1: XLIII
Co ją podkusiło aby mu to wyznać? Nie miała pojęcia.
Od tamtego czasu minął tydzień i powoli kończył się czas wolny od Moriarty'ego, nadczym Sherin niezmiernie ubolewała.
Zaraz po jej wyznaniu Sherlock pochylił się by ją pocałować, ale pokręciła głową ledwo dostrzegalnie i odwróciła ją w drugą stronę. Zaskoczony uniósł jedną brew.
— Nie możemy — powiedziała, wypuszczając długo wstrzymywane powietrze. — Drobne pocałunki zawsze prowadzą do czegoś większego, a gdybyśmy...
— Co by się wdarzyło takiego złego? — przerwał jej. Pokręciła głową.
— Nie rozmiesz. Mówiąc ,,nie miałam wyboru” naprawdę go nie miałam. Mogę śmiało powiedzieć, że przynależność jest dziedziczna. — Wymieżyła oskarżycielsko palec w jego pierś. — Nie zrobię czegoś takiego swojemu dziecku, dlatego nie możemy ze sobą być.
Ujął jej dłoń i splótł ze sobą palce. Przybliżył się na odległość kilku milimetrów od jej twarzy.
— Kto powiedział, że oni muszą się o nim dowiedzieć? — wyszeptał w jej usta.
Nie odpowiedziała, zabrakło jej słów. Uśmiechnął się lekko, a później musnął jej usta w lekkim pocałunku.
Wychodząc z biura Mycrofta przy trzecim spotkaniu z Sherlockiem, miała już w głowie jakieś trzydzieści scenariuszów zakończenia ich znajomości. Każdy z nich przewidywał Sherlcka jako trupa, puste Baker Street, lub trwałe uszkodzenie którejś z części ciała Holmesa. Nie przewidziała czegoś takiego, jak przyjaźń, miłość, wydanie swoich tajemnic, czy opiekuńczość tego socjopatycznego detektywa.
Czy czuła się zawiedziona? Może trochę, i to szczególnie dlatego, że nie mogła żadnego ze scenariuszy doprowadzić do końca. Marnotractwo czasu.
~*~
Kiedy w drzwiach pojawiła się znajoma, czarna czupryna, Sherin od razu popsuł się humor.
— Właśnie coś sobie uświadomiłam — powiedziała na powitanie. — Może usiądziesz? — zapytała Sherrinforda.
W czasie kiedy on siadał na kanapie ona podeszła do drzwi i przekręciła klucz, następnie go wyjmując i chowając do kieszeni jasnych jeansów. Skrzyżowała ramiona, opierając się i ścianę.
— Co takiego sobie uświadomiłaś? — zapytał unosząc brew.
— Że nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kim jesteś, i co robisz?
Skrzyżował ramiona, rozpierając się na kanapie. Sherlock zaprzestał swojego kolejnego doświadczenia chemicznego, i spojrzał na nich zaciekawiony.
— Sherrinford ma bardzo burzliwą przeszłość — powiedział. — Pytanie go o nią może się dla ciebie źle skończyć.
Machnęła na te słowa ręką.
— Może mój książe na białym koniu mnie uratuje? — zapytała kpiąco. Parsknął śmiechem. — Racja, nie mam żadnego księcia na białym koniu. Wystrczy mi ten co mam — dodała.
Najmłodszy z Holmesów już otwierał usta, kiedy Charpentier nie dała mu dojść do słowa.
— Ale nie rozmawiamy tu o mnie, tylko o tobie. Ty wiesz czym się zajmuje, ale ja nie wiem czym zajmuszesz się ty... Słucham więc.
— Wątpię czy znasz taką organizację, ale niech będzie — odparł. — Jest taka wspaniała organizacja, która spełnia moje wszelkie wymagania, a nazwę ma nic nie zdradzającą — zrobił chwilę przerwy — Lotos.
— I zamiast katany pozwalają ci nosić laskę? — rzuciła. — No ładnie.
Skamieniał zszokowany.
— T-ty wiesz...?
— Oczywiście. — Zachichotała. — Kimże bym była, gdybym nie wiedziała takich rzeczy?
— A-ale jak...?
Spoważniała.
— A to już jest moją słodką tajemnicą.
Ruszyła w głąb kuchni by zrobić sobie herbatę, po drodze lekko muskając ramię Sherlocka dłonią.
— Muszę przyznać, że przez te dwa lata wypiękniałaś — powiedział, opierając się o framugę.
Nie odwróciła się, ani nie zaprzestała swoich czynności.
— Od zawsze była piękną kobietą — odparł Sherlock, patrząc przez mikroskop.
Dosłownie dwie sekundy później odezwał się sygnał przychodzącej wiadomości. Sherin sięgnęła do tylniej kieszeni jeansów, i odblokowała ekran. Naturlanie rzecz biorąc hasło zostało już dawno zmienione.
Od: Sharon
Jesteś potrzebna.
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, i przygryzła dolną wargę, opierając się tyłem o blat kredensu.
Do: Sharon
To coś poważnego?
Od: Sharon
Jeśli nasza czarna owca wpakuje nas w kłopoty, szybko z tego nie wyjdziemy, więc rusz łaskawie swój sexowny tyłeczek, i do siedziby głównej.
Po chwili pojawiła się kolejna wiadomość.
Od: Sharon
Zachodnie skrzydło, trzecie piętro, pokój 234. Masz 10 min.
No i nici z mojej herbaty, pomyślała.
— Wybaczcie chłopcy, ale muszę się zmywać — powiedziała patrząc od jednego do drugiego. — Obowiązki wzywają.
— O co chodzi tym razem? — zapytał starszy z Holmesów, odrywając się od doświadczenia. — Samobójstwo, czy kolejny atak?
— Miesiąc jeszcze się nie skończył, aby Moriarty zaczął swoją grę — odparła, zakładając czarne buty na grubym obcasie i długą cholewką. — Mamy połowę stycznia — dodała, zapinając, ciemny płaszcz.
— O której wrócisz? — tym razem zapytał Sherrinford.
Wzruszyła ramionami, i wyjęła klucz od zamka.
— Nie mam pojęcia. Obradowania na temat czarnej owcy trwają w nieskończoność.
— Czarnej owcy?
Pytanie Sherlocka zatrzymało ją w pół kroku.
— No wiesz... — zrobiła nieokreślony ruch dłonią — ...taki koleś, który kiedyś wpędzi naszą organizację do grobu. — Spojrzała na nich uważnie. — Nie pozabijajcie się tylko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro