daybreak.
Tym, którzy szkolą nas na bezbłędnych zabójców, nie wolno się z nami spoufalać. Grozi to nie tylko utratą statusu, ale także posady, może nawet życia – z Sowietami nigdy nic nie wiadomo. Nie wolno im rozmawiać na inne niż te określone wcześniej, tematy. Każdy trening trwa czasami kilkanaście długich godzin; wymienia się wtedy zaledwie parę komend, kilka nieistotnych zdań. W tym miejscu nie istnieją takie pojęcia jak miłość czy przyjaźń.
Jednak jakkolwiek człowiek by się nie starał, nie we wszystkich przypadkach da się skutecznie oddzielić uczucia od pracy. Weronice w tym przypadku też się to nie udaje.
Zimne palce sprawnie poruszają grubą, metalową igłą, która co jakiś czas przebija kawałek mojej skóry, aby w efekcie zaszyć sporą ranę na plecach. W milczeniu i skupieniu stara się jak najszybciej naprawić to, czego jest autorką. Podczas jednego z treningów nie zdążyłem uniknąć ciosu i tym samym nóż gładko przebił moją skórę, zatapiając się w środku mojego ciała.
– Gotowe – mruczy Zacharenko, podnosząc się z drewnianego taboretu. Wkłada grubą igłę do naczynia z gorącą wodą, a fragment nici wrzuca z powrotem do kartonowego pudełka.
Podnoszę się z materaca i oglądam ranę w kawałku lustra zawieszonego na wyblakłej, niebieskiej ścianie.
– Masz talent – mówię. Rana jest zaszyta tak umiejętnie, że wygląda to tak, jakby była ona zaledwie draśnięciem. Najprawdopodobniej nie zostanie po tym żadna większa blizna.
– Nauczyłam się tego na drugim roku studiów – wzrusza ramionami. Po raz pierwszy od dawna nie ma włosów związanych w koński ogon; opadają na jej plecy, proste jak drut, ciemniejsze niż noc.
Bez słowa podchodzę do niej i kładę jej dłonie na ramionach; czuję pod palcami, jak drży. Drży, jednak nie zrzuca moich rąk ze swojego ciała.
– Masz zimne ręce – szepcze.
– Ale za to mam złote serce – rzucam nieco sarkastycznie. Nawet nie wiem, czy nadal je posiadam, czy i tego mi nie zabrali.
– Nie na długo – odpowiada beznamiętnie, a następnie odpycha mnie szybkim ruchem i powala na podłogę.
Na jej ustach pojawia się lekki, prawie niewidoczny blask uśmiechu.
***
Znalazłem Boga i szatana w jednej osobie.
W osobie niezbyt wysokiej brunetki o bladozielonych oczach i krzywym uśmiechu. W osobie, którą uwielbiam i nienawidzę jednocześnie.
Czasami odnoszę wrażenie, jakby w moim ciele był zakodowany jakiś błąd, który ułatwia wykorzystywanie mnie tylko i wyłącznie w złym celu. Chwilami zaczynam robić się dziwny, milczący, ważę wszystkie słowa, a otwieram się tylko w towarzystwie Wery. Wówczas mam nadzieję, że to właśnie ona będzie mieć tę możliwość uratowania mnie przed samym sobą, jednak wtedy zazwyczaj dotkliwie mnie krzywdzi: psychicznie i fizycznie. Wszystko przypomina koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Powoli przestaję być człowiekiem, a zaczynam być maszyną bez uczuć. I wówczas muszę powtarzać sobie w kółko te same słowa, które pozwalają mi wziąć się w garść, gdy gniew przejmuje nade mną kontrolę, a ja nie mam ochoty na nic innego niż na destrukcję.
Ból jest dobry. Ból oczyszcza. Ból jest nieodłącznym elementem mojego życia.
– Jak tutaj trafiłaś? – pytam Weronikę, podczas gdy ona w milczeniu pali papierosa. Po usłyszeniu tych słów, jej ciało gwałtownie sztywnieje, jakby usłyszała jakiś nieprzyjemny dźwięk. Potrząsa energicznie głową i wrzuca spaloną fajkę do słoika.
– Na materac – mówi podniesionym głosem. Zacharenko uznaje zasadę ignorowania pytań, gdy nie czuje potrzeby odpowiadania na nie. Ja jednak stoję w miejscu, przyglądając się jej mokrej od potu twarzy.
– Jak tutaj trafiłaś? – ponawiam pytanie. Weronika robi się kredowobiała, a z jej twarzy jasno wynika, że bardzo nie chce o tym mówić.
– Nie twój zasrany interes – warczy gardłowo, podchodząc do mnie pewnym krokiem. Jej blade spojrzenie krzyżuje się na krótki moment z moim.
Po kilku sekundach odwraca się do mnie plecami, ja zaś obserwuje dokładnie to, co robi. Rusza w kierunku niewielkiego okna zabitego kratami, a lekkie, wiosenne słońce oświetla jej szczupłą twarz. Słyszę tylko świst wypuszczanego z płuc powietrza. Milczę.
– Tak jak większość z nas, nie trafiłam tutaj z własnej woli – szepcze ledwie słyszalnie. – Obarczyli mnie jakimiś gównianymi zarzutami bez pokrycia, a ja nie miałam żadnych większych szans na wyplątanie się z tego szamba. Wszystko zostało dokładnie uwikłane, każdy detal został perfekcyjnie przemyślany, tak, aby nigdy nie udało mi się stąd wydostać – śmieje się gorzko, a śmiech ten bardziej przypomina wycie zwierzęcia, aniżeli dźwięk wydawany przez człowieka. – Pewnie zadajesz sobie pytanie, jak taka zwykła dziewczyna, jak ja, mogła im zagrażać. Ja też tego nie wiem, James. W przeszłości pracowałam w szpitalu, lekarz od chorób psychicznych, jedna z pierwszych kobiet po studiach medycznych w ZSRR. Myślałam, że mam u stóp cały świat... Nigdy nie zrobiłam niczego, co mogłoby zagrozić systemowi, byłam politycznie obojętna. Po kilku latach pełnych ciepła i szczęścia trafiłam do KGB, a potem, bez żadnej wiedzy rosyjskiej władzy, po prostu przekazano mnie HYDRZE, jakbym była jakąś pieprzoną zabawką. Najprawdopodobniej na zawsze.
Ostatnie słowa wypowiada łamiącym się głosem, nadal stojąc plecami do mnie. Następuje milczenie, jednak nie jest ono w żaden sposób niezręczne. Weronika gwałtownym ruchem ściąga z siebie mokrą od potu koszulkę i rzuca ją w kąt. Sięga po szarą, wytartą w kilku miejscach, bluzę i zakłada ją przez głowę.
– Na dzisiaj koniec. Możesz wrócić do siebie.
Nie obdarzając mnie nawet najmniejszym spojrzeniem, wychodzi szybkim krokiem z sali treningowej.
Kiedy znika, nienawidzę jej jeszcze bardziej, bo wtedy mam wrażenie, jakby nigdy nie istniała, ale cholera, chrzanić to, i tak to lubię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro