Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XLIV


       Wchodząc do środka po prostu musiała trzasnąć drzwiami.

     Jednego mogła w Lunie być pewna: zapamiętają ją tu na dłużej. Albo na wieczność.

    Przemierzając korytarze zwracała na siebie wzrok każdego z płci przeciwnej. I nic w tym dziwnego. Była na prawdę piękną kobietą, i w ich mniemaniu... Wolną.

   Nie była fanką bycia w centrum uwagi, ale musiała przyznać, że jej to bardzo schlebiało, a poza tym zdążyła już się do tego przyzwyczaić.

    Uprzedzając swoje wejście do pokoju pukanien również przyciągnęła uwagę, ale mniejszą niż gdyby weszła bez niego.

— Co tym razem zrobiła nasza czarna owca? — zapytała od progu zamiast przywitania.

     Przewodniczący przejechał dłonią po twarzy, Sharon uśmiechnęła się lekko, a reszta obdarzyła ją chłodnym spojrzeniem.

    Sherin dzięki swojemu dziwnemu humorowi, i niepowtarzalnym charakterze wprowadzała do pomieszczenia odrobinę światła w najczarniejsze dni... Ale nie wszyscy to doceniali.

— Ile razy mam ci powtarzać, że to moje miejsce, Wren? — warknęła w stronę rudowłosej, która przełknęła głośno ślinę, kiedy spojrzała w jej stronę.

    Sherin ze swoimi długimi, rozpuszczonymi włosami, czarną bokserką, i jasnymi jeansami wyglądała pozornie niewinnie, ale kiedy zmarszczyła groźnie brwi i wykrzywiła wargi w imitacji uśmiechu, wyglądała przerażająco. Na tyle przerażająco, żeby Monic czuła się niepewnie nawet wśród pozostałych agentów.

— Znajdź sobie inne miejsce z łaski swojej — dodała, i zaczęła się do niej powoli zbliżać.

    Każdy jej krok był jak gwóźdź do trumny znienawidzonej agentki. Każdy idealny i doskonale wyćwiczony, przerażający i pociągający jednocześnie, powolny, a jednak Wren wydawało się, że zbliża się zdecydowanie za szybko, więc wstała jeszcze szybciej. Niebieskooka uśmiechnęła się z satysfakcją, unosząc dumnie głowę, jak prawdziwa lady.

— Cieszę się, że się rozumiemy — powiedziała, siadając na zwolnionym miejscu, i zakładając nogę na nogę. — Możemy zaczynać? Nie mam całego dnia.

— A co masz do zrobienia takiego ważnego? — zapytał Sebastian. Oczywiście nie mógł się oprzeć.

     Spojrzała na niego niewzruszona, rozpierając się w obrotowym fotelu.

— Sherlocka odwiedził młodszy braciszek — odparła z krzywym uśmiechem. — Obawiam się, że jeśli wpadnie jeszcze najstarszy, rozpęta się piekło — zakpiła.

     Wszyscy w pomieszczeniu się zaśmiali włącznie z blondynką.

— Nie zebraliśmy się tutaj aby plotkować o Holmesach — powiedział poważnie przewodniczący.

    Charpentier spojrzała na niego unosząc brew. Oparła łokieć na dużym, szklanym stole, i spojrzała na niego prowokująco.

— Zawsze możemy poplotkować o panu, panie przewodniczący. — Zastanowiła się chwilę, opierając głowę na dłoni. — Ile razy zdradził pan już swoją żonę?

    Wszyscy wyżsi agenci spojrzeli na niego jednocześnie. Wśród nich był jego najstarszy syn, Fabian. Przystojny brunet z cudownymi zielonymi oczami. Każda dziewczyna wzdychała na jego widok... No, prawie każda.

— Ani razu — odparł spokojnie, patrząc jej prosto w oczy.

    Podniosła się lekko z fotela i nachyliła do niego, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

— W takim razie, ile razy pan próbował?

— Żaden — odparł chłodno.

— Kłamczuszek — powiedziała z zadziornym uśmieszkiem, i usiadła spowrotem. — Ale ma pan rację, nie zebraliśmy się tu po to, aby plotkować. — Poprawiła się w fotelu.

~*~

— Po co wróciłeś? — zapytał Sherlock, studiując papiery od członkini zarządu Luny.

       Sherrinford spojrzał na niego z nad brzegu filiżanki herbaty. Sherlock nie nawiązał kontaktu wzrokowego. Wyglądał jakby w ogóle nie interesowała go odpowiedź, a odezwał się tylko dlatego, że nie znosił kiedy brat się na niego gapił bez przyczyny.

— To już nie można odwiedzić brata? Niewiarygodne.

— To przykrywka. — Zamknął żółtą, dekturową teczkę, i odłożył ją na stolik zawalony już innymi papierzyskami. — Po co jesteś tu na prawdę?

— Czy to ważne? — Rozłożył ręce. — Jestem tutaj powinieneś się cieszyć.

— Niby dlaczego?

— A dlaczego ona nadal tu jest?

     Sherlock spojrzał na niego z nad dokumentów unosząc brwi.

— Mieszka tutaj. Nie powinieneś się dziwić.

— Chodzi mi właśnie o to, dlaczego tutaj mieszka.

         Zastanowił się chwilę, a później uśmiechnął połową ust.

— Bo bez niej byłoby nudno.

~*~

— Podsumowując: Arthur Exupery zaginął, i martwimy się, że przy okazji się o nas wygada, tak? — zapytała Liliana.

— W dużym skrócie — odparła Sharon, segregując papiery.

— Co zamierzacie z tym zrobić? — tym razem pytanie zadała Sherin.

— Mieliśmy nadzieję, że razem coś wymyślimy — odparła Aleksandra, pierwsza członkini zarządu.

    Była kobietą po piędziesiątce, ale nadal wyglądała dość młodo, i była w świetnej kondycji. Jest najstarszym członkiem czteroosobowego zarządu, a wcześniej była również przewodniczącym.

     Urząd przewodniczącego zmienia się co trzy lata. Kiedy następują wybory wszyscy agenci głosują, za którymś z wybranych agentów wyższych. Ten sam agent może być wybierany nieskończoną ilość razy, ale maksimum dwa razy pod rząd.

— Gdzie namieżyliście go po raz ostatni? — zwróciła się do głównego informatyka, Camila.

— Jakieś dwa tygonie temu w Hiszpanii — odparł. — Domyślamy się, że został tam tylko przez kilka dni, a następnie dostał do Algierii.
   
    Potarła brodę kciukiem zahaczając o dolną wargę.

— Może po prostu wyślijcie jakiegoś agenta jego śladem — powiedziała po chwili. Wszyscy agenci spojrzeli na nią wymownie. — Na mnie nie patrzcie... — Palanci, pomyślała. — ...mam Moriarty'ego na głowie. Ale wiem kto mógłby się zająć naszą owcą — dodała.

— Kto? — zapytał Roberth, trzeci członek zarządu. Tylko czekała na to pytanie.

— Nasza kochana Wren — zakpiła przy słowie ,,kochana". — Ostatnimi czasy i tak nic nie robi, a przymajmniej sobie pozwiedza — dodała.

     Przewodniczący skinął głową, a zarząd zrobił to samo. Sharon dodatkowo uśmiechnęła się po przyjaciółki.

— Panie przeodniczący — odezwał się Sebastian, kiedy wszyscy wstawali. — Czy mógłbym towarzyszyć Monic w misji?

     Przewodniczący spojrzał na pomysłodawczynie, wzruszyła ramionami. Co ją to obchodziło? Skinął mu głową, i wszyscy rozeszli się w swoją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro