1: XLIX
Miała wrażenie, że o czymś zapomniała.
Siedzieli w jakimś barze, w którym Holmes miał zniżkę u właściciela. Sherin wyglądała zza okna ze zmarszczonymi brwiami. Zegar na ścianie wybił dwunastą, i w tym samym momencie dostała wiadomość.
Od: Nieznany
Ostrzegałem.
Jeszcze bardziej zmarszczyła brwi. Po chwili jednak zrozumiała. Uniosła gwałtownie głowę, napotykając niezrozumiały wzrok Sherlocka. Bez słowa podała mu telefon.
Ekran wyświetlał dwie wiadomości. Tę z rana i z przed chwili od tego samego nadawcy.
Uważaj. 12.00 i Ostrzegałem wydawały się być zapowiedzią jakiegoś większego niebezpieczeństwa. Badziej mrocznego i nieprzewidzianego niż morderstwo, czy spotkanie z Moriartym.
Oddał go jej po chwili. Sherin aż bała się gdziekolwiek się ruszyć, ale kiedy Sherlock wstał, ona też to zrobiła. Wspólnie ruszyli w stronę wyjścia.
~*~
— To znowu pani? — zapytał ochroniarz.
— To znowu ty? — Wzniosła oczy ku niebu (sufitowi). — Może porzucimy grę wstępną, co? Nie mam na to czasu — dodała, podchodząc do drzwi.
— Ale proszę pani! — krzyknął ochroniarz. — Pan Holmes jest w tej chwili...
Sharon otworzyła drzwi, wchodząc do środka.
— ...zajęty — skończył zestresowany.
— Widzę — odparła chłodno, a następnie skierowała się w stronę biurka.
Mycroft przerwał rozmowę widząc ją. Kobieta siedząca w fotelu przed biurkiem odwróciła głowę w jej stronę.
— Ciocia Syllia — powiedziała z uśmiechem Sharon.
— Ach, słonko, nie spodziewałam się ciebie w takim miejscu — odparła, wstając, i przytulając siostrzenicę. — Wiedziałam, że Luna chce kogoś przydzielić do ochrony pana Holmesa, ale nie sądziłam, że to będziesz ty.
— Właściwie, to sama się zgłosiłam — powiedziała uśmiechając się lekko. — Wiesz jak teraz jest w Lunie żadnej rozrywki, tylko siedzenie w papierach, albo niebezpieczne misje.
— Chronienie kogoś jest niebezpieczne! — ofuknęła ją ciotka.
— Ale nie tak, ciociu — odparła łagodnie.
Rozmawiały tak, jakby w pomieszczeniu nie było nikogo, kto mógłby im się przysłuchiwać. Mycroft już dawno zauważył tę tendencję u większości członków Luny.
— No nic, będę się zbierać — powiedziała. — Owocnej pracy, złotko. Do widzenia, panie Holmes. — Skinęła mu głową. Odpowiedział skinięciem.
Dopiero teraz Sharon na niego spojrzała. Teraz zamiast jasnej sukienki miała na sobie czarne leginsy i białą tunikę z ozdobnym paskiem w talii, oraz butami na wysokim obcasie z długimi cholewkami. Włosy miała spięte w długi warkocz.
Skinęła mu głową, zdejmując czarny płaszcz, i wieszając go na oparciu fotela, na którym przed chwilą siedziała jej ciotka.
— Pamięta pan naszą poranną rozmowę, panie Holmes? — zapytała.
— Oczywiście — odparł. Jakże mógłby zapomnieć.
Skinęła głową, i tak samo jak rano podeszła do okna, wyglądając przez nie.
— Nie uważa pan, że ta wiadomość mogła mieć drugie dno? — zapytała. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi odwróciła się w jego stronę. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. — Panie Holmes?!
Mężczyzna leżał obok biurka w pozycji, która świadczyła jednoznacznie, że ześlizgnął się z siedzenia. Podeszła do niego szybkim krokiem, i uklęknęła obok. Najpierw sprawdziła mu puls, a następnie czy oddycha. Nie oddychał, a to, że jest nieprzytomny było aż zaoczywiste. Udrożniła mu drogi oddechowe, a następnie zawołała ochroniarza, który cały czas stał za drzwiami. Kazała mu wezwać pogotowie, a następnie przystąpiła do reanimacji.
~*~
Na pierwszy rzut oka Baker Street wcale się nie zmieniło, ale Sherlock wolał się dokładnie temu przyjrzeć.
W tym samym czasie Sherin zeszła na dół sprawdzić czy pani Hudson już wróciła, co było mało prawdopodobne, ale jednak wolała to sprawdzić. Kiedy stała już w holu, ktoś zaskoczył ją od tyłu i przyłożył do twarzy chusteczkę nasiąkniętą chloroformem. Wiedziała co to jest, a jednak nie potrafiła utrzymać długo powietrza w płucach, i zanim zdążyła się uwolnić z uścisku, straciła przytomność.
~*~
Obudziła się przywiązana do krzesła, co ani trochę nie wydało jej się zabawne. Po chwili usłyszała za sobą ciche kroki.
— Ciekawe powitanie — powiedziała. — Zaskakiwać gości od tyłu.
— Zaskakiwanie, to moje ulubione zajęcie — odparł mężczyzna.
— Moje też, ale to już przesada.
— Zauważyłem, moja droga. Zaskakowanie i nieprzewidywalna to twoje kolejne imiona.
— Zapomniałeś o niewzruszona, tak jak teraz.
— Racja, trudno cię przestraszyć.
— I zastraszyć — zaakcentowała ,,za”. — Czego chcesz? — zapytała chłodno.
— Och, nic takiego. — Objął ją ramionami od tyłu. Wzdrygnęła się. — Spokojnie, moja droga.
— Żadna twoja, Moriarty — warknęła.
— Wina, skarbie? — zignorował ją. Uniosła lekko głowę i uśmiechnęła półgłębkiem.
— A masz te pierniczki, o które proszę cię za każdym razem?
Zacisnął szczękę, odsuwając się, i okrążając ją dookoła.
— Myślisz, że twój kochany Sherlock cię uratuje? — Prychnął.
— Wcale na to nie liczę — odparła z lekkim uśmiechem, przekrzywiając głowę na lewą stronę. — Po co mnie tu sprowadziłeś?
— Bo potrzebuję nowej zabawki.
*****
Pytania:
1. Jak ma na imię ciotka Sharon?
2. Gdzie wyjechała pani Hudson?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro