~*~

    Nie miała siły wstać, a co dopiero otworzyć drzwi, kiedy ktoś do nich zadzwonił.

   Pani Hudson poszła na zakupy, John przecież już dawno nie ma, a Sherlock zaszył się w pałacu pamięci.

   Zamknęła oczy i zapadła się w miękką kanapę. Odcięła się od wszystkich drzwięków, a następnie wyrównała oddech.

    Znalazła się na zielonym wzgórzu otoczonym lasem po prawej stronie, i jeziorkiem po lewej. Żywa, świerza trawa łaskotała ją w policzek, a kiedy otworzyła oczy zauważyła, że słońce chyliło się ku zachodowi. Zaniepokoiło ją to. Wstała z miejsca, i zaczęła niespokojnie iść w stronę białego lasu. Nazywano go tak ze względu na gatunek drzewa — brzozy, która miała naturalną, białą korę. Z każdym jej krokiem robiło się co raz ciemniej, a gdzieś przed sobą usłyszała wycie wilka.

   Otworzyła gwałtownie oczy, zdając sobie sprawę jak szybko bije jej serce. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Holmes trzyma ją za ramiona i coś mówi. Zmarszczyła brwi.

— Pytałem czy wszystko w porzątku — powtórzył zaniepokojony. Zaraz... ZANIEPOKOJONY?!

— Nie mów, że się o mnie martwisz — odparła słabo.

   Przyłożył do jej czoła dłoń. Miała temperaturę.

— Jesteś chora — stwierdził.

— Geniusz — mruknęła.

   Wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni.

— Rozumiem, że to z przyzwyczajenia — powiedziała.

— Nie możesz obejść się bez zbędnych komentarzy?

— Ja miałabym odmówić sobie takiej przyjemności? Nigdy.

   Przewrócił oczami, i położył ją na łóżku, przykrywając kołdrą.

— Cóż, jeśli nie wyzdrowiejesz masz zerowe szanse na wyjście z domu.

— Nie zrobisz mi tego. — Złapała jego dłoń. — Nie możesz.

— Mogę. Chyba nie chcesz zachorować bardziej. — Pokręciła głową. — Cieszę się, że jesteśmy zgodni.

— Kto dzwonił do drzwi? — zapytała po chwili. Usiadł obok niej.

— Klient. Nie słyszałaś naszej rozmowy? — Uniósł brew.

— Jakoś nie bardzo — odparła słabo.

— Był zdziwiony twoim widokiem. — Zaśmiał się. — Jego pierwsze pytanie brzmiało: czy to nie jest przypatkiem lady Charpentier? — Uśmiechnęła się blado. — Odparłem, że owszem, i że ma być cicho, abyś się przypatkiem nie obudziła i nie zdzieliła w pysk.

— Nie wierzę, że powiedziałeś tak do klienta — powiedziała. Po chwili ją olśniło. — Anderson... Zgadza się?

— Bingo. — Klasnął w dłonie. — Lestrade ma nową sprawę.

— To dlatego jesteś taki podekscytowany.

   Nastała chwila ciszy, podczas której Sherin mało nie zasnęła. Czuła się słabo i tak z resztą wyglądała. Jednak było coś co chyba zapamięta do końca życia: Ten cholerny socjopata się o nią martwił.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że się o mnie martwisz.

— To takie dziwne?

— Chyba nigdy nie zrozumiem co się dzieje w twojej głowie — odparła na to.

— To nie takie trudne — powiedział na to. — Muzyka, kryminalistyka, chemia, i wszystko co kiedyś może mi się przydać.

— Ale żadnego uczucia. — Spojrzał na nią pytająco. — Nie dopuszczasz do siebie żadnych pozytywnych uczuć, a szkoda... Może kiedyś bym się w tobie zakochała. — Zamknęła oczy.

   Sherlock pewny, że zasnęła pocałował ją lekko w czoło w opiekuńczym geście.

— W takim razie żałuję, że jestem socjopatą — powiedział cicho, i wyszedł z sypialni.

    Ale ona nie zasnęła, słyszała wszystko doskonale, i na jego słowa ledwo powstrzymała się od otworzenia oczu.

    Zasnęła dopiero piętnaście minut później, przepełniona jeszcze większym zdziwieniem niż na początku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro