Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: LX


    Tego dnia obudził się później niż zwykle. Nie wiedział dlaczego.

   Otworzył drzwi od szafy, i przeżył szok. Wszystkie rzeczy Sherin zniknęły. Nie było ani jednej. Szybkim krokiem przemierzył korytarz i niemal biegiem wpadł do kuchni, mając nadzieję, że to wszystko jest tylko żartem i zaraz robaczy dziewczynę przy stole, pijacą swoją ulubioną herbatę owocową z trzema kostkami cukru. Nie było jej tam.

    Wrócił do sypialni, ubrał się, a następnie przeszukał każde pomieszczenie w poszukiwaniu liściku, czy krótkiej wiadomości. Sprawdził również telefon. Skrzynka pocztowa była pusta.

    Zmarszczył brwi jeszcze bardziej zdenerwowany niż wcześniej. Szybkim ruchem założył płaszcz, i zawiązał granatowy szalik. Wezwał taksówkę, i pojechał do biura Mycroft'a

~*~

    Moriarty siedział w fotelu przed kominkiem i zastanawiał się.

    Myślał o wszystkim i o niczym. Az w końcu jego myśli zawędrowały do uroczej, małej blondynki, leżącej na jego kanapie. Naprzeciwko niego w drugim fotelu siedział jej brat, patrząc jak śpi.

- Nadal nie mogę w to uwierzyć - powiedział nagle.

- To lepiej uwierz - prychnął Jim.

- W to, że pozwoliłeś jej tutaj zostać też nie wierzę - dodał. Moriarty westchnął ciężko.

- Zapamiętaj sobie, mój drogi, że nic nigdy nie jest albo czarne, albo białe.

- Złoczyńca-fizolof?

- Od razu złoczyńca - prychnął. - Po prostu lubię się dobrze zabawić, a ona swoim niecodzinnym charakterem sprawia, że chce się ją poznać lepiej. - Rozłożył się bardziej w fotelu, i zapatrzył w ogień.

- Dziękuję - powiedział cicho Jean.

- Nie dziękuj - odparł. - Jeszcze możesz tego żałować.

~*~

- Mycroft!

    Wpadł do biura jakby go wszyscy diabli gonili. Brat niespiesznie podniósł głowę z nad papierów, jakby nie było nic ważniejszego od nich. Otaksował go wzrokiem, a następnie rozparł się w fotelu.

- O co chodzi tym razem? - zapytał. - Anderson zdenerwował cię aż tak, żebyś musiał tu przychodzić ze skargą?

- Co...? - Pokręcił szybko głową. - Nie wiesz gdzie jest Sherin? Zabrała wszystkie swoje rzeczy, i...

- Kim jest Sherin? - przerwał mu Mycroft, marszcząc brwi.

    Sherlock zaniemówił.

- Jak to, kim jest Sherin? Uważałeś ją za siostę! Musisz wiedzieć gdzie jest!

    Starszy z Holmesów powoli wstał, i poprawił marynarkę.

- Słuchaj, Sherlocku. Nie wiem kim jest ta twoja Sherin, gdzie jest, a tym bardziej, dlaczego akurat ja miałbym to wiedzieć... Dobrze się w ogóle czujesz? Blado wyglądasz.

     W jednej chwili stał na środku pomieszczenia, a w następnej już trzymał poły marynarki brata.

- Powiedz mi prawdę, Mycroft. Czy to kolejna misja od Luny?

     Mycroft jeszcze bardziej zmarszczył brwi.

- Kim jest Luna? - zapytał.

     Sherlock odsunął się gwałtownie, jak rażony piorunem.

- Żartujesz... - szepnął, i pokręcił głową.

- Co brałeś tym razem? Znowu wymieszałeś kilka na raz?

     Sherlock pokręcił głową, nie wierząc w to co słyszy.

~*~

    Sharon przemierzała korytarze Instytutu Luny z białą kartką papieru. Inni członkowie organizacji odwracali za nią głowy zdziwieni. Zmierzała do biura nowego przewodniczącego, którego wybrali niecały tydzień temu.

    Christopher Raul był mężczyzną po trzydziestce o bardzo sympatycznym i godnym zaufania wyglądzie. Z tego co się orientowała był kawalerem, ale nie na długo. W Grudniu ma wziąźć ślub ze swoją narzeczoną Abigail.

   Zapukała i po usłyszeniu zwykłego ,,proszę", i wzięciu głębokiego wdechu, weszła do środka.

- Dzień dobry, panie przewodniczący - powiedziała.

    Dopiero teraz podniósł wzrok.

- Ach, dzień dobry, Sharon. W czym mogę pomóc?

    Uniosła kartkę.

- Sherin prosiła aby to przekazać - odparła. Uniósł brew.

- Sherin... To ta niska blondynka, o bardzo dziwnym poczuciu humoru? - zapytał z lekkim uśmiechem. Skinęła głową odwzajemniając go.

- Nasza nieoficjalna Ambasadorka Francji prosiła aby przekazać wyjaśnienia. - Polorzyła kartkę na biurku, i skinęła mu głową na odchodne. - Miłego dnia.

~*~


    Nagle Mycroft wybuchł głośnym i radosnym śmiechem. To było do niego tak nie podobne, że Sharlock nie wiedział co ma w takiej sytuacji zrobić. Zawtórować mu? Nawet nie było takiej opcji.


- Mycroft - powiedział. - Mycroft! - powtórzył głośniej.

    Najstarszy z Holmesów zaśmiał się jeszcze chwilę tym razem ciszej, jakby po prostu nie mógł się powstrzymać, i otarł łzę śmiechu spod oka.

- Wybacz, Sherlocku, ale Sherin dała mi pozwolenie, a ja po prostu nie mogłem przepuścić takiej okazji - powiedział z szerokim uśmiechem.

    Jakaś część detektywa odetchnęła z ulgą, ale w innej zagotowała się złość. Zwinął dłonie w pięści i tylko cudem powstrzymał się od uderzenia brata. A szkoda, miałby na swoim koncie pokiereszowanie polityka.

- Okłamałeś mnie... - warknął. Mycroft uniósł dłonie w obronnym geście.

- Sherin kazała przeprosić za środek usypiający, oraz przekazać prezent... A raczej zwiastun prezentu.

    Wyciągnął z szuflady biurka podłużne pudełeczko, a następnie rzucił je bratu z bezpiecznej odległości. Sherlock złapał je drżącymi dłońmi, a następnie spojrzał na nie niepewnie.

     W środku znajdował się test ciążowy z dwoma kreskami. Zaskoczony upuścił pudełeczko, a sam niedługo potem zemdlał. Ostatnim, co widział przed ciemnością był szeroki uśmiech Mycroft'a.

    Ten po chwili ujmującej ciszy pokręcił lekko głową, a w jego myślach pojawiło się jedno, jedyne zdanie.

    ,,W życiu mogę być pewien kilku rzeczy, a jedną z nich jest fakt, że gdy Sherlock spotyka Sherin cały jego świat staje na głowie".


KONIEC CZĘŚCI ,,I"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro