1: LII
Samotnym jest ten, kto nie ma przyjaciół, a ona przez chwilę chciała pobyć sama.
Chwila zamieniła się w minuty, minuty w godziny, a ona nadal pozostała sama. Dziś, dwunastego lutego postanowiła odwiedzić grób swojej siostry. Stała nad nim może dziesięć minut, a następnie położyła jedną samotną, czerwoną różę, i skierowała się do wyjścia. Przez następne długie godziny szwędała się po ulicach brudnego miasta, dopóki się nie ściemniło, a kiedy nadeszła i ta chwila wróciła na Baker Street cała ziębnięta.
— Dobry wieczór, pani Hudson — powiedziała mijając ją na schodach.
— Na litość boską, Sherin! Nie pędź tak.
— Przepraszam, pani Hudson — odparła, nie zawracając nią sobie zbytnio głowy.
Wpadła do salonu, i w biegu zdjęła płaszcz, rzucając go na kanapę. Sherlock, który akurat stał przed kominkiem odwrócił się w jej stronę zaskoczony, a ona korzystając z okazji wtuliła się w jego pierś. Trochę zaskoczony tym nagłym gestem dopiero po chwili otoczył ją ramionami, pocierając plecy aby się rozgrzała.
— Gdzieś ty się szwendała, co?
— Ach, tu i tam... — odparła, nabierając powietrza.
— Już to kiedyś słyszałem — powiedział rozbawiony, przytulając ją mocniej.
— Gorącej herbaty? — zapytała pani Hudson, wchodząc do salonu z szerokim uśmiechem.
Jak zwykle w porę, pomyślała Sherin, i jak zwykle cicho niczym duch. Uśmiechnęła się do niej lekko, i odsunęła od Holmesa.
— Bardzo chętnie — odparła.
~*~
— Musimy się bardzo dobrze zastanowić, jaką bajkę wcisnąć mediom — powiedziała.
— My? — Uniósł brew. — To raczej mój problem.
— Raczej wątpię, panie Holmes — odparła. — Jestem odpowiedzialna za pana bezpieczeństwo.
Powiedziała to spokojnie, ale za plecami wyłamywała sobie palce ze zdenerwowania. Gdyby chciał, mógłby ją zwonić nawet zaczęła.miejsca, i mogłaby się pożegnać z posadą członkini zarządu, czy nawet agenta Luny.
— Na pewno nie możemy powiedzieć, że to były zwykłe pogłoski — powiedziała — gazety zdobyły zdjęcie, jak wjeżdża pan do szpitala. Nie możemy również powiedzieć, że to zwykłe omdlenie. — Zaczęła chodzić w tę i spowrotem. — Spędził pan w nim tydzień.
— Proszę się uspokoić — powiedział spokojnie. — Zamartwianie się w niczym nie pomoże, a tym bardziej w myśleniu.
— Myli się pan — odparła, niezaprzestając marszu. — Wszelki ruch pomaga mi bardziej niż jakakolwiek inna zalecana forma.
— W każdym razie mnie to denerwuje. — Zamarła jakby właśnie poraził ją prąd. Prychnął. — Sherin w tej chwili powiedziałaby żebym się zamknął i jej nie przeszkadzał.
— Sherin nie ma takich tików nerw... — urwała i zacisnęła mocno powieki. Właśnie przyznała, że się denerwuje, jak cholera.
Miała ochotę zniknąć i zastosować zasadę: ,,Jak ja ich nie wiedzę, to oni także mnie nie widzą” szkoda, że nie działa w prawdziwym życiu. Wzdrygnęła się lekko dostrzegalnie, kiedy poczuła jak kładze dłonie na jej ramionach.
— Jeśli denerwujesz się tym, iż przez ten drobny incydent, który zresztą nie był twoją winą, wyrzucą cię z organizacji, to mogę cię zapewnić, że zrobię wszystko aby do tego nie dopuścić.
Otworzyła powoli swoje niebieskie oczy, patrząc prosto w jego szare, i zapragnęła uwierzyć w każde jego słowo.
~*~
— Jak myślisz, Holmes? — zaczęła Sherin przy pysznej, owocowej herbatce pani Hudson. — Czy nasz drogi braciszek Mycroft i moja urocza przyjaciółka Sharon mają jakieś szanse?
Sherlock spojrzał na nią unosząc brew znad brzegu filiżanki.
— Skąd to pytanie?
— Och, no wiesz... Ona jest śliczna, mądra, inteligentna, pomysłowa, śliczna, samotna, pomocna, śliczna, miła, można jej zaufać... Wspominałam, że jest śliczna?
— Wydaje mi się, że jakieś... — udał, że się zastanawia — trzy razy nie licząc pytania.
— Na prawdę? — Odgarnęła zbłąkany kosmyk za ucho. — To chyba dlatego, że na prawdę jest śliczna.
— Na pewno nie śliczniejsza od ciebie — odparł całkowicie poważnie.
— Nie uważasz, że za dużo używamy sformuowania ,,na prawdę”?
— Na prawdę?
Pokręciła głową, ale po chwili nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego jej się na usta.
— Na prawdę, ale nie odpowiedziałeś na pytanie.
— Myślę... że twojej przyjaciółce zajmnie trochę więcej czasu zakochanie się w Mycrofcie niż tobie we mnie.
— Ale ja przecież... A, rozumiem. — Pokiwała głową. — Za dużo zawiłych sformuowań i już zaczynam się gubić — dodała. — Ale swoją drogą... Nie pochlebiasz sobie za bardzo?
~*~
Było już bardzo późno, więc Mycroft zaproponował jej aby została u niego na noc. Miał kilka wolnych sypialni gościnych, dlatego nic nie stało na przeszkodzie aby się zgodziła. Z wahaniem, ale zgodziła.
Poza tym oboje widzieli w tym plusy. Ona nie musiała wracać do domu późno w nocy, a przy okazji być na miejscu w razie niebezpieczeństwa.
Rano oboje mieli się przekonać, że ta decyzja, to błąd.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro