Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XV

Ach te komentarze <3

Dedyk: alice--baskerville

~*~

   Dołąńczając do przyjaciół była przygotowana na wszelkie pytania. Ku jej uldze nie dostała żadnego. Jej przyjaciele wiedzieli, że nienawidzi pytań na temat swojego życia prywatnego.
    Otakstowała wzrokiem każdego z nich. Sharon, Meredith, Leon, Mark, Liliana, i... Brakowało Sebastiana. Przyglądając się sąsiednim stolikom, zobaczyła go z Monic. Uśmiechnęła się pod nosem, zakładając nogę na nogę, przez co jej sukienka odsłoniła więcej niż powinna. Przewróciła oczami, poprawiając zsunięty materiał.

    Czerwonowłosa Sharon przyglądała się jej z przymrużeniem oka. Szarooki Mark wpatrywał się w coś za jej plecami, ale nie chciało jej się odwracać. Czarnowłosa Meredith, i zielonooki Leon byli zajęci rozmową, a rudowłosa Liliana rysowała coś w swoim notatniku, co chwilę patrząc ponad jej ramieniem. Naprawdę była zbyt leniwa, by patrzeć za siebie, a zamiast tego zajęła się swoją lampką wina.

— Ci dwaj panowie twierdzą, że byli zaproszeni — powiedział donośny głos, jeden z przewodniczących. Sherin przewróciła oczami. — Chciałbym wiedzieć kto taki im o nas powiedział. Teraz! — dodał, kiedy nikt się nie odezwał.

    Znudzona dziewczyna odwróciła głowę w tamtą stronę, i zamarła zaskoczona. Po chwili jednak uniosła brew w akcie rozbawienia. Sherlock i Sherrin byli trzymani przez czwórkę rosłych ochroniarzy. Jak znała Sherlocka, to z pewnością już wydedukował na ich temat coś ciekawego.

    Ku zaskoczeniu wszysykich wstała Monic. Ale nie zmieszana, czy z wyrazem niepokoju. Była pewna siebie i jakby właśnie wygrała los na loterii.

— Ja wiem kto to zrobił — odezwała się. — Ona!

    Wskazała palcem Sherin, która przewróciła oczami, biorąc łyk wina.

— Kabel — wymamrotała. — Mam wstać? — powiedziała już głośniej — Bo szczerze mówiąc mi się nie chce.

— Wstań i nie rób scen, sieroto — powiedziała Wren. Nie zwróciła na nią uwagi.

— Wstań — westchnął przewodniczący. Wstała nadal z kieliszkiem w ręce. Odchrząknęła.

— Mogę, panie przewodniczący?

  Wskazała kieliszkiem swoją rudą ,, koleżankę ".

— Proszę — odparł z westchnieniem. Uśmiechnęła się w podziękowaniu.

   Podeszła na odległość kilku centymetrów i chlusnęła winem na jej twarz.

— Kabel. — Zielonooka otwierała i zamykała usta. — Zapowietrzyłaś się?

    Prawie cała sala wymieniła między sobą rozbawione spojrzenia, a połowa zaśmiała. Sherin skrzyżowała ramiona, i spojrzała na dwójkę towarzyszy. Sherlock był pewny siebie, a Sherrinford miał na ustach rozbawiony półuśmiech.

— Jakie zarzuty? — zapytała z nonszalancją. — Będę się bronić — ostrzegła.

— Zarzuty tak? — Namyślił się. — Czy rozpowiadanie na prawo i lewo o naszej organizacji, i zapraszanie ich na przyjęcie ci odpowiada?

— Jak najbardziej. Mogę już się bronić?

— Jak najbardziej — powtórzył po niej.

    Odchrząknęła, wygładziła nieistniejące wgniecenia sukienki, i wzięła głęboki wdech.

— Jak wszyscy tu obecni wiedzą, lub się domyślają... to jest Sherlock Holmes, i jego niedorozwinięty brat Sherrinford. Przepraszam, kochanie — dodała po chwili w stronę Sherrina. — Zdecydowana mniejszość napewno wie... lub nawet nie — uniosła nieznacznie brew — że są to młodsi bacia Mycrofta Holmesa, który, no cóż tu długo mówić, jest członkiem brytyjskiego rządu. — Zaczęła chodzić po sali, niczym profesor na wykładach. — Logiczne jest więc stwierdzenie, że nie jestem niczemu winna, ponieważ oni już od dawna o Lunie wiedzieli. A ponad to — przerwała marsz, unosząc palec wskazujący — nawet jeśli zostanę skazana, nie poddam się bez walki. Udzielam głosu prokuratorowi — dodała, siadając na swoim miejscu.

    Obaj panowie ledwo kryli rozbawienie, za to przewodniczący aka prokurator miał zakłopotaną minę. Sherrinford szepnął mu coś do ucha, za co Mills podziękował mu spojrzeniem.

— Wycofuję oskarżenie — odparł.

   Wszyscy obecni w sali zrobili niezadowolone miny. Nie to, że chcieli aby została skazana, chcieli obejrzeć walkę.

— Twoje zdrowie, Mills. — Uniosła pusty kieliszek.

~*~

— Nie rozumiem waszych pogrzebów — odezwał się Sherlock. Uniosła brwi, patrząc na niego spod grzywki.

— Sherlock czegoś nie wie? A to ci dopiero.

— Mówię poważnie.

— A ja poważnie odpowiadam.

— Oczekuję odpowiedzi.

— Ale nie zadałeś pytania.

— Pytanie było zawarte w stwierdzeniu — odparował.

— Nie będę czytać między wierszami — odparła, idąc dalej korytarzem.

— Gdzie nas prowadzisz tak w ogóle? — odezwał się Sherrinford.

— Do strefy VIP'ów naturalnie. Jako bracia Mycrofta macie specjalne względy, i oczywiście chcieli zatuszować to nieporozumienie z moim oskarżeniem.

— Różni się chociaż ta strefa od innych? — zauważył Sherlock.

— Słuszna uwaga — pochwaliła go. — Niespecjalnie. Ale lepsze stamtąd widoki.

— Widoki na co?

— A to już zależy od sytuacji — odparła z uśmiechem. — Przyjęcie do organizacji, egzekucje, debaty, egzekucje, losowania do misji, mówiłam egzekucje?

    Pokiwali głowami zniesmaczeni. A przynajmniej tak przypuszczała. Sherlock jak zwykle zachował kamienną twarz, a Sherrinford odwrócił wzrok. Wzruszyła ramionami.

— No co? Taka prawda.

— Mogłaś nam tego oszczędzić.

— Nie. Zaraz zacznął się tańce — oznajmiła.

— A my będziemy po prostu patrzeć?

— Owszem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro