1: LV
Buźka, kochani! ;*
Wybaczcie tak długą nieobecność, ale pisałam prace konkursowe (tak znowu) jedna o tematyce ,,Odwaga i rozwaga", którą możecie znaleźć już na moim profilu w ,,Opowiadania białego kruka" pt: ,,Zagrożony z wyboru", oraz dwie świąteczne.
Oprócz tych dwóch zapychaczy czasu miałam jeszcze słaby internet i przez większść czasu po prostu nie wyświetlały się moje prace.
Już nie przedłużając, rozdział dedykuje NeverAda
Miłego czytania ~BeataSk.
~*~
14 luty.
Kwiaty, czekoladki, czy drobny upominek? Co za różnica! I tak nienawidzi walentynek.
Wszystko, co wiązało się z serduszkami i słodkością, uważała za niegodnego uwagi. Wyznawała zasadę: kochasz? To okazuj to codziennie, a nie tylko w walentynki. Sherlock był tego samego zadania i ona to wiedziała. Mało tego! Było jej to na rękę.
- Czwartek, piątek, czy sobota? - mruknęła do siebie.
- Co? - Machnęła na jego pytanie ręką.
- Niedziala, poniedziałek, czy wtorek?
Holmes spojrzał na nią z uniesioną brwią. Dziś na sobie miała czerwoną, ściśle przylegającą do ciała sukienkę, oraz - jak zwykle - apaszkę, tylko, że zamiast niebieską, założyła w tym samym kolorze co sukienkę. Na nogach miała czarne szpilki.
- A może środa? - szepnęła, pocierając czoło. - Nie ma to jak środek tygodnia - dodała głośniej.
- Do czego?
- Wszystkiego - odparła, wchodząc do kuchni.
Sięgnęła po swoją ulubioną owocową herbatę i włożyła ją do kubka. Następnie zalała dopiero co zagotowaną wodą, odczekała chwilę, i wyrzuciła saszetkę. Jak zwykle wrzuciła dodatkowo trzy kostki cukru.
- ,,Wszystkiego", czyli?
- No, wszystkiego. Nie wiesz kiedy odpocząć? Zrób to w środę. Kot daje ci w kość? Wyrzuć go w środę. Zachciało co się gotować? Gotuj w...
- ...środę - dokończył. - Tak, tak, zrozumiałem.
- Świetnie! - Wyrzuciła w górę ręce z radosnym uśmiechem, jak mała dziewczynka. - Idę w środę do Leona i prawdopodobnie zostanę na noc - oznajmiła.
Zmarszczył brwi.
- Dziś jest środa.
- Widzisz? Nie czekaj na mnie.
Przyłożyła kubek do ust i podmuchała chwilę na herbatę zanim wzięła ostrożny łyk. Przymknęła powieki, rozkoszując się smakiem. Nie ma nic lepszego od gorącej herbaty w mroźne popołudnie.
- Zostawisz mnie samego? - Zapytał, obejmując ją w talii, kiedy wróciła do salonu. Wzruszyła lekko ramionami.
- A czemu nie? Jesteś już dużym chłopcem.
- Racja. Nie powinienem tak się rozczulać. Sentymenty psują mój charakter.
- Auć, zabolało - odparła niewzruszona, biorąc kolejny łyk.
- Co takiego?
- Narzekasz, że cię zmieniłam. Na gorsze - dodała. - A przynajmniej według ciebie.
Zmocnił uścisk.
- To nie tak mało zabrzmieć.
- Ale zabrzmiało - odparła obojętnie. - Gdzieś tam w środku nadal siedzi socjopata, który tylko czeka na znak aby wyjść z cienia i na nowo zapanować nad twoim umysłem, Sherlocku Holmesie.
~*~
- Sprawca nadal nie odkryty? - zapytał, uważnie jej się przypatrując.
- Nie - odparła, wyglądając przez okno jego biura.
Długie, czerwone włosy jak zwykle spięła w warkocz. Odkąt zaczęła u niego pracować czesze się tylko tak - ewentualnie w wysoki kucyk. Mimo, że była wysoka i tak nosiła szpiki... Czarne szpilki z długą cholewką. Leginsy i tunika. Elegancko i wygodnie. Złoty sierp księżyca połyskiwał na jej szyji.
- Ale spekulacje już powstały, prawda?
Nie odwróciła się, ani nie odpowiedziała. Nadal wpatrywała się nieruchomo w jeden punkt za oknem. Mężczyzna westchnął ciężko.
- Zdajesz sobie sprawę, że tamtego dnia, oprócz ciebie w moim biurze była tylko twoja ciotka?
Wreszcie się odwróciła, a na jej twarzy widoczny był ledwo skrywany gniew.
- To nie był jej pierwszy raz - odparła. - Wiele razy była ostrzegana, a jednak wciąż gra na dwa fronty... Najgorsze jednak jest to... - Teraz na jej twarzy zagościł tylko smutek. Pokręciła głową. - Nieważne. Rozwiąże ten problem, panie Holmes.
Wyszła z biura szybkim krokiem.
~*~
- Masz na myśli pozbycie się jej w delikatny sposób, ale nie przewidujesz konsekwencji - odparła Sherin.
- Co proponujesz?
- Proponuje skontaktować się z Jean'em.
~*~
Jean wpadł do ,,swojego" pokoju jak burza, a to za sprawą listu od siostry. Usiadł na łóżku i rozłożył kartkę.
Jean!
Nie będę pytać, jak zdrowie, bo znając ciebie jesteś zdrów jak ryba. Mam do ciebie prośbę... Właściwie, to ma ją moja przyjaciółka. Spotkajmy się na ,,wczesnej kolacji" w ,,parku śmierci".
Zamyślił się na moment. Nie bez powodu te cztery słowa zapisała w cudzysłowiu. ,,Wczesna kolacja" oznaczała godzinę przed zachodzem słońca, a ,,park śmierci" oznaczał park, w którym zginęła Sabrina.
Pokręcił głową. Co takiego chce jego siostra? Nie wiedział.
~*~
Nie widział jej dopóki nie podszedł bliżej. Samotna postać stojąca pod drzewem za bardzo wtapiała się w tło, by móc ją zobaczyć z daleka. Ubrana w granatowy płaszcz i czarne buty z długą cholewką doskonale się maskowała.
Uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła ręce, gdy do niej podszedł. Uścisnęła go mocno, jakby nie widzieli się przed lata.
- Jaka to sprawa, w której mam ci pomóc? - zapytał by przerwać narastającą ciszę.
Przechyliła lekko głowę na lewą stronę i uśmiechnęła się.
- Do tego będziesz musiał zwerbować swoich zaufanych kumpli.
- To aż tak poważne?
- Nie, to aż tak ważne.
- Zabawne. - Uśmiechnął się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro