1: LX
Tego dnia obudził się później niż zwykle. Nie wiedział dlaczego.
Otworzył drzwi od szafy, i przeżył szok. Wszystkie rzeczy Sherin zniknęły. Nie było ani jednej. Szybkim krokiem przemierzył korytarz i niemal biegiem wpadł do kuchni, mając nadzieję, że to wszystko jest tylko żartem i zaraz robaczy dziewczynę przy stole, pijacą swoją ulubioną herbatę owocową z trzema kostkami cukru. Nie było jej tam.
Wrócił do sypialni, ubrał się, a następnie przeszukał każde pomieszczenie w poszukiwaniu liściku, czy krótkiej wiadomości. Sprawdził również telefon. Skrzynka pocztowa była pusta.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej zdenerwowany niż wcześniej. Szybkim ruchem założył płaszcz, i zawiązał granatowy szalik. Wezwał taksówkę, i pojechał do biura Mycroft'a
~*~
Moriarty siedział w fotelu przed kominkiem i zastanawiał się.
Myślał o wszystkim i o niczym. Az w końcu jego myśli zawędrowały do uroczej, małej blondynki, leżącej na jego kanapie. Naprzeciwko niego w drugim fotelu siedział jej brat, patrząc jak śpi.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć - powiedział nagle.
- To lepiej uwierz - prychnął Jim.
- W to, że pozwoliłeś jej tutaj zostać też nie wierzę - dodał. Moriarty westchnął ciężko.
- Zapamiętaj sobie, mój drogi, że nic nigdy nie jest albo czarne, albo białe.
- Złoczyńca-fizolof?
- Od razu złoczyńca - prychnął. - Po prostu lubię się dobrze zabawić, a ona swoim niecodzinnym charakterem sprawia, że chce się ją poznać lepiej. - Rozłożył się bardziej w fotelu, i zapatrzył w ogień.
- Dziękuję - powiedział cicho Jean.
- Nie dziękuj - odparł. - Jeszcze możesz tego żałować.
~*~
- Mycroft!
Wpadł do biura jakby go wszyscy diabli gonili. Brat niespiesznie podniósł głowę z nad papierów, jakby nie było nic ważniejszego od nich. Otaksował go wzrokiem, a następnie rozparł się w fotelu.
- O co chodzi tym razem? - zapytał. - Anderson zdenerwował cię aż tak, żebyś musiał tu przychodzić ze skargą?
- Co...? - Pokręcił szybko głową. - Nie wiesz gdzie jest Sherin? Zabrała wszystkie swoje rzeczy, i...
- Kim jest Sherin? - przerwał mu Mycroft, marszcząc brwi.
Sherlock zaniemówił.
- Jak to, kim jest Sherin? Uważałeś ją za siostę! Musisz wiedzieć gdzie jest!
Starszy z Holmesów powoli wstał, i poprawił marynarkę.
- Słuchaj, Sherlocku. Nie wiem kim jest ta twoja Sherin, gdzie jest, a tym bardziej, dlaczego akurat ja miałbym to wiedzieć... Dobrze się w ogóle czujesz? Blado wyglądasz.
W jednej chwili stał na środku pomieszczenia, a w następnej już trzymał poły marynarki brata.
- Powiedz mi prawdę, Mycroft. Czy to kolejna misja od Luny?
Mycroft jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
- Kim jest Luna? - zapytał.
Sherlock odsunął się gwałtownie, jak rażony piorunem.
- Żartujesz... - szepnął, i pokręcił głową.
- Co brałeś tym razem? Znowu wymieszałeś kilka na raz?
Sherlock pokręcił głową, nie wierząc w to co słyszy.
~*~
Sharon przemierzała korytarze Instytutu Luny z białą kartką papieru. Inni członkowie organizacji odwracali za nią głowy zdziwieni. Zmierzała do biura nowego przewodniczącego, którego wybrali niecały tydzień temu.
Christopher Raul był mężczyzną po trzydziestce o bardzo sympatycznym i godnym zaufania wyglądzie. Z tego co się orientowała był kawalerem, ale nie na długo. W Grudniu ma wziąźć ślub ze swoją narzeczoną Abigail.
Zapukała i po usłyszeniu zwykłego ,,proszę", i wzięciu głębokiego wdechu, weszła do środka.
- Dzień dobry, panie przewodniczący - powiedziała.
Dopiero teraz podniósł wzrok.
- Ach, dzień dobry, Sharon. W czym mogę pomóc?
Uniosła kartkę.
- Sherin prosiła aby to przekazać - odparła. Uniósł brew.
- Sherin... To ta niska blondynka, o bardzo dziwnym poczuciu humoru? - zapytał z lekkim uśmiechem. Skinęła głową odwzajemniając go.
- Nasza nieoficjalna Ambasadorka Francji prosiła aby przekazać wyjaśnienia. - Polorzyła kartkę na biurku, i skinęła mu głową na odchodne. - Miłego dnia.
~*~
Nagle Mycroft wybuchł głośnym i radosnym śmiechem. To było do niego tak nie podobne, że Sharlock nie wiedział co ma w takiej sytuacji zrobić. Zawtórować mu? Nawet nie było takiej opcji.
- Mycroft - powiedział. - Mycroft! - powtórzył głośniej.
Najstarszy z Holmesów zaśmiał się jeszcze chwilę tym razem ciszej, jakby po prostu nie mógł się powstrzymać, i otarł łzę śmiechu spod oka.
- Wybacz, Sherlocku, ale Sherin dała mi pozwolenie, a ja po prostu nie mogłem przepuścić takiej okazji - powiedział z szerokim uśmiechem.
Jakaś część detektywa odetchnęła z ulgą, ale w innej zagotowała się złość. Zwinął dłonie w pięści i tylko cudem powstrzymał się od uderzenia brata. A szkoda, miałby na swoim koncie pokiereszowanie polityka.
- Okłamałeś mnie... - warknął. Mycroft uniósł dłonie w obronnym geście.
- Sherin kazała przeprosić za środek usypiający, oraz przekazać prezent... A raczej zwiastun prezentu.
Wyciągnął z szuflady biurka podłużne pudełeczko, a następnie rzucił je bratu z bezpiecznej odległości. Sherlock złapał je drżącymi dłońmi, a następnie spojrzał na nie niepewnie.
W środku znajdował się test ciążowy z dwoma kreskami. Zaskoczony upuścił pudełeczko, a sam niedługo potem zemdlał. Ostatnim, co widział przed ciemnością był szeroki uśmiech Mycroft'a.
Ten po chwili ujmującej ciszy pokręcił lekko głową, a w jego myślach pojawiło się jedno, jedyne zdanie.
,,W życiu mogę być pewien kilku rzeczy, a jedną z nich jest fakt, że gdy Sherlock spotyka Sherin cały jego świat staje na głowie".
KONIEC CZĘŚCI ,,I"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro