1: XV
Ach te komentarze <3
Dedyk: alice--baskerville
~*~
Dołąńczając do przyjaciół była przygotowana na wszelkie pytania. Ku jej uldze nie dostała żadnego. Jej przyjaciele wiedzieli, że nienawidzi pytań na temat swojego życia prywatnego.
Otakstowała wzrokiem każdego z nich. Sharon, Meredith, Leon, Mark, Liliana, i... Brakowało Sebastiana. Przyglądając się sąsiednim stolikom, zobaczyła go z Monic. Uśmiechnęła się pod nosem, zakładając nogę na nogę, przez co jej sukienka odsłoniła więcej niż powinna. Przewróciła oczami, poprawiając zsunięty materiał.
Czerwonowłosa Sharon przyglądała się jej z przymrużeniem oka. Szarooki Mark wpatrywał się w coś za jej plecami, ale nie chciało jej się odwracać. Czarnowłosa Meredith, i zielonooki Leon byli zajęci rozmową, a rudowłosa Liliana rysowała coś w swoim notatniku, co chwilę patrząc ponad jej ramieniem. Naprawdę była zbyt leniwa, by patrzeć za siebie, a zamiast tego zajęła się swoją lampką wina.
— Ci dwaj panowie twierdzą, że byli zaproszeni — powiedział donośny głos, jeden z przewodniczących. Sherin przewróciła oczami. — Chciałbym wiedzieć kto taki im o nas powiedział. Teraz! — dodał, kiedy nikt się nie odezwał.
Znudzona dziewczyna odwróciła głowę w tamtą stronę, i zamarła zaskoczona. Po chwili jednak uniosła brew w akcie rozbawienia. Sherlock i Sherrin byli trzymani przez czwórkę rosłych ochroniarzy. Jak znała Sherlocka, to z pewnością już wydedukował na ich temat coś ciekawego.
Ku zaskoczeniu wszysykich wstała Monic. Ale nie zmieszana, czy z wyrazem niepokoju. Była pewna siebie i jakby właśnie wygrała los na loterii.
— Ja wiem kto to zrobił — odezwała się. — Ona!
Wskazała palcem Sherin, która przewróciła oczami, biorąc łyk wina.
— Kabel — wymamrotała. — Mam wstać? — powiedziała już głośniej — Bo szczerze mówiąc mi się nie chce.
— Wstań i nie rób scen, sieroto — powiedziała Wren. Nie zwróciła na nią uwagi.
— Wstań — westchnął przewodniczący. Wstała nadal z kieliszkiem w ręce. Odchrząknęła.
— Mogę, panie przewodniczący?
Wskazała kieliszkiem swoją rudą ,, koleżankę ".
— Proszę — odparł z westchnieniem. Uśmiechnęła się w podziękowaniu.
Podeszła na odległość kilku centymetrów i chlusnęła winem na jej twarz.
— Kabel. — Zielonooka otwierała i zamykała usta. — Zapowietrzyłaś się?
Prawie cała sala wymieniła między sobą rozbawione spojrzenia, a połowa zaśmiała. Sherin skrzyżowała ramiona, i spojrzała na dwójkę towarzyszy. Sherlock był pewny siebie, a Sherrinford miał na ustach rozbawiony półuśmiech.
— Jakie zarzuty? — zapytała z nonszalancją. — Będę się bronić — ostrzegła.
— Zarzuty tak? — Namyślił się. — Czy rozpowiadanie na prawo i lewo o naszej organizacji, i zapraszanie ich na przyjęcie ci odpowiada?
— Jak najbardziej. Mogę już się bronić?
— Jak najbardziej — powtórzył po niej.
Odchrząknęła, wygładziła nieistniejące wgniecenia sukienki, i wzięła głęboki wdech.
— Jak wszyscy tu obecni wiedzą, lub się domyślają... to jest Sherlock Holmes, i jego niedorozwinięty brat Sherrinford. Przepraszam, kochanie — dodała po chwili w stronę Sherrina. — Zdecydowana mniejszość napewno wie... lub nawet nie — uniosła nieznacznie brew — że są to młodsi bacia Mycrofta Holmesa, który, no cóż tu długo mówić, jest członkiem brytyjskiego rządu. — Zaczęła chodzić po sali, niczym profesor na wykładach. — Logiczne jest więc stwierdzenie, że nie jestem niczemu winna, ponieważ oni już od dawna o Lunie wiedzieli. A ponad to — przerwała marsz, unosząc palec wskazujący — nawet jeśli zostanę skazana, nie poddam się bez walki. Udzielam głosu prokuratorowi — dodała, siadając na swoim miejscu.
Obaj panowie ledwo kryli rozbawienie, za to przewodniczący aka prokurator miał zakłopotaną minę. Sherrinford szepnął mu coś do ucha, za co Mills podziękował mu spojrzeniem.
— Wycofuję oskarżenie — odparł.
Wszyscy obecni w sali zrobili niezadowolone miny. Nie to, że chcieli aby została skazana, chcieli obejrzeć walkę.
— Twoje zdrowie, Mills. — Uniosła pusty kieliszek.
~*~
— Nie rozumiem waszych pogrzebów — odezwał się Sherlock. Uniosła brwi, patrząc na niego spod grzywki.
— Sherlock czegoś nie wie? A to ci dopiero.
— Mówię poważnie.
— A ja poważnie odpowiadam.
— Oczekuję odpowiedzi.
— Ale nie zadałeś pytania.
— Pytanie było zawarte w stwierdzeniu — odparował.
— Nie będę czytać między wierszami — odparła, idąc dalej korytarzem.
— Gdzie nas prowadzisz tak w ogóle? — odezwał się Sherrinford.
— Do strefy VIP'ów naturalnie. Jako bracia Mycrofta macie specjalne względy, i oczywiście chcieli zatuszować to nieporozumienie z moim oskarżeniem.
— Różni się chociaż ta strefa od innych? — zauważył Sherlock.
— Słuszna uwaga — pochwaliła go. — Niespecjalnie. Ale lepsze stamtąd widoki.
— Widoki na co?
— A to już zależy od sytuacji — odparła z uśmiechem. — Przyjęcie do organizacji, egzekucje, debaty, egzekucje, losowania do misji, mówiłam egzekucje?
Pokiwali głowami zniesmaczeni. A przynajmniej tak przypuszczała. Sherlock jak zwykle zachował kamienną twarz, a Sherrinford odwrócił wzrok. Wzruszyła ramionami.
— No co? Taka prawda.
— Mogłaś nam tego oszczędzić.
— Nie. Zaraz zacznął się tańce — oznajmiła.
— A my będziemy po prostu patrzeć?
— Owszem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro