Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: LVII


Z całą pewnością śluby członków Luny nie były zwyczajne. O nie.

Wiedziała o tym Sherin, wiedział Mycroft, a teraz wie i Sherlock, który od jakiegoś czasu usilnie próbował ją zagadywać, a ona zbywała jego pytania niecierpliwym machnięciem dłoni, jakby odpędzała wyjatkowo namolną muchę. A może w rzeczywistości tak było? Sherlock był muchą, która wszędzie wlezie, i której wszędzie pęłno, a Moriarty pająkiem, który próbuje ją złapać w swoją sieć.

Potencjalni małżonkowie stali na podjum i to była ostatnia szansa by zrezygnować. Sherin czuła rozbawienie na samą myśl, że jej droga przyjaciółka może uciec mu sprzed nosa.

Teraz na podium wszedł również przewodniczący. Odchrząknął, i zaczął:

- Czy ty...

- Naprawdę każdy z was wnosi broń na śluby? - szepnął jej do ucha Sherlock, zagłuszając tym samym słowa przewodniczacego. Zdołała usłyszeć tylko głośne ,,tak".

- Naprawdę musisz przerywać ten ważny moment? - odszepnęła.

- Zależy dla kogo ważny. Ja się zwyczajnie nudzę.

- Więc zaraz sprawimy, że będziesz czuł się zaskoczony - odparła, i kiedy dało się usłyszeć drugie ,,tak", uniosła jednocześnie z innymi broń, i wystrzeliła w górę jedną kulę. - Zaskoczony? - zapytała, patrząc na niego niebiesko-szarymi oczami.

- Ani trochę. Mycroft wszystko mi wypaplał.

- A niech go piorun...

- Uważaj czego sobie życzysz - przerwał jej. - Burze zdarzają się tutaj nadwyraz często.

- Och. Dzięki za ostrzeżenie. - Patrzyła na coś ponad jego ramieniem. - Jemu też by się przydało, tym razem ode mnie. Jedno najwyraźniej nie wystarczyło.

- Groziłaś mojemu bratu? - zapytał z niedowierzaniem, kiedy zobaczył na co się wpatrywała.

- Ostrzegałam - zaznaczyła, unosząc palec. - Mogło to zabrzmieć trochę ostro, ale nic na to nie poradzę. - Wzruszyła ramionami. Pokręcił głową, a następnie uśmiechnął w rozbrajający sposób. Powachlowała się przed twarzą.

- O rany, tak rzadko się uśmiechasz, że jak już to zrobisz, to robi mi się gorąco.

Przybliżył się o krok.

- Myślisz, że mają jakieś wolne pokoje?

- Myślę, że wszystkie będą zajęte - odparła z niezachwianą pewnością. - Może nawet moglibyśmy przypadkiem trafić na miłosny trójkącik. Joseph Wille i jego brat bliźniak Evan, sypiają z Callamity Fill, bo ta nigdy nie może rozpoznać jednego od drugiego. - Uśmiechnęła się lekko, w zamyśleniu. - Jestem ciekawa, z którym wreszcie zajdzie w ciążę - dodała.

- Lady Sherin Charpentier! - wykrzyknął ktoś z radością za jej plecami. Odwróciła się i jej oczom ukazała się żona przewodniczącego. - Widziałaś może swoją przyjaciółkę Sharon?

- Owszem. - Skinęła powoli głową

- To aż zadziwiające, jak szybko otrząsnęła się po stracie ciotki! - zaczęła nadawać. - Wcześniej jej kuzyn, teraz ciotka... I po żadnym z nich nie rozpaczała. Jestem ciekawa na kogo wypadnie następnym razem. - Odwróciła głowę w bok, zauważając czerwonowłosą. - I kto był sprawcą poprzednich zdarzeń - dodała, patrząc na jej przyjaciółkę z niesmakiem.

- Z całym szacunkiem, ale czy pani sugeruje, że Sharon byłaby zdolna do...

- Ależ, moja droga! - przerwała jej szybko. - Ja niczego nie sugeruję, w żadnym wypadku...

- Cóż, każdy ma swoje tajemnice i sekreciki - tym razem to ona jej przerwała. - Każdy, bez wyjątków. Może niech pani popilnuje męża? Zdaje się, że jego sekret już poznałam.

Skinęła jej głową na odchodne z maską obojętności, i odeszła z Holmesem ramię w ramię.

~*~

- Sherin od rana była ciekawa czy pana brat będzie zaskoczony naszą tradycją - powiedziała Sharon. Mycroft nieznacznie zmarszczył brwi.

- Obawiam się, że nie - odparł. - Zdaje się, że wszystko mu wypaplałem. - Nieświadomie użył tego samego słowa, co jego młodszy brat.

Sharon spojrzała na niego z niedowierzaniem, i natychmiast odwróciła wzrok, karcąc się duchu.

- Nie powinien pan tego robić. Regulamin Zgromadzenia Starszyzny Członków Luny wyraźnie tego zabrania.

Zamyślił się na moment.

- Masz doskonały zmysł improwizacji. Chciałaś abym poczuł się winny, i przemyślał swoje zachowanie.

Uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi, patrząc na niego kątem oka.

- Przynajmniej co do drugiego ma pan rację, a Zgromadzenie Starszyzny naprawdę istnieje.

- Nie zauważyłem tu żadnych staruszków. - Również się uśmiechnął.

- Przewodzi mu Arthur Mills. - Jej uśmiech wyraźnie zmalał. - A ja i Sherin jesteśmy w nim jednymi z ważniejszych osób. Ja zasiadam na stanowisku rady, a Sherin pełni funkcję francuskiego Ambasadora.

- O tym nie wiedziałem - przyznał.

- O wieku rzeczach nie wiesz - szepnęła.

- Ale chętnie bym się dowiedział.

Zarumieniła się, spuszczając głowę. Nie sądziła, że zdoła ją usłyszeć. Rozejrzała się za ratunkiem, ale nigdzie go nie znalazła. Wzięga głęboki wdech.

- Obawiam się, że choćby mnie pan przekonywał latami abym wyznała co, a może raczej kto, mnie gnębi, ja tego nie zrobię.

- Sherin... - zaczął.

- Sherin również nic nie powie - przerwała nu ze złością. - Ja to wiem, a i pan doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro