Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: XLIII


        Co ją podkusiło aby mu to wyznać? Nie miała pojęcia.

     Od tamtego czasu minął tydzień i powoli kończył się czas wolny od Moriarty'ego, nadczym Sherin niezmiernie ubolewała.

    Zaraz po jej wyznaniu Sherlock pochylił się by ją pocałować, ale pokręciła głową ledwo dostrzegalnie i odwróciła ją w drugą stronę. Zaskoczony uniósł jedną brew.

— Nie możemy — powiedziała, wypuszczając długo wstrzymywane powietrze. — Drobne pocałunki zawsze prowadzą do czegoś większego, a gdybyśmy...

— Co by się wdarzyło takiego złego? — przerwał jej. Pokręciła głową.

— Nie rozmiesz. Mówiąc ,,nie miałam wyboru” naprawdę go nie miałam. Mogę śmiało powiedzieć, że przynależność jest dziedziczna. — Wymieżyła oskarżycielsko palec w jego pierś. — Nie zrobię czegoś takiego swojemu dziecku, dlatego nie możemy ze sobą być.

     Ujął jej dłoń i splótł ze sobą palce. Przybliżył się na odległość kilku milimetrów od jej twarzy.

— Kto powiedział, że oni muszą się o nim dowiedzieć? — wyszeptał w jej usta.

    Nie odpowiedziała, zabrakło jej słów. Uśmiechnął się lekko, a później musnął jej usta w lekkim pocałunku.

     Wychodząc z biura Mycrofta przy trzecim spotkaniu z Sherlockiem, miała już w głowie jakieś trzydzieści scenariuszów zakończenia ich znajomości. Każdy z nich przewidywał Sherlcka jako trupa, puste Baker Street, lub trwałe uszkodzenie którejś z części ciała Holmesa. Nie przewidziała czegoś takiego, jak przyjaźń, miłość, wydanie swoich tajemnic, czy opiekuńczość tego socjopatycznego detektywa.

     Czy czuła się zawiedziona? Może trochę, i to szczególnie dlatego, że nie mogła żadnego ze scenariuszy doprowadzić do końca. Marnotractwo czasu.

~*~

     Kiedy w drzwiach pojawiła się znajoma, czarna czupryna, Sherin od razu popsuł się humor.

— Właśnie coś sobie uświadomiłam — powiedziała na powitanie. — Może usiądziesz? — zapytała Sherrinforda.

     W czasie kiedy on siadał na kanapie ona podeszła do drzwi i przekręciła klucz, następnie go wyjmując i chowając do kieszeni jasnych jeansów. Skrzyżowała ramiona, opierając się i ścianę.

— Co takiego sobie uświadomiłaś? — zapytał unosząc brew.

— Że nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kim jesteś, i co robisz?

    Skrzyżował ramiona, rozpierając się na kanapie. Sherlock zaprzestał swojego kolejnego doświadczenia chemicznego, i spojrzał na nich zaciekawiony.

— Sherrinford ma bardzo burzliwą przeszłość — powiedział. — Pytanie go o nią może się dla ciebie źle skończyć.

    Machnęła na te słowa ręką.

— Może mój książe na białym koniu mnie uratuje? — zapytała kpiąco. Parsknął śmiechem. — Racja, nie mam żadnego księcia na białym koniu. Wystrczy mi ten co mam — dodała.

     Najmłodszy z Holmesów już otwierał usta, kiedy Charpentier nie dała mu dojść do słowa.

— Ale nie rozmawiamy tu o mnie, tylko o tobie. Ty wiesz czym się zajmuje, ale ja nie wiem czym zajmuszesz się ty... Słucham więc.

— Wątpię czy znasz taką organizację, ale niech będzie — odparł. — Jest taka wspaniała organizacja, która spełnia moje wszelkie wymagania, a nazwę ma nic nie zdradzającą — zrobił chwilę przerwy — Lotos.

— I zamiast katany pozwalają ci nosić laskę? — rzuciła. — No ładnie.

      Skamieniał zszokowany.

— T-ty wiesz...?

— Oczywiście. — Zachichotała. — Kimże bym była, gdybym nie wiedziała takich rzeczy?

— A-ale jak...?

       Spoważniała.

— A to już jest moją słodką tajemnicą.

      Ruszyła w głąb kuchni by zrobić sobie herbatę, po drodze lekko muskając ramię Sherlocka dłonią.

— Muszę przyznać, że przez te dwa lata wypiękniałaś — powiedział, opierając się o framugę.

   Nie odwróciła się, ani nie zaprzestała swoich czynności.

— Od zawsze była piękną kobietą — odparł Sherlock, patrząc przez mikroskop.

     Dosłownie dwie sekundy później odezwał się sygnał przychodzącej wiadomości. Sherin sięgnęła do tylniej kieszeni jeansów, i odblokowała ekran. Naturlanie rzecz biorąc hasło zostało już dawno zmienione.

Od: Sharon

Jesteś potrzebna.

 
  
     Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, i przygryzła dolną wargę, opierając się tyłem o blat kredensu.

Do: Sharon

To coś poważnego?

Od: Sharon

Jeśli nasza czarna owca wpakuje nas w kłopoty, szybko z tego nie wyjdziemy, więc rusz łaskawie swój sexowny tyłeczek, i do siedziby głównej.

    Po chwili pojawiła się kolejna wiadomość.

Od: Sharon

Zachodnie skrzydło, trzecie piętro, pokój 234. Masz 10 min.

   

    No i nici z mojej herbaty, pomyślała.

— Wybaczcie chłopcy, ale muszę się zmywać — powiedziała patrząc od jednego do drugiego. — Obowiązki wzywają.

— O co chodzi tym razem? — zapytał starszy z Holmesów, odrywając się od doświadczenia. — Samobójstwo, czy kolejny atak?

— Miesiąc jeszcze się nie skończył, aby Moriarty zaczął swoją grę — odparła, zakładając czarne buty na grubym obcasie i długą cholewką. — Mamy połowę stycznia — dodała, zapinając, ciemny płaszcz.

— O której wrócisz? — tym razem zapytał Sherrinford.

     Wzruszyła ramionami, i wyjęła klucz od zamka.

— Nie mam pojęcia. Obradowania na temat czarnej owcy trwają w nieskończoność.

— Czarnej owcy?

    Pytanie Sherlocka zatrzymało ją w pół kroku.

— No wiesz... — zrobiła nieokreślony ruch dłonią — ...taki koleś, który kiedyś wpędzi naszą organizację do grobu. — Spojrzała na nich uważnie. — Nie pozabijajcie się tylko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro