Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XLIX


     Miała wrażenie, że o czymś zapomniała.

     Siedzieli w jakimś barze, w którym Holmes miał zniżkę u właściciela. Sherin wyglądała zza okna ze zmarszczonymi brwiami. Zegar na ścianie wybił dwunastą, i w tym samym momencie dostała wiadomość.

Od: Nieznany

Ostrzegałem.

      Jeszcze bardziej zmarszczyła brwi. Po chwili jednak zrozumiała. Uniosła gwałtownie głowę, napotykając niezrozumiały wzrok Sherlocka. Bez słowa podała mu telefon.

    Ekran wyświetlał dwie wiadomości. Tę z rana i z przed chwili od tego samego nadawcy.

    Uważaj. 12.00 i Ostrzegałem wydawały się być zapowiedzią jakiegoś większego niebezpieczeństwa. Badziej mrocznego i nieprzewidzianego niż morderstwo, czy spotkanie z Moriartym.

  Oddał go jej po chwili. Sherin aż bała się gdziekolwiek się ruszyć, ale kiedy Sherlock wstał, ona też to zrobiła. Wspólnie ruszyli w stronę wyjścia.

~*~

— To znowu pani? — zapytał ochroniarz.

— To znowu ty? — Wzniosła oczy ku niebu (sufitowi). — Może porzucimy grę wstępną, co? Nie mam na to czasu — dodała, podchodząc do drzwi.

— Ale proszę pani! — krzyknął ochroniarz. — Pan Holmes jest w tej chwili...

      Sharon otworzyła drzwi, wchodząc do środka.

— ...zajęty — skończył zestresowany.

— Widzę — odparła chłodno, a następnie skierowała się w stronę biurka.

     Mycroft przerwał rozmowę widząc ją. Kobieta siedząca w fotelu przed biurkiem odwróciła głowę w jej stronę.

— Ciocia Syllia — powiedziała z uśmiechem Sharon.

— Ach, słonko, nie spodziewałam się ciebie w takim miejscu — odparła, wstając, i przytulając siostrzenicę. — Wiedziałam, że Luna chce kogoś przydzielić do ochrony pana Holmesa, ale nie sądziłam, że to będziesz ty.

— Właściwie, to sama się zgłosiłam — powiedziała uśmiechając się lekko. — Wiesz jak teraz jest w Lunie żadnej rozrywki, tylko siedzenie w papierach, albo niebezpieczne misje.

— Chronienie kogoś jest niebezpieczne! — ofuknęła ją ciotka.

— Ale nie tak, ciociu — odparła łagodnie.

   Rozmawiały tak, jakby w pomieszczeniu nie było nikogo, kto mógłby im się przysłuchiwać. Mycroft już dawno zauważył tę tendencję u większości członków Luny.

— No nic, będę się zbierać — powiedziała. — Owocnej pracy, złotko. Do widzenia, panie Holmes. — Skinęła mu głową. Odpowiedział skinięciem.

     Dopiero teraz Sharon na niego spojrzała. Teraz zamiast jasnej sukienki miała na sobie czarne leginsy i białą tunikę z ozdobnym paskiem w talii, oraz butami na wysokim obcasie z długimi cholewkami. Włosy miała spięte w długi warkocz.

    Skinęła mu głową, zdejmując czarny płaszcz, i wieszając go na oparciu fotela, na którym przed chwilą siedziała jej ciotka.

— Pamięta pan naszą poranną rozmowę, panie Holmes? — zapytała.

— Oczywiście — odparł. Jakże mógłby zapomnieć.

   Skinęła głową, i tak samo jak rano podeszła do okna, wyglądając przez nie.

— Nie uważa pan, że ta wiadomość mogła mieć drugie dno? — zapytała. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi odwróciła się w jego stronę. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. — Panie Holmes?!

   Mężczyzna leżał obok biurka w pozycji, która świadczyła jednoznacznie, że ześlizgnął się z siedzenia. Podeszła do niego szybkim krokiem, i uklęknęła obok. Najpierw sprawdziła mu puls, a następnie czy oddycha. Nie oddychał, a to, że jest nieprzytomny było aż zaoczywiste. Udrożniła mu drogi oddechowe, a następnie zawołała ochroniarza, który cały czas stał za drzwiami. Kazała mu wezwać pogotowie, a następnie przystąpiła do reanimacji.

~*~

     Na pierwszy rzut oka Baker Street wcale się nie zmieniło, ale Sherlock wolał się dokładnie temu przyjrzeć.

    W tym samym czasie Sherin zeszła na dół sprawdzić czy pani Hudson już wróciła, co było mało prawdopodobne, ale jednak wolała to sprawdzić. Kiedy stała już w holu, ktoś zaskoczył ją od tyłu i przyłożył do twarzy chusteczkę nasiąkniętą chloroformem. Wiedziała co to jest, a jednak nie potrafiła utrzymać długo powietrza w płucach, i zanim zdążyła się uwolnić z uścisku, straciła przytomność.

~*~

   Obudziła się przywiązana do krzesła, co ani trochę nie wydało jej się zabawne. Po chwili usłyszała za sobą ciche kroki.

— Ciekawe powitanie — powiedziała. — Zaskakiwać gości od tyłu.

— Zaskakiwanie, to moje ulubione zajęcie — odparł mężczyzna.

— Moje też, ale to już przesada.

— Zauważyłem, moja droga. Zaskakowanie i nieprzewidywalna to twoje kolejne imiona.

— Zapomniałeś o niewzruszona, tak jak teraz.

— Racja, trudno cię przestraszyć.

— I zastraszyć — zaakcentowała ,,za”. — Czego chcesz? — zapytała chłodno.

— Och, nic takiego. — Objął ją ramionami od tyłu. Wzdrygnęła się. — Spokojnie, moja droga.

— Żadna twoja, Moriarty — warknęła.

— Wina, skarbie? — zignorował ją. Uniosła lekko głowę i uśmiechnęła półgłębkiem.

— A masz te pierniczki, o które proszę cię za każdym razem?

     Zacisnął szczękę, odsuwając się, i okrążając ją dookoła.

— Myślisz, że twój kochany Sherlock cię uratuje? — Prychnął.

— Wcale na to nie liczę — odparła z lekkim uśmiechem, przekrzywiając głowę na lewą stronę. — Po co mnie tu sprowadziłeś?

— Bo potrzebuję nowej zabawki.

*****

Pytania:

1. Jak ma na imię ciotka Sharon?

2. Gdzie wyjechała pani Hudson?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro