one.
Krzesło, na którym siadam, jest zimne, lodowato zimne; zastanawiam się, czy to w ogóle możliwe, żeby coś było tak kurewsko zimne. Kilku mężczyzn przyczepia do moich ramion i klatki piersiowej elektrody, a na głowę zakładają mi to samo urządzenie, które znam z kijowskich laboratoriów. Pomiędzy zęby wsuwają mi ochraniacz, a nogi i ręce skutecznie krępują. W międzyczasie sprawdzają też moją metalową kończynę, aby upewnić się, czy wszystkie segmenty mojej lewej ręki funkcjonują prawidłowo. W oddali stoi Vasily Karpov, który uśmiecha się do mnie z dumą, satysfakcją. Sięga do szuflady i wyciąga z niej niewielki zeszyt z twardą oprawą; jest w kolorze brudnej czerwieni, na środku zaś znajduje się czarna gwiazda. Karpov podchodzi do mnie wolnym, ale pewnym krokiem, zatrzymując się dopiero w momencie, gdy dzieli nas niecały metr. Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, poprawiając swój czerwony beret wojskowy. Otwiera notes i kartkuje go szybko, podczas gdy ja nie modlę się o nic innego niż śmierć.
– W Kijowie bardzo długo badaliśmy ciebie, twoją przeszłość, twoją psychikę – mruczy, otwierając w końcu zeszyt na odpowiedniej stronie. – I nareszcie udało nam się stworzyć formułę idealną, wiesz?
Chcę powiedzieć, że nie obchodzi mnie to w ogóle, że chcę tylko, żeby skręcili mi kark, zastrzelili, udusili – sposób nie jest ważny, po prostu pragnę tego, aby odebrali mi życie. Jednak zamiast tego otrzymuję ciąg słów, które nagle pozbawiają mnie zdrowego rozsądku, zastępując go czymś nieokreślonym.
– Tęsknota.
Uczucie towarzyszące mi od momentu pojawienia się tutaj, które niewątpliwie żyło we mnie własnym życiem. Jestem jakby wyjęty spod reguł czasu i przestrzeni; egzystuję gdzieś na krawędzi powszechnie panujących zasad. A w sercu nadal tkwi ta cholerna tęsknota za moim starym życiem.
– Zardzewiały.
To śmieszne, że używając tego słowa, próbują wzbudzić we mnie dziwnego rodzaju wdzięczność wobec nich. Bo gdyby nie oni, najprawdopodobniej byłbym nikim. Dali mi nową rękę, nowe życie, nowy świat. Gdyby nie ten pieprzony Zola, gdyby nie ta pieprzona HYDRA, już dawno bym umarł. Co byłoby najrozsądniejszym rozwiązaniem.
– Siedemnaście.
Tysiąc dziewięćset siedemnasty, czyli rok mojego urodzenia. Czasami jednak myślę, że lepiej byłoby, gdybym w ogóle na świat nie przyszedł. Nie byłbym wtedy tym, kim jestem teraz; brak moich narodzin mógłby ocalić wielu ludzi. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Świt.
Bucky Barnes już od dawna nie żyje, teraz zaś rodzi się Zimowy Żołnierz. To początek kolejnego etapu w moim życiu; wszystko zaczyna się na nowo, jednak bez mojej zgody. Zadecydowano za mnie, a ja po prostu musiałem to zaakceptować, choć wolałbym już umrzeć, niż zostać ludzką bronią w rękach HYDRY.
– Piec.
Moją metalową rękę pomocnicy Zoli wykuli przy pomocy ognia. Pamiętam ból towarzyszący chwili, gdy została ona szczepiona z moim ciałem. Teraz zaś, mimo tych wszystkich cholernych naukowców, których przekupiła HYDRA i ich niemałego geniuszu, nadal nie są pewni tego, czy będę im posłuszny. Dlatego za wszelką cenę chcą mnie zastraszyć torturami, przypominając o doświadczonym przeze mnie cierpieniu.
– Dziewięć.
Arnim Zola. Oczywiście, że on także musiał stać się elementem tej układanki. W końcu to on zaczął na mnie eksperymentować, czyniąc mnie bronią masowej zagłady. Świat chyba od początku połączył los mój i Zoli; wszystko, co mi się przydarzyło, zapewne zostało gdzieś zapisane i nigdy, przenigdy nie było od tego ucieczki.
– Dobroduszny.
Kiedy HYDRA mnie zamrozi, na moment przestanę być zagrożeniem. Będę w stanie uśpienia, w tej cholernej komorze kriogenicznej, jednak to nie zmieni faktu, że mimo pozornej łagodności malującej się na mojej zastygłej twarzy, wciąż będę najbardziej niebezpieczną bronią na świecie.
– Powrót do ojczyzny.
Nic nie dręczy mnie tak bardzo, jak tęsknota za przeszłością, za rodziną, za przyjaciółmi, za Ameryką. Marzenie, aby cofnąć się w czasie, znów być z dala od wojny i HYDRY, o powrocie do domu, do mojej ukochanej ojczyzny, jest jedynym, jakie we mnie zostało; jednak nie na długo.
– Jeden.
Tak, definitywnie jestem pierwszy. Pierwszy Zimowy Żołnierz, pierwszy udany eksperyment Zoli na ludzkim organizmie. Jestem ich cholernym trofeum, pieprzoną zabawką, złotym dzieckiem skąpanym we krwi wrogów HYDRY.
– Wagon towarowy.
Steve Rogers. Ostatnią rzeczą, jaką widzę przed oczami, jest Steve Rogers. Mężczyzna z moich snów.
Później czuję tylko, jak wzrasta we mnie agresja, adrenalina; przysięgam, że próbuję się wydostać, szarpiąc energicznie, jednak ponoszę klęskę. Znów. Powoli zaczynam tracić kontakt ze sobą, a cały mój dotychczasowy świat niknie w mroku, który zastępuje mi nawet krew w żyłach.
Przegrałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro