Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1: LII


     Samotnym jest ten, kto nie ma przyjaciół, a ona przez chwilę chciała pobyć sama.

     Chwila zamieniła się w minuty, minuty w godziny, a ona nadal pozostała sama. Dziś, dwunastego lutego postanowiła odwiedzić grób swojej siostry. Stała nad nim może dziesięć minut, a następnie położyła jedną samotną, czerwoną różę, i skierowała się do wyjścia. Przez następne długie godziny szwędała się po ulicach brudnego miasta, dopóki się nie ściemniło, a kiedy nadeszła i ta chwila wróciła na Baker Street cała ziębnięta.

— Dobry wieczór, pani Hudson — powiedziała mijając ją na schodach.

— Na litość boską, Sherin! Nie pędź tak.

— Przepraszam, pani Hudson — odparła, nie zawracając nią sobie zbytnio głowy.

    Wpadła do salonu, i w biegu zdjęła płaszcz, rzucając go na kanapę. Sherlock, który akurat stał przed kominkiem odwrócił się w jej stronę zaskoczony, a ona korzystając z okazji wtuliła się w jego pierś. Trochę zaskoczony tym nagłym gestem dopiero po chwili otoczył ją ramionami, pocierając plecy aby się rozgrzała.
 
— Gdzieś ty się szwendała, co?

— Ach, tu i tam... — odparła, nabierając powietrza.

— Już to kiedyś słyszałem — powiedział rozbawiony, przytulając ją mocniej.

— Gorącej herbaty? — zapytała pani Hudson, wchodząc do salonu z szerokim uśmiechem.

    Jak zwykle w porę, pomyślała Sherin, i jak zwykle cicho niczym duch. Uśmiechnęła się do niej lekko, i odsunęła od Holmesa.

— Bardzo chętnie — odparła.

~*~

— Musimy się bardzo dobrze zastanowić, jaką bajkę wcisnąć mediom — powiedziała.

— My? — Uniósł brew. — To raczej mój problem.

— Raczej wątpię, panie Holmes — odparła. — Jestem odpowiedzialna za pana bezpieczeństwo.

      Powiedziała to spokojnie, ale za plecami wyłamywała sobie palce ze zdenerwowania. Gdyby chciał, mógłby ją zwonić nawet zaczęła.miejsca, i mogłaby się pożegnać z posadą członkini zarządu, czy nawet agenta Luny.

— Na pewno nie możemy powiedzieć, że to były zwykłe pogłoski — powiedziała — gazety zdobyły zdjęcie, jak wjeżdża pan do szpitala. Nie możemy również powiedzieć, że to zwykłe omdlenie. — Zaczęła chodzić w tę i spowrotem. — Spędził pan w nim tydzień.

— Proszę się uspokoić — powiedział spokojnie. — Zamartwianie się w niczym nie pomoże, a tym bardziej w myśleniu.

— Myli się pan — odparła, niezaprzestając marszu. — Wszelki ruch pomaga mi bardziej niż jakakolwiek inna zalecana forma.

— W każdym razie mnie to denerwuje. — Zamarła jakby właśnie poraził ją prąd. Prychnął. — Sherin w tej chwili powiedziałaby żebym się zamknął i jej nie przeszkadzał.

— Sherin nie ma takich tików nerw... — urwała i zacisnęła mocno powieki. Właśnie przyznała, że się denerwuje, jak cholera.

     Miała ochotę zniknąć i zastosować zasadę: ,,Jak ja ich nie wiedzę, to oni także mnie nie widzą” szkoda, że nie działa w prawdziwym życiu. Wzdrygnęła się lekko dostrzegalnie, kiedy poczuła jak kładze dłonie na jej ramionach.

— Jeśli denerwujesz się tym, iż przez ten drobny incydent, który zresztą nie był twoją winą, wyrzucą cię z organizacji, to mogę cię zapewnić, że zrobię wszystko aby do tego nie dopuścić.

     Otworzyła powoli swoje niebieskie oczy, patrząc prosto w jego szare, i zapragnęła uwierzyć w każde jego słowo.

~*~

— Jak myślisz, Holmes? — zaczęła Sherin przy pysznej, owocowej herbatce pani Hudson. — Czy nasz drogi braciszek Mycroft i moja urocza przyjaciółka Sharon mają jakieś szanse?

       Sherlock spojrzał na nią unosząc brew znad brzegu filiżanki.

— Skąd to pytanie?

— Och, no wiesz... Ona jest śliczna, mądra, inteligentna, pomysłowa, śliczna, samotna, pomocna, śliczna, miła, można jej zaufać... Wspominałam, że jest śliczna?

— Wydaje mi się, że jakieś... — udał, że się zastanawia — trzy razy nie licząc pytania.

— Na prawdę? — Odgarnęła zbłąkany kosmyk za ucho. — To chyba dlatego, że na prawdę jest śliczna.

— Na pewno nie śliczniejsza od ciebie — odparł całkowicie poważnie.

— Nie uważasz, że za dużo używamy sformuowania ,,na prawdę”?

— Na prawdę?

     Pokręciła głową, ale po chwili nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego jej się na usta.

— Na prawdę, ale nie odpowiedziałeś na pytanie.

— Myślę... że twojej przyjaciółce zajmnie trochę więcej czasu zakochanie się w Mycrofcie niż tobie we mnie.

— Ale ja przecież... A, rozumiem. — Pokiwała głową. — Za dużo zawiłych sformuowań i już zaczynam się gubić — dodała. — Ale swoją drogą... Nie pochlebiasz sobie za bardzo?

~*~

    Było już bardzo późno, więc Mycroft zaproponował jej aby została u niego na noc. Miał kilka wolnych sypialni gościnych, dlatego nic nie stało na przeszkodzie aby się zgodziła. Z wahaniem, ale zgodziła.

    Poza tym oboje widzieli w tym plusy. Ona nie musiała wracać do domu późno w nocy, a przy okazji być na miejscu w razie niebezpieczeństwa.

    Rano oboje mieli się przekonać, że ta decyzja, to błąd.
     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro