benign.
Poza fizycznymi aspektami szkolą nas także w zakresie bycia super-tajnymi szpiegami. Wpajają nam – jak głupim szczeniakom – wszystkie zasady wiążące się z tą profesją. Nawet kiedy budzą mnie we śnie, brutalnie i bez żadnego uprzedzenia, potrafię wyrecytować z pamięci całą formułkę. Zdarza się nawet, że nie pozwalają nam spać po kilka dni, a kiedy w końcu wydaje nam się, że odpuścili, wyrywają nas ze snu co godzinę, półtora, żeby sprawdzić, jak wytrzymali jesteśmy. Na początku było to istnym koszmarem; z upływem kolejnych miesięcy przywykłem do tego.
– Pośrednicy, sygnały, skrzynki kontaktowe, sekretne kody, miejsca, których nikt nie podejrzewa – powtarzam beznamiętnie, ze wzrokiem utkwionym gdzieś za doktorem Rodczenko.
Wszystko doprowadza mnie jednocześnie do szewskiej złości, bezradności i cholernych mdłości. Mam ochotę wyrwać Rodczence serce i zgnieść je w mojej metalowej dłoni, póki jeszcze będzie ciepłe. Jednak zarówno lewą, jak i prawą rękę, mam mocno ściśniętą przez skórzany pasek, który z kolei uniemożliwia mi nawet najmniejszy ruch, a tym bardziej wstanie z metalowego krzesła. Na podłodze spoczywa bokserski ochraniacz na zęby, który chwilę wcześniej, po wykonaniu zabiegu, wyplułem z obrzydzeniem.
– Doktorze Rodczenko. – Urzędowy, bardzo oficjalny ton rozchodzi się po pokoju. Głos, który w mgnieniu oka sprawia, że moje mięśnie się rozluźniają, a ja uspokajam się. W drzwiach pomieszczenia stoi Weronika Zacharenko.
– Tak, towarzyszko? – Starczy, nieco zachrypnięty głos, zapewne od nadmiaru wypitej wódki i wypalonych papierosów, wydobywa się z drobnej piersi lekarza.
– Zimowy Żołnierz. – Wskazuje szybko palcem na moją postać. – Potrzebuję go.
– Z czyjego rozkazu? – Rodczenko nie daje za wygraną.
– Mojego – warczy nieco zniecierpliwiona brunetka. Podchodzi do mnie i kilkoma sprawnymi ruchami odpina klamry skórzanych pasków, potem zaś wraca do doktora. – Żadnych eksperymentów bez zgody mojej i mojego przełożonego, jasne? Jego tyłek należy do mnie, nie do ciebie, Rodczenko.
Lekarz w odpowiedzi tylko klnie po rosyjsku pod nosem, odchodząc od drzwi na bezpieczną odległość, tak, abyśmy mogli jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Kiedy znajdujemy się na korytarzu, Weronika wyciąga z tylnej kieszeni spodni paczkę papierosów i bez słowa odpala jednego, podczas gdy ja rozmasowuje obolały nadgarstek.
– Słyszałam twój wrzask – szepcze dopiero w momencie, gdy oboje stoimy na zewnątrz budynku DX, odpowiedzialnego za eksperymenty medyczne na swoich żołnierzach. Strzepuje popiół szybkim ruchem dłoni. – I gdybym miała serce, zapewne złamałoby się w tej samej chwili, wiesz?
– Masz serce – odpowiadam ochrypłym głosem, zmęczonym od ciągłego krzyku.
– Nie, Barnes – potrząsa energicznie głową. – Nie mam. W tym miejscu nie można pozwolić sobie na takie dobrodziejstwo.
Jej słowa sprawiają, że resztki nadziei ulatują prawie niezauważone z mojego ciała, bo wiem, że Weronika ma rację. Posiadanie serca i uczuć jest niczym samobójstwo dla duszy, jednak to właśnie to czyni nas ludźmi. Kiedy pozbywamy się tych ostatków człowieczeństwa, nie zostaje już nic.
Można wówczas powiedzieć, że oni wygrali, a my przegraliśmy tę cholerną wojnę.
***
Kiedy wchodzę do sali treningowej, uderza mnie ostry zapach czaju i papierosów, który unosi się w powietrzu. Nie potrafię określić, która jest godzina; wiem tylko, że jest noc, bo za oknem panuje ciemność, a pomieszczenie oświetla kilka ledwo działających jarzeniówek zamontowanych na suficie. Weronika zdaje się w ogóle nie dostrzegać mojej obecności, jednak ja doskonale wiem, że to tylko pozory. Zacharenko ma tak wyczulony słuch, że nie ma chyba na świecie takiej osoby, która mogłaby ją zajść od tyłu lub zaskoczyć. Nawet najmniejsze drgania, których normalnie człowiek nie odczuwa, Weronice dają wskazówkę, na temat tego, kto jest w jej pobliżu czy o tym, jakie ma zamiary. Czasami śmieje się w myślach ostatkami sił, że jest jak wiedźma, ale wtedy przypominam sobie, że to po prostu zasługa eksperymentów, którym zapewne też została poddana.
– Mój zagubiony żołnierzu – mruczy, biorąc niewielki łyk napoju. – Wiesz... to prawda, to, co mówią o twoim kraju... Że jest taki piękny, całkowicie inny niż nasz.
Marszczę brwi, siadając na materacu obok niej. Częstuje mnie papierosem, ale odmawiam. Wyciągam przed siebie nogi, a wzrok przenoszę na dłonie Zacharenko, które w skupieniu trzymają papierosa i kubek z czajem.
– Nie wiem, nie pamiętam – odpowiadam po chwili, wzruszając ramionami. Szczerze mówiąc, to Ameryka w tym momencie jest dla mnie tak odległa, że aż obojętna; jakby w ogóle nie istniała, jakby była jakąś mityczną krainą, niczym Atlantyda.
– Szkoda – mówi Weronika, gasząc resztkę papierosa gdzieś na brzegu materaca. – Byłam tam tylko przez kilka miesięcy, zaraz po zakończeniu wojny.
– Po co? – pytam i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, jak głupie było to pytanie. Przecież to oczywiste, po co tam pojechała. Żeby zabijać.
– Udam, że tego nie słyszałam – śmieje się cicho. – Kilku kolesi z ONZ kopnęło w kalendarz przy mojej malutkiej pomocy – dodaje szybko.
Patrzę na nią i kompletnie sobie tego nie wyobrażam. Choć dane było mi już wcześniej poznać jej cholernie imponujące umiejętności, zarówno jako szpiega, jak i żołnierza KGB czy HYDRY, to jednak nie potrafię zobaczyć oczami wyobraźni tego, jak Weronika bezszelestnie wślizguje się w leniwe, sobotnie popołudnie do ich biur i atakuje ich całkowicie znienacka. Oni zaś z przerażeniem zdają sobie sprawę z tego, że ich czas dobiegł końca. Nie widzę tego, jak wyciąga swoją broń i celuje nią prosto w ich serca; pociąga za spust, a pocisk bezgłośnie sunie w powietrzu, aby za chwilę przebić ich na wylot. Ich pozbawione życia ciała padają z hukiem na dywan, zapewne perski, kurewsko drogi, brudząc go swoją, nadal gorącą, krwią. Nie umiem wyobrazić sobie tego, jak bez żadnych większych emocji zabezpiecza swój pistolet, chowa go z powrotem i wychodzi z pomieszczenia, jakby nic się wcześniej nie stało; rozpływa się w powietrzu niczym mgła, znika na dłuższą chwilę, dopóki nie pojawi się kolejna misja.
Zapewne mnie czeka dokładnie to samo, choć siebie w tej roli także nie potrafię zobaczyć.
– Bucky, wszystko w porządku? – Z zamyślenia wyrywa mnie głos Zacharenko.
– Tak – przytakuję. – Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Weronika uśmiecha się tylko, wyciągając z paczki kolejnego papierosa i wsuwa go pomiędzy swoje wargi; odpala szybkim ruchem od płonącej zapałki.
– W Europie też kilku ważnych ludzi zginęło z mojej ręki – mówi, wypuszczając dym tytoniowy z płuc. – Pamiętam to wszystko trochę tak, jakby to był tylko sen, ale wiem, że to zdarzyło się naprawdę. Ja naprawdę zabiłam tych ludzi. – Jej głos powoli zaczyna przechodzić w szept. – Później, jakby nigdy nic, z wykonaną misją wróciłam do Kijowa i w podzięce za moje zasługi za oceanem, przydzielili mi was do szkolenia.
Zapada między nami cisza, bynajmniej nie niezręczna.
– Żałujesz?
– Że zabiłam tych ludzi? – pyta, opierając się policzkiem o moje metalowe ramię. – Nie. Zaprogramowali mnie tak umiejętnie, że nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym żałować.
– To trochę smutne – odpowiadam.
– Ale niezwykle wygodne – wzdycha, sięgając po kubek z czajem. Szybkim ruchem wypija całą zawartość. – Ułatwia dalsze egzystowanie. Sam to zrozumiesz za jakiś czas.
– Chwilami mam nadzieję, że to tylko zły sen, koszmar, z którego zaraz się obudzę.
– Ale to nie koszmar. – Jej głos staje się trochę nieobecny, pusty, tak samo, jak jej spojrzenie. – To pieprzona rzeczywistość. A my nie możemy się z niej wydostać.
Zagryzam mocno wargę, kiedy czuję, jak dłoń Weroniki nieśmiało szuka mojej, a gdy w końcu ją znajduje, delikatnie ściska. Splata nasze palce w jedność, jej dotyk zaś jest praktycznie niewyczuwalny. Jakbym dotykał mgły, a nie prawdziwego, żywego człowieka o bijącym sercu i z pulsującą pod bladą skórą krwią.
Chcę uwolnić się z jej uścisku, ale nie umiem się na to zdobyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro