Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XX


    Jak pomyślała, tak zrobiła.

     Wyleciała prywatnym samolotem następnego dnia wieczorem po oficjalnym pożegnaniu z Mycrofem, niezbyt uczuciowym z Sherlockiem, wylewnym z panią Hudson, przyjaznym z Johnem, i przyjacielskim uścisku z Sherrinfordem.

    Jej pierszym celem był rodzinny dom we Francji. Na lotnisku już czekał na nią biały samochód z szoferem, a w środku osoba, która zarządzała majątkiem rodziny pod jej nieobecność.

    Przedstawił się jako Simon Everdeen, i pokrótce przedstawił jej sytuację ekonomiczną rezydencji. Wychodząc z samochodu znów rozbolała ją głowa. Złapała się za skronie i oparła o samochód.

— Wszystko w porzątku? — zapytał zaniepokojony. Skinęła lekko głową.

— Tak, po prostu... Och, jeśli wspomnienia muszą koniecznie wracać, to niech to robią delikatnie.

     Zaśmiał się cicho.

— Może ty mnie nie pamiętasz, za to ja ciebie doskonale, nic się nie zmieniłaś.

— Mam nadzieję, że to komplement, nie zachowuje się już jak dziecko. — Uśmiechnęła się lekko. Spojrzał na nią z przyganą.

— Masz siłę zwiedzić dom?

— A co tu zwiedzać? Cegły, farba, i meble. Pytanie raczej powinno brzmieć: czy mam siłę przypomnieć sobie przeszłość.

~*~

    Jej pokój nic się nie zmienił od tamtego czasu. Ściany ciągle mały ten sam ciemny, granatowy kolor, książki wciąż leżały chaotycznie na półce, a meble były tak samo nie w jej stylu.

     Zmęczona po podróży niezważając, że jest jeszcze w ubraniach, położyła się spać.

~*~

    Dwa miesiące później, kiedy James Moriarty włamywał się do Tower, banku, i więzienia, ona była już dawno w Hiszpani nad morzem, w kolejnej rezydencji.

    Ta była dużo mniejsza. Równie biała, i czysta, ale mniejsza. Mieściła się kilka kilometrów od plaży, i Sherin chętnie na niej przebywała.

    Kiedy Moriarty psuł Sherlockowi opinie publiczną, ona była we Włoszech.

    W Wenecji była właścicielką domu jednorodzinnego. Posiadał kuchnię, łazienkę, dwie sypialnie, oraz salon z kominkiem, przez co był przytulny, i chciało się do niego wracać w każdej wolnej chwili.

     A kiedy odbywał się pogrzeb Holmesa była w Rumunii. W Tymisoarze miała kuzynów, którymi zdeklarowała się opiekować pod nieobecność ich rodziców.

     Taylor i Laura mieli po czternaście lat, i byli strasznie nadpobudliwi. Dziewczynka miała włosy do ramion w kolorze ciemnego kasztanu i śliczne, czekoladowe oczy. Chłopiec natomiast był blondynem po tacie, oraz niebieskie oczy po mamie. Oboje od razu bardzo ją polubili, i nawet po upływie wyznaczonego czasu opieki, nie chcieli się z nią roztawać, przez co została tam przez kolejny miesiąc.

     Po upływie tego czasu postanowiła odwiedzić Sharon, która już wróciła do rodziny w Niemczech. Marina i Edmund Millerowie, również bardzo ją lubili, i nie wypuścili jej spod swoich skrzydeł przez następne dwa miesiące, ku radości Sharon. Dziewczyna w końcu mogła porozmawiać z nią na spokojnie, plotkować, i obgadywać Wren przez długi czas.

     Następnym przystankiem był Instytut Luny w Tokio. Wyleciała załatwionym przez członkinię zarządu (Sharon) samolotem o wdzięcznej nazwie Lunaper. Na lotnisku głównym w Tokio przywitała ją delegacja od tamtejszego przewodniczącego.

    Spojrzała na nich ze schodków samolotu autentycznie rozbawiona. Z tłumu ochroniarzy wyszedł jeden w średnim wieku. Powiedział coś do mężczyzny obok po angielsku, a następnie podszedł do niej witając po francusku. Skinęła mu głową.

— Czy możemy towarzyszyć pani do Instytutu? — zapytał łamanym francuskim. Zdusiła śmiech.

— Nie jest konieczne aby mówił pan po francusku, jeśli sprawia to panu trudność — odparła z uśmiechem. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą.

— Dziękuję, lady Charpentier — odezwał się tym razem w języku angielskim. — Zapraszam do samochodu. — Wskazał ręką srebrny pojazd.

~*~

    W czasie drogi mężczyzna przedstawił się jako Henry Larks, i z tego co się dowiedziała, jego ojciec pochodził z Anglii, a matka była z tąd.

    Zaraz po przyjeździe na miejsce przywitało ją jeszcze więcej ochroniarzy, co wydało jej się dziwne. Zapytała o to pana Larksa, a on na to odparł ze śmiechem, że bezpieczeństwo gości, a zwłaszcza tak wybitnych jest dla nich prioritetem.

    Zaprowadził ją długimi korytarzami do biura ich przewodniczącego, a na miejscu bawił się w tłumacza, gdyż jak się okazało przewodniczący był nowy i niekoniecznie znał angielski, nie wspominając już nawet o francuskim.

    Serdecznie ją powitał w ,,swoich skromnych" progach i oznajmił, że gdyby czegoś potrzebowała ma się zwrócić do Larksa. Nie zawracając sobie więcej nią głowy, wrócił do swoich spraw.

— I jak wrażenia na temat naszego nowego szefa? — zapytał, chwilę po zamknięciu drzwi.

— Milutki — mruknęła. Po chwili parskneli śmiechem.

    Zaprowadził ją do sekcji sypialnej dla agentów, i powiedział, że zjawi się rano. Po powiedzeniu sobie dobranoc, ruszył drogą powrotną, a ona zamknęła drzwi na klucz.

   Nigdy nic nie wiadomo w obcym miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro